Obiecywałem wrzucić tu jeszcze dziś kolejny
tekst, nie zdążyłem jednak sie z nim uporać, a więc tylko pewna refleksja i
coś na drogę. Otóż nie wiem jak u Państwa, ale tu w Katowicach jest sklep spożywczy
o nazwie „Stokrotka”, do którego zaszedłem wczoraj z żoną. Tak jak w innych
tego typu punktach, znajduje się tam wielkie stoisko z rzuconymi na kupę książkami
popularnych autorów i proszę sobie wyobrazić, że znalazłem tam popularne bardzo
dzieło Małgorzaty i Tomasza Terlikowskich „Masakra piłą mechaniczną w domu
Terlikowskich”, gdzie oni opowiadają o swoim fascynującym życiu rodzinnym.
Książka była wystawiona w cenie 6 zł.
Otóż, jak już informowałem, dziś i
jutro będę w Warszawie na Targach Książki Historycznych i w związku z tym
zapraszam wszystkich do Arkad Kubickiego na stoisko nr 99. Pogadamy i o tym. A
dziś zachęcam do kupowania mojej najnowszej książki i języku angielskim jako
zabójczej broni Brytyjskiego Imperium. Na próbę proponuję jeden z fragmentów.
Być może niektórzy z nas pamiętają
znaną książkę Josepha Hellera „Catch 22”, mistrzowsko wręcz przetłumaczoną na
język polski przez Lecha Jęczmyka, oraz
ten jej fragment, z którym ani on sobie nie poradził, ani też nie poradziliby
sobie nawet więksi od niego mistrzowie. Najpierw może kontekst. Otóż podczas
apelu generał prosi żołnierzy, by jeśli mają jakieś uwagi krytyczne, zgłaszali
je bez obaw, na co Clevinger mówi do Yossariana, że on w takim razie pójdzie i
im powie, co mu się nie podoba. Yossarian ostrzega swojego kumpla, by tego nie
robił, bo zostanie ciężko ukarany, dochodzi do sprzeczki, no i w pewnym
momencie Clevinger rzuca zdanie, że jeśli wszystko ma się odbywać zgodnie z
zasadami sprawiedliwości, to wojsko nie może uznać go winnym, no i oczywiście
ktoś donosi na Clevingera i ten staje przed sądem wojskowym. Może
od razu zajrzyjmy do oryginału:
'I didn't say
you couldn't punish me, sir.'
'When?' asked
the colonel.
'When what,
sir?'
'Now you're
asking me questions again.'
'I'm sorry,
sir. I'm afraid I don't understand your question.'
'When didn't
you say we couldn't punish you? Don't you understand my question?'
'No, sir. I
don't understand.'
'You've just
told us that. Now suppose you answer my question.'
'But how can
I answer it?'
'That's
another question you're asking me.'
'I'm sorry,
sir. But I don't know how to answer it. I never said you couldn't punish me.'
'Now you're
telling us when you did say it. I'm asking you to tell us when you didn't say
it.'
Clevinger
took a deep breath. 'I always didn't say you couldn't punish me, sir.'
'That's much
better, Mr. Clevinger, even though it is a barefaced lie. Last night in the
latrine. Didn't you whisper that we couldn't punish you to that other dirty son
of a bitch we don't like? What's his name? Cadet Clevinger, will you please
repeat what the hell it was you did or didn't whisper to Yossarian late last
night in the latrine?'
'Yes, sir. I
said that you couldn't find me guilty…'
'We'll take
it from there. Precisely what did you mean, Cadet Clevinger, when you said we
couldn't find you guilty?'
'I didn't say
you couldn't find me guilty, sir.'
'When?'
'When what,
sir?'
'Goddammit,
are you going to start pumping me again?'
'No, sir. I'm
sorry, sir.'
'Then answer
the question. When didn't you say we couldn't find you guilty?'
'Late last
night in the latrine, sir.'
'Is that the
only time you didn't say it?'
'No, sir. I
always didn't say you couldn't find me guilty, sir.
