sobota, 25 listopada 2017

O czcicielach kości z Milicji Obywatelskiej

Ponieważ niedawno zachęcałem tu do kupowania kolejnego numeru dwutygodnika „Bez Cenzury” z zamówionym osobiście przez pana Piotra Bachurskiego moim tekstem na temat tak zwanego „kolekcjonera kości”, dziś chciałem poinformować, że decyzją obecnego naczelnego pisma, Jana Pińskiego tekst mój został odrzucony, a w jego miejsce pojawiło się jakieś kompletnie gówno bez znaczenia. Mamy na szczęście ten blog, więc nic nie ginie.

      Nasza dzisiejsza historia zaczyna się od czegoś, na co większość z nas patrzy z co najmniej pogardą, a co nawet nie miałoby szans zaistnieć w przestrzeni publicznej, gdyby nie tak zwane „media bulwarowe”. Oto bowiem jeszcze wiosną 2015 roku w jednym z ukazujących się w Polsce dzienników ukazał się następujący tekst:
      „Sataniści, czciciele wampirów czy może nekrofile? Nocą ktoś włamał się do grobowca na cmentarzu w Lęborku (woj. pomorskie). Roztrzaskał trumny i ukradł szczątki teścia Józefa Możdżana (74 l.). Był lany poniedziałek. Pan Józef jadł świąteczne śniadanie z córką, zięciem i wnukami. Nagle zadzwonił telefon. - To była sąsiadka. Powiedziała, że przy naszym rodzinnym grobowcu jest mnóstwo policji. Szybko tam pojechaliśmy - wspomina pan Józef. Na cmentarzu przecisnął się przez tłum gapiów i przeżył szok. - Grobowiec był rozbity, trumny połamane, a dookoła leżały szczątki mojej żony Danusi i jej mamy. Brakowało zwłok teścia, Jana P. (88 l.) - relacjonuje mężczyzna”.
      Wiadomość jak wiadomość. Dziesiątki podobnych trafia na łamy gazet każdego dnia na całym świecie. Tym razem jednak, jak się okazuje, mieliśmy do czynienia z czymś znacznie poważniejszym, ale zacznijmy od poczatku.
      Znana propagandowa klisza, jak się należy domyślać, stworzona przez te same środowiska, które jeszcze przed wiekami ukuły określenie „Polnische Wirtschaft”, często niestety słusznie, propagują opinię, jakoby w Polsce jest tak, że jeśli ktoś już coś wymyśli, to wyjdzie z tego zaledwie nieudana parodia czegoś, co się znacznie wcześniej narodziło gdzieś w szerokim świecie, w Stanach Zjednoczonych, Francji, Wielkiej Brytanii, czy właśnie w Niemczech. Napisałem, że owe opinie są niekiedy niestety słuszne, choć równie słusznie byłoby pewnie powiedzieć, że jest naprawdę całe mnóstwo przeróżnego rodzaju zjawisk charakterystycznych dla wymienionych społeczeństw, z któymi my tu w Polsce szczęśliwie ani nie mamy, ani nie chcemy mieć nic wspólnego. I może lepiej, by tak jak jest pozostało, nawet jeśli ma się raz po raz okazywać, że nasza myśl techniczna, artystyczna, czy zwyczajnie czysto ludzka, pokazuje, jak bardzo potrafimy stanowić zaledwie szyderczą karykaturę czegoś, co tamci wymyślili wcześniej, i to ze zdecydowanie większym smakiem, a niekiedy i rozmachem.
      Część z nas zapewne pamięta dość swego czasu popularny film pod tytułem „Kolekcjoner kości”, ze znakomitą jak zawsze rolą Denzela Washingtona. Na wszelki wypadek może jednak przypomnę zarys owej historii. Oto w Nowym Jorku policja odnajduje kolejne, pozostawione w różnych miejscach, fragmenty kości, które prowadzą śledczych do serii morderstw. Jak się okazuje, zabójcą jest krążący po mieście jako taksówkarz były technik szpitalny, który najpierw uprowadza kolejnych swoich pasażerów, zabija, a następnie oznacza ich w taki sposób, że pozbawia ich fragmentów kości. Stąd też ów „kolekcjoner kości”.
