środa, 1 października 2008

Smutna ballada o niezasłużonej miłości i jeszcze bardziej niezasłużonej nienawiści

Od wczoraj myślę o Polsce i o naszej do Polski miłości, ale też i o naszej do niej nienawiści. Myślę więc sobie, że, z jednej strony, jest coś co każe nam się cieszyć, że Polskę kochamy, a nawet jeśli jej tak bezpośrednio i jednoznacznie nie kochamy, to słowo ‘Polska' budzi w nas myśli raczej miłe, niże niemiłe. Z drugiej jednak strony, wiemy też, że czasy, w których żyjemy, nie ułatwiają nam codziennego troszczenia się o nasze uczucia patriotyczne, że współczesna młodzież, a nawet i wiele osób starszych, które młodzieżą już nie są, nie za bardzo przejmują się tym, kim są i jakie miejsce na mapie jest ich miejscem i co to dla nich znaczy.
Sam przyznałem we wczorajszym moim wpisie, że nawet moje uczucia do Polski nie są tak do końca zracjonalizowane i przemyślane. Czuję - owszem - że jestem Polakiem, jest mi z tego powodu bardzo dobrze, a kiedy słyszę słowo ‘Polska' to jest mi raczej ciepło, niż zimno. Ale nie należę, mimo to, do tej grupy obywateli, którzy bardzo dbają o wywieszanie flag, o śpiewanie patriotycznych pieśni, o czytanie dzieciom narodowych lektur, a historię Polski znają na pamięć. Nic podobnego. Zawsze uważałem się za przeciętnego Polaka, który o Polsce - jeśli myśli - to myśli dobrze, ale, żeby znowu tak dużo myśleć, to raczej nie bardzo.
Dziś mam wrażene, że z tą moją przeciętnością nie jest sprawa aż tak czysta i jednoznaczna. Pod wczorajszym wpisem o Polsce, na moim salonowym blogu, dyskusja była stosunkowo szeroka i gorąca. Myślę, że głosy, które tu do mnie spłynęły, można podzielić na trzy grupy. Jedna, to te, które po prostu gratulowały mi dobrego tekstu i załączały pozdrowienia. Druga, to mocne głosy poparcia i oburzenia na ludzi, dla których polskość jest chorobą, a Polska krajem marnym i głupim. Trzecia grupa to ci, dla których Polska rzeczywiście jest krajem głupim, a polskość wstydliwą przypadłością.
Oczywiście, nikt, poza jednym czytelnikiem, nie sformułował bezpośrednio pretensji do Polski, jako kraju, i Polaków, jako narodu. Przynajmniej nie w takiej formie, jak zechciał to wyrazić autor wpisu, który stał się główną przyczyną moich narodowych refleksji, i, kiedyś, użytkownik o nicku pacific, który użył formy „polska hołota". Ale przecież umiemy czytać ze zrozumieniem, a większość z nas jednak potrafi formułować swoje myśli na tyle poprawnie, abyśmy sobie wzajemnie to zrozumienie ułatwiali, więc wiemy, co jest grane.
A grane jest to, że nienawiść do tego, co się popularnie nazywa IV RP, a co jest spersonifikowane przez braci Kaczyńskich i Zbigniewa Ziobrę, jest tak wielka, że wszystko schodzi wobec tego na plan dalszy, a jeśli się pojawia, to wyłącznie w formie całkowicie podporządkowanej właśnie tej nienawiści.
Jeśli mówimy ‘Polska', ‘narodowy interes', ‘duma narodowa', ‘ojczyzna', patriotyzm', to - owszem - można się spodziewać, że nikt tych słów natychmiast nie zadepcze, ale też można być pewnym, że jest bardzo dużo osób, którzy gotowi są zaakceptować porządek rzeczy oparty na tych właśnie słowach, pod jednym warunkiem. Że najpierw wyjaśnimy sobie do końca wszystkie problemy związane z czarnym okresem w naszej historii o nazwie ‘IV RP', i roli, jaką w tym projekcie odgrywali bracia Kaczyńscy i Zbigniew Ziobro.
Efekt jest więc taki, że jeśli ktoś powie, że dobrze by było, żeby Polska odniosła sukces, żeby mówili o nas dobrze i nas szanowali i że powinniśmy wszyscy przede wszystkim postępować tak, żeby nie ucierpiał prestiż i powodzenie naszej Ojczyzny, od razu dowiadujemy się, że bez ostatecznego rozwiązania sprawy Kaczorów, dyskusja musi pozostać zawieszona. Co więcej, do czasu, gdy sprawa Kaczorów nie zostanie zamknięta - zamknięta ostatecznie, raz na zawsze - Polska, jako nasza Ojczyzna, też musi zaczekać ze swoimi aspiracjami, czy ze swoimi ewentualnymi pretensjami.
W moim tekście, zwróciłem uwagę na wypowiedź piosenkarki Marii Peszek, która w wywiadzie dla Dziennika zauważyła, że ona osobiście jest za tym, żeby zburzyć wszystkie kościoły. W odpowiedzi na tę myśl, przypomniałem powieść Georga Orwella Rok 1984, w której świat jest już tak zmieniony przez globalną rewolucję i szereg wyniszczających wojen, że kościołów już nie ma. Winston, bohater, powieści, również bardzo zmieniony przez nowe czasy, nie pamięta, że kiedyś istniało coś takiego, jak kościoły, ale od czasu do czasu, jakby sobie przypominał, że było coś takiego, jak dzwony kościołów i tęskni za tymi dzwonami.
