Cały wczorajszy i przedwczorajszy dzień poświęciłem na rozpamiętywaniu
tego, co się stało poprzedniego wieczoru podczas telewizyjnej audycji „Warto
rozmawiać”. Wspomniałem o tym we wprowadzeniu do historii ani świętego, ani
błogosławionego nawet księdza Antoniewicza, również za parę dni, więcej na ten
temat pojawi się tu na blogu, przy okazji publikacji najnowszego felietonu do „Warszawskiej
Gazety”, wczoraj wieczorem jednak wreszcie wpadłem na pomysł, jak powinna
wyglądać moja na to co się tam stało reakcja, by była najbardziej skuteczna, no
i jestem tu, „jasny i gotowy”.
Najpierw jednak powiem, w czym rzecz. Otóż Jan Pospieszalski postanowił
najnowsze wydanie swojego programu poświęcić dwóm tematom, właśnie zakończonemu
tak zwanemu Synodowi Amazońskiemu, oraz polskiej premierze filmu „Nieplanowane”.
Gdy chodzi o film, przyznam, że ani nie dotrwałem, ani dotrwać nie miałem
potrzeby, natomiast, owszem, rozmowy Pospieszalskiego ze swoimi znajomymi
wysłuchałem w całości i to co mnie w niej uderzyło, to dwie rzeczy, pierwsza to
ta, że o samym Synodzie było mało, a ile razy pojawiała się okazja, by o nim
porozmawiać, to wypowiedzi natychmiast schodziły w stronę bardzo ciężkiego, i co gorsza w nadzwyczaj śliski sposób
podstępnego, ataku na papieża Franciszka za jego rzekome próby zniesienia
kapłańskiego celibatu. Doszło wręcz do tego, że zarówno sam Pospieszalski jak i
zaproszeni przez niego do studia ekspert religijny tygodnika „W Sieci” Grzegorz
Górny i redaktor naczelny portalu Polonia Christiana, Sebastian Kratiuk,
pozwalali sobie na najbardziej bezwstydne aluzje w stosunku do Papieża,
natomiast ksiądz Isakowicz-Zaleski z pobożną miną dziękował każdemu z osobna,
że powiedział coś, czego „jemu mówić nie wolno”. I tak to leciało, kiedy jednak
w pewnym momencie doszło do tego, że ksiądz Zaleski nie wytrzymał i otwartym zupełnie
tekstem zakomunikował, że jeśli papież Franciszek „się nie opamięta”, to w ten
sposób doprowadzi do pierwszej w historii Kościoła schizmy, której autorem
będzie Watykan, a Kratiuk z Górnym zaczęli się niemal publicznie modlić, to z
kolei ja nie wytrzymałem. I wcale nie
przesadzam. Kiedy ksiądz Zaleski zakomunikował: „Trzeba się również modlić za
papieża Franciszka o jego.... boję się tego słowa... ale muszę je wypowiedzieć
– opamiętanie, żeby nie doprowadził do schizmy. Ale również potrzebny jest głos
ludu, właśnie wtedy, gdy zawodzą ci najważniejsi pasterze”, odezwał się lud i
tych dwóch gogusiów ze staranie przylizanymi przedziałkami nad śliskimi uśmiechami
na zatroskanych twarzach, ogłosili, że w tej sytuacji nie pozostaje nic innego
jak „modlitwa, różaniec, pokuta oraz jałmużna”. Zobaczyłem oczami wyobraźni
Grzegorza Górnego, jak w tym swoim wypieszczonym garniturze i różańcem w jednej
dłoni, a w drugiej kolejnymi książkami o Świętym Gralu, których tym razem nie
sprzeda, ale rozda w ramach jałmużny, dostałem autentycznej cholery.
Co ciekawe, chyba po raz pierwszy w historii swojej audycji
Pospieszalski nie zdecydował się dopuścić do dyskusji nikogo z tak zwanej „drugiej
strony”, choćby po to, by Telewizja Polska mogła powiedzieć, że broni papieża.
Trochę mnie to zmartwiło, jednak po pewnym czasie uznałem, że to może i lepiej,
bo naprawdę byłoby tragedią, gdyby Pospieszalski, swoim starym zwyczajem
generowania awantur, na przeciwko księdza Zaleskiego posadził księdza
Lemańskiego na przykład. Mijał zatem wczorajszy dzień i nagle trafiłem w
Internecie na katolicki portal Catholic Herald i tekst pewnego C.C. Pecknolda.
