sobota, 4 października 2008

O ogórkach, o górach, o Gwiazdach i o nas, panie Krzysztofie

Miałem na dziś, jeśli idzie o moje pisanie na blogu, dwa różne plany. Jeden to, realizacja mojej wczorajszej obietnicy, związanej z tekstem rekontry, na temat pobytu premiera Tuska na urlopie i kompletnego braku zainteresowania ze strony mediów, a przez to, oczywście większości opinii publicznej, tym, gdzie premier jest, co tam porabia i kiedy wraca. Braku zainteresowania spowodowanego jednym prostym faktem: że oto Donald Tusk sobie takiego zainteresowania nie życzy.
Drugi temat, jaki mi chodził po głowie, był związany z moją ostatnią obsesją, czyli Ludwikiem Dornem i tym jego nieprawdopodobnym - z dnia na dzień - przepoczwarzenia się z człowieka w pudelka. Dorn udziela dziś w Dzienniku wywiadu Mazurkowi i po mądrzeniu się, jak zwykle, przez dwie pełne strony na tematy poważne, na sam koniec, zapytany o to, co w ogóle porabia, odpowiada, że „kisi". Kisi kapustę i ogórki, ale również „fasolkę szparagową, czosnek, paprykę, marchew, rzepę, grzyby." Pomyślałem, że ponieważ Dorn nie tyle kisi, co uważa, że dobrze o nim świadczy to, że on kisi, uznałem też, że warto by było się podzielić z Wami pewną, związaną z tym refleksją.
Jednak przed chwilką, zajrzałem na główną stronę Salonu i trafiłem od razu na tekst pana Krzysztofa Wołodźko, który zrobił na mnie wrażenie potężne http://consolamentum.salon24.pl/96085,index.html . Tekst pana Krzysztofa dotyczy Joanny i Andrzeja Gwiazdów, dotyczy ich w sposób dla mnie niezwykle przejmujący, ale jednocześnie pierwsze, co sobie, czytając go, pomyślałem - i co natychmiast zaznaczyłem w moim komentarzu - to to, że problem, który Krzysztof Wołodźko poruszył, jest o wiele szerszy i o wiele poważniejszy, niż to by z tak króciutkiego tekstu wynikało.
I teraz, na to poszerzenie tematu, tak jak tylko potrafię, chciałbym sobie pozwolić. Pisze Krzysztof Wołodźko: „Raz po raz dowiaduję się z mediów, że państwo Gwiazdowie są straszliwie sfrustrowani i pełni nienawiści wobec Lecha Wałęsa. I że w ogóle to jacyś mali, zakompleksieni ludzie. Zresztą, co ja tu będę streszczał: kto zechce, poczyta ziewnikarza z Niusłika". Ponieważ Wołodźko zna zarówno Joannę jak i Andrzeja Gwiazdów, pisze dalej, tak: „Znam parę osób, których nazwiska prasa odmienia przez wszystkie przypadki. Ale Gwiazdowie są wyjątkowi: bez zadęcia, chętni do rozmowy, przyjaźni wobec rozmówcy. Pani Joanna nieco bardziej ironiczna, Pan Andrzej raczej dobroduszny", a później przypomina sobie, jak kiedyś na jakimś przyjęciu oni opowiadali o górach, a kiedy opowiadali, to świat się zatrzymał
Pan Krzysztof Wołodźko wprawdzie nie formułuje w sposób otwarty żadnego apelu. On tylko zwraca uwagę na to, że powinniśmy umieć w człowieku zobaczyć człowieka, a jak już tego człowieka zobaczymy, to dopiero wtedy możemy sobie się albo z niego pośmiać, skierować do niego różnorakie pretensje, a może i nawet go znienawidzić. Może źle zrozumiałem sens tego wpisu, i może nie dokładnie to chciał pan Krzysztof nam powiedzieć, ale jestem przekonany, że z pewnością nie chodziło mu o to, że kolejność naszych doznań w stosunku do innych ludzi powinna się zaczynać od negowania ich człowieczeństwa, a kończyć się ewentualnym wybaczeniem.
