wtorek, 21 października 2008

Pawana na odejście Ludwika Dorna

No i już jest po Dornie. Wprawdzie były wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości tłumaczy, że to tylko sytuacja przejściowa, że on „tu jeszcze wróci", że on jest tylko „na wygnaniu", ale o tym, że - jak mówię - już po Dornie, wiedzą już wszyscy, tylko nie sam zainteresowany. I jest to oczywiście bardzo dziwne, bo, jak słusznie zauważają wszyscy komentatorzy, od lewej do prawej, Ludwik Dorn, to najjaśniejsza może gwiazda na intelektualnym firmamencie polskiej polityki. Głupio więc to wygląda, kiedy wszyscy wiedzą, a on nagle nie.
Jest więc już po Dornie i - szczerze powiem - że, choć nie jest mi bardzo smutno, to popadłem w nastrój refleksyjny, bo dużą część moich politycznych emocji zawsze jakoś wiązałem z Ludwikiem Dornem, cieszyłem się ze słów, które wypowiadał i dumny byłem ze wsparcia, jakiego swoją błyskotliwą duszą udzielał mojej partii.
Poświęcam więc mu swój dzisiejszy wpis, żeby jakoś uczcić ten jego ostateczny upadek, a z drugiej strony, żeby podumać nad paroma rzeczami. Otóż jest bowiem jedna rzecz, której nie do końca rozumiem. Jak sobie mianowicie Dorn to wszystko wykalkulował i jak on sobie kalkuluje to wszystko teraz? Nie ulega wątpliwości, że on akurat jest dużo bardziej sprytny, czy - jak mówią niektórzy - intelektualnie sprawny, niż zarówno Ujazdowski i Zalewski, czy Jurek, by już nie wspomnieć o Arturze Zawiszy, czy Marianie Piłce, więc od początku wiedział, że przyłączanie się do prezydenta Wrocławia, czy zakładanie wspólnej partii z Rokitą nie ma większego sensu. Jest też zbyt ambitny, żeby uciec w biznesy, albo pisanie wierszy dla dzieci, a i też - znów - zbyt inteligentny, żeby machnąć na tę całą politykę ręką, no bo wie doskonale, że cóż on bez polityki może znaczyć w towarzystwie, które sobie ostatnio tak bardzo upodobał.
Mógłby zacząć na stale współpracować z Dziennikiem i pisać bardzo mądre analizy dla Michalskiego ku uciesze wykształciuchów, którym jest Dorn, jakby nie było, ojcem chrzestnym. Ale pewnie też wie, że i tak w intelektualnym bełkocie nie prześcignie samego Michalskiego, a jeszcze może się zdarzyć, że ktoś coś niechcąco zrozumie, co on chce powiedzieć i nakład Dziennika jeszcze bardziej spadnie. I oczywiście wszystko pójdzie na niego.
Biedny Dorn, gdzie spojrzeć - wszędzie ściana. A coś z sobą zrobić trzeba. Człowiek się ledwo co ożenił z młodą, ładną, ambitną kobietą. Zawsze, gdzie się pokazał, ludzie pytali, a co tam w tym PiS-ie, albo czy ten Miecugow to wysoki, czy niski, albo, czy Gosiewski rzeczywiście na wylocie, a Dorn opowiadał z szarmanckim uśmiechem najnowsze anegdoty ze świata wielkiej polityki. I kim on teraz ma być? Autorem wierszy dla dzieci? Proszę nie żartować.
Więc, jak on to sobie wszystko wymyślił? Na pewno nie rzucił się głową w przepaść. Myślał pewnie, że z jednej strony, przeciągnie na swoją stronę paru kolegów, ci co wcześniej odeszli, zamiast iść na stracenie do Dutkiewicza, w uznaniu jego słynnej intelektualnej potęgi, zechcą go oficjalnie poprzeć i razem uzyskają taką przewagę, że będą potrafili skutecznie zaszantażować Kaczyńskiego i wspólnie odnowią oblicze partii. Tej partii.
Bo - jeszcze raz to powiem - Dorn głupi nie jest. On wie, że na scenie politycznej miejsca już nie ma. Że albo on zbuduje swoją potęgę na PiS-ie, albo nie zbuduje jej w ogóle. Oczywiście mógł spróbować, wzorem Sikorskiego, przystąpić do Platformy i sobie roić, że on tam zrobi rewolucję i stanie na jej czele. Tu jednak też wracamy do podstawowej kwestii. Może i Dorn zbzikował na starsze lata, ale nie na tyle, żeby się zsunąć do poziomu Sikorskiego.
