środa, 22 czerwca 2011

O kulturze w czarnych okularach

Miało już nić nie być, ale tak się złożyło że nagle część rodziny poszła do szkoły w sprawie świadectw, część niańczyć pewne trojaczki, część zdawać – lub oblewać – kolejny egzamin, a ja zostałem sam z psem i z myślami jak zwykle okropnie patriotycznymi, tyle że dziś akurat patriotycznymi lokalnie. Wspomniałem o tym wczoraj, jednak bez wchodzenia szczegóły, z tej prostej przyczyny, że nie chciałem by ten temat w jakikolwiek sposób zdominował treść wczorajszego, w końcu dość ogólnego przecież, wpisu. Miałem nadzieję, że może w komentarzach ktoś coś na ten temat powie i w ten sposób sprawa stanie się bardziej publiczna, ale – co mnie zresztą wcale nie dziwi – wygląda na to, że temat jest faktycznie jak najbardziej lokalny. A zatem, ponieważ, jak mówię, jestem tylko z psem, który mnie od komputera odganiać nie planuje, a wyjeżdżamy dopiero po południu, chcę coś opowiedzieć.
Zacznę jednak od początku. Otóż w Katowicach mieszkam od zawsze. Jest to moje miasto pod każdym względem, co więcej, jest nim coraz bardziej i z coraz większą dla mnie satysfakcją, i wszystko wskazuje na to, że moim miastem już pozostanie. Czy to znaczy, że do Katowic nie mam uwag? Ależ w żadnym wypadku. Akurat jak o to chodzi, tych uwag mam prawdopodobnie jeszcze więcej niż do Polski, tyle że nie uważam tego faktu za wystarczający powód, bym zaczął swój lokalny status określać na przykład ‘katowictwem’.
Katowice miało w swojej i mojej historii różne okresy, najczęściej dość podłe. Zacznijmy od tego, że przez wiele wiele lat, i kiedy byłem jeszcze dzieckiem, a i potem w wieku już bardziej dojrzałym, katowickie nocne niebo było pokryte taką szczególną czerwono-żółto- brązową łuną. I to wcale nie przez nadmiar świateł i neonów, bo tych świateł i neonów tu akurat przez większość czasu za dużo nie było, ale z powodu niebywałego stężenia różnych smrodów emitowanych przez te hurty, fabryki, kopalnie i Bóg jeden wie, cośmy tu jeszcze mieli zaszczyt mieć. I było coś jeszcze, co wciąż dobrze pamiętam. Był mianowicie czas, kiedy trzeba było się nieustannie myć. Wystarczyło połazić trochę po ulicach, żeby szyja, ręce, nogi, uszy, nos – wszystko było czarne od brudu. To akurat pamiętam bardzo dobrze. Człowiek szykował się wieczorem do mycia, zdejmował skarpetki, a nogi były czarne. Dmuchał w chusteczkę do nosa, a chusteczka robiła się czarna.
A więc to był ów fizyczny, wszechobecny bród. Ale było coś jeszcze. Wystarczyło wyjechać z Katowic do Poznania, Gdańska, Warszawy, Krakowa, Wrocławia, żeby poczuć wielki świat. Żeby zobaczyć i prawdziwe światła – oczywiście, prawdziwe, jak na skalę naszą, Polską – i prawdziwe sklepy, i ludzi ubranych ładnie i kolorowo, i żeby nagle zobaczyć, że miasto może być czynne również nocą. A to robiło naprawdę duże wrażenie. Pamiętam jak kiedyś pojechałem do Krakowa i bardzo mnie zdziwiło, kiedy zobaczyłem wystawę sklepu mięsnego, który nie dość że miał zrobioną wystawę, to jeszcze na tej wystawie te nieszczęsne, smutne kawałki kiełbasy, były ułożone na liściach zielonej sałaty. Żeby było ładnie.
