niedziela, 24 listopada 2019

Z wizytą pod obsranym murem


   Oczywiście, świadomość tego, że tak zwana – co z tego, że kompletnie idiotycznie? – wojna polsko-polska skazana jest na wieczny sukces, towarzyszy mi praktycznie od zawsze. Gdy chodzi natomiast o lata całkiem współczesne, jestem bardzo głęboko przekonany, że wszelkie próby, choćby tylko teoretycznego debatowania na temat tego, co należałoby zrobić, by dojść do jakiegoś consensusu, przynajmniej jeśli idzie o podstawowy wymiar cywilizacyjny, są jak psu na budę. Co do słuszności swojego stanowiska nabrałem jednak już zupełnej pewności całkiem niedawno dzięki dwóm wydarzeniom, które dziś chciałbym odpowiednio skomentować.
   Oto podczas niedawnych głosowań w sprawie kandydatur do Krajowej Rady Sądowniczej, sejmowa opozycja, jak się okazało, z jednej strony zagłosowała przeciwko kandydatom zgłoszonym przez Prawo i Sprawiedliwość – co oczywiście rozumiem – a jednocześnie zaproponowała na to stanowisko Joannę Senyszyn. I kiedy mówię o sejmowej opozycji, wcale nie mam na myśli jedynie posłów SLD, Wiosny, Razem, czy tej części Koalicji Obywatelskiej, która jest utożsamiana z najbardziej skrajną lewicą, ale w ogóle o wszystkich, włączając w to również tych, którzy przedstawiają się jako szczerzy spadkobiercy Etosu Solidarności.
   Moim zdaniem, skoro doszliśmy do punktu gdzie ludzie, do których bardziej naiwna część obozu władzy wyciąga rękę i apeluje o porozumienie na poziomie pryncypiów, z pełną determinacją głosują za kimś takim jak Joanna Senyszyn, krzycząc jednocześnie „Hańba!” w kierunku Krystyny Pawłowicz, to znajdujemy się pod ścianą, za którą nie ma już nic. Ktoś powie, że dopóki oni nie staną we wspólnym szeregu z Jerzym Urbanem, czy zabójcami błogosławionego księdza Popiełuszki, to sprawa wciąż jest otwarta, a ja na to odpowiadam, że nie. To że na miejscu Senyszyn nie stoi Urban, czy pułkownik Piotrowski, czy jak on się dziś nazywa, to w żadnej mierze nie jest zasługą naszej klasy politycznej, lecz ich samych. Ani Urban ani ten drugi nie są dziś posłami do Sejmu wyłącznie z tego względu, że im na tym jakoś szczególnie nie zależało. W przeciwnym wypadku, daję słowo, że oni, nie dość że by zdobyli głosy wielu wyborców, to równie dobrze jak Senyszyn, otrzymaliby pełne poparcie zarówno ze strony Grzegorza Schetyny, Jerzego Borowczaka, Pawła Kowala, Pawła Poncyliusza, czy Joanny Kluzik-Rostkowskiej. I to jest dla mnie bardzo prosty dowód na to, że o żadnym porozumieniu mowy nie ma i już nigdy nie będzie.
   Ale to nie wszystko. Oto byłem przedwczoraj z wizytą u ludzi bardzo mi bliskich, no i tam – jak zawsze przy tej okazji – zmuszony zostałem do obejrzenia Faktów TVN. Tak już na marginesie, ja nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego w ten jeden dzień, kiedy ja tam jestem, a nie zdarza się to akurat zbyt często, oni nie potrafią zrezygnować z owych Faktów. Znają moje poglądy, wiedzą, że ja się trzymam znienawidzonej przez nich telewizji publicznej, ale też mają pełną świadomość, że w przeciwnej sytuacji coś takiego jak wspólne oglądanie Wiadomości wręcz nie wchodzi w rachubę, i to nawet nie dlatego, że oni by się na mnie zwyczajnie obrazili, a obraziliby się na pewno, ale dlatego, że ja bym sobie zwyczajnie nie pozwolił na to, by ich narażać na tego typu przykrości. A mimo to, owych Faktów nie mogą przegapić.
  No ale tu oczywiście podobnych dylematów nie było i po raz pierwszy od wielu miesięcy, w skupieniu wysłuchałem Grzegorza Kajdanowicza i spółki. Zanim jednak będę kontynuował temat, muszę zwrócić uwagę na coś, o czym część Czytelników może nie wiedzieć. Otóż parę dni temu w Brukseli odbywało sie jakieś spotkanie, po zakończeniu którego europoseł Prawa i Sprawiedliwości Grzegorz Tobiszowski wyszedł na taras zapalić sobie papierosa. I tak się niefortunnie zdarzyło, że zamek od drzwi prowadzących na ów taras uległ awarii i Tobiszowski znalazł się w pułapce. W pewnym momencie, kiedy okazało się, że sprawa jest naprawdę poważna, drzwi nie chcą puścić, telefon został w środku, w okolicy nie ma nikogo, kogo można by było poprosić o pomoc, a z drugiej strony już tylko siedem pięter, Tobiszowski najpierw zaczął w drzwi kopać, próbując je wyważyć, a kiedy to nie dało efektu, podjął ryzyko, przeszedł po gzymsie do miejsca, z którego mógł się jakoś wydostać, no i ostatecznie z owej opresji się wyratował.
 I tu się dowiadujemy, że on tam wcale nie był tak bardzo samotny. W oknie po przeciwnej stronie z telefonem komórkowym zasiadł były poseł Platformy Obywatelskiej, niejaki Michał Stasiński – swoją drogą, diabli wiedzą, co on tam w tej Bruskeli robi – i zmagania Tobiszowskiego nagrał, a następnie owo nagranie rozesłał gdzie się da, tak by i inni mieli z niego bekę. Film dotarł również do Faktów TVN i wtedy to własnie wpadłem z wizytą do znajomych.