Chodzi więc Dorn po najróżniejszych redakcjach, chytrze wypatruje mikrofonów i kamer, żeby zrobić ładną minę i podkreślić, że on jest oczywiście do śmierci pisowiec, tyle, że ten kulturalny, mądry, a jeśli ma beret, to ściśle angielski, a nie toruński. Wie, że to działa. Troszeczkę, ale działa. Dziennikarze, specjaliści od sceny politycznej, co mniejsi politycy, są głupi i myślą, że będą Dorna chwalić, a on im zagra, jak zechcą. A on wcale im nie zagra. To oni zagrają Dornowi. Niech on tylko się trochę otrzepie i dojdzie do siebie. W końcu zostanie tym prezesem PiS-u i pokaże wszystkim, jak się łączy aksjologię z postępem.
Więc pewnie tak to właśnie sobie Dorn kalkulował, wbrew wszelkim przeciwnościom losu, i tak pewnie sobie nadal kalkuluje. Bo co mu pozostaje? Maksimum trzy lata posłowania i niebyt. Tak sobie to liczy, a w międzyczasie słucha niechybnie wszystkich tych pochwal, których przez tyle lat mu tak niesprawiedliwie i tak brutalnie oszczędzano. A wszyscy powtarzają jedno: jakiż to intelektualny gigant z tego Dorna. Dziś w telewizji słyszałem dwóch takich. Pierwszy, to taki jeden politolog, nazwiskiem Markowski, którego TVN gdzieś wygrzebał, jeszcze chyba trzy lata temu, na potrzeby pierwszych kampanii wyborczych przeciwko PiS-owi, a drugi to oczywiście Stefan Marszałek Niesiołowski. Jeden wart oczywiście drugiego, ale, biorąc pod uwagę, że Niesiołowski, to - jakby nie było - jednak jeszcze nazwisko, a ten Markowski to zwykły ruski buc, zatrzymam się tylko na Niesiołowskim. Mówi więc dziś w telewizji pan Marszałek swój stary tekst, napisany i wyuczony na pamięć, jeszcze wtedy, gdy z PiS-u odeszła do Platformy ta (pamiętacie?) wiceminister rolnictwa o zapomnianym nazwisku, a później recytowany przy okazji odejścia każdego kolejnego obrażonego kontestatora, że oto „ostatnia już wybitna postać PiS-u opuściła partię" i że teraz, to już w PiS-ie zostaje same bydło.
Słucha więc Dorn tych sympatycznych słów i cieszy się, że wszystko przebiega zgodnie z planem. Tyle, że niestety nie wie jeszcze jednej rzeczy. Że to, iż wszystko przebiega zgodnie z planem wiadome jest tylko jemu.
Bo dla całej zainteresowanej - póki co - sprawą Ludwika Dorna grupy obserwatorów, news polega tylko na dwóch rzeczach. Dorn wyleciał z PiS-u i Niesiołowski go za to pochwalił.
Już miałem kończyć, ale nagle zza ściany dobiegł mnie głos Mariana Piłki, który stwierdził, że PiS jest w ciężkim kryzysie. Teraz o ciężkim kryzysie PiS-u opowiada Leszek Miller. Rozmawiają. A więc już wiem, że Monika Olejnik poświęciła swoją dzisiejszą Kropkę upadkowi PiS-u. I jeszcze na dodatek wszedł właśnie mój, cały roześmiany, syn i przyniósł mi newsa na temat Palikota, który podobno powiedział dopiero co, że prezydent Kaczyński jest „postacią psychopatyczną", a oprócz tego „chorym, tragicznym człowiekiem", któremu powinna pomóc rodzina.
Panie Ludwiku. Pan taki mądry człowiek. Czy zechciałby Pan na chwilę oderwać się od swoich spraw i chocby jutro zadzwonić do asystenta Moniki Olejnik, że Pan wpadnie wieczorem do Kropki, skomentować, to co się od godziny dzieje w TVN-ie? Chrzanić bojkot. A za to, z całą pewnością, Pan wymyśli jakiś super bon mot.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...