Minister Niedzielski ogłosił przedłużenie
tego naszego niby lockdownu i na wypadek gdyby ktoś pytał, czy tym razem to już
rzeczywiście jeszcze tylko ten tydzień z małym hakiem, czy może znów przez
kolejne tygodnie będziemy musieli się chować po kątach, zapowiedział, że
wszystko zależy od naszego postępowania wobec ogłoszonych restrykcji. Jeśli
więc nie będziemy nosić maseczek, w dodatku pchając się w miejsca gdzie jest
nas dużo za dużo, to dostaniemy po raz kolejny po uszach, jeżeli natomiast
zrozumiemy, że to my tak naprawdę gotujemy sobie swój los, to powoli zaczniemy
oddychać. Słucham tych słów, patrzę na poważną i szczerą twarz pana ministra, a
w głowie mi stoi jego wypowiedź sprzed kilku zaledwie dni, o której tu ledwie
co wspominałem, a którą chętnie słowo w słowo powtórzę:
„Nigdy!
Nigdy już nie wrócimy do świata sprzed pandemii. Część z nas już
zawsze będzie używała maseczek i będzie trzymała dystans w obawie
przed zakażeniem. Jeśli chcą mnie państwo zapytać, czy pokolenie
dzisiejszych 50- i 40-latków będzie do końca swoich dni żyło w stanie
zagrożenia epidemicznego, to odpowiedź brzmi: absolutnie tak.
Zagrożeń biologicznych będzie już tylko więcej. Mało tego: będą coraz bardziej
niebezpieczne i świat będzie na nie reagował inaczej niż reagował
do tej pory. Inspekcje sanitarne będą jednymi z lepiej wyposażonych
instytucji we wszystkich krajach. Pora zacząć oswajać się z myślą,
że to nie jest ostatnia pandemia w naszym życiu”.
No i naturalnie zastanawiam się, jak to jest
z tym dziwnym człowiekiem. Czy on, kiedy mówi, to wie co mówi i czy mówiąc to
czy tamto, w to co mówi wierzy? No bo jeśli nie wie, a w dodatku nie wierzy, to
pies z nim tańcował. Gorzej jednak jeśli wie i wierzy, bo to musi oznaczać, że
on zwyczajnie oszalał. No bo jak, jeśli można zapytać, można niemal na jednym
oddechu apelować do nas o odpowiedzialność w walce z pandemią, machając nam
przed nosem raz to kijem a raz marchewką, a w tym samym niemal czasie mówić
nam, że cokolwiek zrobimy, to i tak nie ma żadnego znaczenia, bo już tylko może
być gorzej, a dla znacznej części Polaków druga połowa ich życia będzie
stanowić autentyczną zmorę?
Myślę o Niedzielskim i stanie w jakim on
się znalazł i myślę, że on się musiał poczuć trochę tak jak owi spece od służb
lat 90, tacy jak Milczanowski, Niemczyk, czy niedawno zmarły Jerzy Konieczny.
Zawsze miałem wrażenie, że każdy z nich, mimo że wcześniej ani trochę inny od
wielu z nas, po pewnym czasie, doświadczając ogromu tego gówna, w które
wdepnął, uznał że poza owym gównem nie ma nic więcej, że świat jest pogrążony w
kłamstwie i występku i powoli zwariował. Niektórzy pamiętają ministra
Koniecznego, jak ten niemal z dnia na dzień zmienił się nie do poznania,
najpierw goląc się na łyso, potem zakładając ów czarny płaszcz i wielki czarny
kapelusz, a kiedy się odzywał, to nikt nie miał wątpliwości co do tego, że ma
do czynienia z człowiekiem psychicznie chorym. O Milczanowskim nie ma co mówić,
a gdy chodzi o Niemczyka, można go oglądać nawet dziś w TVN-ie. Póki co jeszcze
nie w klatce.
