Jutro chowamy
mojego teścia, a więc jeszcze przez parę dni będę tu głównie z doskoku. Ponieważ
nie chce tak zupełnie zostawić tego bloga z, że tak to określę, pustymi rękami,
chciałbym przypomnieć swój dość już stary tekst, jeszcze z roku 2009, w którym
przedstawiłem, moim zdaniem, bezwzględnie najbardziej solidną krytykę cyklu
powieściowego o małym czarodzieju Harrym Potterze. Bardzo jestem z tego dumny.
Robię
gołąbki dla mojej rodziny i chodzą mi po głowie różne myśli. Oto gotuje się druga kapusta, a ja siadłem na
chwilę, żeby chociaż zacząć ten dzisiejszy wpis. I przypomina mi się film,
polski, zrobiony jeszcze wtedy, gdy polskie filmy dało się z przyjemnością
oglądać, zatytułowany Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy. Chodzi o to, że
Maklakiewicz gra człowieka, który właśnie wyszedł z więzienia, mieszka z matką
staruszką, która go utrzymuje i od czasu do czasu, ponieważ go bardzo kocha,
daje mu parę złotych na to, żeby on mógł się z kolegami schlać. Któregoś dnia,
pod klasyczną PRL-owska budką z piwem zaczepia go dzielnicowy i pyta, czy mu
nie wstyd być na utrzymaniu starej matki: I wówczas Maklakiewicz mówi tak: „Dopóki
człowiek ma matkę, pozostaje dzieckiem. Gdy ją straci, dba o swoje utrzymanie.
Tu wiek nie ma nic do rzeczy”. Scena ta, z punktu widzenia dzisiejszych
standardów, a pewnie i wszelkich standardów, jest absolutnie horrendalna. Jeśli
się nad nią zastanowić, to od czasu jak Jezus powiedział ewangelistom o
niebieskich ptakach, nie było zdania równie porażającego w swoim przesłaniu.
Jak by ktoś nie wiedział, to dodam tylko, że za tym akurat stoi Jan Himilsbach.
Podobnie jak Maklakiewicz, pijak. I podobnie jak ja – degenerat.
Przypomniał mi się ten cudowny
polski film, a po nim, natychmiast inny, już nie polski, ale normalny –
hollywoodzki. Też stary, z 1984 roku, a zatytułowany Miejsca w sercu. Sally
Field gra kobietę, której mąż nagle umiera, zostawiając ją z czworgiem chyba
dzieci. Dzieci jak dzieci – zwykłe. Ani bardzo grzeczne, ani bardzo
niegrzeczne. Tyle że, może dlatego, że akcja filmu dzieje się jeszcze w starych
bardzo czasach, nie chodzą w bejsbolówkach, ani w kapturach, ani nie mają tatuaży,
ani kolczyków w nosie i w pępkach. A ona też – klasyczna wdowa, która całe
życie doskonale wiedziała co ma robić, żeby rodzina funkcjonowała, ale też
świetnie wiedziała, że są rzeczy, o które ona dbać nie musi, bo od tego ma
męża. Pewnego razu, najstarszy syn chuligani się i wypada go ukarać. Niestety
Field nie wie, jak, a przede wszystkim, jakie kary, się wyznacza i wymierza,.
Więc zwraca się do tego niegrzecznego, najstarszego syna z kluczowym pytaniem:
„Co by zrobił ojciec?” I wtedy ten chłopak najpierw się zastanawia i szczerze
odpowiada, że o ile on dobrze pamięta to by mu wlepił pięć (a może dziesięć –
tym razem ja nie pamiętam) pasów na tyłek. No i je zbiera, praktycznie
wymuszając je na biednej matce.
Co mi strzeliło do głowy, żeby
opowiadać filmy? Część tej zagadki została już wyjaśniona. Ale oczywiście,
powodów jest więcej i z pewnością ważniejszych. Pierwszy jest taki, że
obiecałem napisać, dlaczego podoba mi się książka A.A. Milne o Kubusiu
Puchatku, i dlaczego nie podoba mi się cykl książek o Harrym Potterze. A żeby
cokolwiek napisać, należy to pisanie jakoś zacząć. A zatem, proszę potraktować
to co wyżej jako wstęp. Jest jednak i inny powód takiego a nie innego wstępu.