Jeśli idzie o tak zwana kulturę, to mieliśmy oczywiście parę kawiarni, dwa czy trzy kluby studenckie, gdzie występowały czasem polskie zespoły jazzowe, Jerzy Dudek od pewnego czasu kręcił ten swój festiwal, a w pobliskim parku był jeszcze mały amfiteatr, tak zwane Zielone Oczko, gdzie czasem ktoś tańczył i śpiewał, a które to Zielone Oczko zostało już za nowej Polski przejęte przez mafię i ostatecznie, po pewnej słynnej strzelaninie, tej mafii odebrane. No i też zawsze było coś, co się nazywało Hala Parkowa, gdzie były organizowane czasem koncerty, a czasem nawet jakiś ruski cyrk. I nie mam tu zamiaru sobie żartować. Hala Parkowa to było coś. Zanim została przerobiona na mini-market, któregoś dnia występowali tam sami Animalsi, a jak nie było Animalsów, to Niebiesko Czarni i Czerwone Gitary.
No i rzecz najważniejsza. Gierek wybudował nam Spodek. A skoro był już ten Spodek, to od czasu do czasu, pod tym rudo-żółtym niebem, w tym brudzie i syfie, występował nie kto inny jak sam Eric Clapton, czy Suzie Quarto. O tak! Spodek to było coś. Nawet Warszawa czegoś podobnego nie miała.
I nagle, już w latach 90-tych, wszystko, cały ten niezwykły, tak wręcz kosmiczny krajobraz, zaczął się powoli – bardzo powoli – zmieniać. Budynki Komitetu Wojewódzkiego PZPR zostały przerobione na Uniwersytet i skromną salę koncertową dla WOSPRiT-u, Hala Parkowa, jak już wspomnieliśmy, została przerobiona na sklep, Zielone Oczko popadło w wieloletnią ruinę, tylko Spodek trwał i dzielnie podtrzymywał opinię Katowic jako miejsca europejskiej kultury. No i nagle też okazało się, że zniknął ten wszechobecny brud. No i nagle też okazało się, że znad miasta zniknęła ta wieczna łuna. Katowice stały się zwykłym, smutnym, szarym miastem, jakich wiele w całej Polsce, tyle że już ze sklepami, światłami i wypasionymi samochodami. Nawet było tak, że po Katowicach, swoją czarną Testarosą, jeszcze zanim został zawodowym zabójcą, jeździł sam Ryszard Bogucki. Jedno pozostało takie jak było zawsze. Kiedy robiło się ciemno, Katowice zasypiały, a jedyne ślady życia, stanowiły już tylko te kolorowe przewoźne billboardy reklamujące burdele.
Nie wiem, kiedy to się stało, bo nastąpiło to jakoś tak niezauważalnie i nagle, ale kiedy dziś idę przez Katowice, to czuję się trochę tak, jak w Gdańsku w latach 80-tych, tylko trochę bardziej. Wprawdzie w Hali Parkowej nadal jest sklep – inna sprawa, że już nie jakaś Billa, lecz Alma – ale poza tym wszystko wygląda inaczej. Zielone Oczko zostało zastąpione przez bardzo elegancką – i dobrą! – restaurację. Spodek jest w remoncie, a ja już wiem, że wewnątrz ma najlepszy system nagłośnieniowy w Europie, na katowickim lotnisku już po raz drugi Rojek będzie organizował swój Off Festiwal, o którym moje dzieci – a one wiedzą – mówią, że robi znacznie lepsze wrażenie, niż Open’er w Gdyni, niedaleko, na terenie starej kopalni jest organizowany tzw. Tauron Festival, który dla miłośników nowej muzyki jest czymś równie ważnym jak dla całej reszty Open’er, każdego roku jesienią do Katowic zjeżdżają naprawdę gwiazdy, by występować na trwającym całe tygodnie festiwalu Ars Cameralis, stare kopalnie zostały przerobione na galerie sztuki, a na katowickim Rondzie postawiono tę znaną trochę z telewizora, szklaną kopułę, gdzie również próbuje się robić jakąś lepszą czy gorszą sztukę.
