wtorek, 29 kwietnia 2008

Homo sovieticus, czyli o skuteczności tresury

FYM umieścił tu niedawno niezwykle ciekawą refleksję, gdzie się zastanawiał nad tym, ogólnie rzecz ujmując, co system sowiecki zrobił z ludźmi, których uważał za swoich poddanych.
Temat jest tak obszerny, że umówić go skutecznie nie udało się ani FYM, ani nie uda się tego zrobić mi, ani nie sposób go omówić pewnie w ogóle, a co dopiero w tak krótkiej formie, jak zwykły skromny blog.
Na dodatek, temat ten, oprócz tego, że niezwykle złożony, jest okropnie śliski, bowiem wystarczy powiedzieć homo sovieticus , żeby do tego światła zaczęły się garnąć nie tylko osoby prawdziwie uczciwe i zatroskane, ale również, a być może nawet przede wszystkim, najgorszego autoramentu manipulatorzy, którzy, gdy tylko zwietrzą okazję, by dokopać komuś, kogo nie lubią, sięgają po ten argument z niezwykłą lubością.
Z tym drugim typem mieliśmy w ciągu tych kilku lat wolności do czynienia – i wciąż mamy – aż nazbyt często. Czy to jakiś światły publicysta, czy jakiś mądry polityk, czy któryś bardzo nowoczesny ksiądz, właściwie każdego dnia nachyla się nad tym marnym, głupim Polakiem i mówi mu ciepłym, zatroskanym tonem: "
“Jesteś jakże typową ofiarą systemu”.
"Ja nie - ty".
A system był, system działał i system nie próżnował. A ja dziś bardzo chciałby wtrącić swoje trzy grosze do tej niekończącej się rozmowy o tym, co osiągnął?
Mam tu jedno, bardzo interesujące wspomnienie.
Pewna dziewczyna studiowała w innym mieście i co tydzień wracała pociągiem do domu. Ponieważ pociąg przyjeżdżał na dworzec jej miasta późnym wieczorem, zawsze czekał na nią jej chłopak.
Któregoś dnia, pociąg z jakiegoś powodu się spóźniał. Ponieważ żadnej informacji o spóźnieniu i o czasie spóźnienia nie było, chłopak poszedł do odpowiedniego okienka. Pani nie było w okienku, za to stała w głębi, na zapleczu, i gawędziła sobie z koleżanką. Chłopak czekał cierpliwie, wreszcie zawołał: “Może by tak pani zechciała tu podejść”. Pani podeszła do okienka, wychyliła głowę na zewnątrz i zawołała do przechodzących milicjantów, żeby zrobili porządek z “tym awanturującym się pijakiem”.
Milicjanci przyszli, wsadzili chłopaka do swojej niebieskiej nyski, zawieźli na posterunek milicji, przesłuchali, a następnie skierowali sprawę do kolegium, które odpowiednio skazało chłopaka na bardzo wysoką grzywnę za awantury po pijanemu. Przyznać trzeba uczciwie, że go nie pobili, bo przecież mogli. Może oszczędzili go, bo się nie stawiał i nie pyskował.
I teraz przed nami trzech bohaterów tego zdarzenia. Wszyscy trzej żyli w ramach systemu i trzej podlegali obróbce, o której w swoim blogu pisał FYM.
Pani z okienka, pan milicjant i chłopak.
Powstaje pytanie. Która z tych trzech osób dała się wytresować systemowi? Pan milicjant, który napisał wniosek do kolegium, pani z okienka, która poczuła się częścią systemu i zadziałała, czy chłopak, który wszystko, co milicjanci kazali, wykonał bez protestu, mimo, że był całkowicie niewinny?
Gdybym pytanie to zadał komuś takiemu, jak na przykład red. Żakowski, to pewnie bym się dowiedział, że homo sovieticusa poznajemy nie po tym, co robił kiedyś, ale jak się prowadzi obecnie.
Gdybyśmy spytali o to jakiegoś komunistę, powiedziałby nam, że nikt tu nie zawinił, bo PRL był naszą wspólną ojczyzną i trzeba było jakoś żyć.
A my? Co na ten temat sądzę ja i Wy? Pozwólcie, że zanim ja wypowiem się jednoznacznie, jeszcze przez chwilę powspominam.
Kiedy byłem dzieckiem, chodziłem z moim Ojcem na pochody pierwszomajowe. Bardzo lubiłem te pochody i bardzo lubiłem, jak jest 1 maja, bo było wesoło, kolorowo, pod moim oknem jeździli kolarze, w parku sprzedawali watę na patyku i wiatraczki z plastiku i oranżadę.
Później przestałem je lubić i przestałem w nich brać udział. Zorientowałem się też, że nikt właściwie pierwszomajowych pochodów nie lubi, a już zwłaszcza ci, którzy na nie chodzą. Pochodów nikt nie lubił, komunistów każdy nienawidził, a gdybym historię chłopca z dworca opowiedział publicznie tym wszystkim obywatelom machającymi flagami, balonikami i chorągiewkami, prawdopodobnie ogromna większość splunęłaby symbolicznie, ale by się nie zdziwiła. Bo ogromna większość wiedziała, że komuniści to mordercy, których należy się bać.
Jednocześnie jednak, pewnie ta sama większość powiedziałaby, że po pierwsze chłopak dobrze zrobił, że się nie kłócił, że milicjant jakiś porządniejszy, bo chłopca nie pobił, a pani z okienka to zwykła ruska swołocz, ale może była pijana.
Czy można powiedzieć, że oni wszyscy - ci ludzie w komunistycznym pochodzie - byli psychicznymi ofiarami systemu? Czy może na odwrót. To właśnie dzięki ich zdrowemu rozsądkowi jakoś się nam udało?
Skłonny jestem przypuszczać, że owszem, wśród nas było dużo, bardzo dużo ludzi, którzy jakoś tam padli ofiarą tej wielkiej operacji pod nazwą “budujemy człowieka radzieckiego”. Niektórzy bardziej, inni mniej, jedni częściej, inni rzadziej. Ale na ogół nie mam pretensji. Uważam, że na ogół nie daliśmy się.
Może z wyjątkiem naprawdę nielicznych. Takich, jak na przykład artysta Janusz Józefowicz, który zamiast iść w pochodzie, jak przystało na normalnego obywatela, łaził po szwedzkich supermarketach i kradł wszystko, co uznał za ładne i przydatne, a o czym jakiś czas temu, w wywiadzie dla magazynu Pani, czy może Twój Styl z dumą opowiadał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...