czwartek, 24 kwietnia 2008

Walka wszechczasów: Lech Wałęsa kontra Muhammad Ali

Z Lechem Wałęsą mam związane jedno bardzo znaczące wspomnienie.
Otóż w roku 1990 bardzo wspierałem przewodniczącego w walce o prezydenturę (Wszystkch przebiegłych polemistów uprzedzam: nie dlatego, że był niezwykle mądrym i wybitnym umysłem, lecz dlatego, że miał możliwości i liczyłem, że jest zdeterminowany).
W ramach kampanii wyborczej Wałęsa jeździł po Polsce, spotykał się z ludźmi, przedstawiał program, a przed sobą miał wszędzie tak niewyobrażalne tłumy, że do dziś żaden polityk nawet nie jest w stanie o podobnym przyjęciu marzyć.
Jesienią przyjechał do Katowic, gdzie mieszkam, i spotkał się z sympatykami w wypełnionym po brzegu Spodku. Od tego czasu tak wypełniony katowicki Spodek widziałem tylko raz, na koncercie Page’a z Plantem.
Nie mogłem brać udziału w spotkaniu, bo mieliśmy małe dziecko i nie bardzo wypadało mi wychodzić na cały wieczór z domu. Poszedłem na kompromis. Wziąłem mojego paromiesięcznego syna na tzw. “brzuch” i poszedłem do Spodka popatrzeć na Wałęsę. Ponieważ byłem z małym dzieckiem, udało mi się podejść pod samą mównicę i miałem okazję popatrzeć na przyszłego prezydenta z najbliższej odległości.
Wtedy właśnie przeżyłem coś, co pamiętam do dziś. Wałęsa, mój bohater, mój prezydent, stał za mównicą i przemawiał, jak to on. Mocno, zdecydowanie, stanowczo, pięknie. A ja patrzyłem i widziałem jego oczy. Oczy puste, nie widzące, bez żadnego błysku, bez żadnej emocji. Oczy człowieka, który nie patrzy i który nie widzi. Wtedy to właśnie po raz pierwszy pomyślałem, że Wałęsa jest całkowicie nierealny. Że jest jak automat, jak świetnie zaprogramowana maszyna.
Scena ta przypomniała mi się zupełnie niedawno, kiedy czytałem felieton znanego amerykańskiego dziennikarza Boba Greene’a, poświęcony sylwetce wielkiego mistrza bokserskiego Muhammad’a Ali już po latach chwały. Felieton zatytułowany jest “Najsłynniejszy człowiek na świecie” i opisuje parę dni, które dziennikarz spędził z Alim.
W swojej relacji, Bob Greene przedstawia Alego, jako człowieka, który jeśli mówi, to mówi tak cicho i niewyraźnie, że trudno go zrozumieć. Inna sprawa, że Ali właściwie nie mówi. Jedyne praktycznie słowa, które wypowiada, to albo refleksje na temat Allaha, które najpewniej wyczytał gdzieś i zapamiętał, albo jedno niezmienne zdanie: “Jestem najsłynniejszym człowiekiem na świecie”, w najróżniejszych odmianach, takich jak “Któż może być bardziej sławny”, albo “Któż mógłby osiągnąć większe szczyty”, albo “Sława jest niczym o ile nie zachwycisz Boga".
No i przede wszystkim widzimy człowieka, który nie patrzy na ludzi, nie widzi ludzi, nie rozmawia z ludźmi. Człowieka, który porusza się w tłumach, jakie go otaczają, a jego oczy cały czas pozostają, jak za matową szybą.