I nagle też, nie wiem kompletnie kiedy, Katowice zaczęły żyć nocą. Nie wiem kiedy, ale wiem, że tak się stało, bo widzę to codziennie. Choćby na przykładzie ulicy Mariackiej. Mariacka to miejsce w Katowicach niemal tak samo kultowe jak Zielone Oczko. Wprawdzie mafia tam raczej nie zaglądała, podobnie zresztą jak nie zaglądał tam nikt, natomiast wszyscy wiedzieli, że ulica Mariacka istnieje, a istnieje wyłącznie po to, żeby okoliczni pijacy, menele i hołota mieli gdzie sobie za flaszkę podupczyć. Taka właśnie przez całą historię mojego miasta była ulica Mariacka. Ulica symbol, ulica wyrzut sumienia.
I właśnie wczoraj ulica Mariacka – i nowa główna ulica Mariacka, ale też nowa, tak zwana tylna ulica Mariacka – stała się też symbolem tego, czym się stały Katowice w ostatnich latach, ale też symbolem tego, czym w ostatnich latach stała się Polska. Otóż przede wszystkim, kiedy mieszka się w mieście, które ma taką ulicę, nie trzeba już jechać ani do Gdańska, ani do Warszawy, ani do Poznania, ani do Wrocławia. Myślę, że można już nawet nie jechać do Krakowa. Ale jeśli ktoś z Katowic dziś zajedzie do któregoś z tych miast, to wyłącznie może wzruszyć ramionami. Trochę dlatego, że – pomijając to wszystko, o czym pisałem wyżej – Katowice mają swoją ulicę Mariacką. I wcale nie chodzi o to, że ona stała się tak nagle tak wyjątkowo piękna i bogata, choć to oczywiście też, ale o to, że jest tak trudno uwierzyć, by można było tak skutecznie i radykalnie zmienić coś co jest symbolem upadku na symbol autentycznego sukcesu. Kto widział, wie o czym mówię.
Ale chodzi też o to, że i Gdańsk i Wrocław i Warszawa przez te wszystkie lata, prawdopodobnie uznawszy, że i tak wszystko należy do nich, zwyczajnie zdechły. Dziś, jeśli ktoś z Katowic, czy choćby z Żor czy Mikołowa pojedzie do Wrocławia, czy Poznania, najwyżej się wkurzy, że to tu to tam spotkało go coś, czego w Mikołowie czy Żorach nie mogłoby się pojawić nawet w najgorszych koszmarach. One wszystkie stały się zwykłymi polskimi miastami, bez szczególnych fajerwerków, ale też bez szczególnych porażek. Ot, takie Katowice z końca lat 90-tych. Tyle że wciąż z tą dziwaczna, uzyskaną jeszcze za PRL-u, reputacją.
Ulica Mariacka była wczoraj wypełniona miastem. Miastem radosnym, kolorowym, pełnym nadziei na to, że to co się udało zrobić, otworzy drogę do czegoś co się w dzisiejszej Europie określa jako rozwój, ale co też być może sprawi, że i Polska stanie się miejscem bardziej demokratycznym w tym sensie, że nie opartym na dominacji paru ośrodków, jak na przykład Rosja, ze swoją Moskwą i jakimś, cholera, Leningradem, lecz czymś bardziej przypominającym Anglię, czy Francję, gdzie naprawdę warto być wszędzie. I oto ci wszyscy ludzie, którzy czekali tam na tej ulicy Mariackiej – jak to przedziwnie dziś brzmi! – w tych koszulkach, z tymi słonecznikami, nagle się dowiedzieli, że nie można liczyć absolutnie na nic. Że ten plan, który polegał na tym, by Polska została zredukowana do tych pięciu miast: Poznania, Gdańska, Krakowa, Warszawy i Wrocławia, to nie był wypadek, lecz poważny i przemyślany plan, za którym stoją poważni państwo i ich bardzo poważne interesy.
