Historia, którą postanowiłem dziś
tutaj opowiedzieć chodzi mi po głowie już od bardzo długiego czasu – choć
oczywiście nie tak długiego, bym mógł o niej zapomnieć – jednak z różnych
powodów nie zdecydowałem się, by się nią tu na blogu dzielić. Sytuacja jednak
jest taka, że wymaga od nas nawet jeśli nie świadectwa, to przynajmniej
deklaracji, a zatem ja dziś chciałem wystąpić zarówno z jednym jak i z drugim,
najpierw świadectwem, a następnie z deklaracją.
Otóż proszę sobie wyobrazić, że jakiś
już czas temu pewien mój znajomy, któremu ufam tak jak człowiek w ogóle jest w
stanie ufać osobom zaledwie znajomym – a ci, którzy mnie znają, wiedzą że tu
akurat ja nie jestem szczególnie otwarty – opowiedział mi historię, która
zrobiła na mnie na tyle duże wrażenie, że, jak już wspomniałem, od tamtej
chwili nie jestem w stanie wyrzucić jej z pamięci. Otóż wspomniany znajomy, od jakiegoś
czasu zainteresowany amatorskim uprawianiem narciarstwa, w pewnym momencie postanowił
udać się na narty do Włoch. Wycieczka była autokarowa z wynajętą i opłaconą na
miejscu bazą, znajomy się zapokładował i, podobnie jak wielu pozostałych
pasażerów, nie mógł nie zauważyć, że od samego początku władzę nad autokarem
przejęła grupa typowych kiboli, z łysymi pałami, obwieszonymi złotymi
łańcuchami karkami, tatuażami, odpowiednim słownictwem, ale również alkoholem,
którzy ani na moment, przez całą drogę z Polski do Włoch, nie dali o swoim
istnieniu zapomnieć. Po wielu godzinach takiej a nie innej jazdy, z wszelkimi
charakterystycznymi dodatkami, wycieczka dojechała na miejsce i jej uczestnicy
odnaleźli się ostatecznie w swoich pokojach.
Pod wieczór, znajomy mój postanowił
skorzystać z hotelowej oferty, udał się na basen i ku swojemu zaskoczeniu w
hotelowym basenie natrafił na wspomnianych wcześniej kiboli, którzy tam
kontynuowali swoją zabawę, jak najbardziej z wykorzystaniem paru pierwszego
gatunku flaszek. Ponieważ w tym momencie akurat na miejscu byli tylko oni i mój
znajomy, w pewnym momencie któryś z kiboli zaproponował znajomemu, by się do
towarzystwa aktywnie dołączył.
Tu jednak należy wspomnieć, że ponieważ
znajomy, z zasady dla sprawy nieistotnej, nie pije, został tym samym zmuszony,
by miłym gospodarzom przyjęcia odmówić. No i w tym momencie – diabli wiedzą
wedle jakiej przedziwnej kalkulacji – kibole uznali, że znajomy mój jest nie
pijącym alkoholikiem i uznali za stosowne zacząć traktować go jak kogoś komu
należy się wyjątkowy szacunek, a tym samym zaczęli go traktować jak swojego. I
oto w tym momencie zasłona się rozdarła i okazało się to, co okazać się – jak
dziś wszystko wskazuje – musiało i co w ostateczności sprawia, że ja dziś piszę
to co piszę.
Jak wiemy, gdy spotyka się grupa
znajomych w sytuacjach całkowicie prywatnych, tematów do rozmowy jest
oczywiście bardzo wiele, natomiast najczęściej owa rozmowa bywa zdominowana
zarówno przez tematy wspólne dla uczestników rozmowy, jak i aktualnie dla nich
istotne. I oto, proszę sobie wyobrazić, owi kibole w pewnym momencie – nie
zaważając oczywiście na obecność mojego znajomego, który, jak już wspomniałem, został
zakwalifikowany jako swój człowiek – zaczęli debatować o swojej wizycie, którą
w związku z jakimś branżowym spotkaniem składali w ostatnim czasie w
Ministerstwie Sprawiedliwości.
To akurat jest element, co do którego
nie mamy pewności, ale, jak zaświadcza mój znajomy, z tego co oni bez
najmniejszego skrępowania między sobą wymieniali, a on chciał nie chciał
słyszeć musiał, wynikało, że to są nawet nie prokuratorzy, czy adwokaci, ale
konkretnie sędziowie.
Pamiętam jak przed wielu, wielu laty
miałem okazję uczyć pewnego nadzwyczaj wesołego prawnika. Przychodziłem do
niego do domu, on mnie podejmował z najwyższą estymą, a ja owe lekcje do dziś
wspominam z przyjemnością. Dziś już nie pamiętam, kim on był dokładnie: sędzią,
prokuratorem, czy adwokatem, natomiast to co pamiętam bardzo dobrze, to to, że
to był klasyczny dziwkarz i ochlaptus, czego przede mną nawet nie próbował
ukrywać. On też stał się autorem pewnego bon motu, który do dziś potrafię
zacytować słowo w słowo i który hołubię do dziś. Otóż któregoś dnia ów mój uczeń
wygłosił następujące zdanie: „Niech się pan, panie profesorze, nie gniewa,
ale z mojego prawniczego doświadczenia wynika jednoznacznie, że nauczyciele to
jest najgorszy element”.
Przez wiele lat powtarzałem sobie z
satysfakcją te słowa, traktując je jako strzał w sam środek dziesiątki, dziś
jednak widzę, jak fatalnie doprawdy się pomyliłem. Człowiek ciągle dorasta,
czego wszystkim, a niektórym szczególnie, życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.