Pamiętam bardzo dobrze dzień, kiedy dowiedziałem się, że ksiądz Popiełuszko zaginął. Pamiętam znakomicie moje pierwsze myśli, że to ewidentna robota komunistów, a później pamiętam, jak nadeszła wiadomość, że już wiadomo, że Ksiądz nie żyje i że został zamordowany przez milicjantów. To były niezwykłe czasy. Po raz pierwszy zdarzyło się, że milicja zamordowała człowieka i że ten fakt został publicznie ujawniony. Podobnie jak wielu innych ludzi, z jednej strony oczywiście płakałem nad losem Księdza, nad Jego cierpieniem, a z drugiej jednak miałem satysfakcję, że system po raz pierwszy ‘zwalił' robotę i że będą teraz musieli się wykręcać, kombinować, kłamać, że będą mieli kłopoty i żeby nie wiem co wymyślili, to oficjalnie już będzie wiadomo: ten system morduje niewinnych ludzi.
Ale było coś jeszcze. Była ta nieznośna myśl, i na samym początku tej historii, ale zwłaszcza już później, podczas tego przedziwnego, transmitowanego przez komunistyczną telewizję procesu trzech milicjantów i ich szefa, że to wszystko nie jest rzeczywiste. Że to nie jest koniec tej sprawy. Że to nawet nie jest jej początek. Oglądałem tego Chmielewskiego, z tą jego karykaturalnie wykrzywiona twarzą, jąkającego się i stękającego swoje zeznania; tego Pękalę, grzecznego i przestraszonego, niemalże chłopaka, który budził już tylko współczucie; i wreszcie tego najgorszego, Piotrowskiego, który był już tylko zimny i straszny. Oglądałem ich, w transmisji na żywo, z komunistycznego sądu, w komunistycznej telewizji, i bałem się, ze to może być wszystko nie tak i że pewnie rzeczywiście to wszystko jest kompletnie nie tak. Że to są tylko moje marzenia o wreszcie troszkę bardziej normalnym kraju i to tylko moje pragnienie satysfakcji i ta moja zwykła, młodzieńcza naiwność, skonfrontowana z potęgą całego zła tego świata.
Później nastąpiły wyroki, odpowiednio zróżnicowane. Ci, którzy, jak uważaliśmy wszyscy, stali za tym zabójstwem, oczywiście zostali uniewinnieni, część z nich nawet nie została tknięta, ale zawsze jakieś tam wyroki były i powoli wszystko minęło, a sprawy potoczyły się starym szlakiem.
Jeszcze przez kilka lat komunizm trwał, jeszcze zginęło kilku innych księży, kilku innych działaczy, kilku innych zwykłych ludzi zostało przez służby zamordowanych i nastała nowa Polska. Mordercy księdza Jerzego zostali pomaleńku zwolnieni do domu, ambitni publicyści i wrażliwi obserwatorzy pożywili się troszeczkę nadzieją, że podobno Grzegorz Piotrowski w więzieniu się nawrócił i jest już porządnym człowiekiem, później znów się okazało, że nie do końca i nie całkiem tak i znów wszystko się uspokoiło.
I oto, przed paru dniami gruchnęła wieść, że, jak się okazuje, jest bardzo prawdopodobne, że ksiądz Jerzy Popiełuszko nie umarł tamtej nocy. Że są dokumenty, są świadkowie, są relacje, które mówią, że tak naprawdę ani Pękala, ani Piotrowski, ani ten błazen Chmielewski, nie zamordowali Księdza. Że kiedy oni Go wieźli i zachodzili w głowę, co z Nim zrobić, pojawiły się nie głupie służby z MSW, ale wywiad wojskowy i to on przejął sprawę, razem z nieszczęsnym Księdzem.
Kiedy usłyszałem tę wiadomość, pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, to ta, że ja oczywiście nic z tego nie rozumiem. Po chwili, pomyślałem sobie, że oczywiście to musiało nastąpić, a jak nie to, to cokolwiek, co by wyjaśniło ten mój niegdysiejszy niepokój. A później, to już tylko myślałem sobie, że dobrze by było dożyć tego dnia, kiedy ktoś ujawni całą prawdę o tej jednej, jedynej śmierci. Oczywiście, ja zdaję sobie sprawę z czasów, w których żyję. Ja wiem, że mamy demokrację, Europę, wolność, supermarkety i plazmowe telewizory, a w sklepach można nawet kupić zgniłe francuskie sery i spleśniałe francuskie kiełbasy. Ale wiem też, że, jeśli idzie o kłamstwo, to ono jest wieczne i człowiek nigdy do końca nie może być pewien, czy nie jest celem jakiejś nieprzyjemnej akcji, w której on robi za pionka. A więc też i od początku biorę pod uwagę, że nie należy się zbytnio tym, co słyszę z mediów, emocjonować, bo jeśli mogę tak do końca na coś liczyć to wyłącznie na dobrą, mądrą władzę i już konkretnie, powiedzmy, na IPN.
Wczoraj rano, jak co dzień, kupiłem Rzeczpospolitą, a w niej znalazłem artykuł podpisany przez panią redaktor Ewę K. Czaczkowską, a zatytułowany Ksiądz Jerzy na ołtarze. Troszkę się zdziwiłem, bo spodziewałbym się raczej jakiegoś nawiązania do informacji, którą - jakby nie było - żyję nie tylko ja, a tu kolejne rozważania na temat, jak, kiedy i na ile prawdopodobnie, ksiądz Jerzy Popiełuszko zostanie ogłoszony świętym. I nagle - jest! Okazuje się, że pani redaktor Czaczkowska, zupełnie niespodziewanie zmienia temat swojego tekstu i pisze tak:
„Podjęciu decyzji przez Kongregację nie pomoże ogłaszanie co jakiś czas, jako rzekomo ‘nowej' prawdy o śmierci ks. Popiełuszki, hipotezy byłego prokuratora IPN Andrzeja Witkowskiego [...] Już kilka lat temu śledztwo prowadzone przez katowicki IPN zdecydowanie wykluczyło tę hipotezę.
