niedziela, 19 października 2008

Chwin

Jestem pewien, że wśród osób, które czytają ten tekst, znajdzie się dość dużo takich, którzy się od razu zechcą spytać, że a cóż to za okazja, że lokalny autor, jakim jest Stefan Chwin, zasługuje, żeby odnotowywać jego istnienie tak, jak się to robi w przypadku ludzi-ikon. Nazwisko i kropka. Jest jednak tak, że Chwin jest pisarzem utalentowanym, o pewnej, niewzruszonej pozycji, i - nie da się ukryć - że na tym naszym, polskim rynku wykazuje pewną wybitność. To jest troszeczkę tak, jak z innymi przedstawicielami kultury popularnej. Mówimy „Kondrat", „Cichopek", „Wiśniewski", to i możemy mówić „Chwin". Oczywiście, ja zdaję sobie sprawę, że Stefan Chwin to nie Ich Troje, ani pod względem talentu, ani - tym bardziej - tak zwanego sukcesu komercyjnego, niemniej w jakimś tam wymiarze, jest on częścią polskiej oferty kulturalnej, więc zasługuje na to, żeby mówić o nim „Chwin".
Skąd mi ten Chwin wpadł do głowy? Otóż posłyszałem o nim ostatnio dwa razy. Raz w formie drobnego cytatu, które pokazywał Chwina jako idiotę, a który wypadł mi natychmiast z głowy, bo choć uważam się za człowieka otwartego na wszelkie ciekawostki i łatwo te ciekawostki zachowującego w pamięci, to bez przesady. Mógłbym - owszem - zapamiętać, co powiedział Kuba Wojewódzki, ale Chwin? Tak, to ja nie potrafię.
Okazało się jednak, że ten cytat - który zapomniałem - związany jest z najnowszym wystąpieniem Stefana Chwina, w którym mówi o polityce. Jest to, jak się zdaje, wystąpienie poważne, odpowiednio długie i na tyle spopularyzowane publicystycznie, że można powiedzieć, iż się o nim mówi na salonach. A o randze wydarzenia przekonałem się, czytając wczoraj w Rzeczpospolitej bardzo długi artykuł Rafała Ziemkiewicza, zatytułowany „Łaskawość Chwina".
Wbrew tytułowi, Ziemkiewicz nie pisze o Chwinie, a przynajmniej nie przez większą część swojego tekstu. O Chwinie jest trochę, a reszta to o komunie, Jaruzelskim, Gazecie Wyborczej i trochę o Wałęsie, no i troszkę też o Ziemikiewiczu. Standard. Zresztą z fragmentów poświęconych tylko Chwinowi, ciekawy jest też tylko jeden fragmencik - perełka, w którym Ziemkiewicz pisze tak: „Trudno znaleźć słowa dla wyrażenia miary intelektualnego i moralnego upadku Chwina. Jego tekst jest arcygłupi od pierwszego do ostatniego zdania..." Piękne! Ale ja zawsze twierdziłem, że Ziemkiewicz ma talent i są chwile, kiedy sięga prawdziwych szczytów. Tomasz Beksiński - mój skądinąd biedny dawny kolega - miał takie momenty, jak na przykład przetłumaczenie słowa 'bed' na 'wersalkę', w montypythonowym skeczu o kupowaniu łóżka. A Ziemkiewicz nagle, zupełnie jak Szwejk, wychodzi z tym „arcygłupim tekstem Chwina". Ładnie, ale jak mówię, to wszystko. Reszta, to już tylko tłumaczenie, że Chwin się myli, twierdząc, że Jaruzelski to człowiek, który chciał dobrze. Wprawdzie sam Ziemkiewicz nie pisze, skąd on wie o tym, że Chwin lubi Jaruzelskiego, ale zadałem sobie trud i sprawdziłem odpowiednio w Internecie, no i dowiedziałem się, że chodzi o artykuł Chwina w Gazecie Wyborczej.
Więc muszę tu powiedzieć, że informacja o tym, że Chwin jest całym swoim sercem i całą swoja pasją związany z Generałem i jego kultem, mnie nie zaskakuje. Ja wprawdzie nigdy nie słyszałem wcześniej, żeby Chwin wypowiadał się o swoim uczuciu do Jaruzelskiego, ani też nie słyszałem, żeby ktoś o tym jego zainteresowaniu wspominał, ale za to miałem raz okazję przeczytać jeden artykuł pana pisarza na tematy bardziej ogólne i to już mnie odpowiednią wiedzą nasyciło aż po uszy. Stosunek więc Chwina do Jaruzelskiego ani nie zaskakuje, ani nie interesuje, ale też w żaden sposób nie inspiruje. Ja wiem, kto to jest Chwin, znam jego intelektualny i czysto ludzki wymiar i nawet, jak zobaczę go, jak tańczy w Tańcu z Gwiazdami przebranego za torreadora, albo kowboja, to nie będę ani zdziwiony, ani tym bardziej oburzony. Nawet się nie będę z niego śmiał. Tyle, że wcale nie przez Jaruzelskiego.