Świat jest jednak absolutnie nieludzki, kompletnie smutny i straszliwie pusty, więc Winstonowi pozostaje tylko ta tęsknota i wielka, porażająca nienawiść do wszystkiego, co się wiąże z tym jego nowym światem.
Winston, i jego ukochana, Julia, żyją w świecie, którego nienawidzą w sposób absolutnie czysty. Wszystko, co ich otacza, każda chwila ich życia jest dla nich nie dość, że organizmem obcym, ale na dodatek organizmem, który oni potrzebują unicestwić. Nie rząd, nie ulice, nie domy, nie system, ale wszystko. Czyści pozostają tylko oni - Julia i Winston, bo nawet nie ta ich miłość, która też jest jakoś tylko częścią złego świata. Oto fragment tej powieści:
„His heart leapt. Scores of times she had done it: he wished it had been hundreds -- thousands. Anything that hinted at corruption always filled him with a wild hope. Who knew, perhaps the Party was rotten under the surface, its cult of strenuousness and self-denial simply a sham concealing iniquity. If he could have infected the whole lot of them with leprosy or syphilis, how gladly he would have done so! Anything to rot, to weaken, to undermine! He pulled her down so that they were kneeling face to face.
'Listen. The more men you've had, the more I love you. Do you understand that?'
'Yes, perfectly.'
'I hate purity, I hate goodness! I don't want any virtue to exist anywhere. I want everyone to be corrupt to the bones.'
'Well then, I ought to suit you, dear. I'm corrupt to the bones.'"
„Nienawidzę czystości, nienawidzę dobroci! Nie życzę sobie, żeby gdziekolwiek jeszcze istniały jakiekolwiek cnoty. Chcę, by wszyscy byli zepsuci do szpiku kości." Do takiego stanu doprowadził Winstona nowy świat ze swoim nieludzkim systemem, że jedyne czego on pragnie to zło. Tak to się dzieje w powieści Georga Orwella Rok 1984.
Przypominam sobie dwa lata rządów Prawa i Sprawiedliwości i wprawdzie nie potrafię przywołać konkretnych cytatów, natomiast po pierwsze pamiętam tę nienawiść i pamiętam wielokrotne, w wypowiedziach polityków i publicystów, przywoływanie książki Georga Orwella, żeby opisać to, co, zdaniem tych właśnie obserwatorów, w Polsce się dzieje.
Myślałem wtedy sobie, jak bardzo ta część społeczeństwa, którą jakoś tam reprezentują ci, dla których świat IV RP, jest światem żywcem przeniesiony z powieści Orwella, muszą cierpieć i jak wielką determinację muszę przejawiać na codzień, żeby ostatecznie ten świat rozbić w proch. Oczywiście, jako człowiek, który przeżył w pełni świadomie czasy komuny i człowiek, dla którego Rok 1984 nie był jedynie książką, którą specjaliści nazywają przedstawicielem czegoś, co się nazywa political fiction oburzałem się na te dziwne skojarzenia i gorąco protestowałem przeciwko wplątywaniu świata orwellowskiej fikcji nie tylko do tego, co czujemy widząc Jarosława Kaczyńskiego, ale w ogóle przeciwko nadużywaniu porównań. Na próżno.
Nie dość, że Polska, w oczach osób kreujących poglądy i emocje społeczeństwa, dalej funkcjonowała, jako - w najgorszym wypadku - organizm obcy, to na dodatek, ten właśnie przekaz, bardzo skutecznie, zaaklimatyzował się w umysłach wielu zwykłych ludzi. Choćby właśnie takich, jak Maria Peszek, jak się dziś okazuje. Oczywiście w formie skarłowaciałej i perwersyjnej, ale, trzeba przyznać, że ona akurat tę naukę przyjęła.
W komentarzu do mojego wczorajszego wpisu, Moher55 przytacza słowa Waldemara Kaczyńskiego, wypowiedziane przez niego w wywiadzie dla Gazety Wyborczej po tym, jak Prawo i Sprawiedliwość objęło w Polsce władzę. Mówi Kuczyński tak:
"Życzę porażek na wszystkich frontach, bo każde zwycięstwo tego Układu to porażka Polski i zagrożenie dla wolności. Życzę także porażek gospodarczych, choć za to płacą ludzie. Ale tylko one mogą wstrząsnąć bazą wyborczą tej wstecznej władzy i uniemożliwić dalsze hodowanie chwasta zwanego IV RP."
Mocna rzecz, prawda? Ciekawe tylko, czemu Waldemar Kuczyński nie dodał do tej swojej listy życzeń słów: „Chcę, by wszyscy byli zepsuci do szpiku kości"? Może nie czytał Orwella, a może po prostu uznał, że nie ma tak mocnych słów, które potrafiłyby przekazać jego uczucia do Polski; Polski, której przydarzył się ten niełatwy moment w historii.
Uważam jednak, że ta wypowiedź ma walor zupełnie niezwykły dla naszej dzisiejszej i wczorajszej dyskusji o Polsce i o Polakach. Myślę też, że został niesprawiedliwie ten fragment przemyśleń Kuczyńskiego zapomniany.
Uważam, że Polska będzie jeszcze długo trwać i mam wielką nadzieję, że będzie się pięknie rozwijać i będzie się jej zawsze dobrze powodzić. Ale uważam, że historia Polski, to nie tylko historia wzlotów, ale historia upadków i historia hańby. Powinniśmy pamiętać o wszystkim, co ją opisuje, zarówno pod tym, jak i pod tym drugim względem.
Dla naszej dumy, naszej miłości, ale też i naszego wstydu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...