Wczoraj na Twitterze przy jakiejś
drobnej i nic nie znaczącej dyskusji na temat miejsca w jakim dziś znalazł się
Paweł Poncyliusz, były polityk Prawa i Sprawiedliwości oraz jeden z głównych
animatorów kampanii Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich roku 2010.
Siłą rzeczy więc rozmowa z bieżących tematów przesunęła się na ów pamiętny
czas, no i nieuchronnie też wróciły takie nazwiska jak, oprócz Poncyliusza,
Joanna Kluzik-Rostkowska, czy Elżbieta Jakubiak, a ja, gdyby mi się chciało
brać udział we wspominaniu tamtej żenady, mógłbym wymienić jeszcze wiele
innych, nie mniej intersujących, nazwisk. To natomiast, co mnie zdecydowanie
tam zainteresowało i w rezultacie sprowokowało do napisania dzisiejszej notki,
to dylemat jaki się pojawił, czy Poncyliuszowi i reszcie owej załogi zależało
na tym, by Jarosław Kaczyński został prezydentem, a oni przejęli władzę w
Prawie i Sprawiedliwości, czy odwrotnie, by Jarosław Kaczyński przegrał, żeby
prezydentem został Bronisław Komorowski, Kaczyński wraz z PiS-em zostali
wysłani na emeryturę, oni natomiast na dopiero co powstałych gruzach zbudowali
nową, bardziej nowoczesną i odpowiadającą na nowe wyzwania.
Otóż ja, gdy zaczynamy rozmawiać o
intencjach ludzi, którzy stali za porażką Jarosława Kaczyńskiego – a ja od
zawsze do tej paczki zaliczałem również, a kto wie, czy nie przede wszystkim, Tomasza
Sakiewicza wraz z jego polityczno-medialnym projektem – przypominam sobie maj owego 2010 roku, kiedy to Jan
Pospieszalski zaprosił mnie do swojego programu „Warto rozmawiać”, a zwłaszcza
tę godzinę, czy pół, kiedy to na koszt TVP siedziałem przy kawie i ciastku w
tamtejszej kawiarni, przy stoliku obok przyjaźnie gawędzili sobie, również
zaproszeni do studia, Jan Hartman oraz Ludwik Dorn i w pewnym Dorn powiedział –
a ja to słyszałem bardzo wyraźnie – że najlepszym rozwiązaniem byłoby to gdyby
Kaczyński przegrał, jednak w sposób nie na tyle wyraźny, by doszło do upadku
partii, czyli gdzieś na poziomie 30 procent. Właśnie tak Dorn powiedział: celem
jest owe 30 procent, bo wszystko co wyżej będzie źle.
Jak mówię, pamiętam tamtą rozmowę do
dziś, wciąż jestem pod jej wrażeniem i jestem przekonany, że cała ówczesna
kampania była zaprojektowana w taki sposób, by pozbawić Jarosława Kaczyńskiego
przywództwa i jednocześnie przejąć władzę w Prawie i Sprawiedliwości. Jak dziś
już wszyscy wiemy, mimo owej tak destrukcyjnej kampanii, Jarosław Kaczyński,
dzięki nieprawdopodobnej więc społecznej mobilizacji i naturalnemu poparciu,
osiągnął znakomity wynik – moim zdaniem faktycznie pokonując Komorowskiego – a
to doprowadziło do umocnienia jego przywództwa i ostatecznego zrzucenia na zbity pysk ze sceny tej bandy
prowokatorów.
Ktoś się zapyta, jaki jest sens wracać
dziś do tamtych zdarzeń, kiedy ich głównie bohaterowie albo zniknęli kompletnie
ze sceny, albo zostali do tego stopnia zmarginalizowani, że gdyby nie telewizja
TVN24, pies z kulawą nogą by o nich nie pamiętał. Otóż, pomijając powód o
którym wspomniałem na początku, a więc potrzebę przypomnienia jak to było z
tamtymi wyborami, bardzo chciałbym – po raz nie wiadomo już który – zachęcić
wszystkich do tego, by mieli oko na wszystkich, którzy próbują nas uwieść w
mniej czy bardziej cwany sposób, a zwłaszcza na tak zwanych „naszych”, bo
wystarczy odrobina pamięci, by sobie nagle odtworzyć te wszystkie twarze, które
w swoim czasie rozbiły wrażenie tak bardzo nam bliskich, a ostatecznie
potrzebowały zaledwie jednego fatalnego dnia, by sobie w głowach i sercach
wszystko przestawić do góry nogami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.