     Sam film, mimo że znakomicie zrealizowany i zagrany, nie stanowił jakiegoś szczególnie wybitnego artystycznego wydarzenia, natomiast wygląda na to, że z sukcesem zainspirował do działania serię naśladowców na całym świecie, w tym jak się okazuje i u nas w Polsce, tyle że w tym akurat wypadku w żadnym wypadku na wspomnianym przeze mnie poziomie nędznej i okrutnie ponurej parodii. Oto się okazuje, że choć nie umiemy kręcic filmów tak dobrych, jak Amerykanie, pisać książek tak interesujących jak Brytyjczycy, czy komponować muzykę na takim poziomie jak choćby tak nieliczni przecież Islandczycy, czy Belgowie, wariatów mamy absolutnie najwybitniejszych. Jak się okazuje, nasi wariaci przewyższają nawet tych wariatów, których zachodni świat nie miał okazji podziwiać, a jedyne co potrafi, to kręcić o nich jakieś fikcyjne filmy. W pewnym sensie bowiem można by było powiedzieć, że jedyne, co łączy bohatera naszych dzisiejszych refleksji z jego nowojorskim pierwowzorem, to ów epitet, którym go obdarzyły media, czyli ni mniej ni więcej jak „kolekcjoner kości”, natomiast cała reszta, stawia naszego rodaka znacznie, znacznie wyżej od wszystkiego, o czym współczesny swiat zdążył usłyszeć.
     Oto proszę sobie wyobrazić, że przez minione kilka lat na Pomorzu systematycznie, średnio co kilka miesięcy, dochodziło do kradzieży szczątków z lokalnych miejscowych cmentarzy. Nie całych oczywiście. Odwiedzający groby swoich bliskich przychodzili zapalić świeczkę i się pomodlić, a na miejscu znajdowali rozbity grób i porozrywane zwłoki. Ostatni taki przypadek miał miejsce parę miesięcy temu, kiedy to z cmentarza w Kosakowie skradziono szczątki pochowanej 12 lat temu 67-letniej kobiety. Wcześniej nieco, bo jeszcze w maju, rozbito grób i skradziono fragmenty zwłok na cmentarzu komunalnym w Rumii, jednak podobne przypadki rejestrowano wielokrotnie znacznie wcześniej, nawet jeszcze 15, 16, a może i 17 lat temu temu, w związku z czym w pewnym momencie w policji została powołana specjalna grupa, której jedynym zadaniem było najpierw zbadanie, czy owe kradzieże to robota wielu różnych sprawców, czy może jednego szaleńca, a potem, kiedy już było pewne, że za tymi ekscesami stoi jeden człowiek, to tylko wytropienie go i skuteczne zatrzymanie.
     Dziś już wiemy, że owo polowanie trwało ponad 15 lat, ale też musimy przyznać, że tym razem nie mieliśmy w żadnym wypadku do czynienia z nieporadnością policjantów, lecz z nieprawdopodobnym wręcz sprytem owego „kolekcjonera”. Ów, jak się okazuje, z jednej strony, były milicjant, a jednocześnie ktoś kto nie działał w żadnym wypadku chaotycznie, lecz  według ściśle określonego planu – do dziś nieodgadnionego – przez te wszystkie lata pozostawał całkowicie nieuchwytny. Jak się dziś, po tym, jak Polska Policja odniosła ostateczny sukces, dowiadujemy, on potrafił iść na piechotę 20 kilometrów, by przenieść ludzkie szczątki z cmentarza do odległego lasu, tylko po to, by ewentualne poszukiwania koncentrowały się na poszukiwaniu samochodu.
      Mało tego. Jak się równiez dziś dowiadujemy, ów były milicjant, realizując swoje chore obsesje, wybierał ofiary w ten sposób, by litery ich nazwisk układały się we fragmenty Ewangelii Św. Jana. To stąd też dochodziło do sytuacji, kiedy on, w przypadku, gdy wcześniejsze próby mogły się łączyć ze zbyt dużym ryzykiem, potrafił wielokrotnie, z prawdziwym uporem atakować ten sam grób, zawsze w środku nocy i przy najbardziej wściekłej pogodzie, gdy mógł mieć pewność, że nikt go nie zaskoczy. A i tak, jego szczególna czujność wielokrotnie kazała mu odłożyc swoje plany na później i wrócić na to samo miejsce nawet po kilku miesiącach cierpliwego oczekiwania.
      Ktoś pewnie wreszcie zapyta, jak to się stało, że mimo wszystko udało się go wreszcie dopaść. Otóż któregoś dnia wreszcie w jednym z nadmorskich lasów policja odkryła dziewięć foliowych worków zawierających ludzkie szczątki, ukrytych pod deskami, oraz przysypanych ziemią, a przy nich nagrobne tabliczki, wskazujące, z których cmentarzy owe szczątki pochodzą. Jak wyglądały kolejne działania, nikt nam oczywiście nie powie i szczerze powiedziawszy, nic nas to nie powinno obchodzić, faktem jest, że po tych wszystkich latach, policja miała wystarczająco dużo informacji, by wytypować tego jednego człowieka i go aresztować.