Ani sam portal, ani też chyba ów Pecknold nie są wielkimi entuzjastami obecnego
pontyfikatu, natomiast, owszem, oni publikują informacje, które wskazują
jednoznacznie, że przede wszystkim owa histeria, z jaką dziś mamy do czynienia
w telewizyjnych studiach, to nic nowego, i że jeśli można w ogóle mówić o
jakiejkolwiek schizmie, to wyłącznie ze
strony kompletnie niedouczonych i w tym swoim niedouczeniu kwestionujących
podstawową dotyczącą Kościoła naukę Jezusa o „Skale, której bramy piekielne nie
przemogą”. Specjalnie z myślą o czytelnikach tego bloga przełożyłem tekst owego
Pecknolda na język polski i dziś pragnę go tu przedstawić. Proszę posłuchać:
Powszechnie wiadomo, że podczas Soboru
Watykańskiego II, wielu kapłanów, zakonników, biskupów i teologów spodziewało
się zmian w nauczaniu Kościoła odnośnie antykoncepcji. Owa nadzwyczaj postępowa
nadzieja została zniszczona przez jednoznaczne stwierdzenia encykliki Humanae Vitae papieża Pawła VI, w której
to potwierdził on odwieczne nauczanie Kościoła. Wielu z nas jednak zapomina, że
inne wielkie rozczarowanie liberalnego kościoła lat 70. dotyczyło celibatu
kapłańskiego. „Miękkie” nauczanie Kościoła odnośnie małżeństwa i moralności
seksualnej szło w parze z oczekiwaniem, że celibat kapłański, jak swego czasu przewidywał
Karl Rahner, nie przetrwa przejścia Kościoła do nowoczesności.
Krótko po zakończeniu Soboru tysiące
kapłanów odeszło od Kościoła, seminaria i klasztory zaczęły pustoszeć, zarówno
pod względem liczebności, jak i świętości. Spadek liczby księży był częściowo
wynikiem upadku wiary w kapłaństwo, sakramenty, ofiarę samej Mszy. Kiedy tylu kapłanów
przeszło w stan świecki, udział osób świeckich zaczął być traktowany jako swego
rodzaju klucz do przezwyciężenia owego kryzysu. Ku radości świeckich szyderców i
wyznawców Marcina Lutra, zlaicyzowani kapłani czasem posuwali się nawet do
tego, by żenić się ze zlaicyzowanymi zakonnicami.
Jednak wielu wytrwało. Wielu pozostało
wiernymi kapłanami i ci nadal wierzyli, że ich doświadczenie soboru – jako
„wydarzenie” bardziej duchowe, niż rozumowe – wzywa ich do pracy nad głębszą,
epokową zmianą, nawet gdyby do jej urzeczywistnienia miało dochodzić przez całe
ich życie. I nie chodziło tu wcale o poglądy zwykłych mężczyzn i kobiet, uniesionych
duchem czasu. Owe emocje zostały podniesione do najwyższych poziomów.
W 1970 r. grupa najwybitniejszych niemieckich
teologów obecnych na krajowej konferencji biskupów, wydała komunikat, w którym
podkreślili, że potwierdzenie w roku 1967 przez papieża Pawła VI celibatu
kapłańskiego, i to mimo tak wielkiego i powszechnego sprzeciwu, wymaga dyskusji.
Stwierdzili wówczas autorzy owego pisma, że jakiekolwiek zastrzeżenia Pawła VI co
do święceń małżeńskich (viri probati)
nie mogą stanowić końca dyskusji. Nalegali przy tym, by Kościół znalazł w sobie
wystarczająco dużo odwagi, aby zdecydować się na bardziej otwartą, bardziej
kolegialną dyskusję na temat celibatu kapłańskiego. Oto wspomniany tekst:
My niżej
podpisani teologowie, dzięki zaufaniu niemieckich biskupów powołani do komisji
do spraw wiary i moralności, czujemy się zmuszeni do przedstawienia
następujących rozważań biskupom niemieckim.
Nasze refleksje dotyczą konieczności pilnej analizy i roztropnego przyjrzenia
się obecnemu prawu dotyczącemu celibatu w Kościele Łacińskim zarówno w Niemczech,
jak jak całym Kościele Powszechnym.
Kościół musi zachować Swoją misyjną siłę wszędzie tam, gdzie jest to
możliwe. W każdym wypadku, obowiązujący dziś nakaz celibatu nie może stanowić
absolutnego punktu odniesienia w ewentualnych dyskusjach, z takim wymaganiem,
że wszelkie inne kwestie kościelne i duszpasterskie muszą być z nimi zgodne.
Jeśli wobec „szczególnych wyjątków” nawet sam papież nie odrzuca sposób
bezwzględny możliwości wyświęcania starszych żonatych mężczyzn („viri probati”),
co przecież i tak już jest w niektórych sytuacjach praktykowane, tym samym więc
potwierdza, że przy zaistnieniu nowych okoliczności, można by ponownie ocenić prawo
i praktykę celibatu.
W swojej analizie, nie zasugerowaliśmy niemieckim biskupom żadnych
rozwiązań, jednak mamy prawo i obowiązek w tej trudnej chwili, na podstawie
naszego teologicznego doświadczenia, oraz w poczuciu nadanego nam obowiązku, przekazać
członkom niemieckiej konferencji biskupiej, z całym szacunkiem dla ich
wysokiego urzędu i stanowiska, że gdy chodzi o temat celibatu, powinni oni mieć
prawo do wystąpienia z nową inicjatywą nawet wobec dotychczasowej praktyki
Kościoła, czy deklaracji samego papieża.