Dzień, w którym przekonałem się, jak bardzo umiejętności czysto techniczne nie muszą mieć absolutnie nic wspólnego ze zdolnościami na poziomie zachowań ściśle ludzkich, przekonałem się już bardzo dawno temu, pewnie jeszcze, kiedy byłem dzieckiem i od tego czasu jedynie potwierdzam tę swoją wiedzę obserwując artystów, intelektualistów, profesorów, aktorów, pisarzy, kiedy wyłażą ze swoich naturalnych środowisk i próbują się od czasu do czasu pokazać, że też są ludźmi.
Stefan Chwin, wybitny polski pisarz, chciał w Gazecie Wyborczej pokazać, że on też potrafi, jak jakiś dziennikarz, albo socjolog, powiedzieć coś na tematy ogólnospołeczne, no i pokazał. Że wie dokładnie tyle samo, co ten pan Arek z Kudowy, który wraca z pracy, zdejmuje garnitur, wskakuje w dres, włącza telewizor na TVN, żeby obejrzeć kolejny program z cyklu Sędzia Maria Wesołowska i ryczy w stronę kuchni, co jest na obiad. A jak ktoś się go w czasie na cotygodniowe odchamianie spyta, czy sądzi, że stan wojenny był konieczny, to powie, że absolutnie tak, bo groziła nam ruska interwencja.
Ale ja, jak już wspomniałem, Chwina, jako eksperta, poznałem o wiele wcześniej. Dnia 15 listopada 2006 roku, w Dzienniku, w ramach akcji zatytułowanej Czy Polska jest sexy. Znając Cezarego Michalskiego, mam sto procent pewności, że to tylko on mógł wpaść na ten debilny pomysł, żeby pytać bandę współczesnych polskich pisarzy, co oni sądzą o Polsce, ale mogę się mylić i nie wykluczam, że to mógł równie dobrze być Robert Krasowski, albo po prostu jakiś Niemiec bez nazwiska. Wszystko jedno. W każdym razie 15 listopada 2006 roku, Stefan Chwin zamieścił w Dzienniku tekst zatytułowany Pogardzani, ponurzy, zacietrzewieni .http://www.dziennik.pl/opinie/article11876/Pogardzani_ponurzy_zacietrzewieni.html. W tekście tym przedstawił Chwin dowody na to, ze Polska to żenada i syf, a jeśli jest seksowna, to wyłącznie tak jak seksowne są: „chodniki i jezdnie, przechodnie i latarnie, drzwi i okna, gesty, fason mówienia, naród kurtkowców, szalikowców, bereciarek, kłębiący się w przejściach podziemnych dresowaty lud z lumpeksu, który siebie samego nie cierpi, bo wie, że jest pogardzany i sam sobą pogardza, przekonany przy tym głęboko, że winę za wszystko ponoszą podli inteligenci, agenci i aferzyści".
Nie ma tu sposobu, żeby wybrać jakieś poszczególne fragmenty refleksji Chwina i wkleić je tu, jako dowód tego, dla określenia czego, słowa nie istnieją. Cały ten tekst, sprzed już niemal dwóch lat, jest tak wyjątkowo niepowtarzalny, że, gdyby komuś udało się stworzyć, w jakiejkolwiek dziedzinie, coś równie spójnego, tyle że w odwrotnym kierunku, twórca ów zasłużyłby na wszelkie możliwe zaszczyty i zawodowe honory. I nie chodzi tu o to, że Chwin nienawidzi Polski i jego każde wyjście z domu dalej niż do zaparkowanego samochodu, wiąże się z sensacjami na poziomie fizjologicznym. Takich jest mnóstwo. Czy to Kazimierz Kutz, czy jakaś Janina Paradowska, czy - sięgając nieco wyżej - ktoś w typie Daniela Passenta. Tych wszystkich komentatorów i ekspertów, którzy na dźwięk słowa ‘Polska', zaczynają się natychmiast ironicznie uśmiechać jest całe mnóstwo. Jednak oni wszyscy, wyhodowali w sobie takie najbardziej prostackie marzenia i tymi marzeniami żyją. Kazimierz Kutz chciałby może, żeby Polacy mówili po niemiecku, bo niemiecki jest ładniejszy, a ta cała reszta już tak bardziej różnie i zamiast tej naszej Polski chcieli by widzieć albo szybkie autostrady, albo kulturalne kawiarnie, albo bardziej estetyczne kościoły, czy też nawet tylko wyższy poziom piłkarskiej ligi.
Stefan Chwin inaczej. On nie przedstawia konkretnych propozycji. On ogólnie by chciał tylko dwóch rzeczy. Pierwsza z nich, to taka skromna propozycja na dziś: żeby było cieplej, żeby nie padało i żeby nie śmierdziało. Pisze tak: „Wystarczy pojechać chociaż raz na Ibizę czy Wyspy Kanaryjskie, by poczuć do głębi prawdziwą ohydę klimatu środkowoeuropejskiego, na jaki zostaliśmy skazani fatalnym wyrokiem losu. Od listopada do maja krajobraz polski sączy prawdziwie depresyjne trucizny i nie zmienią tego nawet najbardziej olśniewające mazurki Chopina, seriale „M jak Miłość" oraz „Złotopolscy" czy polski Papież w każdym oknie".