     A zatem to jest historia owego pościgu, niekiedy niezwykle wręcz emocjonującego, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że dotychczasowy rozwój wypadków wskazywał na to, że mamy do czynienia z kimś, komu jest wciąż mało i wobec kogo istnieje autentyczne podejrzenie, że przyjdzie czas, kiedy mu owe cmentarze nie wystarczą i w końcu zacznie budować swój własny. To zatem jest jedna strona tej niezwykłej historii. Druga jest, jak się zdaje, jeszcze ciekawsza. Otóż, wedle wszelkich dochodzących do nas informacji, ów dziwny człowiek przede wszystkim odmawia jakiejkolwiek współpracy. Twierdzi, że on jest zaledwie niewinną ofiarą cudzych występków i faktycznie, gdyby nie odnalezione u niego w domu dowody, włącznie z bardzo starannie prowadzonymi zapiskami, w których on przez te wszystkie lata dokumentował każdy swój ruch, moglibyśmy wierzyć, że faktycznie mamy do czynienia z osobą calkowicie niewinną. Tak jednak jest, że to jest on, i w tej chwili jedyne co nas interesuje, to odpowiedź na pytanie, dlaczego? Co sprawiło, że ów człowiek przez 17 lat raz na jakiś czas wyruszał na owe, jak sam to nazywał, łowy, by otwierać groby, wyjmować z nich ciała, wycinać z nich fragmenty, następnie je zakopywac w lesie, specjalnie oznaczone i opisane, a po pewnym czasie odwiedzać cmentarze kolejne i bezcześcic kolejne zwłoki, oznaczać je i znów zakopywać gdzieś, w najbardziej odległych miejscach?
      Wspomnieliśmy tu już wcześniej, że istnieje podejrzenie, że za owym szaleństwem stała jakaś niezwykle ciemna metoda, miejscami nawet sięgajaca tak głęboko jak do Ewangelii. Biedni śledczy we współpracy z, jak się należy domyślić tabunami bardzo mądrych psychiatrów, zachodzą w głowę, czy jest możliwe, że tam mogło chodzić jeszcze o coś, czego nie umiemy odgadnąć. Może o fazy księżyca, może o pogodę, może wreszcie o siłę wiatru? A ów milicjant nie mówi nic, poza tym, że w ogóle nie wie, czemy się policja przyczepiła akurat do niego. A nas zastanawia jeszcze coś. Ile razy mamy do czynienia z podobnymi przypadkami, gdzie pojawia się ktoś, kto złamał prawo i jego historia jest na tyle ciekawa, że nagle staje się własnością publiczną, dowiadujemy się, że chodzi o jakiegoś Grzegorza P., Jerzego R., Arkadiusza W., czy Sebastaiana K. Tym razem, jedyne co wiemy to to, że zatrzymano jakiegoś 54-latka z Gdańska, bez imienia, czy choćby i marnego inicjału.
     I to jest moim zdaniem news. Oto po 17 latach polska policja ujmuje człowieka, który systematycznie nawiedzał okoliczne cmentarze, rozbijał groby, wyjmował ciała, wycinał z nich najróżniejsze fragmenty i ukrywał je w sobie tylko znanych miejscach, robił to sytemowo, wedle ściśle określonego planu, zgodnie z nieznaną nam i nikomu na świecie filozofią, a my nawet nie wiemy, jak on miał na imię. Czy to możliwe, że problem polega na tym, że mamy do czynienia z kimś komu było Lucjan F. i nie ma nikogo, nawet wsród zawsze niezwykle twardych policjantów, by nam to ujawnić?
      Musimy na koniec wrócić do kwestii wspomnianego na początku Hollywoodu. Jak wiemy, film „Kolekcjoner kości” to robota solidna, w solidnym wykonaniu i zapewniająca równie solidne emocje. Tam oczywiście mieliśmy do czynienia z morderstwami, oraz ze ścisle związanym z nimi okrucieństwem, a więc autentycznymi emocjami. Tu natomiast nie mamy choćby jednego porządnego morderstwa, jednego świeżego trupa, jedynie jakiegoś wariata snującego się w deszczu i mrozie po cmentarzach, odkopującego groby sprzed lat, nie wiadomo po co i dla jakich przyjemności. No i tę wiadomość, że są jakieś nazwiska, jakieś literki i jakieś nawiązania do Ewangelii. A autor tego przedsięwzięcia wciąż pozostaje całkowicie ukryty. I to jest coś prawdziwe poruszajacego.

