środa, 14 kwietnia 2021

Gdy nauczyciele stracili swoją z trudem wywalczoną pozycję

 

         Historia, którą postanowiłem dziś tutaj opowiedzieć chodzi mi po głowie już od bardzo długiego czasu – choć oczywiście nie tak długiego, bym mógł o niej zapomnieć – jednak z różnych powodów nie zdecydowałem się, by się nią tu na blogu dzielić. Sytuacja jednak jest taka, że wymaga od nas nawet jeśli nie świadectwa, to przynajmniej deklaracji, a zatem ja dziś chciałem wystąpić zarówno z jednym jak i z drugim, najpierw świadectwem, a następnie z deklaracją.

          Otóż proszę sobie wyobrazić, że jakiś już czas temu pewien mój znajomy, któremu ufam tak jak człowiek w ogóle jest w stanie ufać osobom zaledwie znajomym – a ci, którzy mnie znają, wiedzą że tu akurat ja nie jestem szczególnie otwarty – opowiedział mi historię, która zrobiła na mnie na tyle duże wrażenie, że, jak już wspomniałem, od tamtej chwili nie jestem w stanie wyrzucić jej z pamięci. Otóż wspomniany znajomy, od jakiegoś czasu zainteresowany amatorskim uprawianiem narciarstwa, w pewnym momencie postanowił udać się na narty do Włoch. Wycieczka była autokarowa z wynajętą i opłaconą na miejscu bazą, znajomy się zapokładował i, podobnie jak wielu pozostałych pasażerów, nie mógł nie zauważyć, że od samego początku władzę nad autokarem przejęła grupa typowych kiboli, z łysymi pałami, obwieszonymi złotymi łańcuchami karkami, tatuażami, odpowiednim słownictwem, ale również alkoholem, którzy ani na moment, przez całą drogę z Polski do Włoch, nie dali o swoim istnieniu zapomnieć. Po wielu godzinach takiej a nie innej jazdy, z wszelkimi charakterystycznymi dodatkami, wycieczka dojechała na miejsce i jej uczestnicy odnaleźli się ostatecznie w swoich pokojach.

        Pod wieczór, znajomy mój postanowił skorzystać z hotelowej oferty, udał się na basen i ku swojemu zaskoczeniu w hotelowym basenie natrafił na wspomnianych wcześniej kiboli, którzy tam kontynuowali swoją zabawę, jak najbardziej z wykorzystaniem paru pierwszego gatunku flaszek. Ponieważ w tym momencie akurat na miejscu byli tylko oni i mój znajomy, w pewnym momencie któryś z kiboli zaproponował znajomemu, by się do towarzystwa aktywnie dołączył.

        Tu jednak należy wspomnieć, że ponieważ znajomy, z zasady dla sprawy nieistotnej, nie pije, został tym samym zmuszony, by miłym gospodarzom przyjęcia odmówić. No i w tym momencie – diabli wiedzą wedle jakiej przedziwnej kalkulacji – kibole uznali, że znajomy mój jest nie pijącym alkoholikiem i uznali za stosowne zacząć traktować go jak kogoś komu należy się wyjątkowy szacunek, a tym samym zaczęli go traktować jak swojego. I oto w tym momencie zasłona się rozdarła i okazało się to, co okazać się – jak dziś wszystko wskazuje – musiało i co w ostateczności sprawia, że ja dziś piszę to co piszę.

        Jak wiemy, gdy spotyka się grupa znajomych w sytuacjach całkowicie prywatnych, tematów do rozmowy jest oczywiście bardzo wiele, natomiast najczęściej owa rozmowa bywa zdominowana zarówno przez tematy wspólne dla uczestników rozmowy, jak i aktualnie dla nich istotne. I oto, proszę sobie wyobrazić, owi kibole w pewnym momencie – nie zaważając oczywiście na obecność mojego znajomego, który, jak już wspomniałem, został zakwalifikowany jako swój człowiek – zaczęli debatować o swojej wizycie, którą w związku z jakimś branżowym spotkaniem składali w ostatnim czasie w Ministerstwie Sprawiedliwości.

        To akurat jest element, co do którego nie mamy pewności, ale, jak zaświadcza mój znajomy, z tego co oni bez najmniejszego skrępowania między sobą wymieniali, a on chciał nie chciał słyszeć musiał, wynikało, że to są nawet nie prokuratorzy, czy adwokaci, ale konkretnie sędziowie.

         Pamiętam jak przed wielu, wielu laty miałem okazję uczyć pewnego nadzwyczaj wesołego prawnika. Przychodziłem do niego do domu, on mnie podejmował z najwyższą estymą, a ja owe lekcje do dziś wspominam z przyjemnością. Dziś już nie pamiętam, kim on był dokładnie: sędzią, prokuratorem, czy adwokatem, natomiast to co pamiętam bardzo dobrze, to to, że to był klasyczny dziwkarz i ochlaptus, czego przede mną nawet nie próbował ukrywać. On też stał się autorem pewnego bon motu, który do dziś potrafię zacytować słowo w słowo i który hołubię do dziś. Otóż któregoś dnia ów mój uczeń wygłosił następujące zdanie: „Niech się pan, panie profesorze, nie gniewa, ale z mojego prawniczego doświadczenia wynika jednoznacznie, że nauczyciele to jest najgorszy element”.

       Przez wiele lat powtarzałem sobie z satysfakcją te słowa, traktując je jako strzał w sam środek dziesiątki, dziś jednak widzę, jak fatalnie doprawdy się pomyliłem. Człowiek ciągle dorasta, czego wszystkim, a niektórym szczególnie, życzę.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...