Kolejna notka, do jakiej zdążyliśmy się
tu przyzwyczaić, będzie, mam nadzieję, jutro, dziś natomiast chciałbym
poinformować, że warszawskie targi mamy za sobą, no i przy tej okazji podzielić
się paroma dość ciekawymi refleksjami. Otóż przede wszystkim, to co na mnie
zrobiło wrażenie pierwsze i największe, to to, że chyba nigdy wcześniej – przynajmniej
gdy chodzi o sobotę i niedzielę – tak wielu obcych ludzi nie zatrzymywało sie
przy naszym stoisku i tak wielu nie kupowało naszych książek, nie mając
wcześniej pojęcia o ich istnieniu. A to by świadczyć musiało o tym, że to co od
wielu już lat dzieje się na rynku książki – dziś o tym na swoim blogu pisze
Coryllus – zaczyna czytelnikom wychodzić uszami i wreszcie zaczyna się pojawiać
zjawisko, dotychczas bardzo widoczne na rynku muzycznym – ludzie pragną czegoś
innego. Sobota i niedziela – a to są z reguły dni, kiedy spotykam się z
czytelnikami – to jest oczywiście czas bardziej obfity, nie przypominam sobie jednak,
by wcześniej zdarzyło mi się sprzedać aż tyle książek osobom zupełnie mi nieznanym.
Oni podchodzili, zatrzymywali się, patrzyli na tę naszą ledwie trzymającą się
na tym malutkim stoliku ofertę, zadawali pytania, no i kupowali. Ale byli też,
co ciekawe, i tacy, którzy, kiedy im zaczynałem opowiadać o tym, kim jesteśmy i
o czym piszemy, kiwali głowami i informowali mnie, że oni to dobrze wiedzą i
własnie dlatego przyszli.
W tym roku moja osobista sytuacja była o
tyle trudna, że z tych początkowo dziewięciu książek, które wydałem w Klinice
Języka, zostały już tylko cztery, siłą rzeczy więc sprzedaż była nadzwyczaj
ograniczona. A mimo to końcowy wynik miałem o wiele bardziej udany, niż przed
rokiem, by już nie wspominać o wiosennych targach katolickich. No ale jest
jeszcze coś. Otóż przez cały czas pojawiali się czytelnicy, którzy pytali o sprzedane
już „39 wypraw na dziewiąty krąg” i było ich tylu, że Gabriel zmuszony był
obiecać, że po Nowym Roku zamówi dodruk. Co być może jeszcze bardziej ciekawe,
jeden z czytelników był tak zawiedziony, że postanowiłem mu znaleźć tę książkę
na Allegro, obiecując, że tam ona pewnie będzie i to nawet tańsza, a tymczasem
okazało się, że owszem, była, tyle że w cenie 96 zł. I to zrobiło na mnie
kolejne wrażenie, szczególnie w odniesieniu do niedawno przeze mnie znalezionej
w sklepie „Stokrotka” słynnej książki o
życiu rodziny Terlikowskich, za sześć złotych z groszami.
No i na koniec jeszcze coś. Otóż nasz
kolega Michał, który prowadzi bardzo piękną księgarnię w Warszawie pod nazwą „Foto
Mag”, wyszperał gdzieś dwa ostatnie egzemplarze „39 wypraw” oraz pięć zupełnie
już zapomnianego zbioru felietonów „O siedmiokilogramowym liściu”, przyniósł je
na ten nasz stolik, a ja nawet się nie zorientowałem, kiedy i jeden i drugi
tytuł zostały kupione.
Powtarzam więc, wygląda na to, że coś się
zmienia i niewykluczone, że w efekcie tej zmiany ten dziś tak nieduży stolik
będzie trzeba zdecydowanie powiększyć. I to jest z mojego punktu widzenia
wiadomość znakomita.
Gratuluję wytrwałosci i konsekwencji.
OdpowiedzUsuńTo miłe.
OdpowiedzUsuńPrzed chwilą przeczytałam. Uśmiechnęłam się bardzo. Będzie mi się lepiej spało. Oby tak dalej. Powodzenia i dobrej i spokojnej nocy Tobie Toyahu życzę:) Aha, Coryllusowi też:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
OdpowiedzUsuńMichał
Gratuluję ! Dobrze przeczytać takie informacje z samego rana...
OdpowiedzUsuńIdzie ku lepszemu.
Bardzo się cieszę, gratulacje! Szczególnie, że jestem dumnym posiadaczem wszystkich Twoich książek.
OdpowiedzUsuńNo i cena "Wypraw" na Allegro robi wrażenie, to fakt.
39 wypraw na dziewiąty krąg to ulubiona książka mojej Żony, i do tego z osobistą dedykacją.... 😄
OdpowiedzUsuń