Chciałem najlepiej jak umiem pokazać, co mnie przyciąga, jeśli idzie o sztukę,
taką jak film, czy literatura, a więc jeśli idzie o wykreowaną opowieść, lub
obraz. Chodzi bowiem zawsze tylko o to, żeby to przede wszystkim było coś tak
prostego, że aż zwalającego z nóg. A poza tym, żeby to było opowiedziane w taki
sposób, że słuchając tej opowieści, człowiek zapomina że oddycha. A to jest
zadanie nie do wykonania przez byle kogo. Tego się nie da zrobić tak, że ktoś w
ramach pijackiej, albo po-pijackiej przygody, przeżyje coś, co wyda mu się
zabawne i uzna, że to on w takim razie napisze na ten temat całą książkę, albo
nakręci o tym cały film. Dodatkowo, nie może być tak, że ktoś, zastanawiając
się nad własnym życiem, wpadnie na pomysł, że właściwie, skoro nie udało mu się
dostać na medycynę, czy zatrudnić w banku, można by zostać artystą i od tego
czasu zaczyna się wyłącznie zajmować szukaniem odpowiednich kontaktów. Krótko
mówiąc, jeśli chce się malować obrazy, pisać książki, układać piosenki, kręcić
wielkie filmy, czy grać piękne melodie na instrumencie i liczyć na to, że się to
sprzeda, trzeba być jednym ze stu tysięcy, a nie jednym z dziesięciu.
Albo trzeba się znaleźć w
odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. A to miejsce i czas, wcale nie
muszą być wybrane bardzo uczciwie. Nie wiem na pewno, czy to co opowiada o sobie
ani Rowling jest prawdą, ale oficjalna wersja jest taka, że ona kiedyś
nabazgrała parę słów w knajpie na chusteczce do nosa i jej wyszedł Harry
Potter. Z tym świstkiem bibułki poszła do któregoś wydawcy i w ten sposób stała
się najsłynniejszą i najbogatszą autorką książek dla dzieci na świecie. I to
jest pierwszy powód, dla którego twierdzę, że całą tą histerią związaną z
Potterem stoi zwykłe oszustwo. Przypadki się zdarzają, ale nie w taki sposób.
Talenty również spadają na nas z nieba, ale nie ot tak sobie. Najlepszym
dowodem na to, że cudów nie ma, a wszystko jest bardzo starannie planowane,
jest choćby kompletnie zapomniany i zlekceważony talent człowieka o imieniu
Schmaletz, o którym kiedyś tu wspomniałem. Nawet Al Cooper i Mike Bloomfield,
kiedy nagrywali z Dylanem Highway 61 Revisited, byli wielkimi gitarzystami już
wcześniej, a Cooper na tyle wybitnym i zdeterminowanym muzykiem, że nawet mógł
sobie pozwolić na to, by grać nagle na organach.
Ale wracajmy do Pottera. Jego
wyjątkowa bylejakość opiera się nie na jednym filarze – czyli na bylejakości
talentu jego autorki – lecz na trzech bardzo mocnych podstawach. Jeden, to
wspomniany już styl pisarski. Ta książka napisana jest w taki sposób, że każdy
przeciętny copywriter w każdym przeciętnym wydawnictwie umie tak pisać. Tam nie
ma jednego zdania, które wskazywałoby na to, że ona potrafi więcej, niż
ktokolwiek inny, będący w tym zawodzie. Co więcej, skoro już pojawił się ten
copywriter, cała narracja i cała fabuła tej ksiązki prowadzona jest tak, jakby
pisała ją nie jedna osoba, lecz kilka. Efekt jest taki, że Harry widzi lustro,
nagle z lustra wychodzi potwór, ale kiedy już go ma zabić, Harry wypowiada
zaklęcie i w tym momencie zamienia się w sowę i wylatuje przez okno. Tymczasem
okazuje się, że sowa, w którą on się zamienił nie umie latać, bo kiedy
wypowiadał zaklęcie, coś mu się pomyliło i przez tą swoją pomyłkę sprowadził
Valdemorta i zmienił go w sowę i teraz Harry jest Valdemortem … i tak to się
ciągnie. Dokładnie na zasadzie telenoweli. Albo jeszcze gorzej: Kiedyś grałem
na komputerze Atari w taką grę, gdzie trzeba było wybierać jedną z dróg.