Bob Greene zastanawia się, czemu Ali jest tak mało przytomny, Czy to jakaś choroba, czy może efekt wszystkich tych ciosów, które w życiu otrzymał. Ale odpowiada sobie od razu, że nie. W końcu Ai raczej bił, niż bił bity. To wszystko, to efekt tych tłumów, tego szaleństwa, tej sławy. On po prostu tego nie wytrzymał
Czytałem o Alim i też myślałem, jednak tym razem myślałem o Wałęsie teraz i sprzed lat, że przecież to nic nie znaczy, że tłumy są niszczące, że nie da się zachować pełnej koncentracji w takich warunkach dzień w dzień. A nie każdy ma w sobie tyle świętości, co Jan Paweł II, o którym ci, co go widzieli mówili, że wokół siebie stale roztaczał taką aurę, że każdy, komu udało się być blisko Niego czuł, że w pewnym momencie patrzy tylko na ciebie, a jak mówi, to też tylko do ciebie i do nikogo innego.
A dziś znów pojawił się Lech Wałesa w wywiadzie dla pisma “Gala”. Wałęsa jak to Wałęsa; opowiada, że jakiś milioner chciał dać milion dolarów za jego serce, że gdyby nie on, Wałęsa, to rewolucji by nie było, no i że generalnie on, Wałęsa, jeżeli jest próżny, to tylko trochę, jak każdy. Nic nowego.
O wiele ciekawsza jest przytoczona na wstępie wypowiedź wielkiego pisarza, myśliciela i wielki polski autorytet, mianowicie Jerzego Pilcha, na temat Wałęsy. Otóż Pilch twierdzi, że nawet jeśli przyjmiemy, że Wałęsa “nie wie wszystkiego, albo nawet nie wie nic, to wie jednak >coś poza tym<”
Tym samym Lech Wałęsa został ustawiony już na początku rozmowy jakby poza czasem i poza przestrzenią. Niekiedy mówi się: “Moje problemy zaczynają się tam, gdzie kończą problemy innych”; sam Lech Wałęsa kiedyś mawiał: “Nie czytam książek, bo po przeczytaniu pierwszego zdania, wiem, jaki jest koniec”. Teraz Pilch mówi, że Wałęsa nie wie nic, bo wie więcej.
Po Pilchu, oddajmy głos byłemu prezydentowi. W pewnym miejscu, pytany o to, ile ma wnuków, Wałęsa odpowiada: "Wszystkie dzieci są moje. Wszystkie wnuki na świecie też”.
I od razu wracam do Alego. Podczas swojej wizyty w jednej z “czarnych” waszyngtońskich szkół, Ali “idzie korytarzami. Dzieci wchodzą do klas. Ali nachyla się i mówi: >One są wszystkie moje. Oto co otrzymałem od Allaha. Oto niebo na Ziemi<”.
I wówczas przypominam sobie jeszcze jedną scenę, kiedy Ali przedziera się przez lotniskowy tłum, ludzie krzyczą, ktoś klęka i się modli, jakaś kobieta wręcza Alemu dziecko do potrzymania, a Ali nie patrząc szepcze:
“To cały świat. To całe moje życie. Nie jestem wykształcony. Jestem głupszy od ciebie. Nie potrafię pisać tak ładnie, jak ty. Nie potrafię czytać tak szybko, jak ty. Ale ludzie tym się nie przejmują. Bo to pokazuje, że jestem zwykłym człowiekiem. Jak oni”.
A po chwili znowu: “Podbiłem świat i nie dało mi to satysfakcji. Kto mógłby być bardziej popularny. Kto mógłby osiągnąć większe szczyty?”
A ja sobie w tym momencie pomyślałem. To by był figiel, gdyby akurat wówczas na lotnisku pojawił się nasz Lechu, w drodze, powiedzmy do Houston na wszepienie rozrusznika, i usłyszał, co mówi Ali. Z pewnością podkręcił by groźnie wąsa i mruknął: “Ja”.
A potem obaj panowie rzuciliby się na siebie z pięściami i rozpoczęli prawdziwą, jedyną, niepowtarzalną walkę.
P.S. Od jutra, dla zainteresowanych, w odcinkach, całość felietonu Boba Greene’a o Le... o Muhammedzie Alim. Zapraszam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...