wtorek, 27 kwietnia 2021

Przystojny Tony, czyli o niemieckiej polityce socjalnej

 

       Przyznam szczerze, że od dłuższego już czasu, z każdym tygodniem, miesiącem, czy rokiem, coraz bardziej mam dość zajmowania się przez nas Niemcami pod kątem naszych niekończących się oczekiwań, że nadejdzie w końcu czas, gdy będziemy mogli ich zacząć traktować jako element mniej lub bardziej cywilizowanego świata. Ostatnio, wręcz już do – pardon me french – porzygania, muszę wysłuchiwać, jak cały niemal świat, a w tym najbardziej Polska apeluje do Niemców, by zechcieli łaskawie zrozumieć, że wchodzenie dziś w interesy z Rosją to błąd i kompromitacja, a ponadto postępowanie wysoce niemoralne. Gdy chodzi o mnie, to ja od Niemców od wielu już lat nie oczekuję nic, a jedyna nadzieja jaką od lat nieprzerwanie żywię, to ta, że przyjdzie czas, gdy cały ten teren się zaorze, a na świeżo utworzonej glebie zasadzi ziemniaki. Tymczasem tu i ówdzie, raz po raz, pojawiają się głosy, że trzeba ich jednak próbować cywilizować.

       Wczoraj przyszła wiadomość, że minister spraw zagranicznych Niemiec, Heiko Maas, oficjalnie stwierdził, że jakiekolwiek próby izolacji Rosji nie mają sensu i gdy chodzi o nich, to oni będą z Rosją utrzymywać dobrosąsiedzkie relacje i kropka. Jak rozumiem, w odróżnieniu od Polski. W tej sytuacji, nie pozostaje mi nic innego jak przywołać postać niejakiego Antona Mallotha. Otóż ów Malloth, urodzony w roku 1912 w Południowym Tyrolu we Włoszech, w pewnym momencie zdecydował się podjąć służbę na rzecz Trzeciej Rzeszy. Ostatecznie, po wybuchu II Wojny Światowej zainstalował się jako super nadzorca w czymś co nosiło nazwę „Kleine Festung Theresienstadt” i stanowiło  część zarządzanego przez gestapo obozu koncentracyjnego Theresienstadt w czeskim Terezínie, i tam od roku 1940 do 1945 działał on pod mroczną ksywą „Przystojny Tony”, wsławiając się tym, że osobiście zatłukł na śmierć ponad 100 osób. Po wojnie Maloth przez jakiś czas się ukrywał, następnie wyjechał do Austrii, gdzie schronił się u swoich teściów. Tam go wprawdzie wypatrzono i postawiono przed sądem, który go jednak uniewinnił, po czym Malloth wrócił do swoich Włoch, gdzie niepokojony przez nikogo od roku 1948 do 1988 korzystał z uroków życia w prześlicznej uzdrowiskowej miejscowości Merano. Wprawdzie już w pierwszych latach po wojnie Czechosłowacja wystawiła za Melothem list gończy, jednak nikogo wówczas to nigdy nie obeszło. W końcu w roku 1988 Włosi zorientowali się z kim mają do czynienia, Mallotha pozbawili obywatelstwa i odesłali Niemcom.

      I tam, proszę sobie wyobrazić, nikomu nawet do głowy nie przyszło, by Mallothowi wyrządzić jakąkolwiek krzywdę, a co ciekawsze, w tym momencie do akcji wkroczyła ukochana córka Heinricha Himmlera, Gudrun Burwitz – o której też można by powiedzieć wiele, ale nie ma tu na to miejsca – przez całe lata powojenne aż do roku 2018 nadzwyczaj hołubiona przez niemieckie państwo neo-nazistowska działaczka. Ona to, występując w imieniu dobroczynnej organizacji o nazwie Stille Hilfe, której celem była pomoc dawnym funkcjonariuszom hitlerowskiego reżimu, tuż po jego powrocie do Reichu, załatwiła Mallothowi nadzwyczaj komfortowe mieszkanie w domu starców w miasteczku Pullach – co ciekawe, postawionym na terenie przed laty należącym do Rudolfa Hessa. Pobyt Mallotha w owym domu starców, przez kolejne 12 lat był w całości finansowany z funduszy dysponowanych przez miejscową opiekę społeczną i dopiero w roku 2000, kiedy wyszło na jaw, że zdecydowana większość owego budżetu przeznaczana na zapewnianie wszelkich możliwych wygód Mallothowi, ktoś wyżej się nim zainteresował, zrobiła się z tego sprawa medialna. W dodatku ktoś nagle wspomniał imię ukochanej córki Himmlera, i w roku 2001 Malloth stanął przed sądem i został skazany na dożywocie. 55 lat po wojnie! Jak się wkrótce jednak okazało, i z tego nic nie wyszło, bo nieco ponad rok później, wtedy już 90-letni Malloth, z powodu zaawansowanej choroby nowotworowej, został zwolniony z więzienia, by zdechnąć, jak rozumiem, w łóżku, które mu kupiła Gudrun Burwitz z towarzyszami.

      A więc to są ci Niemcy, którzy przychodzą mi do głowy, gdy obserwuję owe ruchy na rzecz przybliżenia ich do świata zamieszkałego przez gatunek ludzki, zwierzęcy oraz oczywiście roślinny. I powtarzam: z mojego punktu widzenia, to jest już tylko wyłącznie miejsce nadające się do uprawy ziemniaków.

Post Scriptum: Gudrun Burwitz szczęśliwie dożyła swoich dni w Monachium, gdzie zmarła w swoim domu zaledwie trzy lata temu w wieku 88 lat, w przekonaniu że na świecie nigdy nie było lepszego człowieka od jej ojca.



2 komentarze:

  1. Niemcy powinno sie zrownywac z ziemia co 20 lat.
    Brzmi churchillowsko ale mial czlowiek racje.

    OdpowiedzUsuń
  2. W zachodnich Niemczech żadnej denazyfikacji w zasadzie nie było, i to za pozwoleniem Aliantów, Amerykanów przede wszystkim. Wschodnie zostały wprawdzie zasadniczo zdenazyfikowane, ale za to "przebudowane społecznie" przez komunistów. Skutki następujących po tym 60-lat są już dziś nie do zmiany, obecnie elity niemieckie są ciągłe z tymi przedwojennymi, podczas gdy nasze są zainstalowane tu przez bratni kraj ze wschodu, a przedwojenne albo nie żyją, albo żyją od dziesiątek lat na emigracji. Skutki tych wydarzeń widzimy, i to one tworzą naszą relację do obecnych Niemiec.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...