sobota, 3 kwietnia 2021

Czy ktoś odważy się być tym pierwszym, który przestanie bić brawo?

 

       Muszę przyznać, że pierwsze miesiące, a może nawet pól roku pandemii utrzymywały mnie w przekonaniu, że ponieważ nie mam bladego pojęcia, co się tak naprawdę dzieje, najlepiej będzie jak się nie będę do całej sprawy wtrącał i liczył na to, że jeśli w swoim postanowieniu się utrzymam, to zdecydowanie dobrze na tym wyjdę. Kiedy jednak mijały kolejne miesiące i wszystko wskazywało na to, że jednak nie dzieje się nic poza właśnie pandemią, uznałem za stosowne się z sytuacją pogodzić i cierpliwie czekać na lepsze czasy, w nadziei że jakimś cudem mnie i moim najbliższym uda się przez to wszystlko przejść jak najłagodniej. No a potem znów przyszedł moment, gdy widząc jak świat, to zamykając szkoły, to je otwierając, to zamykając granice, to je znów otwierając, to wprowadzając powszechną kwarantannę, to ją zdejmując, to wypuszczając ludzi na zewnątrz, to im każąc nie wychodzić z domu, a tych którzy wyjdą przeganiać policyjnymi pałkami, jest dokładnie tak samo głupi jak głupi jestem ja sam, znów uznałem, że jednak nie wiem nic i postanowiłem, że przynajmniej jednego będę się trzymał – noszenia maseczki. Dlaczego? Otóż powód był bardzo prosty. Doszedłem mianowicie do wniosku, że maseczki to jest praktycznie jedyny element owej pandemii, co do którego panuje powszechna zgoda. Wszyscy bowiem, czy to w Stanach Zjednoczonych, czy Brazylii, Francji, czy Niemczech, czy też w Holandii, lub Wielkiej Brytanii, uznali za konieczne maseczek nie zdejmować. I to nie tylko na ulicy, w sklepach, czy w murach poważnych międzynarodowych instytucji, ale na boiskach piłkarskich, kortach tenisowych, a któregoś dnia nawet obejrzałem telewizyjny reportaż z wojny między Azerbajdżanem i Armenią gdzie, przed zburzonym kompletnie domem, ujrzałem siedzącą kobietę, jak najbardziej w maseczce. Poza resztkami domu, była tylko ona i ta jej maseczka. No i wtedy pomyślałem sobie, że nawet jeśli większość tego co się nam pokazuje, to ciężka manipulacja, to akurat gdy chodzi o maseczki, one są realne i jak najbardziej naturalne.

      A przyznaję, że nie było łatwo. I wcale nie chodzi mi najbardziej o to, że praktycznie owej maseczki nie zdejmując i zdecydowanie dbając o to, by nie uczestniczyć w jakichkolwiek antypandemicznych ekstrawagancjach, Covida złapałem i do dziś nie mam pojęcia, skąd i w jaki sposób on się do mnie przykleił. To jednak co na mnie zrobiło wrażenie, to sytuacja dość nowa, związana już z tak zwaną trzecią falą, kiedy w którąś sobotę zaszedłem na pobliski targ warzywny i tam trafiłem na taki tłum, że praktycznie nie było możliwości, by przejść z jednego miejsca do drugiego bez konieczności ściskania się z dziesiątkami ludzi, z których większość, nawet jeśli miała maseczki, to poniżej nosa, a i to w najlepszym wypadku. A o handlujących już nawet nie wspominam. Ale mało tego. Poczucie uczestniczenia w prawdziwej fikcji ogarnęło mnie dopiero gdy zobaczyłem, jak na trzech budach handlujących wędliną wiszą kartki z informacją, że w środku mogą przebywać maksymalnie dwie osoby, i tam ci sami ludzie, którzy jeszcze przed chwilą tuż obok, nie oglądając się na nic, włazili sobie na głowę, stoją grzecznie w kolejce, żeby broń Boże nie łamać przepisów.

