czwartek, 10 kwietnia 2008

Klikaniem marsz do krainy serdeczności!

Obsesja Platformy dotycząca planu umożliwienia swoim wyborcom głosowania przez Internet doprowadziła do tego, że, jak donosi Rzepa, chłopscy koalicjanci PO wpadli w stan "rozsierdzenia". Obsesja ta musi być szczególnie silna, skoro Waldy Dzikowski i koledzy postanowili aż tak emocjonalnie się obciążać. Rządzi się spokojnie, premier w czasie lunchów załatwia sprawy w Izraelu i w każdym innym zakątku świata, społeczeństwo szczęśliwe, a tu Platforma naraża się na impertynencje ze strony ludzi tak prostych, jak choćby minister Żelichowski. Dziwne.
Akt głosowania, czy to w Polsce, czy gdziekolwiek indziej na świecie, zawsze miał w sobie coś z atmosfery święta. W komunie, ludzie, którzy chodzili do wyborów, najpierw z poczucia obowiązku, albo ze strachu, a w późniejszych latach albo z poczucia obowiązku, albo w ogóle, zawsze czuli, że ta wyborcza niedziela coś jednak poza wrzuceniem kartki oznacza. Bez względu na osobisty stosunek do wyborów, czuło się powszechnie, że dzień jest uroczysty. Po odzyskaniu wolności w roku 1989, tę uroczystość czuło się tym mocniej.
Myślę, że Jarosław Kaczyński dobrze rozumiał ten fenomen, kiedy kilka tygodni temu na pytanie, co zrobić, by ludzie chętniej uczestniczyli w wyborach, odpowiedział, że jest raczej przeciwko specjalnemu zachęcaniu obywateli do wyborczej aktywności, a już szczególnie nie chciałby, żeby obywatel głosował między kliknięciem na youtubie, kliknięciem na stronie typu xxx, a piwkiem.
Gdyby był czujny, powiedziałby, że między kanapką z kurczakiem, a wypadem do lodówki po puszkę coca-coli. Wprawdzie wrażliwość dziennikarzy TVN-u, RMF-u i innych mediów i tak pewnie zostałaby zaatakowana, pewnie przez kolejny tydzień pan prezes byłby i tak gnojony, wyśmiewany i upokarzany, ale może przynajmniej do czytających dotarłby choćby ogólny sens tej wypowiedzi, a nie jego histeriogenna, że się tak wyrażę, zawartość.
Sytuacja jest jednak taka, że dyskusja na temat Internetu, jeśli w ogóle jakaś się toczy, sprowadza się wyłącznie do kretyńskich wypowiedzi ministra Boniego, a poza tym tylko już obrażonych min. Tym samym, nie ma absolutnie szans, żeby nie ryzykując piekła, powiedzieć, że kliknięcie, jako akt głosowania, to pomysł idiotyczny i zupełnie nieodpowiedzialny. Człowiek mówi “kliknięcie”, a w głowach internetowiczów i pochylonych nad nimi medialnych i politycznych autorytetów natychmiast zaczyna się gotować, a na twarzach pojawia się charakterystyczny mars.
Myślę, że specjaliści Platformy od strategii i planowania dobrze tę sytuację znają, a nawet śmiem podejrzewać, że bardzo się starają by nic jej nie zakłócało. Gra jest warta świeczki, kiedy w perspektywie widzimy te setki tysięcy wesołych klikaczy, którzy wiedzą, jaki z tego Donalda wypasiony kolo.
Ostrzegam jednak fantastów z Platformy. Donald może i jest wypasiony, ale wypasiony też jest pan Kononowicz, albo Kuba Wojewódzki. I wypasiony też jest niejaki Pudzian. Wypasionych idoli internetowych zgromadzeń są legiony, a codziennie powstają nowi. Przyjdzie ta niedziela, a może i sobota i może być bardzo ciekawie.
A nie zapominajcie, moi drodzy Państwo, że i Ojciec Rydzyk ma swoje możliwości. Jest ambitny, operatywny i wcale nie samotny. A to się zdziwicie, jak się okaże, że postara się jakoś, żeby i swoim sympatykom wszędzie na świecie zapewnić udział w tej formie głosowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...