I tu, jak widzimy, mamy do czynienia
z przypadkiem idiomu językowego, który jest tak unikalny, że tłumacz ma do
wyboru już tylko albo zmienić całą scenę na własną, albo z niej zrezygnować, co
zresztą Jęczmyk uczynił. Jednak tym razem nie chcę rozmawiać o różnicach
językowych, lecz kulturowych i aby temat wprowadzić, opowiem może anegdotę,
którą opowiedział mi niedawno zaprzyjaźniony ksiądz. Otóż na początku lat 90
minionego wieku mieszkał w diecezji poznańskiej ksiądz, który przybył tam
prosto z Białorusi, posługiwał się przepięknym kresowym akcentem i jeździł
samochodem marki syrena. Były to pierwsze lata naszego polskiego kapitalizmu, a
zatem syren już raczej na ulicach się nie widywało, ów ksiądz jednak się tym
nie przejmował i w dalszym ciągu eksploatował swoje auto. Ponieważ jednak ono
się nieustannie psuło, ów ksiądz na wszelki wypadek, gdziekolwiek się nim
udawał, zakładał na siebie niebieski roboczy kombinezon. Jechał sobie więc
któregoś dnia tą swoją syrenką, kiedy przy drodze zauważył księdza. Zatrzymał
się, ksiądz wsiadł i zaczęła się rozmowa. Okazało się, że spotkany ksiądz udaje
się na rekolekcje dla księży, gdzie ma wygłosić kazanie, no i w którymś
momencie ów zabrany z drogi ksiądz zapytał kierowcę, czy jest osobą wierzącą.
- O tak,
odpowiedział, ksiądz-kierowca. Jestem bardzo wierzący.
Rekolekcjonista
się ucieszył i zapytał, kierowcę czy chodzi do kościoła.
- O tak! -
ten mu odpowiedział. - Czasem nawet parę razy dziennie.
Rekolekcjonista się jeszcze bardziej ucieszył i zapytał:
- A czy
przyjmuje pan Komunię Świętą?
- O tak! -
odpowiedział ksiądz-kierowca. - Ile razy jestem na mszy, przyjmuję Komunię
Świętą.
I tak sobie
panowie rozmawiali, w końcu się pożegnali, rekolekcjonista udał się na
spotkanie z księżmi, nasz ksiądz wrócił do swoich, no i opowiedział im swoją
przygodę. Ci się go oczywiście zapytali, czemu nie powiedział swojemu
pasażerowi, że też jest księdzem. Czemu pozwolił mu tkwić w błędzie. Na to ten
odpowiedział:
- No wieci,
ja mu nawet chciał to powiedzić, ale pomyślał sobi, że szkoda by było zmarnować
tak piękny przykład duszpasterski.
Myślę sobie o tej historii i ciekawy
jestem, przed jakim to zadaniem stanąłby tłumacz, któremu by przyszło do głowy
przetłumaczyć to wszystko na język angielski. I nie mam najmniejszych
wątpliwości, że gdyby on się głupio za to wziął i gdyby nawet wykonał tę robotę
w sposób super profesjonalny pod względem językowym, ów tekst i tak pozostałby
dla angielskiego czytelnika kompletnie niezrozumiały. Kulturowa przepaść bowiem, jaka się rozciąga między Polską, a
Anglią jest tak wielka, że tak naprawdę, gdyby ktoś się faktycznie uparł, by tę
historię tamtemu czytelnikowi opowiedzieć, to wszystko musiałoby się przede
wszystkim dziać w Indiach w latach 30 poprzedniego wieku, bohaterami byłby
Anglik i miejscowy, no i w ogóle rozmowa dotyczyłaby czegoś kompletnie innego.
Co
ja zresztą mówię, Polska i Anglia? Weźmy taką Warszawę i dajmy na to Katowice.
Jest taki kawał. Jedzie sobie autobus, na przystanku do autobusu wsiada siostra
zakonna i w tym momencie ktoś mówi „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Na
to kierowca zatrzymuje pojazd, wstaje, odwraca się w stronę pasażerów i pyta:
„Kto to powiedział?” Wszyscy przerażeni milczą udająć, że coś piszą na
telefonie. Ponieważ jednak kierowca nie zamierza ustapić, jakaś kobieta wstaje
i nieśmiało mówi: „To ja, panie kierowco”. Na to kierowca: „Żeby mi to było
ostatni raz, bo wyrzucę z pojazdu, a wy, szanowni państwo, pamiętajcie, że
jeśli się spóźnimy to tylko przez tego Kaczora”. A teraz spróbujmy opowiedzieć
ten kawał komuś z Warszawy, czy Poznania.
Okaze się, że on w ogóle nie zrozumiał już samego początku z tym „Niech
będzie coś tam Jezus”.
No ale skoro już z zamierzchłych czasów
Imperium Brytyjskiego, przeszliśmy tak gładko do współczesnej Polski, zajrzyjmy
może do innego imperium i do wbrew pozorom jeszcze bardziej zamierzchłych
czasów, niektórym z nas paradoksalnie znanych aż nazbyt dobrze. Oto fragment
niefortunnie zapomnianej już dziś kompletnie książeczki Jacka Fedorowicza zatytułowanej „W zasadzie tak”. Oto jej
fragment:
„W
restauracji n i e w o l n o
p i ć a l k o h o l u.
