Kto wie, ten wie, kto nie, temu chciałem zwrócić uwagę na pewien bardzo
moim zdaniem istotny dla tak zwango świata demokratycznego szczegół. Otóż
niedawno na Węgrzech doszło do wyborów samorządowych, gdzie skutkiem znanej nam
wszystkim sytuacji, wystartowały zaledwie dwa ugrupowania; pierwsze z nich to
rządzący na Węgrzech z sukcesem od lat Fidesz, a z drugiej koalicja wszystkich
pozostałych partii, od najbardziej radykalnej lewicy do najbardziej
konserwatywnej prawicy. Ponieważ w walce o Budapeszt Fideszowi nie udało się
uzyskać większości, burmistrzem stolicy Węgier został kandydat zjednoczonej
opozycji Gergely Karácsony, uzyskując
50,86% głosów, i w ten oto sposób wolny świat mógł wreszcie
ogłosić zwycięstwo na Węgrzech demokracji i sromotną porażkę kandydata Fideszu,
Istvána
Tarlósa, który spotkał się z poparciem zaledwie 44,10% mieszkańców Budapesztu i
okolic..
Przypomniałem sobie, nie po raz pierwszy zresztą w ostatnich tygodniach,
tamtą sytuację, przy okazji tego, co się dzieje u nas w Polsce, a zwłaszcza za
każdym razem, gdy z nadzwyczajnym uporem media publikowały mapkę – co ciekawe
mapkę wyprodukowaną na owych mediów potrzeby przez Państwową Komisję Wyborczą – z której
wynikało niezbicie, że Prawo i Sprawiedliwość dosłownie przerżnęło ostatnie wybory
parlamentarne, zwyciężając zaledwie w kilku wschodnich województwach. Cała
reszta kraju, wolą narodu oczywiście, trafiła w ręce zjednoczonej opozycji.
Dziś natomiast, kiedy wreszcie rusza nowy parlament, a marszałkiem Senatu
zostaje kandydat Platformy Obywatelskiej, Tomasz Grodzki, mam w głowie już
tylko obraz tych wyciągniętych w geście zwycięstwa ramion, w uszach okrzyk: „Zwyciężyła
demokracja!” i długie, niemilknące brawa.
Jak
wiemy, w całej najnowszej historii polskiego parlamentaryzmu nie zdarzyło się
tak, by którekolwiek ugrupowanie, czy też koalicja ugrupowań zdobyły
bezwzględność większość. Dotychczas było tak, że wyborcy otrzymywali przeróżne,
czasem aż nazbyt liczne oferty, z których mogli wybierać, no i w efekcie ktoś
tam te wybory wygrywał. Pierwszym ugrupowaniem, które przekroczyło owe zaklęte 50
procent – oczywiście nie w całej Polsce, ale w wielu miejscach – było Prawo i
Sprawiedliwość, a tym samym uzyskało bezwzględną większość w Sejmie. I tak to
zadziałała w Polsce demokracja. Jak wszyscy widzimy od wczoraj, marszałkiem
Senatu nie zostaje przedstawiciel partii, która uzyskała największą liczbę
głosów, ale kandydat jednej z partii formalnie tworzącej tak zwaną „Koalicję
Obywatelską”, a w rzeczywistości znanej nam aż nazbyt dobrze „Zjednoczonej
opozycji”.
Czy to
jest demokracja? Oczywiście że nie. Demokracja bowiem polega na tym, że różne
polityczne siły walczą ze sobą na programy, ludzie z owych programów wybierają
to co im najbardziej pasuje, no i w końcu podejmują decyzje. Tu, jak chyba
wszyscy widzimy, w ogóle nie było walki na programy. Jedyną partią, która miała
jakikolwiek program, było Prawo i Sprawiedliwość i ów program zdobył w wyborach
największą liczbę głosów. Cała reszta startowała – podobnie zresztą jak to
miało niedawno miejsce na Węgrzech – pod jednym tylko hasłem: „Niszcz faszyzm!”.
No i wczoraj własnie ów faszyzm został zniszczony, a ów dziwny lekarz mógł
ogłosić zwycięstwo demokracji.
Okropna
jest, przyznam szczerze, ta chwila. Oczywiście, wciąż pamiętam o różnicy między
Węgrami, a Polską, gdzie póki co przynajmniej w koalicję z liberałami, zielonymi,
oraz lewactwem spod znaku LGBT nie weszła jeszcze Konfederacja. Z drugiej
jednak strony, oglądałem wczoraj Krzysztofa Bosaka, który wyglądał na bardzo
zadowolonego z faktu, że w tej kadencji Prawo i Sprawiedliwość nie będzie mogło
robić, co mu się żywnie podoba, bo skutecznie będzie mu podstawiał nogi
demokratycznie wybrany Senat. Konfederacji, jak wiemy, w Senacie nie ma, w
Sejmie nawet jej najszczersze chęci nie dadzą rady wpłynąć na stan rzeczy, zastanawiam
się natomiast, co by było, gdyby oni jakimś cudem uzyskali te trzy, czy cztery
miejsca w Senacie. Bardzo chciałbym to widzieć, jak, czy to Bosak, czy jakiś inny
Tumanowicz, podnoszą rękę projektami napisanymi w brukselskich gabinetach. I
powiem zupełnie szczerze, że wcale nie uważam, że to jest jakaś szczególna
fikcja. W końcu mamy demokrację, czy nie?
Toyah
OdpowiedzUsuńOdwal się od Konfederacji
Co to za poziom ... już widzę ,gdyby..proszę
Tak Ciebie Konfederacja uwiera.
OdpowiedzUsuńA gdzie demokracja?
Aha Jarek nie lubi nikogo po prawej stronie. No to ruską onucą w nich
OdpowiedzUsuńDzisiaj przeciętny człowiek jak osiągnie te 20 lat jest już tak dopracowany, żeby czy to w lewo czy w prawo go popchnie, nie był w stanie zdrapać nawet pierwszej warstwy tego, co go otacza. Może tylko szczekać albo gryźć. Na rozkaz oczywiście.
OdpowiedzUsuń@marcin d.
OdpowiedzUsuńNiestety, gdy chodzi o średnią, to tak to mniej więcej wygląda.