Ponieważ
niedawno zachęcałem tu do kupowania kolejnego numeru dwutygodnika „Bez Cenzury”
z zamówionym osobiście przez pana Piotra Bachurskiego moim tekstem na temat tak
zwanego „kolekcjonera kości”, dziś chciałem poinformować, że decyzją obecnego
naczelnego pisma, Jana Pińskiego tekst mój został odrzucony, a w jego miejsce
pojawiło się jakieś kompletnie gówno bez znaczenia. Mamy na szczęście ten blog,
więc nic nie ginie.
Nasza dzisiejsza historia
zaczyna się od czegoś, na co większość z nas patrzy z co najmniej pogardą, a co
nawet nie miałoby szans zaistnieć w przestrzeni publicznej, gdyby nie tak zwane
„media bulwarowe”. Oto bowiem jeszcze wiosną 2015 roku w jednym z ukazujących
się w Polsce dzienników ukazał się następujący tekst:
„Sataniści, czciciele wampirów czy może nekrofile? Nocą ktoś włamał się
do grobowca na cmentarzu w Lęborku (woj. pomorskie). Roztrzaskał trumny i
ukradł szczątki teścia Józefa Możdżana (74 l.). Był lany poniedziałek. Pan
Józef jadł świąteczne śniadanie z córką, zięciem i wnukami. Nagle zadzwonił
telefon. - To była sąsiadka. Powiedziała, że przy naszym rodzinnym grobowcu
jest mnóstwo policji. Szybko tam pojechaliśmy - wspomina pan Józef. Na
cmentarzu przecisnął się przez tłum gapiów i przeżył szok. - Grobowiec był
rozbity, trumny połamane, a dookoła leżały szczątki mojej żony Danusi i jej
mamy. Brakowało zwłok teścia, Jana P. (88 l.) - relacjonuje mężczyzna”.
Wiadomość jak wiadomość.
Dziesiątki podobnych trafia na łamy gazet każdego dnia na całym świecie. Tym
razem jednak, jak się okazuje, mieliśmy do czynienia z czymś znacznie
poważniejszym, ale zacznijmy od poczatku.
Znana propagandowa klisza, jak
się należy domyślać, stworzona przez te same środowiska, które jeszcze przed
wiekami ukuły określenie „Polnische Wirtschaft”, często niestety słusznie,
propagują opinię, jakoby w Polsce jest tak, że jeśli ktoś już coś wymyśli, to
wyjdzie z tego zaledwie nieudana parodia czegoś, co się znacznie wcześniej
narodziło gdzieś w szerokim świecie, w Stanach Zjednoczonych, Francji, Wielkiej
Brytanii, czy właśnie w Niemczech. Napisałem, że owe opinie są niekiedy
niestety słuszne, choć równie słusznie byłoby pewnie powiedzieć, że jest
naprawdę całe mnóstwo przeróżnego rodzaju zjawisk charakterystycznych dla
wymienionych społeczeństw, z któymi my tu w Polsce szczęśliwie ani nie mamy,
ani nie chcemy mieć nic wspólnego. I może lepiej, by tak jak jest pozostało,
nawet jeśli ma się raz po raz okazywać, że nasza myśl techniczna, artystyczna,
czy zwyczajnie czysto ludzka, pokazuje, jak bardzo potrafimy stanowić zaledwie
szyderczą karykaturę czegoś, co tamci wymyślili wcześniej, i to ze zdecydowanie
większym smakiem, a niekiedy i rozmachem.
Część z nas zapewne pamięta
dość swego czasu popularny film pod tytułem „Kolekcjoner kości”, ze znakomitą
jak zawsze rolą Denzela Washingtona. Na wszelki wypadek może jednak przypomnę
zarys owej historii. Oto w Nowym Jorku policja odnajduje kolejne, pozostawione
w różnych miejscach, fragmenty kości, które prowadzą śledczych do serii
morderstw. Jak się okazuje, zabójcą jest krążący po mieście jako taksówkarz
były technik szpitalny, który najpierw uprowadza kolejnych swoich pasażerów, zabija,
a następnie oznacza ich w taki sposób, że pozbawia ich fragmentów kości. Stąd
też ów „kolekcjoner kości”.