Ja wiem, po jak niepewnym gruncie się poruszam i jak łatwo się mogę wystawić na odstrzał. Ja, który właściwie nic na tym blogu nie robi, jak szydzi i wymyśla każdemu, kto mu się tu napatoczy. Pod jednym względem jednak mam sumienie czyściutkie, jak anioł. Ja mianowicie, czy to chodzi o posła Palikota, czy posła Schetynę, czy nawet prezydenta Kwaśniewskiego z prezydentem Wałęsą, pod rękę z panią Jolą Kwaśniewską, zawsze bardzo się najpierw starałem nie zapominać o tym, że oni wszyscy są - mniej lub bardziej - ale jednak ludźmi. Albo, że kiedyś byli na pewno ludźmi bardziej, niż im się zdarzyło być obecnie.
A już na pewno nie dam sobie powiedzieć, że ja kogoś skreślam, jako człowieka, tylko za to, że jest komunistą, trockistą, członkiem Platformy Obywatelskiej, albo ministrem w rządzie Platformy. Nawet tu, a szczególnie może tu, w Salonie, z pewnością udowodniłem, że mogę bez najmniejszych problemów rozmawiać zarówno z moimi politycznymi przyjaciółmi, jak i też z osobami, z którymi się nie zgadzam w jednym procencie, takimi, jak Infidel czy marek.dumle. I nie wykluczam, że kiedy być może któregoś dnia się z nimi spotkam, to będę mógł sobie z nimi miło pogawędzić. Bo większość z nich, to dla mnie ludzie, tacy jak ja. Oczywiście są też tu i tacy, z którymi ani nie mam ochoty rozmawiać, ani się z nimi spotykać, i co do których mam podejrzewam, że są na tyle zdegenerowani, że nie ma dla nich po prostu ratunku. Ale, jeśli tak uważam, to wcale nie dlatego, że oni nie akceptują mojego spojrzenia na świat.
Ale nie o mnie miało być, lecz o Gwiazdach, o Wołodźce i w ogóle o człowieku. No i o ideologiach też. Zastanawiam się bowiem, jak to jest, że, kiedy ja rozmawiam z panem Krzysztofem Wołodźko, który przedstawia się, jako lewicowiec, alterglobalista, jako ktoś dla kogo święto pierwszego maja jest świętem ważnym i który, najogólniej rzecz ujmując, jest dla mnie ideologicznie po kompletnie przeciwnej stronie, czuję się o wiele lepiej, niż w czasie moich kontaktów z wieloma ludźmi tak zwanej konserwatywnej prawicy. Może to nie chodzi o politykę, ale o pewną wrażliwość, która przekracza tradycyjne podziały polityczne?
Napisałem na początku tego tekstu złośliwość pod adresem Ludwika Dorna, o jego transformacji z człowieka w pudelka. I zastanawiam się, czy ta informacja z wywiadu Mazurka w Dzienniku, że Dorn kisi warzywa i że ten fakt Dorn uważa za wart rozpropagowania, jest dla mnie irytująca tylko dlatego, że przy okazji Dorn szczuje na Kaczyńskiego i że w ogóle politycznie mnie zdradził, czy może dlatego, że moja wrażliwość reaguje alergicznie na ludzi, którzy odnaleźli w sobie potrzebę chwalenia się tym, że oni wiedzą, co to grzybek i co to papryczka. I też się zastanawiam, czy tekst Krzysztofa Wołodźko o Gwiazdach mnie wzruszył dlatego, że Gwiazdowie są dla mnie bohaterami i że, podobnie jak ja, nie znoszą Wałęsy, czy może głównie dlatego, że ja myślę sobie, że oni są bardzo miłymi ludźmi. W odróżnieniu od Ludwika Dorna.
Więc może to wszystko jest kwestią wrażliwości. Może dla niektórych ludzi widok Jarosława Kaczyńskiego, siedzącego ze swoją mamą w fotelach, albo Jarosława i Lecha Kaczyńskich spacerujących sobie po nadmorskich lasach, albo widok Gwiazdów chodzących po górach jest w ogóle nie warty uwagi, o ile nie powoduje pogardliwych uśmiechów? Może oni czują się o wiele lepiej, jak słuchają Dorna mówiącego o kiszeniu grzybków?
Tylko co to wszystko jest za wrażliwość? Moja wrażliwość, wrażliwość Wołodźki i wrażliwość Ludwika Dorna? Czy to jest wrażliwość prawicowa, lewicowa, czy może jeszcze jakaś inna?
Nie mam pojęcia. Wiem na pewno jednak, że ostatnią rzeczą, o którą w tym wszystkim chodzi jest polityka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...