Dziś wszyscy żyjemy sprawą
antypolskiego wystąpienia Putina i ja także mam poczucie, że wypadałoby je
jakoś skomentować, no ale z drugiej strony zastanówmy się, jaki sens jej
komentować słowa postaci całkowicie fikcyjnej? To już lepiej powiedzieć coś na temat
tego, jak na te słowa zareagowali nasi niedzielni zdrajcy. No ale to akurat
przyszło mi napisać w tekście dla „Warszawskiej Gazety”, który tu i tak ukaże
się w najbliższy weekend. W tej sytuacji pomyślałem, że przypomnę dawny bardzo
tekst, jeszcze z kwietnia 2010 i to wciąż jeszcze sprzed smoleńskiej
katastrofy, kiedy stosunki Polsko-Rosyjskie były jak z bajki. Tam powinno być wszystko, co się nam w tych okolicznościach przyda.
Przy okazji wczorajszych uroczystości w
lesie katyńskim wypełniło mnie tyle przeróżnych mysli, że w pewnym momencie
nawet sięgnąłem do czasów, gdy to co dziś dla jednych stanowi chlubę 3 RP, a
dla innych jej zgubę, dopiero się hartowało. Przypomniało mi się na przykład,
jak – obecny jak najbardziej wczoraj w Katyniu – Tadeusz Mazowiecki pojechał
tam po raz pierwszy i telewizja pokazała, jak on, premier polskiego rządu i
jego rzeczniczka Niezabitowska pląsają w jakiejś ruskiej sali na tańcach, które
im miejscowi zorganizowali. Patrzyłem więc na byłego premiera, jak siedzi obok
bawiącego się komórką Wałęsy na krzesełku, które im w tym lesie ustawiono i
zastanawiałem się, czy on sobie jeszcze przypomina tamtą upojną noc? Kiedy ich
tam przywieźli i potraktowali z taką uwagą, a on tańczył z piękną panią
Małgosią i czuło się powiew historii.
Ale przypomniałem sobie jeszcze coś. Jak
wtedy, w tamtych mniej więcej też czasach, któryś z polityków partii, która
wprawdzie rządziła bardzo krótko, ale zawsze była bardzo zainteresowana tym by
decydować o tym kto rządzić ma, wypowiedział słowa, które brzmią mi w uszach do
dziś – czasem jak żart, a niekiedy jako pewnego rodzaju fatum. Nie pamiętam kto
to był. Czy bardziej pasuje tu Andrzej Celiński, czy może Władek Frasyniuk.
Myślę, ze jednak był to pan Władek, ewentualnie jego kolega Zbyszek Bujak, lub
jakiś inny aspirujący polityk o mocnych, czerwonych dłoniach i skupionym czole.
Nieważne. Liczą się te słowa. Że jak to dobrze mianowicie jest być członkiem
partii ludzi, którzy wiedzą, jak się je nożem i widelcem.
No więc dziś, po latach, widać to
wyraźniej niż kiedykolwiek, że to co wówczas brzmiało jak żart lub głupstwo,
zaciążyło nad Polską niczym fatum. Że to właśnie te słowa o nożu i widelcu,
podobnie zresztą jak ów taniec Premiera z błyszczącą i roześmianą Małgorzatą
Niezabitowską gdzieś w drodze do tego lasu, stanowiły bardzo znaczącą część
tego „mitu”, o którym wspomniał wczoraj w Katyniu premier Tusk, a który tak
bardzo ukształtował naszą pamięć o zbrodni sprzed lat. Bo nie jest oczywiście
ani mitem los tych tysięcy Polaków, ani nie jest mitem los tej dziewczyny, o
której prawdopodobnie przedwczoraj dowiedział się Donald Tusk i postanowił nam
opowiedzieć. Szczególnym natomiast mitem – mitem założycielskim – jest właśnie
ten nóż i widelec i to bogactwo świateł i te pląsy i ten radosny śmiech
bawiącej się władzy.
Do czego zmierzam? Mam otóż wrażenie, że
przed współczesną Polską – kiedy już i Leszek Miller i Aleksander Kwaśniewski i
Wojciech Jaruzelski mogą najwyżej pełnić funkcje doradcze dla osób sprawujących
władzę – stoi jedna alternatywa. Albo jej los zostanie oddany w ręce tych,
którzy wiedzą, że Państwo i Naród to coś znacznie więcej niż błogie poczucie
przebywania w dobrym towarzystwie, albo będzie w dalszym ciągu skazany na
kaprysy ludzi, którzy nade wszystko ukochali dyskretne pobrzękiwanie srebrnych
zastaw.