        Mieszkam w Katowicach i z medialnych doniesień wynika, że tu mamy do czynienia z prawdziwym dramatem. Parę dni temu w województwie śląskim zachorowało sześć tysięcy osób, w samym mieście ponad pięćset, szpitale pracują na granicy wytrzymałości, ciężko chorzy pacjenci transportowani są do mniej przeciążonych szpitali w głębi kraju, a ja wychodzę z psem na spacer i wedle mojej oceny jakieś pięć procent mijanych osób w ogóle nie posiada maseczki, około pięćdziesięciu procent nosi ją pod nosem, na brodzie, albo na szyi... i nie ma absolutnie nikogo, kto by ów – jak słyszę, twardy jak jasna cholera –  obowiązek egzekwował. I nie mówię o policji wlepiającej im wszystkim mandaty; tych ludzi jest tak dużo, że to jest w tej chwili już fizycznie niewykonalne, a policjantom też się nie chce chodzić po mieście i z co drugą osobą się wykłócać o to, by sobie zasłoniła usta i nos. Chodzi mi o to, że owo lekceważenie pandemii nie pojawiło się ot tak, z dnia na dzień. To był proces i dziś jego efektem jest to, że dla wielu z nas COVID to coś na co nie mamy najmniejszego wpływu, z maseczką, czy bez, a skoro tak, to też postanowiliśmy uznać, że  lepiej o nim po prostu nie myśleć, a co będzie to się zobaczy.

      A gdy chodzi o mnie, ponieważ nie mogę przestać myśleć, że ktoś za to co się dzieje odpowiada, to zauważam pewną zmianę w swoim podejściu do maseczek właśnie. Otóż myślę sobie, że jeśli z jednej strony mamy te 500 zakażeń w mieście, 6 tys. zakażeń w województwie, 35 tys. w kraju, te 500 zgonów, te szpitale z nadzwyczaj ponurymi perspektywami, te dramatyczne apele ze strony różnych instytucji o odpowiedzialność, a jednocześnie wokół siebie widzę żywe dowody na to, że tak naprawdę tylko ja mam jeszcze problem z tymi maseczkami i z ludźmi, którzy postanowili raz na zawsze o nich zapomnieć.

      Od pewnego czasu awanturuję się ze swoim bardzo bliskim kolegą na temat tego, jak należy podchodzić do kwestii pandemii. Rozmawiam więc sobie z nim, i tu on, absolutnie zgadzając się z tym, że pandemia jest czymś realnym i bardzo groźnym, jest równocześnie pewien, że maseczki nie dają nam absolutnie nic. Jest mój kumpel bardzo głęboko i szczerze przekonany, a ja mu się staram wybić to z głowy, że maseczki w żaden sposób, czy to w jedną czy drugą stronę, nie chronią przed wirusem, a tego w jaki sposób on się przenosi nie wie nikt. Jego zdaniem, a ja się wciąż z nim kłócę, nikt z nas nie jest w stanie się w żaden sposób uchronić przed chorobą i jedyne na co możemy liczyć to na to, że kiedy ona nas dopadnie, przejdziemy ją jak najłagodniej  i w końcu, jako społeczeństwo, jakoś się tam przeciwko niej uodpornimy. No i że wreszcie ktoś powie „stop” i będziemy mogli wreszcie pojechać na wymarzone wakacje, a tam pójdziemy do miłej knajpy i spokojnie, w miłym towarzystwie zjemy sobie super kolację.

       Gdy piszę ten tekst, w telewizorze mam niemal zupełnie pusty plac Św. Piotra i odprawiającego Drogę Krzyżową papieża Franciszka. Na Placu grupa dzieci dzieci z krzyżem i pochodniami, wszystkie w maseczkach, podobnie zresztą jak asystujący Papieżowi ksiądz. A ja sobie przypominam niedawną dyskusję na temat tego, czy polscy piłkarze znajdą w sobie dość odwagi, by nie uklęknąć w ramach akcji Black Lives Matter, a wraz z nią taką oto swoją osobistą refleksję, czy znajdzie się wreszcie ktoś, kto jako pierwszy odważy się powiedzieć, że już wystarczy i owa anegdota o przemówieniu Stalina i nie kończących się brawach, pozostanie tylko ponurą anegdotą.