Paradoksalne było to – o czym mogliśmy się choćby przekonać, oglądając telewizję – że w tym samym czasie, kiedy Katowice traciły swoją szansę, a ten kolorowy tłum mógł już tylko wlepiać rozdziawione oczy w ten ekran, we Wrocławiu w ogóle mało kto wiedział, że się cokolwiek dzieje. W czasie ogłoszenia wyników tego konkursu, na rynku we Wrocławiu nie było nawet jakiegokolwiek wydarzenia. Przepraszam, coś było. Jakiś festiwal kultur, czy coś w tym stylu. Dopiero na wiadomość, że to Wrocław otrzymał europejską nagrodę Stolicy Kultury, władze miasta zaprosiły ludzi na 9 wieczór, żeby przyszli na rynek, to im się coś zorganizuje. I oczywiście, pies z kulawą nogą się tam nie pokazał. Bo po co? Dla tych głupich 1,5 mln euro? A komu one potrzebne, skoro pan minister niedawno im rzucił 100 mln zł.?
I myślę, że jeśli próbować wyjaśnić sobie, jak to się stało, ze ani Katowice, ani Lublin – całkowicie naturalni kandydaci do tego, by otrzymać ten tytuł i naprawdę zdemokratyzować Polskę na najbliższe dziesięciolecia – nie otrzymały tu nagle nic, przychodzą do głowy dwie odpowiedzi. Pierwsza to ta, o której już wcześniej pisałem. Aktualna polityka naszego rządu jest taka – socjologowie zresztą mają na to specjalną nazwę – by wszystko pakować tam, gdzie już i tak wszystko jest, lub choćby kiedyś było. Myśl jest taka, ze jeśli bogaci dostaną jeszcze więcej, to dla biednych zawsze coś tam spadnie i będzie git. A zatem nie ma interesu, by pakować jakiekolwiek pieniądze, czy choćby tylko promować takie ośrodki, jak Katowice, Lublin, Przemyśl, czy Koszalin. Wszystko już dawno zostało rozprowadzone jak w dawnym NRD, gdzie wiadomo było, że jest Berlin, Lipsk, Drezno i wystarczy. A jak ktoś będzie ambitny, to niech się stara.
Ale jest jeszcze jednen powód, który, jak sądzę stoi za tą wczorajszą, wręcz niebywałą decyzją. Otóż chodzi o te 1,5 ml euro. Z punktu widzenia miasta, i to niekoniecznie Wrocławia, ale nawet wspomnianych Żor, to są bowiem żadne pieniądze. Natomiast są to już jakieś pieniądze jeśli idzie o interes jednego urzędnika i jego rodziny. Wrocław w ogóle nie potrzebował tytułu Europejskiej Stolicy Kultury. Wrocław nie potrzebował też tych pieniędzy. Wrocław ten cały konkurs miał głęboko w nosie. Natomiast te 1,5 mln. to już było coś. Nawet jeśli nie dla ministra Zdrojewskiego, czy dla jakiegoś urzędnika wrocławskiego ratusza, ale choćby dla tego dziwnego człowieka o wyglądzie gangstera, który w pewnym momencie na chwilę się pokazał w telewizji jako przewodniczący tej europejskiej komisji do spraw europejskiej kultury, to wszystko staje się jasne. I pomyśleć, że mamy dziś taki rząd, który nie jest w stanie dostrzec choćby tak oczywistej oczywistości. Ale niech nie widzi. I tu już nawiązuję do tematu wpisu wczorajszego. Niech nie widzi. Niech dalej działa jak działa. Własnie wczoraj stracił znaczną część poparcia na Śląsku. I tak jest dobrze.