Każdy dzień zbliżający nas do
wczorajszych uroczystości w Katyniu przynosił kolejne potwierdzenie faktu, ze z
punktu widzenia polskiej polityki zagranicznej nie ma nic cenniejszego, jak
osiągnięcie takiego stanu, gdy między Polską a Rosją nastanie nie wzajemny
szacunek, nie prawdziwa wspólnota interesów, a nawet nie chłodna równowaga, ale
zaledwie ten moment, gdy oni powiedzą „przepraszam”, my powiemy „wybaczamy”, a
wtedy już wreszcie będziemy się mogli wspólnie upić i dalej już tylko trzeźwieć
w błogim przekonaniu, że polityka jedzenia nożem i widelcem po tych wszystkich,
wieloletnich staraniach, przyniosła efekty. No i nadszedł ten dzień, a
przestrzeń publiczna wypełniona była już tylko tym pełnym napięcia
wyczekiwaniem na to, co zrobi ten, w którego rękach jest nasze przyszłe dobre
samopoczucie, a może i los. Czy przeprosi, czy się uśmiechnie, czy zwolni
kroku, czy może choćby spojrzy życzliwie? A jeśli nie przeprosi, to co powie? I
jak to powie? Co przywiezie? A jak przywiezie, to czy da, czy tylko pokaże? A
może chociaż obieca, że jak będzie miał chwilę, to się zastanowi?
Nie nastąpiło ani jedno, ani drugie, ani
siódme. Najpierw się spóźnił, potem się przywitał, następnie szybko zrobił co
miał zrobić… i, cholera, jeśli spojrzał, to tylko przed siebie. Patrzyłem na
idących obok siebie Putina i naszego premiera, jak maszerują szybkim, mocnym
krokiem i jedyna satysfakcja jaką czułem to ta, że jednak te piłkarskie
treningi przydały się na tyle, że nie trzeba się było bardzo zadyszeć. A
później te przemówienia. I tu już się chciało wyć. Gdy Donald Tusk – zapewne
silnie podenerwowany sposobem, w jaki został potraktowany – opowiadał Putinowi
o tamtej dziewczynie, i z takim napięciem patrzył w jego stronę, w ten idealnie
nieprzyjazny profil człowieka, który i tak go pewnie nie słuchał. I chwała
Bogu, bo jeszcze by mu odpowiedział: „Daj pan spokój! Co mnie obchodzą wasze
wzruszenia? Takich historii, to ja wam mogę opowiedzieć setki. A jak chcecie,
to zapraszam do siebie. Puszczę wam jakiś ładny film. My tu w Rosji mamy bardzo
zdolnych filmowców”.
Albo jeszcze gorzej. Bo coś by mu nagle
strzeliło do tego ruskiego łba i spojrzałby polskiemu premierowi z bezczelnym
uśmiechem w oczy i powiedział: „No dobra, przepraszam za tę dziewczynę” i Tusk
by się pobeczał z wdzięczności i wzruszenia. A za nim obserwatorzy, komentatorzy,
historycy i cała ogłupiała część polskiej opinii publicznej. I w ten sposób
wreszcie ten „mit”, o którym Premier wspomniał, skutecznie by się wypełnił.
A tak niewiele było trzeba. Wystarczyło
tak nie pędzić. Nie zgodzić się na ten krok. Przystanąć, rozejrzeć się po tych
drzewach, wciągnąć nosem ten zapach wiosny i pomyśleć sobie że to jeszcze tamta
wiosna, i zmusić Rosjanina, żeby przystanął. A wtedy mu powiedzieć: „Słyszysz
pan tamte strzały? Czujesz pan ten płacz? Widzisz pan ten las?” To było naprawdę
proste. Nawet ktoś taki jak Tusk mógł to zrobić. Co do reszty, musimy niestety
jeszcze poczekać. Na prawdziwego człowieka i autentycznego mężczyznę. Który nie
tylko będzie umiał wykonać jeden prosty, ludzki gest, ale znajdzie jeszcze w
sobie poczucie, bycia Polakiem. A to sprawi, że to on będzie nadawał tempo. I
nie zawsze przecież. Ale na pewno w jednej z tych wciąż nielicznych sytuacji,
kiedy naprawdę wszystko należy już tylko do nas i tylko od nas zależy. Wtedy
dopiero wszyscy zobaczymy, jak mało znaczą słowa. A już zwłaszcza jakieś tam
„przepraszam”.
@toyah
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o Tuska, to wtedy, gdy go wzięli na tego krula, chyba u Ciebie parafrazowałem Napoleona, że postawili Tuska tak wysoko, że już każdy dostrzeże jego pospolitość.
No i teraz, niczym ten smalec z gęsi, przychodzą od tego Tuska tylko dowody pospolitości i nic więcej.
Natomiast co do Putina, to - toutes proportions gardées - co go widzę, to jakbym widział tego Neumanna z Platformy. Ten sam sposób i styl dodawania sobie męstwa i animuszu między swymi.
@orjan
UsuńA ja mam wrażenie że on wszyscy są spod jednej sztancy. Putin, Tusk, Neumann, Nowak... Wszyscy.
@toyah to bardzo prosta sztanca: człowiek minus dusza.
Usuń@Grzeralts
UsuńBez serc, bez ducha,
- to szkieletów ludy
@orjan - dokładnie. Dzisiejsza Europa. Szkielety odziane w markowe ciuchy.
Usuń