Z każdym kolejnym dniem nabieram coraz mocniejszego przekonania, że poza ksiegarnią pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, nie ma nic. Zachęcam więc. Nie trzeba szukać nigdzie indziej.


4 komentarze:

  1. Niesamowita, az nieprawdopodobna historia.
    Dobrze, ze mamy ten blog.
    Zawsze mnie zastanawia kwestia podawania jedynie inicjalow w omawianych sytuacjach. Karykaturalnie to wyglada w przypadku osob powszechnie znanych (jak chociazby ostatnio, w przypadku inormacji o doprowadzeniu do prokuratury piosenkarki Doroty R i publikacji jej twarzy z czarnym paskiem na oczach).
    W Wielkiej Brytanii nie maja oporow, zawsze publikuja imie i pelne nazwisko i podejrzanych i oskarzonych oraz skazanych. A lokalne gazety maja obszerne rubryki publikujace inforacje z sadow nawet o tym kto przekroczyl predkosc na drodze itp.
    Nie wiem czy pozwala to zmniejszyc liczbe przestepstw i wykroczen ale przynajmniej jest bardziej przejrzyste.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Gall
      To akurat potrafię zrozumieć. Dziwi mnie jednak, że w tym wypadku nawet nie podali inicjałów.

      Usuń
  2. Gdybym miał oceniać, powiedziałbym, że nasz lokalny wariat jest i większy, i lepszy. W sensie dosłownym.
    Tamten z filmu chyba nie był czasowo tak wytrwały, jak pamiętam, to po pierwsze. Po drugie - okrucieństwo wobec ludzi tamtego, stawia naszego wariata wyżej, bliżej jednak człowieczeństwa. Także - wolę naszego.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...