Rozumiecie ten stan. Chwin nie chce, żeby przyszedł dobry rząd Platformy Obywatelskiej i wybudował autostrady, a Ministerstwo Kultury kupiło Chwinowi ładne auto, którym on po tych autostradach będzie jechał z ładną dziewczyna, która na dodatek będzie mówiła po niemiecku. To nie jest to marzenie. To jest stanowczo za mało. Ma być to, ale ma być „to" uzupełnione jeszcze o Ibizę. No i trzeba by było się pozbyć tych wszystkich „bereciarek". Żeby nie cuchnęło. Napisałem, że nie ma słów, które by opisywały poziom , na jakim operuje Chwin. Nie do końca jest to prawda. Są słowa, a dokładnie jedno. Ja jednak - przyznaję trochę ze strachu - go tu nie użyje. Kto ma rozum, niech sam kombinuje.
Więc to jest jedna rzecz, ktorą Chwin by w wypadku Polski postulował. Zrobić ładnie i ciepło, no i żeby - co wspomina w innym miejscu - było dużo babek z klasą. Powiedzmy, jak Doda, ale lepiej, jak Catherine Deneuve. Ale jest coś jeszcze. Chwin dostaje wysypki na polską historię. On dostaje wysypki i od tej wysypki jemu się chce rzygać. On owszem, ma parę takich punktów w naszej historii, które ceni, na przykład Matejko i Grottger. Też troszeczkę lubił Solidarność, ale, ogólnie rzecz biorąc, Chwin jest zniesmaczony. I to bardzo. Grottger jest okay, ale w kontekście tego powszechnego syfu, też nie działa. Bo „cały kłopot w tym, że mnie i wielu Polakom bardzo trudno ujrzeć w dzisiejszej Polsce kuszącą Polonię z obrazów dawnych polskich malarzy. Nawet jeśli próbuje się przystroić piękną bezlitosną panią w kuszący strój powstańczy z roku 1944 - panterka, manierka plus hełm - obraz taki już duszy nie przyciąga, nawet jeśli na to idą wielkie pieniądze. Miliony rodaków dużo bardziej wolą od chłopców z „Parasola", którzy w pamiętne sierpniowe dni ściągnęli na Warszawę krwawą łaźnię, załogę pewnego czołgu z Gruzinem i psem na pokładzie i nie ma na to żadnej rady".
Oto intelekt! Oto człowiek! A Rafał Ziemkiewicz używa całego swojego publicystycznego kunsztu, żeby się pastwić nad Stefanem Chwinem za to, że on lubi Jaruzelskiego. A kogo ma lubić? Annę Walentynowicz? Czy może choćby kogoś tak niekontrowersyjnego, jak Jan Paweł II? Nie wymagamy cudów. Mamy faceta, który siedzi w gaciach na łóżku , pali peta za petem i spluwa z obrzydzeniem do popielniczki, bo - cholera - zimno, pada, a on chce na Kanary. Można, kurde, książkę napisać, ale raz, że kto to będzie czytał, a nagród Gazety Wyborczej to też on już ma dość.
Jest jednak jeszcze jeden fragment wypowiedzi Chwina, którego nie można nie zacytować. Fragment, który częściowo tłumaczy jego kompleksy, a z drugiej strony mógłby stanowić jakąś wskazówkę dla samego Chwina, gdyby on zdecydowaćł się jednak coś zrobić z sobą, a nie tylko siedzieć na tej - wspomnianej już - wersalce i jęczeć, że mu źle.
Poczucie, że jesteśmy 'nieudanymi ludźmi' i musimy pokazać obcym, że takimi nie jesteśmy, wiele razy dostrzegałem u polskich robotników pracujących na Zachodzie. Stawali oni na palcach, by z napiętymi do krwi żyłami pokazać światu, że są lepsi, niż są, z czego zachodni pracodawcy korzystali z uśmiechem: ‘Gut, gut, Polak potrafi'".
Może więc niech Chwin wyjedzie do Niemiec i tam spróbuje wejść na rynek literacki. Nie będzie miał ciężko, bo raz, że już go tam pewnie trochę znają, a jak trzeba będzie to i Adam Michnik przedstawi odpowiednie referencje. Napisze Chwin jakąś książkę, kulturalni ludzie ją kupią, poczytają i powiedzą: „Gut, gut, Polak potrafi." I się uśmiechną. Usmiechną się ładnie, a nie tak jakoś brzydko, jak Polacy. I Chwin będzie szczęśliwy. A jak przyjdzie jesień i zacznie padać, to poleci na Ibizę i się wyrelaksuje w odpowiednim towarzystwie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...