26 komentarzy:

  1. @Toyah
    Katowic NIE ZNAM z dwóch moich delegacji, na których byłem jeszcze w połowie lat 90-tych.
    Oba polegały na przyjeździe wieczorem, noclegu w hotelu (nawet nie pamiętam jak się nazywał - Warszawa?), następnego dnia spotkanie z jakimiś kontrahentami tudzież szefami podległej jednostki i wyjazd dalej.
    Dlatego piszę nie znam. Jedno zapamiętałem - dwie białe koszule na zmianę na dzień.
    Ale wtedy i tak było już nie najgorzej.

    Z tą europejską stolicą to sobie nieźle nagrabili, zbierają punkty, zbierają.

    Zaraz podniesie może głos Gorzelik czy jak się ten volksdojcz ze Schleisen nazywa.
    Dziwne, ze jeszcze nie pyskuje.

    Jeżeli wybory na jesieni nic nie zmienią to ja już widzę tylko drzewa i latarnie.
    I sznury...
    Dużo latarni i dużo drzew i duzo sznurów...

    I tym optymistycznym akcentem życzę Toyah'owej i Tobie miłego wyjazdu
    Niech Wam Bóg błogosławi na następne lata.

    OdpowiedzUsuń
  2. @raven59
    Jakoś czułem, że pierwszy będziesz Ty. Miło mi bardzo.
    Ja myślę, że Gorzelikowi na Katowicach akurat nie zależy. To nie jest ten typ kultury, który mu odpowiada. To on już bardziej trzyma stronę tego typa ze zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
  3. @toyah
    Dziękuje za uznanie. Taką mam pracę komputer - lada, w przerwach na blog.
    Ale nie zawsze zauważę, że coś wrzucisz a po za tym pisałem już że nie zawsze mogę się skupić na Twoich tekstach - trudno tak z doskoku.

    Teraz pamiętałem, że wyjeżdżacie to się zmobilizowałem ale i tak nie wiem co to za palant w tych ciemnych okularach - nie miałem czasu latać po portalach a z tv mam zaległości...

    OdpowiedzUsuń
  4. @raven59
    To szef tej europejskiej komisji, co dała tytuł Wrocławowi.

    OdpowiedzUsuń
  5. @toyah
    wygląda jak kumpel Zbycha, Rycha i jeszcze paru specjalistów o biznesu

    OdpowiedzUsuń
  6. @raven59
    Dobry jest, nie? Też mi się spodobał. Na innych zdjęciach on te okulary ma zatknięte za ten T-shirt. Wiesz jak. Jak Maklakiewicz we Wniebowziętych.

    OdpowiedzUsuń
  7. @toyah
    He, he, będę musiał jedna popatrzyć w necie. Tam pewnie jeszcze ciekawsze twarze.
    Swoją drogą przypomina mi to sprawę przyznawania organizacji MŚ w piłce nożnej...

    OdpowiedzUsuń
  8. ...
    kurde, a ja żem myślał, że to toyah w tym aliganckim bi-colore ancugu, naprawdę.

    Jak to się można pomylić.

    W zasadzie to ja zrozumiałem o co chodzi, tylko, że nie pojmuję dlaczego mnie to miałoby obchodzić. Nie blaguję, serio pytam.

    OdpowiedzUsuń
  9. @don esteban
    To ja Ci wytłumaczę. To jest trochę tak, jakby Polska rządzona przez PiS wzięła udział w europejskim konkursie Europejską Stolicę Kultury, mającym na celu promocję nowych europejskich państw, i stanęła na głowie, żeby to wygrać. Żeby pokazać że nikt jak Polska w ostatnich latach nie zrobił takich postępów. Po tych latach komuny i złodziejstwa. I to że Polska na ten tytuł w sposób oczywisty zasługuje byłoby powszechnie uznanym faktem. I wtedy nagle okazałoby się, że ten konkurs wygrały Niemcy.
    A więc tylko tyle. W sumie drobiazg.
    Co do tego gangstera, bardzo mi miło.

    OdpowiedzUsuń
  10. @Toyah

    Ty mi się od naszego Openera odstosunkuj. Dzieciaki pewnie były zmęczone podróżą.
    I sprowadzcie sobie Princa jak potraficie. No.

    Aha i jeszcze jedno - Gdańsk to jest pipidówa, Gdynia się liczy.

    OdpowiedzUsuń
  11. @jazgdyni
    Ależ my wszyscy bardzo Openera lubimy. Inna sprawa że po tym co ten Ziółkowski w tym roku odstawił, wygląda na to że zbliża się koniec. Zwłaszcza gdy się okaże, że Prince w ostatnim momencie odwoła.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  13. A tak przy okazji, to może ktoś wie co jest obecnie Europejską Stolicą Kultury?

    OdpowiedzUsuń
  14. @JSW
    W Polsce chyba Kraków.