  Relacja, jaką stacja zaprezentowała była z mojego punktu widzenia do tego stopnia wstrząsająca, że po powrocie do domu odnalazłem gdzieś w Sieci jej zapis, z myślą o Czytelnikach, przepisałem ją słowo w słowo i oto – proszę się trzymać krzeseł. Na ekranie widzimy zapętlony fragment filmu przedstawiający posła Tobiszowskiego jak najpierw bezradnie chodzi po tarasie, a następnie parę razy kopie w drzwi, a z offu leci odczytywany przez redaktora komentarz:
 Nie chodzi o to, żeby się czepiać, ale gdyby europoseł PiS-u nie palił papierosów, to nie wyszedłby na balkon, a zamek by się nie zatrzasnął. Grzegorz Tobiszowski nie stałby na mrozie 20 minut i w akcie desperacji nie zacząłby kopać w drzwi. Chciał je zniszczyć i wyważyć.
      Kung Fu, pan dał popis [sic!]. Euro but i euro popis na najwyższym poziomie siódmego piętra. No ale jeśli ktoś miał tekę w ministerstwie energii i zna się dodatkowo na górnictwie, to może robić za karatekę i energetycznie kopać. I to całkiem sprawnie technicznie, mówi mistrz świata w karate kyokushin (w tym momencie ekipa stacji udaje się z kamerą do wspomnianego mistrza, który potwierdza z powagą, że faktycznie Tobiszowski mógłby być znakomitym karateką)
      Być może pan europoseł nie utknąłby na tarasie gdyby nie technika właśnie, zaskakująco krnąbrna. Jego asystent tłumaczy, że Tobiszewski próbował wszystkimi metodami otworzyć drzwi (i tu mamy krótką wypowiedź wspomnianego asystenta). Nieprawda, że wszystkimi, mógł wszak jak fachmani od wchodzenia przez zamknięte drzwi, wyrwać z eurościany jakiś betonowy blok i przydzwonić. Może byłby bardziej skuteczny. A tak musiał porzucić karate koncept, przejść, bez wątpienia, z narażeniem życia dla Ojczyzny, przemaszerować co najmniej 40 metrów wzdłuż gzymsu budynku. Za ofiarność i odwagę, cześć i chwała na wysokości.
      Ale to początek historii, bo po ocenach techniki pojawiły się oceny etyki. I tu zaskoczenie, bo okazuje się, że pan europoseł jest zażenowany. Wrzucił Michał Stasiński i zebrał od europosła cięgi, że nie pomógł, że nie poinformował ochrony, że zamiast tego zajął się nagrywaniem. Pewnie że mógłby pomóc, gdyby tam był. Nie było go. Film dostał [sic!].
      Mówi Stasiński: „Atak na mnie za to że kopał w drzwi jest dla mnie całkowicie niezrozumiały. Gdybym był na miejscu na pewno chętnie bym pomógł”.
     Może gdyby europoseł dawał znaki dymne z papierosa z sygnałem SOS, ktoś na miejscu by pomógł, ale i tak skończyło się happy endem.
     Stasiński mówi, że film jest popularny. Czyli jest sukces w promocji Polski i sportu. Europa już wie, że mamy mistrza kung-fu. Z naciskiem na fu.
      Paweł Abramowicz. Fakty.
      I teraz tak: ja nie mam pewności, czy relacja red. Abramowicza jest dokładna, ale jeśli założyć że tak, to nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że gdyby Tobiszowski, próbując uciec z tego tarasu, spadł na dół z siódmego piętra, to Stasiński za nieudzielenie pomocy człowiekowi raczej poszedłby siedzieć, a Abramowicz musiałby sobie znaleźć inny temat do kpin. Tobiszowski szczęśliwie jednak dał sobie dzielnie radę, więc pozostają już tylko szyderstwa. Ja jednak w tej sytuacji mogę już tylko powtórzyć to, o czym pisałem wcześniej: nie ma mowy o jakimkolwiek porozumieniu, i to choćby w minimalnym stopniu. Czy mówimy o prowadzącym to akurat wydanie Faktów redaktorze Kajdanowiczu, czy o samym autorze tego kuriozalnego reportażu, Abramowiczu, czy o tym dziwnym człowieku z komórką, czy wreszcie o tych, w których imieniu oni występują publicznie, musimy dojść do wniosku, że dziś już prawdopodobnie nie mamy do czynienia z ludźmi w sensie, do jakiego przyzwyczaiło nas życie. To są już wyłącznie ludzkie szczątki i naprawdę trudno sobie wyobrazić sytuację, gdzie można wspólnie siąść i nawiązać choćby podstawowy kontakt.
        Przyznaję więc, że nie jest wesoło. Jednak żeby już nie kończyć tej notki w tak paskudnym nastroju, mam wiadomość nieco optymistyczną. Kiedy siedzieliśmy tak i wsłuchiwaliśmy się we wspomniane słowa, moi znajomi nie dość, że nie chichotali, nie dość, że na ich twarzach nie pojawił się uśmiech, to oni nie wyrzucili z siebie choćby słowa komentarza. A to daje mi powód, by zachować przynajmniej resztki nadziei, że przynajmniej dla nich – a jeśli dla nich, to może też i dla innych – sytuacja, jaka ich zastała pod owym murem wcale nie jest aż tak komfortowa. Mam słabą nadzieję, że może jeszcze nie dziś, nie jutro i pewnie też nie pojutrze, ale jednak wielu z nich uzna, że to jest w gruncie rzeczy świat zupełnie obcy, odwrócą się i opuszczą to podłe miejsce. A ci co pozostaną, zdechną pod owym murem tak jak wielu przed nimi.




