poniedziałek, 6 października 2008

FIFA ustępuje Polsce... a jak się komuś nie podoba, to spadówa!

Po napisaniu porannego peanu na cześć Margaret Thatcher, postanowiłem nie zatruwać sobie umysłu wysłuchiwaniem krętactw ze strony ministrów rządu, piłkarskich działaczy i reżimowych dziennikarzy, pomiętych, jak dziewięciozłotowy banknot, i przynajmniej do wieczora nie sprawdzać, na ile moje podejrzenia, co do wyników tej zabawy w wojnę, się potwierdziły. A przypomnę tylko, że po pierwszych chwilach naprawdę szczerej nadziei, że Donald Tusk postanowił jednak zrobić coś autentycznie dobrego dla swej ukochanej piłeczki, ogarnęły mnie najgorsze wątpliwości, dodatkowo podsycane przez absolutnie obezwaładniające gesty ze strony kolejnych przy-platformianych komentatorów. Zwątpienie to, bardzo szybko przerodziło się w niemal pewność, że to wszystko musi na sto procent być na niby i że już niedługo, dowiemy się, że tak naprawdę nic się nie zdarzyło i możemy spokojnie wrócić do zaczętego kotleta.
W samym moim wpisie, zaznaczyłem zupełnie otwartym tekstem, że - jeśli mogę sobie pozwolić na autocytat - „cokolwiek się stanie, to najprawdopodobniej nie stanie się nic. Bo bez względu na to, czy polskie drużyny zostaną wykluczone z rozgrywek, czy nie, czy władze piłkarskie odbiorą nam mistrzostwa, czy nie, czy decyzja zapadnie już o godzinie 12, czy zostanie odroczona do jakiegoś innego momentu, ani nie będziemy mieli satysfakcji, ani poczucia wstydu, ani nie ogarnie nas złość, ani radość. Bo prawdopodobnie, cokolwiek się wydarzy - wydarzy się na jedną chwilę, by za chwilę i tak odrodzić w postaci jakiegoś innego zmartwienia, równie nieważnego i równie niezniszczalnego".
Więc, jak obiecałem, tak też zrobiłem i do dzisiejszego wieczora, nawet nie zajrzałem do telewizora, ani tym bardziej do Onetu i, jak ognia unikałem grzebania po jakichkolwiek miejscach, które mogłyby mi pokazać, jak się sprawy na linii PZPN - Drzewiecki - FIFA mają. Oczywiście, jak powiedział poeta, ‘No man is an island', więc coś tam do mnie docierało, ale tylko w formie potwierdzającej z jednej strony moją przenikliwość, a z drugiej, najgorsze podejrzenia. Czyli, że mianowicie stało się tyle, że nie za bardzo wiadomo, co się stało i się dopiero okaże, co się stało, ale w sumie jest okay, o ile uda się jakoś ochronić wspaniałą reputację naszej władzy.
Na stronie tuskwatch.pl, jednak, w pewnym momencie znalazłem skromną informację, że otóż, mianowicie, w pewnym momencie, zaraz na samym początku napływu wieści z pola walki, ukazało się w informacjach Onetu, że „FIFA ustępuje Polsce".
I ja jednak o tym. Bo jest tak, że znaleźliśmy się w samym środku kompletnie histerycznego przekazu medialnego, którym jesteśmy karmieni od wczoraj i z którego wynika, że kurator zostanie odwołany i że kurator nie zostanie odwołany i że jest ugoda z FIFA, ale nie do końca wiadomo, czy rzeczywiście jest i co z niej wynika. Poza tymi zupełnie idiotycznymi informacjami bez ładu i składu, nie wiemy absolutnie nic. No, może z jednym wyjątkiem. Że bardzo ważne jest jakoś sprawić, żeby ten rząd za bardzo nie ucierpiał i żeby ten koszmar jak najprędzej się skończył i żeby można było wrócić do starych dobrych uśmiechów i ładnie zapiętych garniturów i żeby w ogóle było jak dawniej. W tym kompletnym chaosie, to jedno zdanie: „FIFA USTĘPUJE POLSCE", jest wydarzeniem tak niezwykłym, że dobrze by było zachować je dla potomnych.
Wprawdzie wszystko wskazuje na to, że na dalsze powtarzanie tej debilnej informacji, ani Onet, ani w ogóle ITI się nie zdecydowały i postawiło na sieczkę, jednak ja wciąż wierzę, że jakoś, przy udziale ludzi gotowych do poświęceń, uda się do tej informacji wrócić. Może w tej samej formie, albo w jakiejś zmodyfikowanej, w stronę czegoś w rodzaju: „Wielki sukces ministra Drzewieckiego", albo „Dziękujemy panie Premierze". Lub choćby „Prezes Listkiewicz - człowiek z zasadami". Musimy tylko chwilkę poczekać aż ktoś tam odwoła wreszcie tego pana kuratora i przewodniczący Blatter powie: „Bardzo ładnie!". Wtedy się spróbuje ogłosić ostateczne zwycięstwo tego rządu w walce z korupcją w piłce nożnej.
Zostawiam więc tę onetową informację, jak mówię, dla potomnych i teraz już tylko odrobina refleksji. Biedna, stara Pani Premier Margaret Thatcher, ze swoimi ambicjami, swoją wiarą, swoją radością i z tym jej przekonaniem, że tylko ona jest w stanie zmienić to, co zmienić należy. Ileż ona poświęciła czasu, energii, serca, by pokonać tę hydrę wiecznego socjalizmu? Biedna Pani Premier ze swoimi pięcioma ustawami, ze swoją determinacją i swoją odwagą. Po co ona się tak napinała? Czyż nie wystarczyło rozgonić to lewactwo ze związku zecerów i drukarzy, odzyskać prasę, rzucić społeczeństwu jakiś ochłap, a resztę - za te wszystkie swoje i swoich kolegów zasługi - zagarnąć pod siebie i już do końca swoich rządów, jechać na usłużnych dziennikarzach.
Po co było prywatyzować, obniżać podatki, wzmacniać przedsiębiorczość, stawać na głowie, żeby jak najwięcej Brytyjczyków czuło, że żyje się po prostu dobrze? Trzeba było machnąć na to wszystko ręką i tylko od czasu do czasu sprawdzić, czy na linii rząd-media sprawy się mają, jak należy. A gdyby ktoś powiedział, że prywatyzacja jest wstrzymywana, że podatki zamiast maleć - rosną, że biurokracja wcale się nie zmniejsza, ale wręcz przeciwnie? A cóż to za problem. Napisałoby się w paru gazetach, powtórzono by w telewizji BBC, że to nieprawda i że wszystko gra - i byłby spokój.
No, ale pani Thatcher jeszcze nie znała metod, które tak inteligentnie wprowadzili do świata mediów i świata polityków, Mariusz Walter ze swoją Grupą i ci wszyscy tak różnorodni i wszechstronni twórcy wizerunku rządu, który nas dzielnie prowadzi ku lepszej przyszłości.
No ale pani Thatcher jest już stara i świat jej wartości też już się kończy. Teraz pora na nowych polityków, tak zwanych post-polityków, z tak zwanego post-świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...