Któregoś dnia z jakiegoś, wszystko jedno z jakiego, powodu publicznie ogłaszam, że dyrektor w mojej firmie cierpi na zaburzenia osobowościowe. Kiedy informacja się roznosi, ponownie występuję, tym razem z apelem, żeby szef dał się przebadać, a wyniki badania przedstawił do wiadomości załogi i ewentualnie lokalnej prasy.
Sprawa się robi coraz bardziej znana, a przy tym dla niektórych przykra, więc składam kolejne oświadczenie, że z tymi zaburzeniami, to mnie trochę poniosło, więc pana dyrektora szczerze przepraszam. Jednocześnie zapewniam, że nie chciałem pana dyrektora obrazić, chodziło mi tylko o jego stan psychiczny, bo powszechnie słychać, że on jest po prostu wariat.
Dyrektor nie przyjmuje przeprosin i wnosi o to, by pracownicy trzymali poziom. Związek zawodowy w mojej firmie natychmiast wydaje oświadczenie, w którym przede wszystkim apeluje do dyrektora o zaprzestanie szykan wobec pracowników, a poza tym wyraża opinie, że ludzie mają prawo do informacji na temat psychicznej kondycji dyrekcji.
W związku z powyższym ponownie wydaję oświadczenie, w którym przepraszam pana dyrektora za to, co powiedziałem i ponownie apeluję do niego, by się dał przebadać, bo w mieście mówią, że zaburzenia osobowościowe to nie wszystko. Że chorób jest więcej. I to nawet bardziej poważnych.
Dyrektor ogłasza, że jest zdrowy, nie leczy się, ani nie leczył, że nie widzi powodu, żeby się zajmować tym tematem, bo temat jest sztuczny. Na koniec prosi, żebym przestał plotkować i może wreszcie oficjalnie i ostatecznie przeprosił za pomówienia.
Związek zawodowy wydaje kolejne oświadczenie, w którym szydzi z dyrektora, że ma jakieś przedziwne kompleksy, oraz wzywa go do zaprzestania prześladowań wśród pracowników i udania się wreszcie na badania, bo podobno ma jakieś kłopoty z głową i nie tylko.
Ja osobiście przepraszam dyrektora po raz kolejny i po raz kolejny zapewniam, że mówiąc o chorobie psychicznej pana dyrektora poszedłem o krok za daleko, niemniej pracownicy i ludzie na mieście chcieliby jednak wiedzieć, jak to jest z tą schizofrenią, nie wspominając już o tym, że podobno dyrektor – o czym mówi wielu – wykazuje objawy starczej demencji, połączonej z atakami niczym nie usprawiedliwionej agresji.
No i, skoro tak dyrektorowi zależy, to nie ma problemu - przepraszam ponownie.
I tak dalej... i tak dalej... Taka to sobie kompletnie fikcyjna historia, która ani się nie zdarzyła, ani też zdarzyć się nie mogła. Przede wszystkim dlatego, że dyrektor prawdopodobnie od razu w pierwszy dzień wywaliłby mnie z pracy i nawet Solidarność by mi nie pomogła.
Poza tym takie rzeczy w firmach się nie dzieją, nawet nie dlatego, że personel się boi, ale z tej prostej przyczyny, że normalni ludzie raczej od absurdów uciekają.
Ktos powie, że jest jeszcze jeden problem. Otóż ta moja fantazja ma się nijak do naszej politycznej rzeczywistości, bo firma to firma, a Rzeczpospolita to rzecz pospolita, czyli powszechna, czyli wspólna, więc nie ma o czym gadać. Czy jednak rzeczywiście?
Niedawno, w wywiadzie dla Rzepy, minister w rządzie Donalda Tuska, Michał Boni snuł marzenia, jakby to było pięknie, gdyby państwo działało, jak normalna firma. Państwo byłoby firmą z dyrektorem i pracownikami, obywatele klientami, tu byłaby podaż, tu popyt, tu pieniądz, tu produkcja i wszystko by fantastycznie się kręciło.
Obawiam się jednak, że gdyby marzenia – przecież nie tylko Boniego – się zrealizowały, poseł Palikot już by dawno z tej firmy wyleciał. Zresztą nie tylko on.
O ile oczywiście firma z marzeń naszych platformianych postępowców byłaby normalną europejską firmą, a nie ruskim kołchozem, gdzie wszyscy chleją i łajdaczą się od rana do nocy. Na czele z przewodniczącym Związku.
Tam, naturalnie Palikot byłby nietykalny. Jak zresztą jest i dziś, tu w realu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.