We wczorajszej notce wspomniałem o tym,
że niejaki Adam Neumann, w uzupełniających wyborach wysunięty przez Platformę
Obywatelską na prezydenta Gliwic, oskarżył Borysa Budkę o to, że ten próbował
kupić od niego stanowisko ewentualnego przyszłego wiceprezydenta dla swojej
żony. Zarówno Budka, jak i Budkowa najpierw zdecydowanie tej informacji
zaprzeczyli, następnie zażądali od Neumanna, by się ze swoich słów wycofał, a
kiedy ten owe apele zlekceważył, Budkowa założyła Neumannowi sprawę o
zniesławienie i sprawa jest w toku.
Ponieważ, jak zapewne czytelnicy tego
bloga zauważyli, informacja o tym wszystkim widoczna jest dziś praktycznie
jedynie na tym blogu, a jeśli kiedykolwiek przeleciała przez media, to tylko
przez niektóre i to na tyle przelotnie, że nawet ja jej we właściwym czasie nie
zanotowałem, pojawią się zapewne pytania, skąd ja wiem, że jakaś sprawa w ogóle
jest. Otóż wiem to od samego Budki, który o wszystkim opowiedział w wywiadzie
dla stacji RMF-FM, a ja jego relacji jak należy wysłuchałem. Wraca więc znów
pytanie, jak to jest, że w sytuacji kiedy polityczne napięcie sięga zenitu i
wszyscy już tylko liczą te sondażowe procenty, sprawa Budki i Budkowej
praktycznie nie istnieje? Czemu media, w tym również tak zwane „społeczne”, o
sprawie nie dość że milczą, to w ogóle robią wrażenie kompletnie nią
niezainteresowanych. Owszem, mamy niezwykle interesującą aferę łapówek
przyjmowanych przez doktora Grodzkiego, mamy kolejne informacje na temat
skandalicznych wręcz wyroków wydanych przez tych czy innych sędziów, mamy
wreszcie najróżniejsze, drobniejsze już doniesienia, o pojedynczych wybrykach
pojedynczych polityków antypolskiej opozycji, nie wyłączając z tego nawet ich
komentarzy na Twitterze, a o Budce – przypomnijmy, że szefie Klubu Koalicji
Obywatelskiej oraz głównym kandydacie do zastąpienia Grzegorza Schetyny na
stanowisku przewodniczącego partii – cisza jak makiem zasiał.
Pisałem wczoraj, że analizując sprawę
logicznie, są trzy sposoby opisania tej sytuacji i wszystkie, moim zdaniem,
bardzo ciekawe, zwłaszcza że gliwickie wybory już 5 stycznia. Jeden to ten, że
ten cały Neumann to kompletny świr i jeśli on planuje zostać prezydentem
Gliwic, i ma do tego wsparcie Platformy, to znaczy, że oni już kompletnie
zwariowali. Druga ewentualność, to ta, że Budka faktycznie chciał od niego
kupić tę wiceprezydenturę dla swojej żony i to jest afera nie byle jaka. No i
jest jeszcze trzecia możliwość, taka mianowicie, że w tej nieszczęsnej
Platformie doszło do takiego starcia między Schetyną a Budką, że Schetyna
postanowił go przy pomocy swojego kumpla Neumanna wysadzić, no ale to jest tym
bardziej temat dla dziennikarzy, polityków i komentatorów z każdej strony. A tu
nic.
Myślę więc sobie, że cała ta ich
polityczno-medialna zabawa się pewnie układa, tak jak to symbolicznie bardzo
się zapisało podczas obrad sejmowej komisji, gdzie dwoje posłów Koalicji
Obywatelskiej nagle zaczęło się zupełnie poważnie zastanawiać, czy oni będą
„robić jaja”, czy obradować na poważnie. Jest bowiem bardzo możliwe, że dla
nich wszystkich, z jednej zresztą i drugiej strony, to wszystko to są tak
naprawdę tylko owe „jaja” i oni zwyczajnie nie są w stanie ich przerobić zbyt
wiele w jednym czasie, a my mali ludkowie się tym wszystkim jak dzieci
przejmujemy. Sprawa Budki więc została odłożona na później, a dziś mamy to co
mamy, czyli przede wszystkim aferę Grodzkiego.
No więc dobra, niech będzie Grodzki,
zwłaszcza, że ja, owszem, mam w tym temacie parę uwag. Otóż również wczoraj,
wpadłem na dwie wypowiedzi obrońców Grodzkiego, które mnie dość zaintrygowały.
Otóż najpierw ktoś na wspomnianym wcześniej Twitterze zaproponował, by się może
już tak na niego tak nie szykować, bo przecież dawanie łapówki to też
przestępstwo, a więc ci wszyscy co dziś go atakują, są nie mniejszymi
kryminalistami od niego. Ponieważ zarzut ten
dotyczy ludzi, których Grodzki praktycznie podstawił pod ścianą, pozwolę
sobie go odpowiednio zlekceważyć, jako wyjątkowo głupi, zwłaszcza że oni sami
chyba najlepiej wiedzą, w jakiej sytuacji ich zeznania mogą stawiać rownież
ich. Natomiast o wiele ciekawsze jest to, co w telewizorze powiedział
komunistyczny poseł Robert Kwiatkowski. Otóż jego zdaniem, pretensje osób
rzekomo pokrzywdzonych przez Grodzkiego są mało wiarygodne, bo one się
pojawiają dopiero dziś, kiedy Grodzki został ważnym politykiem. Gdyby ci
wszyscy ludzie, od których on rzekomo wyciągnął cięzkie pieniądze, zgłosili
sprawę w czasie kiedy ona była aktualna, to, owszem, można by było z nimi
rozmawiać. A tak, niech się zamkną, bo są niepoważni.
