Jutro wyjeżdżam do Warszawy na targi,
a zatem plan jest taki, że już dziś przedstawiam swój najnowszy felieton z
„Warszawskiej Gazety”, jutro z samego rana postaram się wrzucić coś
odpowiedniego na weekend, no a potem zobaczymy się chyba dopiero we wtorek. A
więc wszystkich, którzy są w możliwościach, w sobotę i w niedzielę zapraszam do
Arkad Kubickiego na stoisko nr 99, a tych którzy nie będą mogli, pozdrawiam
gorąco i proszę trzymać kciuki.
Podejrzewałem to już wcześniej, ale
dopiero teraz słyszę, że statystyczny wyborca Platformy nie jest ani młody, ani
wykształcony, ani nie pochodzi z dużego miasta. Na kogo przeciętny japiszon
głosuje, nie wiem – może na nikogo – natomiast wiem, że z badań wynika, że nie
na Platformę. Wiem jednak jeszcze coś. Otóż prowadząc od ponad dziesięciu lat własny
blog i wydając książki, znam dość dobrze ludzi, którzy popierają Prawo i
Sprawiedliwość, czy bardziej dokładnie, prawicę. Z moich obserwacji, a daję
słowo, że po tych wszystkich latach naprawdę mam tu pewne pojęcie, prawicowi
wyborcy to w głównej mierze ludzie przede wszystkim bardzo oczytani, często
znakomicie wykształceni, a nie rzadko bardzo zamożni. No i często zamieszkujący
duże miasta, Warszawy i Gdańska nie wyłączając.
Znam też oczywiście i tych, którzy nawet
jeśli mają tradycyjne poglądy i mijają mnie każdej niedzieli w kościele, to
Prawa i Sprawiedliwości pasjami nienawidzą i powiem zupełnie uczciwie, że ci
akurat – a mówię tu głównie o tych, którzy swoich poglądów w żaden sposób nie
ukrywają – to ludzie, ujmując to bardzo krótko, starsi i, że tak to nieładnie
ujmę, prości. Czy to o czymś świadczy? Oczywiście niekoniecznie; żadnych przecież
badań nie prowadziłem, natomiast mam podstawy twierdzić, że słysząc o rezultatach
wspomnianych wcześniej sondaży, nieszczególnie jestem zdziwiony.
I choć, jak mówię, pewności co do
słuszności moich spostrzeżeń mieć nie mogę, to właśnie przydarzyło mi się coś,
co sprawiło, że waham się jeszcze mniej, niż miało to miejsce wcześniej. Oto pewna
komentatorka, nadzwyczaj popularna wśród najbardziej radykalnej części
udzielających się na Twitterze przeciwników Prawa i Sprawiedliwości,
opublikowała szyderczy komentarz odnośnie niedawnej wypowiedzi premiera
Morawieckiego, w której ten się pochwalił, że w swoim długim życiu przeczytał
jakieś cztery do pięciu tysięcy książek. W reakcji na tę informację zapłonęło
piekło, a inni komentatorzy obrzucili Premiera tak nieprawdopodobną falą hejtu,
że osobiście dawno czegoś podobnego nie widziałem. O co ów hejt? Otóż proszę
sobie wyobrazić, że w znacznej większości wypadków o to, że Premier kłamie jak
bura suka, bo to jest zwyczajnie niemożliwe, żeby ktokolwiek był w stanie
przeczytać tyle książek. Jakiś szczególnie biegły w arytmetyce twitterowicz
wyliczył nawet, że gdyby to co Premier mówi było prawdą, to – uwaga, uwaga – on by musiał czytać jedną książkę dziennie
przez piętnaście lat! A przecież wiemy
dobrze, że normalny człowiek nie jest w stanie przeczytać jednej książki w jeden
dzień. Kto inny napisał, że nawet jeśli przyjąć, że on czytał jedną książkę
przez dni cztery, to wówczas musiałby dziś mieć ponad 60 lat.
W tej sytuacji, biorąc pod uwagę
intelektualny standard czytelników „Warszawskiej” mógłbym sprawę pozostawić bez
komentarza, jednak proszę mi pozwolić na jedno zdanie. Otóż mnie samemu, gdy
byłem dzieckiem, zdarzało się czytać po parę książek dziennie. No ale ja nie
głosuję na lewactwo.
Potwierdzam możliwość. Jestem dowodem.
OdpowiedzUsuńJa potwierdzam i dodaję, że rachunek 1 książka dziennie jest oderwany od możliwości, więc nierealistyczny.
UsuńJa np. w 30 minut przeczytałem pewną powieść Umberta Eco (akurat nie Imię róży) zanim wyrzuciłem ją do kosza za obrazę szacunku dla czytelnika; dowolny Ludlum jest uczciwszy wobec czytelnika.
To jest mój rekord.
Pamiętam, była zima, w kominku ogień ...
... a jednak wybrałem kosz. Taką bowiem siłę mają uprzedzenia!
Stacja TVN24 milczy w tej sprawie?
OdpowiedzUsuńLiczą ,czy w Polsce jest tyle książek.
UsuńAleż oczywiście! Nie ma tylu książek. Tokarczuk z Twardochem jeszcze nie zdążyli napisać.
OdpowiedzUsuńBedac mloda nastolatka czytalam na lekcjach pod lawka i pod koldra z latarka w zebach. Dzisiaj wybieram wygodny fotel :)
OdpowiedzUsuńCo wiecej, sporo popularnych ksiazek, np. Egipcjanin Sinuhe, 1984, pozyczalo sie od znajomych na jeden, dwa dni.
Jak z takim premierem wejść do Europy? No jak?
OdpowiedzUsuńA tak serio, to czytałam (ups), że studenci polonistyki musieli kiedyś przeczytać tyle wyłącznie w czasie studiów.
Prawda! W języku polskim od dawna utrwalony jest jest taki związek frazeologiczny: pożeracz książek. Związek ten i jego znaczenie należą do kodów kulturowych.
UsuńCzyżby do kodów obcych dla KODów?
PS.: Pamiętam pewien styl dziewczęcego podrywu: na książkę. Warto było dużo czytać!
PPS.: Ja zbuntowałem się dopiero przy pamiętnej fali literatury latynoamerykańskiej, w której poza może 5 pozycjami reszta to był chłam. Ale jak zawzięcie czytany!
@znaczek
OdpowiedzUsuńI to szanujemy!