    OdpowiedzUsuń
  15. W tym roku są to: Turku (Finlandia), Tallinn (Estonia)

    OdpowiedzUsuń
  16. A odnośnie tekstu, to się jak najbardziej zgadzam.

    Ja wprawdzie przed rokiem 89 obserwować Katowic nie mogłam, ale później z roku na rok coraz bardziej świadomie to robiłam i rzeczywiście miasto było takim smutnym miastem, w którym nic się nie dzieje i zasypia po zmroku.

    Ten konkurs był dla nas ogromnym kopem. W moich oczach Katowice stały się kolorowe i wesołe. Okazało się, że jest mnóstwo ludzi, którzy chcą to miasto zmienić i którzy chcą z tej zmiany korzystać. Dzieje się naprawdę sporo. Ostatnio pomagałam organizować nowy festiwal Ars Independent i było sporo gości z zagranicy, każdy z nich mówił, że kocha Katowice i przebywanie nocą na Mariackiej.

    Obawiałam się po ogłoszeniu wyników, że Katowice nie będą miały już motywacji i znowu staną się szare i smutne, na szczęście okazało się, że w 2015 prawdopodobnie powstanie Katowice Metropolia Kultury, biuro i ludzie zostają, projekty będą dalej realizowane.
    Tak trzymać!

    Rzeczywiście to my i Lublin najbardziej na ten tytuł zasługiwaliśmy.

    Co do Pana Ministra, to jest on uważany za jednego z najlepszych ministrów w tym rządzie, ale to był strzał w stopę, nawet jak tłumaczył, że to już dawno temu te pieniądze chciał przeznaczyć, czy coś.

    OdpowiedzUsuń
  17. @biddkrrr
    W takim rządzie nawet gdyby ministrem kultury został sam Donald Tusk, nic by z tego nie wyszło, bo czasy są zbyt poważne, by się zajmować czymś tak abstrakcyjnym jak kultura. O ile oczywiście ktoś nie wyszpera tam czegoś co można zmierzyć. Tak jak w tym wypadku.

    OdpowiedzUsuń
  18. @Toyah

    Co ten Ziółkowski narozrabiał?
    Wiesz, że nie jestem na bieżąco.

    OdpowiedzUsuń
  19. @biddkrrr
    Dziękuję za informację. Podzielenie się tą niewątpliwie specjalistyczna wiedzą, że w tym roku zaszczyt ESK pełni: Turku (Finlandia) i Tallinn (Estonia), bez wątpienia doskonale dopełnia wpis toyaha. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  20. @jazgdyni
    Przeczytał sobie listę wykonawców, porównaj ją z tym co przed rokiem i rok temu, to zobaczysz tendencję.

    OdpowiedzUsuń
  21. @Toyah

    Masz rację, widzę to. Tylko czy to jest trwała tendencja?
    Syn, który trochę działa w tej branży, mówi jak trudno się czasem dopasować do kalendarza wykonawcy.
    Zresztą i w Roskilde, do którego nasz Opener jest porównywany, widać i lata lepsze i gorsze.

    No, zobaczymy co nam organizatorzy zaproponują na rok przyszły.

    Myślałem, że alternatywa raczej mniej Cię interesuje. A to przecież główny nurt Gdyni.

    OdpowiedzUsuń
  22. Esteban ok!

    Krzysztof bardzo OK!!!

    OdpowiedzUsuń
  23. @tayfal & toyah

    Okej-okej, ale gdzie toyah? Srebrne gody przeszły, a nowych notek brak.

    Ktoś coś wie?

    OdpowiedzUsuń
  24. No dobrze. Nie przeczytałem poprzedniej notki ze zrozumieniem. Czekam do poniedziałku.

    OdpowiedzUsuń
  25. @don esteban
    Już po godach. Zaraz coś napiszę. Żeby nam wszystkim było raźniej.

    OdpowiedzUsuń
  26. @tayfal
    To dobrze, że bardzo. Bo przez tę przerwę poczułem się trochę jak bez domu. With no direction home, like a complete unknown, like a rolling stone.
    Właśnie tak.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...