Powyższy list został podpisany przez
Josepha Ratzingera, Karla Rahnera, Waltera Kaspera, Karla Lehmana i kilku
innych mniej znanych teologów niemieckich. Trzej z nich zostali kardynałami, a
jeden nawet papieżem. Chociaż później napisał niektóre z najpiękniejszych
rzeczy o celibacie kapłańskim, w rzeczywistości to właśnie Benedykt XVI uczynił
najwięcej na rzecz zwiększenia liczby żonatych kapłanów.
Mylą się więc ci, którzy sądzą, że
kwestia viri probabti – o której tyle
dyskutowano podczas ostatniego synodu amazońskiego – jest w jakikolwiek sposób
wyjątkowym owocem pontyfikatu papieża Franciszka. Wedle relacji George’a Weigela,
jeden z biskupów brazylijskich odpowiedzialny za kształtowanie planu synodu
Amazońskiego, pod koniec postępowania synodalnego z pasją wykrzyknął „To nasza ostatnia szansa”. Musimy jednak
zrozumieć, że to właśnie tacy jak on kapłani, wielu z nich pod sam koniec
swojego życia wyprowadzonych na tę jedną chwilę ze swoich emerytur, przeżyli
całe swoje życie w nadziei na tę właśnie ostatnią szansę.
Dla tego właśnie pokolenia wciąż
przeżywającego tamto „epokowe wydarzenie”, to właśnie musi być ten moment, kiedy
oni wreszcie poczuli, że są już bardzo bliscy doprowadzenia kapłaństwa do miejsca,
na które tak bardzo liczyli w latach 70. Ale cóż to jest za miejsce? Czy owa
„ostatnia szansa” nie jest przypadkiem „ostatnim westchnieniem” tamtego
pokolenia, które przez chwilę żyło w nadziei ostatecznych zmian? Czy to nie
jest ostatnie westchnienie tych, którzy stawiają proces nad treścią? Czy to nie
jest koniec owego pokolenia teologów, którzy traktują ludzkie doświadczenie
jako standard wobec pisma i tradycji? Czy to nie jest koniec pokolenia, które uważa,
że tymczasowe potrzeby stoją wyżej od kontemplacji wiecznych prawd, zwracając
większą uwagę na lokalne posągi niż na Najświętszą Maryję Pannę?
Jest też jednak i inne pokolenie, być
może nie tak jeszcze liczne, które chce na nowo postawić tamte granice.
Istnieje pokolenie, które kontempluje święte dziewictwo Chrystusa, które widzi
nie tylko ludzkie prawo, ale wyższość świętego celibatu jako ofiary słusznie
nakazanej dla głoszenia doskonałej ofiary Chrystusa. Jest takie pokolenie,
które wierzy, że głoszenie Chrystusa ukrzyżowanego przyniesie większe żniwo.
Jest takie pokolenie. Nawet jeśli jeszcze głównie nie w Rzymie, to istnieje. I oddycha
pełną piersią.
Na
zakończenie pragnę zwrócić uwagę na dwie kwestie. Przede wszystkim mam tu na myśli
nazwisko Josepha Ratzingera, które pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie,
a w dalszej kolejności na fragment innej wypowiedzi tego samego Pecknolda, tu nie cytowanej, gdzie znajdujemy opinię, że nigdy w całej historii Kościoła nie znajdziemy
czasów, gdzie był On mniej, lub bardziej grzeszny niż jest dzisiaj, nie
wyłączając z tego nawet tamtych dni, kiedy Jezus chodził po Ziemi, a
jednocześnie sugeruje Pecknold, że w tej sytuacji ani dziś ani wtedy nie
należało nic więcej ponad modlitwę i posłuszeństwo.
Zwróciłem na to uwagę w esemesie, który wysłałem Pospieszalskiemu, ale
nie muszę chyba zapewniać, że nie zareagował. W końcu to są bardzo zajęci
ludzie.
Dzięki za tłumaczenie.
OdpowiedzUsuńCo to za obraz pod tekstem?
@Mateusz
OdpowiedzUsuńCaspar Friedrich "Krzyż w lesie".Drobna uwaga na przyszłość. Klikając w dowolny obrazek, znajdziesz odpowiednie informacje.
Dzięki.
UsuńKliknąłem, ale informacje mi się nie pokazują, tylko wyśrodkowuje mi obrazek na środku ekranu.
@Mateusz
UsuńKlikasz prawym, a w telefonie przytrzymujesz obraz i klikasz "znajdź w google".
Po tym tekście wypadałoby tylko wrócić do tego, co nasz Ksiądz Krakowiak napisał o jaspisie i już się tak bardzo nie martwić.
OdpowiedzUsuńhttp://toyah1.blogspot.com/2013/02/don-paddington-o-sw-jadwidze-i-pewnym.html?m=1
Dzięki!
@Kozik
UsuńTeż o nim sobie pomyślałem.
To pokazuje, jak często pozory mylą i jak daleko od sedna sprawy toczy się wiele dyskusji. Bo brakuje wiedzy.
OdpowiedzUsuń