Idziesz albo do lasu, albo na polanę? Wybierasz las. W tej sytuacji rozpalasz
ognisko, czy zbierasz grzyby? Zbierasz grzyby. Skoro zbierasz grzyby – znajdujesz
złotą monetę, czy pięknego grzyba? Znajdujesz monetę… I w ten sposób do
usranego końca. Oto fabuła Harrego Pottera. Nie istnieje żaden logiczny i
przemyślany plan, lecz wyłącznie seria epizodów, z których każdy wynika z
poprzedniego i które można ciągnąć w nieskończoność, do czasu jak ktoś nie
powie: „Panowie, kończmy” i wtedy wszyscy giną, albo się żenią, albo ulatują w
kosmos.
Obrońcy Harrego Pottera
twierdzą, że to wszystko jest nieważne, bo to jest książka dla dzieci i liczy
się przygoda i przesłanie. A przesłaniem jest przyjaźń, wierność, miłość, więc
dzieci – czytelnicy tej książki – mają wszystko co trzeba, żeby się przez nią
stać lepszymi i mądrzejszymi ludźmi. A to, że świat przedstawiony w książce, to
świat czarów i czarodziei, tylko wzmacnia dziecięcą wyobraźnię i też przez to
czyni ich lepszymi. Tyle że to nieprawda. W przygodach Harrego Pottera nie ma
ani miłości, ani przyjaźni, ani wierności, ani nawet zdrady. Jedyne co tam jest
to kompletny chaos i przypadek, który jest wynikiem tego że w tamtym świecie
hula nieustanna magia, gdzie wszyscy rzucają na siebie zaklęcia i wszyscy
wszystkich chcą zniszczyć, lub uratować. Każdy w każdym momencie może stać się
dobry, albo zły, zależnie albo od fantazji osoby, która aktualnie pisze kolejny
rozdział, albo od potrzeb scenariuszowych. Dodatkowo jeszcze, ta magia, która
trzyma w kleszczach jakikolwiek sensowny kształt tej opowieści, i która się
nigdy nie kończy, bo wszyscy są magikami równie wybitnymi jak i kompletnie
nieudanymi, nie jest magią prawdziwą, a więc magią na widok której moglibyśmy
sobie pomyśleć, że oto jest coś o czym nigdy wcześniej nawet nie pomyśleliśmy,
ale magią w takiej postaci, jak ją mógłby sobie wyobrazić każdy głupek. A więc
lustra, z których coś wyłazi, albo stoły, które zaczynają chodzić, albo
samochód, który fruwa. I to ma rozbudzać wyobraźnię dzieci? Dziękuję bardzo.
Wolę „Lethal Weapon IV”. Przynajmniej tam ktoś jest lepszy, lub silniejszy, lub
mądrzejszy i nie jestem wystawiony na rozwiązania takie, jakie są w Potterze,
gdzie nawet największy czarodziej świata, czyli Dumbledore co drugi dzień jest
głupi, niesprawiedliwy, albo kompletnie nieprzytomny, a jedyne co potrafi
naprawdę, to robić magiczne sztuczki prosto z programu David Coppperfield Show.