Sam film, mimo że znakomicie
zrealizowany i zagrany, nie stanowił jakiegoś szczególnie wybitnego
artystycznego wydarzenia, natomiast wygląda na to, że z sukcesem zainspirował
do działania serię naśladowców na całym świecie, w tym jak się okazuje i u nas
w Polsce, tyle że w tym akurat wypadku w żadnym wypadku na wspomnianym przeze
mnie poziomie nędznej i okrutnie ponurej parodii. Oto się okazuje, że choć nie
umiemy kręcic filmów tak dobrych, jak Amerykanie, pisać książek tak interesujących
jak Brytyjczycy, czy komponować muzykę na takim poziomie jak choćby tak
nieliczni przecież Islandczycy, czy Belgowie, wariatów mamy absolutnie
najwybitniejszych. Jak się okazuje, nasi wariaci przewyższają nawet tych
wariatów, których zachodni świat nie miał okazji podziwiać, a jedyne co
potrafi, to kręcić o nich jakieś fikcyjne filmy. W pewnym sensie bowiem można
by było powiedzieć, że jedyne, co łączy bohatera naszych dzisiejszych refleksji
z jego nowojorskim pierwowzorem, to ów epitet, którym go obdarzyły media, czyli
ni mniej ni więcej jak „kolekcjoner kości”, natomiast cała reszta, stawia
naszego rodaka znacznie, znacznie wyżej od wszystkiego, o czym współczesny
swiat zdążył usłyszeć.
Oto proszę sobie wyobrazić, że przez
minione kilka lat na Pomorzu systematycznie, średnio co kilka miesięcy,
dochodziło do kradzieży szczątków z lokalnych miejscowych cmentarzy. Nie całych
oczywiście. Odwiedzający groby swoich bliskich przychodzili zapalić świeczkę i
się pomodlić, a na miejscu znajdowali rozbity grób i porozrywane zwłoki. Ostatni
taki przypadek miał miejsce parę miesięcy temu, kiedy to z cmentarza w
Kosakowie skradziono szczątki pochowanej 12 lat temu 67-letniej kobiety. Wcześniej
nieco, bo jeszcze w maju, rozbito grób i skradziono fragmenty zwłok na
cmentarzu komunalnym w Rumii, jednak podobne przypadki rejestrowano
wielokrotnie znacznie wcześniej, nawet jeszcze 15, 16, a może i 17 lat temu
temu, w związku z czym w pewnym momencie w policji została powołana specjalna
grupa, której jedynym zadaniem było najpierw zbadanie, czy owe kradzieże to
robota wielu różnych sprawców, czy może jednego szaleńca, a potem, kiedy już
było pewne, że za tymi ekscesami stoi jeden człowiek, to tylko wytropienie go i
skuteczne zatrzymanie.
Dziś już wiemy, że owo polowanie
trwało ponad 15 lat, ale też musimy przyznać, że tym razem nie mieliśmy w
żadnym wypadku do czynienia z nieporadnością policjantów, lecz z
nieprawdopodobnym wręcz sprytem owego „kolekcjonera”. Ów, jak się okazuje, z
jednej strony, były milicjant, a jednocześnie ktoś kto nie działał w żadnym
wypadku chaotycznie, lecz według ściśle
określonego planu – do dziś nieodgadnionego – przez te wszystkie lata
pozostawał całkowicie nieuchwytny. Jak się dziś, po tym, jak Polska Policja
odniosła ostateczny sukces, dowiadujemy, on potrafił iść na piechotę 20
kilometrów, by przenieść ludzkie szczątki z cmentarza do odległego lasu, tylko
po to, by ewentualne poszukiwania koncentrowały się na poszukiwaniu samochodu.
