środa, 13 listopada 2019

O Zjednoczonej Demokracji po raz pierwszy i możliwie ostatni


      Kto wie, ten wie, kto nie, temu chciałem zwrócić uwagę na pewien bardzo moim zdaniem istotny dla tak zwango świata demokratycznego szczegół. Otóż niedawno na Węgrzech doszło do wyborów samorządowych, gdzie skutkiem znanej nam wszystkim sytuacji, wystartowały zaledwie dwa ugrupowania; pierwsze z nich to rządzący na Węgrzech z sukcesem od lat Fidesz, a z drugiej koalicja wszystkich pozostałych partii, od najbardziej radykalnej lewicy do najbardziej konserwatywnej prawicy. Ponieważ w walce o Budapeszt Fideszowi nie udało się uzyskać większości, burmistrzem stolicy Węgier został kandydat zjednoczonej opozycji Gergely Karácsony, uzyskując 50,86% głosów, i w ten oto sposób wolny świat mógł wreszcie ogłosić zwycięstwo na Węgrzech demokracji i sromotną porażkę kandydata Fideszu, Istvána Tarlósa, który spotkał się z poparciem zaledwie 44,10% mieszkańców Budapesztu i okolic..
       Przypomniałem sobie, nie po raz pierwszy zresztą w ostatnich tygodniach, tamtą sytuację, przy okazji tego, co się dzieje u nas w Polsce, a zwłaszcza za każdym razem, gdy z nadzwyczajnym uporem media publikowały mapkę – co ciekawe mapkę wyprodukowaną na owych mediów potrzeby  przez Państwową Komisję Wyborczą – z której wynikało niezbicie, że Prawo i Sprawiedliwość dosłownie przerżnęło ostatnie wybory parlamentarne, zwyciężając zaledwie w kilku wschodnich województwach. Cała reszta kraju, wolą narodu oczywiście, trafiła w ręce zjednoczonej opozycji. Dziś natomiast, kiedy wreszcie rusza nowy parlament, a marszałkiem Senatu zostaje kandydat Platformy Obywatelskiej, Tomasz Grodzki, mam w głowie już tylko obraz tych wyciągniętych w geście zwycięstwa ramion, w uszach okrzyk: „Zwyciężyła demokracja!” i długie, niemilknące brawa.
       Jak wiemy, w całej najnowszej historii polskiego parlamentaryzmu nie zdarzyło się tak, by którekolwiek ugrupowanie, czy też koalicja ugrupowań zdobyły bezwzględność większość. Dotychczas było tak, że wyborcy otrzymywali przeróżne, czasem aż nazbyt liczne oferty, z których mogli wybierać, no i w efekcie ktoś tam te wybory wygrywał. Pierwszym ugrupowaniem, które przekroczyło owe zaklęte 50 procent – oczywiście nie w całej Polsce, ale w wielu miejscach – było Prawo i Sprawiedliwość, a tym samym uzyskało bezwzględną większość w Sejmie. I tak to zadziałała w Polsce demokracja. Jak wszyscy widzimy od wczoraj, marszałkiem Senatu nie zostaje przedstawiciel partii, która uzyskała największą liczbę głosów, ale kandydat jednej z partii formalnie tworzącej tak zwaną „Koalicję Obywatelską”, a w rzeczywistości znanej nam aż nazbyt dobrze „Zjednoczonej opozycji”.
       Czy to jest demokracja? Oczywiście że nie. Demokracja bowiem polega na tym, że różne polityczne siły walczą ze sobą na programy, ludzie z owych programów wybierają to co im najbardziej pasuje, no i w końcu podejmują decyzje. Tu, jak chyba wszyscy widzimy, w ogóle nie było walki na programy. Jedyną partią, która miała jakikolwiek program, było Prawo i Sprawiedliwość i ów program zdobył w wyborach największą liczbę głosów. Cała reszta startowała – podobnie zresztą jak to miało niedawno miejsce na Węgrzech – pod jednym tylko hasłem: „Niszcz faszyzm!”. No i wczoraj własnie ów faszyzm został zniszczony, a ów dziwny lekarz mógł ogłosić zwycięstwo demokracji.
       Okropna jest, przyznam szczerze, ta chwila. Oczywiście, wciąż pamiętam o różnicy między Węgrami, a Polską, gdzie póki co przynajmniej w koalicję z liberałami, zielonymi, oraz lewactwem spod znaku LGBT nie weszła jeszcze Konfederacja. Z drugiej jednak strony, oglądałem wczoraj Krzysztofa Bosaka, który wyglądał na bardzo zadowolonego z faktu, że w tej kadencji Prawo i Sprawiedliwość nie będzie mogło robić, co mu się żywnie podoba, bo skutecznie będzie mu podstawiał nogi demokratycznie wybrany Senat. Konfederacji, jak wiemy, w Senacie nie ma, w Sejmie nawet jej najszczersze chęci nie dadzą rady wpłynąć na stan rzeczy, zastanawiam się natomiast, co by było, gdyby oni jakimś cudem uzyskali te trzy, czy cztery miejsca w Senacie. Bardzo chciałbym to widzieć, jak, czy to Bosak, czy jakiś inny Tumanowicz, podnoszą rękę projektami napisanymi w brukselskich gabinetach. I powiem zupełnie szczerze, że wcale nie uważam, że to jest jakaś szczególna fikcja. W końcu mamy demokrację, czy nie?




5 komentarzy:

  1. Toyah
    Odwal się od Konfederacji
    Co to za poziom ... już widzę ,gdyby..proszę

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak Ciebie Konfederacja uwiera.
    A gdzie demokracja?

    OdpowiedzUsuń
  3. Aha Jarek nie lubi nikogo po prawej stronie. No to ruską onucą w nich

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzisiaj przeciętny człowiek jak osiągnie te 20 lat jest już tak dopracowany, żeby czy to w lewo czy w prawo go popchnie, nie był w stanie zdrapać nawet pierwszej warstwy tego, co go otacza. Może tylko szczekać albo gryźć. Na rozkaz oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
  5. @marcin d.
    Niestety, gdy chodzi o średnią, to tak to mniej więcej wygląda.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...