No i jest jeszcze jeden aspekt
tej ksiązki, czy serii książek, który sprawia, że ona stała się tak popularna i
która uczyniła z Rowling gwiazdę. Chodzi mi o ten podstawowy, a zarazem jedyny
pomysł na ten projekt. W normalnych bajkach było zawsze tak, że istniał świat realny
i świat czarodziejski. Przygoda polegała na tym, że niekiedy świat
czarodziejski przenikał do świata naszego i z tego się coś tam ciekawego
rodziło. Tu, jak się zdaje, po raz pierwszy zostało zaproponowane takie
rozwiązanie, że to wszystko jest naszym światem, z tą różnica, że – jak się
okazuje – niektórzy z naszych sąsiadów i znajomych to czarodzieje. I oni są od
nas lepsi, więksi, szlachetniejsi, jakby wybrani. Oni są elitą. Okazuje się, że
istnieje może i tu, za rogiem, świat równoległy, gdzie niektórzy z nas spędzają
czas wtedy, kiedy ich nie widzimy. Oczywiście, przygody Harrego Pottera nie
mogły pokazać tamtego świata w sposób zbyt egzotyczny, raz że autorzy tej
ksiązki ani by tego dobrze zrobić nie potrafili, ani im by się nie chciało, a
przede wszystkim dlatego, że ci czarodzieje muszą być tacy jak my, bo inaczej
dziecięcy czytelnik nic by z tego co tam się dzieje nie zrozumiał. A więc oni
ściągają na lekcjach, na święta mają choinkę, jedzą jajecznicę, i oczywiście
jeżdżą pociągiem z przedziałami. Mimo to jednak, tylko pozornie sa tacy jak my,
ponieważ kiedy ich zobaczymy na tle zwykłych ludzi, czyli tzw. mugoli, którzy
są po prostu nicnieznaczącym robactwem, zobaczymy, że między nami a nimi jest
cały kosmos. Oni są wybrani.
I to jest własnie aksjologia
powieści Rowling. Jeśli chcesz się wydostać ze świata mugoli, musisz stać się
czarodziejem. A do tego nie potrzebujesz ani inaczej się ubierać, jeść tego
czego nie lubisz, więcej się uczyć, mieć mniej wad, czy słabości, być ładnym,
czy przystojnym, Wystarczy że się zdeklarujesz, że chcesz do nich przystąpić. A
więc zostać czarodziejem. Ciekawa sprawa w Kamieniu filozoficznym Dumbledore
mówi w pewnym momencie tak: „Scars can
come in useful.I have one myself above my left knee which is a perfect map of
the London Underground”, co po polsku brzmi tak: “Blizny mogą się przydać. Sam
mam jedną nad lewym kolanem, jest doskonałym planem londyńskiego metra”. O co
chodzi z tym metrem i z tymi bliznami. Co ta głupkowata z pozoru informacja
może powiedzieć dziecku, które jedyne co z tego wszystkiego wie, to to, ze
chciałoby zostać czarodziejem, jak Harry Potter? Dokładnie nic. Fakt jest
jednak taki, że dla światowej masonerii, londyńskie metro stanowi symbol ich
zwycięstwa i władzy. Plan londyńskiego metra dokładnie bowiem odzwierciedla
układ kabały, a więc jednego z podstawowych dla masońskiej symboliki znaku http://www.johncoulthart.com/pantechnicon/kabbalah.html. A to, że o tej
„koincydencji” w swojej piosence „Station to Station” nie do końca popowy
piosenkarz David Bowie śpiewa "Here
are we, one magical movement from Kether to Malkuth", wcale nie
trywializuje problemu, lecz wręcz przeciwnie.
Pomijając ogólne wrażenie, wynikające
z całego szeregu śladów, tropów i okoliczności, jest to jedyny dla mnie
całkowicie jednoznaczny dowód, że Harry Potter ma ukryte inspiracje masońskie.