6 komentarzy:

  1. Oj, nawarstwiło się tyle, że nie wiadomo od czego zacząć. Najpierw więc to zdjęcie.

    Jak już wzajemnie tutaj informowaliśmy się, w odróżnieniu od np. Krzyża i innych symboli religijnych, robienie sobie jaj z symboli partii politycznych napotyka na zakaz ustawowy. Dlatego, obojętnie, czy ten tatuaż to fejk mający na celu artystyczne, chwilowe wyrażenie się jakiegoś przygłupa, czy też jest to tatuaż na prawdziwym przygłupie, to oba przygłupy kwalifikują się pod odszkodowania. W tym przypadku bowiem jest to głupota, którą ustawa przewiduje jako czyn niedozwolony.

    Nawiązując zaś do głównej myśli Toyaha o różnicach w wychowaniu i obyczaju po obu stronach tego, co przygłupy określają jako wojnę polsko-polską (bo przynajmniej jedna z wojujących stron stronę polską zaledwie udaje i to nieudolnie), to ja nie kojarzę podobnie bezkompromisowego zaangażowania artystycznego po "pisowskiej" stronie. Gdyby jednak który, używając odpowiedniego symbolu partyjnego, wytatuował sobie np. "J.bać PO", to obejmie go dokładnie ta sama ustawa. Dlatego w swoim interesie, zamiast pohukiwać w Sejmie, posłowie PO powinni domagać się ochrony symbolu partyjnego PiS.
    Tak samo posłowie Konfederacji, a także Kosiniak, a nawet Kamysz. Czarzastego nie wymieniam, bo on jednak jako cwańszy i ma lepiej w głowie, choć w piersi ma taką samą próżnię.

    W końcu wypadałoby w Sejmie wreszcie coś WSPÓLNIE zrobić tzn. ponad podziałami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kapitalny powtót do najlepszego stylu Toyahu.
    Jest siła. Jest moc.
    Krzysztof
    Nieznajomy który rozdaje Rodzinie książki Twojego autorstwa.
    Ps. " Biustonisz ... " is the best.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Unknown
    To dobra wiadomość. Nawet Miles Davis nigdy nie powtórzył swoich wczesnych sukcesów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten Stasiński jest durny jak cała reszta ale to co przytoczyłeś z TVNu to czysta zgroza. Nie dziwię się że znajomi doznali dysonansu. Może za którymś razem przyjdziesz w odwiedziny i będzie włączone tylko radio.
    https://twitter.com/StasinskiM/status/1197497283308331010?s=20

    OdpowiedzUsuń
  5. Fakty to jak msza. 5 lat temu bylam na wakacjach z przemila para lemingow na Helu. W niedziele wieczorem wychodzimy na msze na 19. Corka znajomych lat 7 na to, ze o 19 sa Fakty....

    OdpowiedzUsuń
  6. @Ponponka1
    I to jest różnica. Nie ma takiej rzeczy, z której musiałbym zrezygnować, żeby móc oglądać Wiadomości.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...