Mało tego. Jak się równiez dziś
dowiadujemy, ów były milicjant, realizując swoje chore obsesje, wybierał ofiary
w ten sposób, by litery ich nazwisk układały się we fragmenty Ewangelii Św.
Jana. To stąd też dochodziło do sytuacji, kiedy on, w przypadku, gdy
wcześniejsze próby mogły się łączyć ze zbyt dużym ryzykiem, potrafił
wielokrotnie, z prawdziwym uporem atakować ten sam grób, zawsze w środku nocy i
przy najbardziej wściekłej pogodzie, gdy mógł mieć pewność, że nikt go nie
zaskoczy. A i tak, jego szczególna czujność wielokrotnie kazała mu odłożyc
swoje plany na później i wrócić na to samo miejsce nawet po kilku miesiącach
cierpliwego oczekiwania.
Ktoś pewnie wreszcie zapyta,
jak to się stało, że mimo wszystko udało się go wreszcie dopaść. Otóż któregoś
dnia wreszcie w jednym z nadmorskich lasów policja odkryła dziewięć foliowych
worków zawierających ludzkie szczątki, ukrytych pod deskami, oraz przysypanych
ziemią, a przy nich nagrobne tabliczki, wskazujące, z których cmentarzy owe
szczątki pochodzą. Jak wyglądały kolejne działania, nikt nam oczywiście nie
powie i szczerze powiedziawszy, nic nas to nie powinno obchodzić, faktem jest, że
po tych wszystkich latach, policja miała wystarczająco dużo informacji, by
wytypować tego jednego człowieka i go aresztować.
A zatem to jest historia owego
pościgu, niekiedy niezwykle wręcz emocjonującego, zwłaszcza gdy weźmiemy pod
uwagę fakt, że dotychczasowy rozwój wypadków wskazywał na to, że mamy do
czynienia z kimś, komu jest wciąż mało i wobec kogo istnieje autentyczne
podejrzenie, że przyjdzie czas, kiedy mu owe cmentarze nie wystarczą i w końcu
zacznie budować swój własny. To zatem jest jedna strona tej niezwykłej historii.
Druga jest, jak się zdaje, jeszcze ciekawsza. Otóż, wedle wszelkich
dochodzących do nas informacji, ów dziwny człowiek przede wszystkim odmawia
jakiejkolwiek współpracy. Twierdzi, że on jest zaledwie niewinną ofiarą cudzych
występków i faktycznie, gdyby nie odnalezione u niego w domu dowody, włącznie z
bardzo starannie prowadzonymi zapiskami, w których on przez te wszystkie lata
dokumentował każdy swój ruch, moglibyśmy wierzyć, że faktycznie mamy do
czynienia z osobą calkowicie niewinną. Tak jednak jest, że to jest on, i w tej
chwili jedyne co nas interesuje, to odpowiedź na pytanie, dlaczego? Co
sprawiło, że ów człowiek przez 17 lat raz na jakiś czas wyruszał na owe, jak
sam to nazywał, łowy, by otwierać groby, wyjmować z nich ciała, wycinać z nich
fragmenty, następnie je zakopywac w lesie, specjalnie oznaczone i opisane, a po
pewnym czasie odwiedzać cmentarze kolejne i bezcześcic kolejne zwłoki, oznaczać
je i znów zakopywać gdzieś, w najbardziej odległych miejscach?
Wspomnieliśmy tu już wcześniej,
że istnieje podejrzenie, że za owym szaleństwem stała jakaś niezwykle ciemna
metoda, miejscami nawet sięgajaca tak głęboko jak do Ewangelii. Biedni śledczy
we współpracy z, jak się należy domyślić tabunami bardzo mądrych psychiatrów, zachodzą
w głowę, czy jest możliwe, że tam mogło chodzić jeszcze o coś, czego nie umiemy
odgadnąć. Może o fazy księżyca, może o pogodę, może wreszcie o siłę wiatru? A ów
milicjant nie mówi nic, poza tym, że w ogóle nie wie, czemy się policja
przyczepiła akurat do niego. A nas zastanawia jeszcze coś. Ile razy mamy do
czynienia z podobnymi przypadkami, gdzie pojawia się ktoś, kto złamał prawo i
jego historia jest na tyle ciekawa, że nagle staje się własnością publiczną,
dowiadujemy się, że chodzi o jakiegoś Grzegorza P., Jerzego R., Arkadiusza W.,
czy Sebastaiana K. Tym razem, jedyne co wiemy to to, że zatrzymano jakiegoś
54-latka z Gdańska, bez imienia, czy choćby i marnego inicjału.