Wiem, ze namawianie do niepicia jest
głosem wołającego na puszczy. Ale będę wołał. Pić alkohol można w domu, od
biedy można w bramie lub na plaży. Pod żadnym pozorem nie wolno pić w
restauracji. Człowiek pijący w restauracji naraża się na ruinę finansową, bo
zapłaci rachunek dwu- lub trzykrotnie większy niezależnie od tego ile zjadł i
wypił, naraża się ponadto na krzywdy moralne i fizyczne, bo jako pijany ma co
prawda ogólna sympatię społeczeństwa, ale niech nie zapomina, że jest w y j ę t y
s p o d p r a w a.
Niech no tylko spróbuje zaprotestować przy dubeltowym rachunku. Telefon
na pogotowie milicyjne i koniec. Proszę pamiętać, że kelner, portier, szatniarz
(a także: konduktor, kierowca, kontroler, babka klozetowa, listonosz, bileter)
są w
e w e n t u a l n y m s p o r z
e s t r o n ą r e p r e z e n t u j ą- c ą p l a c ó w k ę p a ń s t w o w ą, a p i
j a n y j e s t p i j a- n y,
choćby wypił tylko pół kieliszka i jako taki nigdy nie ma racji. Jego zeznań
po prostu nie bierze się pod uwagę”.
I ten tekst również można bardzo łatwo
przetłumaczyć na język angielski, jednak chyba sami już widzimy, że to by było
pewnie jeszcze bardziej bezcelowe, niż miałoby to miejsce w przypadku
wcześniejszym. Jak zatem wygląda sytuacja odwrotna, gdy to my chcemy sobie
poczytać o tym, co tam się dzieje, czy działo w Imperium Brytyjskim. Oczywiście
pewnych problemów uniknąć się nie da, jednak różnica jest taka, że z jakiegoś
powodu myśmy zawsze byli bardziej zainteresowani tamtym światem, a zatem
konsekwentnie nawet jeśli czytamy o czymś co pozostaje dla nas kompletną
egzotyką, jesteśmy w stanie nie dość, że wiele z tego zrozumieć, co wręcz się
tym autentycznie zainteresować. Popatrzmy więc może na Anglików żyjących w
czasie gdy Imperium stanowiło wciąż jeszcze Imperium, tak jak to opisał wybitny
autor Roald Dahl, opisując swój rejs statkiem z Londynu do ówczesnej Tanganiki.
Pomijam tu akurat fakt, że Dahl to nie do końca Brytyjczyk, więc przynajmniej
miał w sobie tyle otwartości, by nam te kwestie nieco przybliżyć, ale mimo to
refleksje się pojawiają.
„I had never
before encountered that peculiar Empire-building breed of Englishman who spends
his entire life working in distant corners of British territory. Please do not
forget that in 1930s the British Empire was still very much the British Empire,
and the men and women who kept it going were a race of people that most of you
have never encountered and now you never will. I consider myself very lucky to
have caught a glimpse of this rare species while it still roamed the forests
and foot-hills of the earth, for today it is totally extinct
More English
than the English, more Scottish than the Scots, they were the craziest bunch of
humans I shall ever meet.”
Mam takie dziwne wrażenie, że wyprowadziłeś trolla z równowagi
OdpowiedzUsuń@SilentiumUniversi
OdpowiedzUsuńTo nie jest troll. To chory człowiek, który walczy że swoim demonem.
Oj Toyahu ja naprawdę wiem że Ty stoisz o jeden , dwa poziomy wyżej. Naprawdę. Przez znajomość angielskiego , fantastyczne pióro....
OdpowiedzUsuńI naprawdę nie musisz nas , maluczkich zawstydzać w ten sposób i z taką perfidią cytować obszernie Paragraf" w oryginale . Bo my maluczcy dalece mniej biegli , co tam mniej biegli, kompletne językowe nogi przy Tobie , myślimy że Ty tak obszernie cytujący sugerujesz nam że masz nas językowo za równych sobie i w ten sposób obnażamy sami przed sobą naszą małość.
Krzysztof
@Unknown
OdpowiedzUsuńTę książkę napisałem z myślą o Czytelnikach, którzy mają już za sobą "kto się boi angielskiego listonosza". Pozostałe siedem były wyłącznie po polsku.
Z kolejności wydania obu utworów możliwe jest, że Mick Jagger przeczytał ten Paragraf 22. Poszlaki są dwie:
OdpowiedzUsuń1) Mick twierdzi, że zawsze bardzo dużo czytał. W sumie przeczytał jakieś 4 tysiące książek (nasz człowiek!).
2) https://www.youtube.com/watch?v=nrIPxlFzDi0