Wydarzyło się w tych dniach parę
rzeczy, które zrobiły na mnie pewne wrażenie, wywołując dość dawne wspomnienia,
a tym samym pokusę, by może jeszcze raz zwrócić uwagę na coś, co uważam za
bardzo ważne dla nas wszystkich. Otóż najpierw posłanka Lewicy Senyszyn stwierdziła,
że Krzyż w publicznej przestrzeni to „oznaczanie terenu przy pomocy dwóch
zbitych desek”, a tuż po niej jej kolega poseł z Konfederacji, Jacek Wilk, wracając
ni z gruszki ni z pietruszki do zamierzchłej
już bardzo kwestii Traktatu Lizbońskiego, zasugerował, że z wdzięczności za to,
że śp. Lech Kaczyński „oddał obcym suwerenność Polski”, jego brat „wsadził go
na Wawel”.
Jak mówię, zarówno owo „oznaczanie
terenu” przy pomocy Krzyża, jak i „wsadzanie na Wawel” człowieka zamordowanego
tuż po tym, jak ten podpisał wspomniany Traktat Lizboński, poruszyło mnie
bardzo, no i mniej więcej w tym samym czasie, pewien zaprzyjaźniony na
Twitterze ksiądz Radomski zasugerował nam, że Szatan nie wierzy w Boga.
Ponieważ jeszcze całkiem niedawno miałem szczęście rozmawiać z naszym księdzem
Rafałem, który choćby na przykładzie żony Hioba wykazał mi, że jest wręcz
odwrotnie, a więc Szatan jak najbardziej wierzy w Boga, tyle że próbuje nam
przy tym dowieść, że Bóg jest zdrajcą, zasługującym wyłącznie nasza pogardę,
odpowiedziałem księdzu Radomskiemu, że Szatan, tak jak ateiści, wierzy, tylko za
to, że Ten nim wzgardził, Go nie nawidzi. Ksiądz Radomski niespodziewanie się
ze mną bez awantur zgodził, a ja sobie przypomniałem swój bardzo dawny tekst o
ćmach. No i w związku z tym wszystkim pragnę go tu dziś przypomnieć.
Proszę sobie wyobrazić, że obejrzałem
dziś w TVN-ie krótki, może pięciominutowy fragment programu zatytułowanego
Drugie Śniadanie Mistrzów. Program, o którym mówię, jest jedną ze sztandarowych
pozycji sobotniej oferty stacji, ale – z jakiegoś powodu – dopiero dziś miałem
okazję bliżej zobaczyć, o co w tym czymś chodzi. Piszę „bliżej”, bo, ogólnie
rzecz biorąc, miałem na ten temat pewne pojęcie już wcześniej. Wiedziałem na
przykład, że gospodarzem programu jest Marcin Meller, redaktor naczelny
magazynu dla onanistów o nazwie Playboy. I również wiedziałem, że koncepcja
programu polega na tym, że Meller zaprasza kilku aktorów, piosenkarzy, czy
innych tzw. artystów, żeby oni gadali, a my żebyśmy wszyscy mieli okazję
dowiedzieć się, co każdy z nich ma do powiedzenia na tematy, o których pojęcia
mieć nie może z przyczyn, o których dalej. Może zresztą to właśnie był powód,
dlaczego przez tyle tygodni nie miałem serca, żeby choćby rzucić okiem na tę
audycję. W końcu, kogo może interesować opinia Wojciecha Pszoniaka, czy Maryli
Rodowicz na jakikolwiek temat?
Szczerze powiem, że nie bardzo wiem, jak
to się stało, że od pewnego czasu, do udziału w najróżniejszego rodzaju
debatach, zaczęto zapraszać przedstawicieli środowisk, których jedyna
kompetencja zawsze ograniczała albo do odgrywania scen w teatrze, albo do
tańczenia, albo do śpiewania, ewentualnie może do pokazywania magicznych
sztuczek, czy choćby tylko do wyglądania. Mogę tylko spekulować, że ta moda
pojawiła się wraz z opanowaniem przez kulturę popularną całej sfery publicznej.