Nie ma na to dowodów - mówi ‘Rz' osoba, która była w zespole zajmującym się sprawą. - Te sugestie były weryfikowane i zostały wykluczone.
Jak dowiedziała się ‘Rz', w śledztwie obecnie prowadzonym w IPN też nie ma przełomu. Jego rzecznik Andrzej Arseniuk ucina: - Prowadzimy intensywne czynności i na tym etapie nie ujawniamy szczegółów."
Później jeszcze jest cytat z abp. Nycza, który mówi, żeby nie grzebać i że od grzebania są historycy... Standard. Jest mi bardzo przykro to pisać, bo to Rzepa i w ogóle, ale ostatni raz poczułem tak wyraźnie, że ktoś mi tu chce urządzić pranie mózgu, jeśli idzie o tajemnicę śmierci księdza Popiełuszki, właśnie przed wieloma, wieloma laty, kiedy komunistyczna telewizja pokazała mi na żywo tamten proces. Ja, jak już wspomniałem, przyjmuję do wiadomości taką ewentualność, że wśród różnych prawd są też zwykłe plotki i głupie sensacje, ale wolałbym, żeby Rzeczpospolita, jeśli już zdecydowała mi się o tym przypomnieć, wzięła pod uwagę, że nie każdy z jej czytelników musi być bardzo głupi. Po jaką cholerę, zamiast napisać normalną polemikę z medialnymi sensacjami, redakcja Rzeczpospolitej postanowiła w najbardziej zakłamany sposób przemycać swoje opinie w artykułach o charakterze czysto informacyjnym? I czemu musi to robić w tak tępy sposób? Najpierw Ewa Czaczkowska przekonuje mnie, że ta cała sprawa z tajemnicą śmierci Księdza, to stare ploty i że IPN już przed laty „zdecydowanie" wykluczył jakiekolwiek sensacje. Później nagle, okazuje się, że „nie ma dowodów", by po chwili, znów nastąpił kolejny zwrot, że sensacje zostały „wykluczone". A ja się zastanawiam, są dowody, czy ich nie ma? Jakby tego było mało, Rzeczpospolita się dowiaduje, że w śledztwie „nie ma przełomu", a dowodem na to jest fakt, że rzecznik IPN-u „ucina", ze nic nie powie.
I znów, zastanawiam się skąd redaktorom Rzepy przyszło do głowy, że jej czytelnicy są tak głupi, że nie będą stawiać pytań. Jeśli IPN już lata temu „zdecydowanie wykluczył hipotezę", a wszelkie sugestie też „zostały wykluczone", a nowa prawda o śmierci Księdza jest, jak się okazuje, jedynie „rzekoma", to po jakiego czorta IPN prowadzi jeszcze jakiekolwiek śledztwo? I to jeszcze intensywne? Czy naprawdę pani Czaczkowska sądzi, ze jak ona napisze, że Arseniuk „ucina", to czytelnicy położą uszy po sobie i pójdą się grzecznie pomodlić za beatyfikację księdza Jerzego?
Przeczytałem ten kuriozalny tekst w mojej Rzepie, ale ponieważ kocham wiedzieć, postanowiłem poczekać z ostatecznymi wnioskami do wieczora, kiedy już TVN pokaże wyniki swojego, zapowiadanego przy okazji pojawienia się sensacyjnych informacji, śledztwa. Obejrzałem i pierwsze, co spostrzegłem to fakt, że TVN grzebie nie w podobno fantasmagoriach prokuratora Witkowskiego, lecz solidnie przepytuje tak zwanych naocznych świadków. Wręcz przeciwnie, o ile czegoś nie przegapiłem, to o prokuratorze Witkowskim w ogóle mowy nie ma. Są tylko świadkowie i coś, co bardzo mocno cuchnie okropną prawdą.
Myślę więc cały czas o tym, co mi opowiedział TVN i jednocześnie myślę, jaki interes ma Rzeczpospolita, żeby w tak głupi, a jednocześnie tak histeryczny sposób, uciąć wszelkie spekulacje dotyczące ewentualnych nowych elementów w sprawie tej jednej śmierci. Może państwo Redakcja coś wiedzą, ale jeśli tak, to proszę się ze mną tą wiedzą podzielić, i proszę to zrobić w taki sposób, żeby przy okazji nie obrażać mojej inteligencji. I proszę łaskawie nie wpadać w ton typu" "No już wy się tam nie zajmujcie bzdurami! Macie Pękalę, macie Piotrowskiego, macie Chmielewskiego, więc przestancie mieszać".
Bo mija już bardzo wiele lat od tamtych fatalnych wydarzeń, czy to w tamtym nieoznakowanym samochodzie, czy to na pustej, ciemnej szosie, czy to na tym strasznym moście, czy może jeszcze gdzieś w zupełnie innym miejscu. I wielu ludzi o tych wydarzeniach zapomniało, wielu nigdy o nich nie słyszało, wielu może i słyszało, ale ma je głęboko w nosie. Ale są też tacy, którzy je dobrze pamiętają. I pamiętają tamten czas i tamtą atmosferę, a przede wszystkim tamto bolesne, tak okropnie kłujące przekonanie, ze coś tu nie gra. Dobrze by było, żeby akcja mająca na celu zachowanie tego nieznośnego kłucia w jak najlepszej kondycji, nie nadchodziła ze strony, z której się jej mamy prawo nie spodziewać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.