I nawet jeśli w kolejce do komentowania tego wpisu stoi już cała masa osób,
które gotowe są mi zarzucać obsesje i brak powagi, ja mam wciąż jedno pytanie:
Po ciężką cholerę Dumbledore w powieści Rowling ma tę bliznę? Tak sobie? To
taki żart? Taki kaprys? To jest nic nie znacząca zabawa? Dziękuję bardzo, ale
ja się w kabałę bawić nie mam ochoty. Szczególnie gdy ona jest mi wrzucana
podstępnie. A ja jeszcze wiem coś więcej. Że w tej „wspaniałej” książce jest
ich prawdopodobnie dużo więcej, tyle że proszę ode mnie nie wymagać za wiele.
Na tym akurat się nie znam i nawet nie mam odpowiednich ambicji. Zwłaszcza że
celem tego wpisu tak naprawdę nie jest szukanie satanistycznych inspiracji dla
literackich osiągnięć J.K. Rowling, lecz wykazanie, że to jest po prostu nędzna
literatura, od której każdego roku na świcie powstaje cały szereg mądrzejszych
i lepiej napisanych książek. Choćby takich jak cykl opowieści Johna Bellairsa o
Louisie Barnavelcie, o której jednak pies z kulawą nogą nie słyszał, bo w jej
sprawie w księgarniach na całym świecie nie rozdawano czapek i różdżek. I
jeszcze wyrażenie zdziwienia, że ludzie z pozoru inteligentni, wrażliwi i
myślący, bez mrugnięcia okiem przyjęli aż tak nachalną manipulację.
Ktoś może zapytać, dlaczego,
skoro za sukcesem Harrego Pottera stały aż tak wielkie wpływy, czemu w efekcie
powstało coś tak taniego i płytkiego? Przyznam się że nie wiem. Są jednak na to
dwa wyjaśnienia. Jedno to takie, że oni są mocni wyłącznie w starciu z tak
nędznym przeciwnikiem, co by akurat było dość pocieszające. Drugie jest
znacznie smutniejsze. Oni wiedzą, że przy takim przeciwniku, mogą działać nawet
na ćwierć gwizdka. A i tak, to co chcą – skutecznie osiągną.
Harry Potter. Kiedyś będziemy
się tego wstydzić.
Zapraszam jak zawsze do księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie są do kupienia moje książki.
Czymu? "Lethal Weapon IV” było całkiem niezłe. Fajna tam było choreografia scen tych niby-walk, ambitna.
OdpowiedzUsuń"Harry Potter. Kiedyś będziemy się tego wstydzić." Bez wątpienia, undoubtedly, kak gawariat angliczanie. To chyba ty, albo Coryllus napisał kiedyś, że Rowling przyznała się, że ma jeszcze dwu czy trzech pomagierów do pisania Pottera i wymieniła ich z nazwiska. To znaczy, że zapotrzebowanie ma przede wszystkim cybernetyka społeczna, a z tego zapotrzebowania czerpie korzyści szołbiznes.
@Magazynier
OdpowiedzUsuńAleż ja nie mam nic przeciwko Lethal Weapon 4, pomijając fakt, że gdyby go nie było, seria i tak by się broniła.
A ja mam. O ile "Lethal Weapon" - ten oryginalny film to dobrze zrobione kino akcji ze swietna rola Gibsona o tyle kolejne sequele ze tak sie wyraze sa denne. No, jeszcze "Lethal Weapon2" moze byc.
UsuńPanie Krzysztofie, taka refleksja w temacie, na który często tu rozmawiamy. Oglądałem przez 5 minut tvn czekając na film i tam po raz kolejny pokazywali jedną ze swoich ulubionych historii, czyli człowieka, któremu przydarzyło się jakieś nieszczęście w życiu i on wtedy był naturalnie wściekły. Na cały świat. A stąd już tylko krok do złości na Pana Boga i obwinianie go o kolejną krzywdę tego świata (co dobrze wyedukowani widzowie stacji na pewno w lot kojarzą).
OdpowiedzUsuńI tak sobie wtedy pomyślałem - że ci co psują ten świat od stuleci i przejęli ostatnio nad nim sporą część kontroli, oni tak naprawdę są strasznie biedni. Bo jak im się przydarzy coś, na co nie mają wpływu - pozostaje im tylko wściekłość. Nie mają nic więcej.