niedziela, 27 kwietnia 2008

Najbardziej znany człowiek na świecie, część 3

Zapraszam do trzeciej części opowieści o najbardziej znanym człowieku na świecie. Ali leci do Waszyngtonu, a my patrzymy, słuchamy i, mam nadzieję, wyciągamy wnioski.

Zanim dotarł na miejsce, stewardessa, która od dłuższego czasu mocowała się z jakimś kartonem, usiłując położyć go na górnej półce, poprosiła Alego - Czy zechciałby pan wstawić go na półkę? Ma pan zdecydowanie więcej mięśni ode mnie.
Ali, bez słowa, położył karton na półce. Prześlizgnął się obok mnie i usiadł przy oknie. Inna stewardessa pochyliła się i spytała - Czy kiedy już wystartujemy, będzie pan miał ochotę na drinka, czy coś lżejszego do picia?
- Mleko - powiedział Ali, tak cicho jednak, że kobieta go nie usłyszała.
- Słucham pana? - spytała.
- Mleko - powtórzył Ali, patrząc prosto przed siebie.
Ruszylismy w kierunku pasa startowego. Nabraliśmy prędkości, unieśliśmy się w powietrze i wtedy Ali powiedział - Nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie umierać.
Jakieś pięć minut od startu, obrócił się w moją stronę i powiedział - Teraz, przez jakiś czas nie będę z panem rozmawiał. To mój czas na modlitwę. – Uniósł rękę. Zauważyłem, że nosi dziwny zegarek z pływającą strzałką.
- To muzułmański zegarek modlitewny - powiedział Ali. - Musimy się modlić o różnych porach dnia. Za każdym razem, jak nadchodzi mój czas na modlitwę, włącza się alarm. Strzałka zawsze pokazuje Mekkę.
- Skąd go pan ma? - zaciekawiłem się.
- Dał mi go król Arabii Saudyjskiej - odpowiedział Ali. - Miał go na ręku, zdjął i mi go podarował. Wcześniej nosiłem Timexa.
Zamknął oczy, jakby pogrążył się w modlitwie.
Gdy ponownie otworzył oczy, powiedział - Moim pragnieniem, moim głównym celem, jest przygotowanie się do życia na tamtym świecie. To powinno być celem każdego człowieka.
- No a to życie? Teraz? - spytałem.
- To życie nie istnieje - odpowiedział Ali. - Podbiłem świat i nie dało mi to satysfakcji. Boks, sława, reklama, popularność... moja dusza nie odczuła żadnej satysfakcji. Kto mógłby być bardziej popularny? Kto mógłby osiagnąć większe szczyty? To wszystko nic, jeśli nie pójdziesz do nieba. Możesz mieć przyjemności, ale to wszystko nic nie znaczy, jeśli nie sprawisz przyjemności Bogu.
Mężczyzna siedzący po drugiej stronie przejścia odpiął pas i podszedł do nas. Nazywał się William Dore. Był prezesem firmy o nazwie Global Divers & Contractors z Lafayette w Louisianie.
- Ali - powiedział. - Pragnę uścisnąć pańską dłoń. - Zarobiłem na panu 12 dolarów, kiedy walczył pan z Sonny Listonem.
- Tylko tyle? - zapytał Ali.
- Postawiłem tylko trzy - powiedział Dore, lecz Ali już odwrócił głowę.
- To była wielka przyjemność oglądać pana przez te wszystkie lata - powiedział Dore. - Uczynił pan wiele dla dyscypliny.
Kiedy Dore wrócił na swoje miejsce, Ali powiedział do mnie - Boks był niczym. Był kompletnie nieważny. Boks był tylko sposobem, żeby zaprezentować mnie światu.
Przerwano mu w pół słowa. Pam Lontos z firmy motywującej przyszła z części turystycznej. Klęczała w przejściu i usiłowała wręczyć Alemu jakąś broszurkę. Pierwsze słowa broszury informowały: “Poznanie podstaw sprzedaży przekazu pozwoli ci odnaleźć twój prawdziwy potencjał, a następnie przekształcić ten potencjał w zysk...”.
Stewardessa położyła ręce na ramionach Lontos - Przepraszam panią - powiedziała. - Jeśli życzy sobie pani autograf, z przyjemnością przyniesiemy go pani na miejsce.
- Ale ja nie chcę autografu - wyjaśniała Lontos, prowadzona już jednak do swojego przedziału.
Ali pociągał nosem. Wyglądało, że łapie go przeziębienie. Wyciągnął zza mojej głowy małą poduszeczkę, urwał z niej kawałek papierowej poszewki i wytarł nos. Po chwili już spał.
Zbliżaliśmy się do Waszyngtonu. Ali popukał mnie w ramię. Pokazał za okno. Pod nami jaśniały światła pomników i budynków rządowych.
- No i co pan o tym myśli? - zapytał.
- Bardzo ładne - odparłem.
- Niech pan spojrzy na te wszystkie światła w tych wszystkich domach - powiedział. - To wszystko moi wielbiciele. Czy wie pan, ze mógłbym zajść do któregokolwiek z tych domów, zapukać do drzwi, a oni by wiedzieli, kim jestem? To dziwne uczucie. Patrzeć tak na świat i wiedzieć, że każdy człowiek mnie zna. Czasem myślę sobie o tym, żeby wyruszyć w świat autostopem, bez pieniędzy, i tylko pukać do różnych drzwi, ile razy bym zgłodniał, albo potrzebował się przespać. Mógłbym to zrobić.

To na razie tyle. Dziękuję. Jutro dalsza część.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...