Myślę, że w momencie gdy okazało się, że w dobrym tonie jest, żeby profesor
uniwersytetu chodził z kolczykiem w nosie i wytatuowanym smokiem na tyłku,
ksiądz przebierał się w skórę i jeździł po parafii na motocyklu, a prezydent
kraju biegał w majtkach po trawie i kopał piłkę, nie było też już żadnych
przeszkód, żeby uznać, że każdy może wszystko, byle było fajnie i po linii.
Premier zostanie piłkarzem, piłkarz premierem, a tancerz socjologiem.
Kiedy dziś zatrzymałem się przez chwilę
przy telewizorze, przed kamerami stacji TVN24, oprócz Mellera, występował pan
którego nie znam, piosenkarka Peszek, gitarzysta Hołdys i konferansjer
Urbański. Tematem debaty był zbliżający się występ piosenkarki Madonny w Polsce
i zaplanowany inteligentnie na 15 sierpnia, czyli w święto Wniebowzięcia
Najświętszej Marii Panny. Chodziło o to, że ponieważ część środowisk blisko
związanych z Kościołem Katolickim uważa, że jest bardzo nieładnie, żeby akurat
w dniu tak wielkiego religijnego święta, Polska wypełniona została widokiem
piosenkarki o imieniu Madonna kopulującej z krzyżem na konfesjonale, TVN24
postanowił spytać Peszek, Hołdysa i Urbańskiego i tego pana, którego nie znam,
co oni sądzą na temat katolickich obsesji.
Jeśli wziąć pod uwagę, że Hubert Urbański
głównie zasłaniał się talerzem i zapluwał z rozbawienia, Zbigniew Hołdys
siedział z kamienną twarzą i uważał, żeby mu się nie przekrzywił kapelusz,
Meller nastawiał ucha, co mu mówią do słuchawki, a nieznajomy mi pan coś
mruczał pod nosem, to właściwie całą treść programu wypełniła piosenkarka Maria
Peszek. Przyszła do studia zaopatrzona w wydrukowaną z Internetu listą
najśmieszniejszych jej zdaniem imion ludzi świętych z całej historii chrześcijaństwa
i odczytywała je z błyskiem w oku, wzbudzając – jak się domyślam – tumany
śmiechu przed ekranami. I w ten sposób w naszej przestrzeni publicznej dokonał
się swego rodzaju przełom. Oto w jednym z największych kanałów telewizyjnych, w
samym środku sobotniego dnia, został w aurze pełnej bezkarności przedstawiony
skecz, polegający na wyśmiewaniu największych męczenników chrześcijaństwa, bo
pewnej piosenkarce wydało się bardzo śmieszne, że oni mieli takie komiczne
imiona.
Cóż więc można powiedzieć? Chyba tylko
tyle, że w większości współczesnych religii, Maria Peszek za to co zrobiła,
została by po prostu zamordowana, a siedziba TVN, wraz z jej swoimi
pracownikami i właścicielami, zwyczajnie spalona. Ale o tym akurat, jak się
dowiedziałem z opisanego programu, wie może nawet i sam Marcin Meller.
Natomiast ja myślę sobie o czymś innym. W tej samej telewizji TVN24, niedawno
pokazała się informacja, że do czasu gdy prezydentem Stanów Zjednoczonych
został Barak Obama, coś takiego jak ekstremizm konserwatywny w ogóle nie
istniało. Jeśli istniała prawdziwa wściekłość, to wyłącznie lewicowa. Ostatnio
– prawdopodobnie częściowo w reakcji na pewne polityczne przesunięcia – coś
bardzo niedobrego zaczyna się dziać. Na przykład niedawno, został zastrzelony
lekarz dokonujący tzw. późnych aborcji. Coś się zdecydowanie dzieje.
Czy ktoś może wie, jaki jest powód, że ćmy
tak bardzo lubią płonąć?
Bo polegają tylko na zmysłach. Zresztą ich zmysł wzroku jest bardzo niedoskonały. Zmysł dotyku, odczucia ciepła i zimna czegoś musi być przygłuszony postrzeganiem wielkiego światła, albo jest jeszcze bardziej niedoskonały niż wzroku. Brak im "korzenia" i "oleju w lampie oliwnej".
OdpowiedzUsuń