I uważam, że coś bardzo podobnego
spotkało ministra Niedzielskiego. On wszedł po szyję w temat koronawirusa,
zobaczył to co zobaczył, zwyczajnie nie wytrzymał i uznał że poza nim nie ma
już nic i już nigdy nic nie będzie. No ale zostawmy Niedzielskiego z jego
obłąkaniem. To co mnie dziś naprawdę interesuje to fakt, że wspomniane przeze
mnie wystąpienie nie wywołało praktycznie żadnej reakcji. Minister zdrowia
informuje publicznie, że cokolwiek dziś zrobimy, to znaczna część z nas do
końca swoich dni nie wróci do normalnego życia, oczekując każdego kolejnego
dnia z drżeniem serca przed zakażeniem, obecny wirus to zaledwie jeden z wielu
następnych, być może jeszcze najmniej groźny, w świecie który nadchodzi jedną z
najważniejszych instytucji będzie inspekcja sanitarna, a tak zwana opinia
publiczna nadal jak gdyby nigdy nic toczy dyskusję na temat tego, czy może
lepiej by było otworzyć zakłady fryzjerskie, a zamknąć kościoły, i czy ta cała
pandemia w ogóle istnieje, czy może to wszystko jakiś żart, no i czy Szymon
Hołownia szczepiąc się na lewo skompromitował się bardzo, trochę, czy może
wcale. I nie mam tu na myśli jedynie polityków i mediów. Jedni i drudzy już od
dawna realizują wyłącznie zlecone zadania. Myślę o tak zwanych wolnych mediach,
czyli Facebooku, Twitterze, czy szeregu niezależnych internetowych portali. Tam
też, gdy chodzi o wypowiedź ministra zdrowia Adama Niedzielskiego, kompletna
cisza. Jakby wszyscy uznali, że... no właśnie co? Że jemu się coś pomyliło, a
któż z nas nie jest omylny?
A może jest gorzej niż nam się zdaje? Może
on wcale nie zwariował tylko wie coś, czego myśmy tak naprawdę nigdy wiedzieć
nie chcieli? Jak wiemy, jest wśród nas pewna liczba osób, którzy są głęboko
przekonani co do tego, że o żadnej pandemii mowy być nie może. To co mamy, to kolejna
odmiana grypy, a w najgorszym wypadku jakiś nowy wirus, który tak jak się
pojawił, tak też po jakimś czasie zniknie, a ludzie niestety zachorują, jakaś
część z nich umrze – w sumie, zdarza się. Są też i tacy, którzy używając
zabawnego określenia „plandemia” twierdzą, że sytuacja w jakiej się znaleźliśmy
została sprokurowana czy to przez rząd światowy, czy osobiście z pieniędzy Billa
Gatesa z kolegami, a ów plan polega na tym, by liczbę ludzi na świecie
radykalnie zredukować. Nie jest to teoria o jakimś szczególnie dużym społecznym
zasięgu, ale nie mogłem nie zauważyć, że jest ona głoszona bardzo lekko, z
pewnym nawet wesołym błyskiem w oku. Na temat owej „plandemii” powstają żarty,
internetowe memy, generalnie można mieć wrażenie, że wokół niej wciąż słychać
swego rodzaju wesoły rechot. A ja się zastanawiam, czy autorzy tej teorii zdają
sobie sprawę z tego, co się z nami stanie, jeśli to jest prawda. Jakie mamy
szanse, jeśli się okaże, że ktoś włożył naprawdę wielkie pieniądze, by nas
skutecznie zdziesiątkować. Co w tej perspektywie jest takiego zabawnego.
I myślę, że może było zupełnie inaczej.
Może minister Adam Niedzielski wcale nie oszalał, lecz czy to przez jakąś
chwilową słabość, czy też może zirytowany koniecznością przebywania w jednym
miejscu z red. Arletą Zalewską, niechcąco, przedstawiając ów przerażający obraz,
zdradził nam ową tajemnicę, której istnienie część z nas od dawna podejrzewała,
ale w gruncie rzeczy traktowała to jako swego rodzaju intelektualną zabawę? A
my w tym akurat wypadku, gdy nagle nasze obawy zaczęły się urzeczywistniać, zareagowaliśmy
klasycznym wyparciem, udając że tak na prawdę owa wiadomość w ogóle do nas nie
dotarła?
A może jednak po prostu znów zadziałał
parokrotnie tu ostatnio wspominany brak gwizdka? Mam nadzieję, że to jednak tylko
o ten gwizdek poszło. Tylko znów, dlaczego nikt nie zadał choćby z głupiej
ludzkiej ciekawości choć jednego pytania?
Tylko, czy zadawanie pytań coś by dało w ogóle skoro żyjemy tylko w domysłach? Gdyby ktoś miałby nam coś powiedzieć, to by już coś zaczął mówić albo dawać znaki.
OdpowiedzUsuńW takiej sytuacji można tylko tworzyć hipotezy, a jakieś pewniejsze informacje pewnie wypłyną dopiero po jakimś czasie.