Ponieważ prowadzący rozmowę z
Kwiatkowskim Klarenbach wobec tego argumentu nawet nie pisnął, a ja uważam, że on
może się pojawiać częściej, chciałbym tu o czymś opowiedzieć. Otóż w roku 1983
mój tato trafił do szpitala z nowotworem wątroby. Sytuacja była nadzwyczaj
ciężka i wówczas przyszedł do nas prowadzący Tatę lekarz i powiedział, że jest
lekarstwo, które mogłoby go uratować, podał nam jego nazwę i kazał szukać,
zastrzegając jednak, że ono jest praktycznie nie do zdobycia, a jeśli już, to
bardzo drogie, bo zagraniczne. Kiedy wydawało się, że już zrezygnujemy, pewna
aptekarka, widząc naszą desperację, powiedziała nam, że ona nie rozumie, czemu
my bez sensu chodzimy po mieście, skoro to coś znajduje się stale w każdej
aptece szpitalnej i to w ramach ubezpieczenia. Poszliśmy więc do apteki w
szpitalu, gdzie leżał mój tato i tam się dowiedzieliśmy, że oni owo cudowne
lekarstwo oczywiście mają. Przy okazji pani aptekarka powiedziała, że jest jej
przykro, że ów lekarz zachował się jak się zachował, ale ona na to, co się
dzieje w tych dyżurkach, już nic nie jest w stanie poradzić.
Zanim przejdę do konkluzji, wspomnę
tylko, że przy tej okazji zwróciłem się do ojca kolegi, który sam był bardzo
doświadczonym lekarzem o pomoc, ale ten zupełnie szczerze powiedział, że Ojciec
jest praktycznie bez szans, natomiast
lekarstwo, które polecił nam tamten lekarz, nawet w o wiele lepszej sytuacji,
byłoby czymś kompletnie w tym wypadku bezużytecznym. Po paru tygodniach nasz
tato zmarł, a ja z tamtym wspomnieniem
żyję, jak widać, do dziś.
Czy myśmy próbowali coś z tym zrobić?
Oczywiście że nie, bo jak i po co? Natomiast zapewniam wszystkich – w tym
oczywiście „Brunatnego Roberta” – że gdybym się dziś dowiedział, że tamten
lekarz został ważnym politykiem i zadaje szyku jako wrażliwy pan doktor, i jego
byli pacjenci zaczęliby mu wypominać różne zaszłości, nie czekałbym ani chwili,
by dokładnie to wszystko opowiedzieć, z nazwiskiem, datami, oraz nazwą tamtego
lekarstwa. Inna sprawa, że jest całkiem prawdopodobne, że ów lekarz, podobnie
jak wielu jego pacjentów, też już nie żyje. Mam tylko nadzieję, że kiedy
umierał, zdążył zrozumieć, że te wszystkie pieniądze, które wyciągnął od biednych,
zdesperowanych ludzi, to syf i nędza.
Oglądałem wczoraj fragment orędzia
marszałka Grodzkiego, patrzyłem na jego zimne jak lód oczy, kompletnie
nieruchomą, wręcz psychopatyczną, twarz i pomyślałem sobie, że szanse tego
akurat człowieka na opamiętanie są wyjątkowo marne.
Wypowiedzi Kwiatkowskiego można się było spodziewać, a Klarenbach wygląda na mało błyskotliwego. Nie mogłem tego dalej oglądać.
OdpowiedzUsuń@Leszek152
OdpowiedzUsuńOsobiście uważam Klarenbacha za bardzo miłego człowieka. Jednak on mi się już zawsze kojarzyć będzie z kimś kto uznał, że nie ma mowy o prześladowaniu Białych w RPA, bo wszyscy przecież wiedzą, że Afryka to Czarny Ląd, więc skąd tam się mieli wziąć Biali.
Porównuję to zdjęcie ze zdjęciem niedawno zmarłego rektora (samobójstwo bez udziału osób trzecich) i znajduję podobieństwo w tym nieobecnym acz zdeterminowanym spojrzeniu:
OdpowiedzUsuńhttps://d-art.ppstatic.pl/kadry/k/r/1/42/ed/5d306b848e782_o_large.jpg
Oczywiście ów rektor ma znacznie sympatyczniejsze zdjęcia, ale to spojrzenie od czasu do czasu powraca.
@Magazynier
OdpowiedzUsuńNie znam go, ale coś w tym zdjęciu jest, to prawda.
W sieci znajdziesz istotne infromacje na temat tego człowieka. Niech jego duszę Pan Bóg ma swojej opiece.
Usuń