I to jest moim zdaniem news. Oto
po 17 latach polska policja ujmuje człowieka, który systematycznie nawiedzał
okoliczne cmentarze, rozbijał groby, wyjmował ciała, wycinał z nich
najróżniejsze fragmenty i ukrywał je w sobie tylko znanych miejscach, robił to
sytemowo, wedle ściśle określonego planu, zgodnie z nieznaną nam i nikomu na
świecie filozofią, a my nawet nie wiemy, jak on miał na imię. Czy to możliwe,
że problem polega na tym, że mamy do czynienia z kimś komu było Lucjan F. i nie
ma nikogo, nawet wsród zawsze niezwykle twardych policjantów, by nam to
ujawnić?
Musimy na koniec wrócić do
kwestii wspomnianego na początku Hollywoodu. Jak wiemy, film „Kolekcjoner
kości” to robota solidna, w solidnym wykonaniu i zapewniająca równie solidne
emocje. Tam oczywiście mieliśmy do czynienia z morderstwami, oraz ze ścisle związanym
z nimi okrucieństwem, a więc autentycznymi emocjami. Tu natomiast nie mamy
choćby jednego porządnego morderstwa, jednego świeżego trupa, jedynie jakiegoś
wariata snującego się w deszczu i mrozie po cmentarzach, odkopującego groby
sprzed lat, nie wiadomo po co i dla jakich przyjemności. No i tę wiadomość, że
są jakieś nazwiska, jakieś literki i jakieś nawiązania do Ewangelii. A autor
tego przedsięwzięcia wciąż pozostaje całkowicie ukryty. I to jest coś prawdziwe
poruszajacego.
Z każdym
kolejnym dniem nabieram coraz mocniejszego przekonania, że poza ksiegarnią pod
adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, nie ma nic. Zachęcam więc. Nie trzeba szukać
nigdzie indziej.
Niesamowita, az nieprawdopodobna historia.
OdpowiedzUsuńDobrze, ze mamy ten blog.
Zawsze mnie zastanawia kwestia podawania jedynie inicjalow w omawianych sytuacjach. Karykaturalnie to wyglada w przypadku osob powszechnie znanych (jak chociazby ostatnio, w przypadku inormacji o doprowadzeniu do prokuratury piosenkarki Doroty R i publikacji jej twarzy z czarnym paskiem na oczach).
W Wielkiej Brytanii nie maja oporow, zawsze publikuja imie i pelne nazwisko i podejrzanych i oskarzonych oraz skazanych. A lokalne gazety maja obszerne rubryki publikujace inforacje z sadow nawet o tym kto przekroczyl predkosc na drodze itp.
Nie wiem czy pozwala to zmniejszyc liczbe przestepstw i wykroczen ale przynajmniej jest bardziej przejrzyste.
@Gall
UsuńTo akurat potrafię zrozumieć. Dziwi mnie jednak, że w tym wypadku nawet nie podali inicjałów.
Gdybym miał oceniać, powiedziałbym, że nasz lokalny wariat jest i większy, i lepszy. W sensie dosłownym.
OdpowiedzUsuńTamten z filmu chyba nie był czasowo tak wytrwały, jak pamiętam, to po pierwsze. Po drugie - okrucieństwo wobec ludzi tamtego, stawia naszego wariata wyżej, bliżej jednak człowieczeństwa. Także - wolę naszego.
@adorin
UsuńOczywiście, że nasz jest lepszy.