poniedziałek, 28 kwietnia 2008

Najbardziej znany człowiek na świecie, część ostatnia

No i to już koniec historii o Muhammadzie Alim, tak jak ją opowiedział Bob Greene, a ja przetłumaczyłem na język polski.
Dziękuję za uwagę i mam nadzieję, że nawet ci, którzy z jakiegoś powodu przez te pięć odcinków głównie się złościli, ostatecznie pomyślą sobie, że warto było przeczytać tę relację.
A jak ktoś zapragnie wyciągać z tej historii jakieś dodatkowe wnioski, albo szukać w niej ukrytego dna, to bardzo proszę.
I ja mam pewne skojarzenia.


W Liceum im. Cardozo, w jednej z najbardziej niebezpecznych dzielnic Waszyngtonu, policjanci pilnowali wejścia do budynku. Uczniowie zostali zebrani w auli, jednak nikt ich wcześniej nie uprzedził, że w planie jest spotkanie z Alim.
Słuchali więc jakiegoś innego wystąpienia, gdy, niezapowiedziany, Ali wszedł tylnymi drzwiami do sali. Najpierw zauważyło go kilka osób, później kilka kolejnych. Wzdłuż auli podniósł się szum, gdy Ali, pociągając nosem, szedł między rzędami w kierunku sceny.
Gdy był jeszcze w pół drogi, nad salą rozległo się skandowanie: “Ali! Ali! Ali! Ali!”
Kiedy się odezwał, jego głos był jednak tak cichy i niewyraźny, że praktycznie nikt go nie słyszał. Zaczęli krzyczeć, by zaczął mówić głośniej, ale on robił wrażenie, jakby nie zauważał tych głosów i wciąż mówił do nich “dziewczynki i chłopcy” tym swoim szeptem.
Zapytał, czy mają jakieś pytania. Ładna dziewczyna siedząca w pierwszym rzędzie, najwyraźniej zaskoczona jego powolnym, cichym, łamiącym się głosem, podniosła rękę, a on pokazał na nią.
- Czy pan to naprawdę Muhammad Ali? - spytała.
Ali spojrzał na nią. - Spotkamy się po szkole - powiedział. - I powiedz swojemu chłopakowi, że, jak ma jakieś problemy, z nim też się mogę zobaczyć po szkole.
Jakiś chłopak, najwyraźniej przyjaciel dziewczyny, wstał. - Palant - powiedział Ali. - Spotkamy się po szkole.
Jednak poza pierwszymi pięcioma, lub sześcioma rzędami, nikt go nie usłyszał.
Ali zwrócił się do dyrektora i z uniesionymi pięściami znów zaczął udawać walkę i pokazywać swój słynny taniec. Dyrektor pokręcił głową i się cofnął.
Gdy przyjechaliśmy do Liceum Dunbara, Ali już bardzo kaszlał. Szedł dokładnie tam, gdzie prowadzili go miejscowi Muzułmanie. Tym razem, do budynku administracji.
Ali stał nieruchomo, kaszląc i wycierając nos i czekając na wskazówki, dokąd iść dalej. Jakaś urzędniczka spojrzała na niego i powiedziała - Ten człowiek jest chory. Czy ktoś wezwał lekarza?
Jednak Alego prowadzono już do jednej z klas. W korytarzu, jakaś młoda matka, która akurat odwiedzała szkołę, podbiegła do niego i próbowała wręczyć mu swoje dziecko. Ali wyciągnął ręce po niemowlę, lecz Herbert Muhammad powiedział - Ali, jesteś zbyt przeziębiony, by trzymać to dziecko.
Ali oddał niemowlę kobiecie.
Szliśmy korytarzami. Uczniowie kierowali się do klas. Ali nachylił się do mnie i powiedział - One wszystkie są moje. To właśnie dał mi Allach. To jest niebo na ziemi.
Obok nas przechodził starszy mężczyzna, który z jakiegoś powodu był akurat w szkole. Ali wykonał dźwięk świerszcza przy uchu mężczyzny, jednak ten, najwidoczniej niedosłyszący, nie zareagował.
Weszliśmy do szkolnej biblioteki. Wszyscy znajdujący się w pomieszczeniu przerwali swoją pracę. Jednak jeden z chłopców siedział do nas plecami. Czytał przy swoim stoliku i był pogrążony w lekturze.
Ali podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu. Chłopiec podniósł głowę i otworzył zdziwiony usta. Chciał coś powiedzieć, lecz Ali przyłożył palec do swoich ust, jakby chciał uciszyć chłopca.
Gdy wychodził z sali, Ali mijał wysokiego potężnie zbudowanego chłopca. Stanął.
Spojrzeli sobie w oczy i Ali uniósł pięści. Zaczął tańczyć i skakać wokół chłopca.
Chłopak jednak się nie cofnął. Również uniósł pięści. Nie próbował uderzyć Alego, ale też nie ustąpił o centymetr. Poruszał się razem z Alim, pokazując wyraźnie, że się nie boi. Na twarzy Alego pojawiły się krople potu. Chłopak podszedł bliżej. Na jego twarzy pojawił się pewny siebie uśmiech. Zaczął popychać Alego, przejmując kontrolę nad sytuacją.
W bibliotece zapanowała kompletna cisza. Ali zakaszlał. Chłopak zaczął przysuwać swoje pięści do twarzy Alego. Ich ramiona się spotkały. Odgłos pięści odbijał się echem od ścian. Nagle rozległ się stukot i wszystko się stanęło.
Na żółtej wykładzinie leżał modlitewny zegarek Alego. Ali wolno się schylił. Podniósł zegarek i ponownie zapiął go sobie na ręce.
- Chodź już, Ali. - powiedział Herbert Muhammad. - Już i tak jesteśmy spóźnieni.
Wyszli z biblioteki. Oczy Alego ponownie, na ułamek chwili, spotkały się z oczami chłopaka. A następnie znów zaszły mgłą i znów Ali wyglądał, jakby był całkowicie nieobecny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...