      No i jeszcze nadzieja, że to jednak ów obraz z Watykanu  przekazuje nam prawdę, a moja piłkarska aluzja pozostanie dla nas kompletnie niezrozumiała.



4 komentarze:

  1. Od strony praktycznej, pewnie to wiesz, ale tak gwoli przypomnienia może, dla czytających:
    Maseczki tylko ograniczają emisję wirusa, w takim sensie, że nikt na Ciebie nie kichnie, i nie kaszlnie, ale nie zapobiegają tzw. aerozolowaniu wokół, chyba, że masz super drogą maskę szczelnie przywierającą do twarzy ze specjalnymi filtrami.
    Ważniejsza od maseczek jest dezynfekcja, przede wszystkim i szczególnie rąk, to przez ręce i przedmioty których się dotyka(klamki, pieniądze itd.) przenosi się najwięcej zarazków. Możesz cały dzień chodzić w masce, a np. jak przed jedzeniem nie umyjesz rąk to i tak się zarazisz i to nie daje 100% pewności, może tak z 80% max.

    Teraz w kwestii pandemii. Ja się ludziom trochę nie dziwię, gdyby od początku byli traktowani poważnie przez tych rządzących na samym szczycie(chodzi mi o samy szczyt Systemu, nie o lokalne rządy), a nie poddawani jakimś eksperymentom socjotechnicznym(z opowiadaniem bajek o nietoperzu) zamiast rzetelnej informacji, to pewnie też inne podejście do pandemii by mieli.
    Napisałeś, że spotkałeś się z fikcją tej pandemii teraz, jeszcze wcześniej pisałeś o tym, że w jakimś programie posłowie nawet nie zwracali uwagi na liczby zarażonych które wypowiadają(100 tys., czy 10 tys. jaka to różnica).
    Ja z fikcją spotkałem się już rok temu na początku pandemii, kiedy wszystkie media huczały o #zostańwdomu, celebryci nagrywali jakieś filmki do sieci jaki to straszny czas mroku nadszedł i trzeba się jednoczyć i nie wychodzić z domu itp. Dla mnie w tym czasie, NIC się nie zmieniło oprócz chodzenia w masce, chodziłem do pracy tak jak zawsze, a według przekazów medialnych taki straszny wirus szalał. Czułem się jakby podali w TV właśnie, że na mojego sąsiada zrzucili bombę atomową, a ja przecierałem oczy, bo nic takiego nie zarejestrowałem wyglądając przez okno. No po prostu zdublowany kot przy resecie matrixa. Potem jeszcze przyszły te wszystkie strajki BLM w USA, czy u nas w Polsce gdzie każdy miał wirusa gdzieś.
    To jak teraz wymagać od ludzi żeby zaczęli brać wirusa na poważnie. My tutaj wiemy o co chodzi, ale są ludzie którzy patrzą się na to wszystko i machają na to ręką w końcu.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Mateusz
    To powiedz mi może, w jaki sposób mieli się zachowywać od początku rządzący, byśmy mogli uznać, że oni na traktują na poważnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @toyah
      Ja to pisałem czysto teoretycznie. Bo oczywiście nie mogli zrobić tego co by sprawiło, że traktują nas poważnie, bo to by było tzw. "przewrócenie stołu". Bo musieli by powiedzieć co jest prawdą, co fałszem, a co czystym biznesem w tym wszystkim. Mija rok i jedyne co tak naprawdę wiemy na 100% to jest to że ludzie chorują i umierają.

      Usuń
  3. @toyah
    Życzę wszelkich Łask Bożych z okazji Świąt Zmartwychwstania Pańskiego.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...