poniedziałek, 20 czerwca 2011

Ayo w Zabrzu, Ayo w Polsce

Kiedy siadam do pisania tego tekstu, zdaję sobie sprawę, że przyjdzie za chwilę moment, kiedy okaże się on całkowicie niepotrzebny, a co gorsza, niepotrzebny prawdopodobnie dlatego, że on istotnie jest całkowicie niepotrzebny i bez znaczenia. Mimo to, chodzi mi on po głowie od wczorajszego wieczora, a, jak powszechnie wiadomo, jeśli coś chodzi po głowie, to prędzej czy później trzeba będzie coś z tym zrobić. A zatem ja, wedle świętej zasady, że „co masz zrobić jutro, zrób dziś”, wyrzucam to z siebie właśnie po to, żeby mieć to – nomen omen – z głowy.
Poszło o to, że wczoraj wieczorem pojechałem z moim synem do Zabrza na koncert piosenkarki Ayo, którą bardzo, ale to bardzo lubię. Tu od razu należy się słowo wyjaśnienia. Otóż, kiedy dowiedziałem się, że Ayo będzie śpiewać w okolicy, jak zwykle w takich sytuacjach najpierw się bardzo zapaliłem, a później stopniowo całe emocje ze mnie wyszły, bo to i trzeba zapłacić nie wiadomo ile za te bilety, później tam do tego Zabrza najpierw jechać, później stamtąd wracać, a każdy kto mniej więcej orientuje się w śląskim krajobrazie, wie, że akurat jak idzie o Zabrze, Gliwice, Bytom i Chorzów to od tych czterech punktów na mapie Polski gorszy chyba jest już tylko rynek w Świętochłowicach. Tak się jednak złożyło, że tuż przed tym koncertem, kiedy już wiedziałem, że Ayo, jak będę chciał, to sobie pooglądam najwyżej na płycie DVD z paryskiej Olimpii, okazało się, że ze względu na nikłe zainteresowanie zabrskim występem, bilety na ten koncert sprzedaje Groupon za połowę ceny, no i to sprawę załatwiło. Wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy do tego Zabrza.
Prawdopodobnie, gdyby nie ten Groupon, koncert albo by został odwołany, albo całą publiczność porozsadzanoby na vipowskich miejscach pod sceną owego nieszczęsnego Domu Muzyki i Tańca, a mimo to, kiedy zgasły światła i Ayo z zespołem weszli na scenę, na widowni tak około jednej czwartej miejsc święciło pustkami, a reszta siedziała dokładnie tak, jak się można było spodziewać, czyli jak ludzie, którzy przyszli do Domu Muzyki i Tańca, żeby się odchamić. I oto, nawet ku memu – a więc kogoś kto wie co potrafi Ayo – zdziwieniu, ona w ciągu zaledwie kilkunastu minut doprowadziła tych ludzi do entuzjazmu, jakiego chyba jednak dotychczas nie byłem świadkiem. To co się działo na publiczności i na scenie i w powietrzu pomiędzy, stworzyło taki ogień, że przez drugą część koncertu praktycznie cała publiczność słuchała koncertu na stojąco, oblepiając scenę z każdej strony, tańcząc śpiewając i oczywiście wlepiając oczy w tę kobietę. A trzeba wszystkim wiedzieć, że jeśli jest coś na świecie, w co warto wlepiać oczy – to może być właśnie ona. I nikt więcej.
I stało się też tak, że w pierwszym rzędzie tej sali, tuż pod sceną, siedziały cztery osoby. Był to mężczyzna, nie bardzo już młody, ale zdecydowanie młodszy ode mnie, chyba dwie dziewczyny i jakiś chłopak. Wszyscy młodzi, ale już chyba dorośli. Coś w stylu młodego ojca z dorosłymi dziećmi. Ponieważ na sali w ogóle, jak się zdaje, nie było nikogo, komu koncert mógł się nie spodobać, ta czwórka reagowała na wszystko co się działo na scenie z właściwym zainteresowaniem. A więc bili brawo, świecili telefonami komórkowymi dla robienia nastroju, a nawet próbowali śpiewać. To co ich jednak odróżniało od całej reszty, to było to, że oni nie stali, lecz siedzieli. A ponieważ siedzieli, nie mogli widzieć, co się dzieje na scenie, bo im zasłaniali tańczący ludzie. A ponieważ ludzie im zasłaniali, to on kazali się ludziom odsunąć, tak by mieć przed sobą puste miejsce i mieć oko na scenę z pozycji siedzącej.
Ayo szalała, tańczyła, skakała po scenie, prosiła ludzi, żeby śpiewali i tańczyli razem z nią, zaprosiła też ich całą kupę na scenę, żeby mieć ich obok siebie, zespół grał jak w transie, ten smutny Dom Muzyki i Tańca w Zabrzu przeżywał godziny swojego życia, a tych czterech ani drgnęło. Ponieważ trudno było utrzymać tę przerwę pod sceną, ludzie zaczęli ich prosić, żeby i oni wstali i się bawili. Zero reakcji. Oni siedzieli w tym swoim pierwszym rzędzie dalej i przeżywali koncert wyłącznie na siedząco. Tylko od czasu do czasu, jak ktoś się niebezpiecznie przysunął, to go odpychali, lub darli mordę, żeby się odsunąć, bo nic nie widać I tak już do samego końca.
A ja się dziś zastanawiam, co to byli za jedni? I dlaczego oni musieli cały czas siedzieć? Wbrew wszystkiemu i wbrew wszystkim? I jedyne co mi przychodzi do głowy, że to musiała być jakaś ważna ekipa z Zabrza. Może ichniejszy wiceprezydent z rodziną, albo jakiś dyrektor, czy prezes jakiejś lokalnej firmy. Ale coś tak czuję, że to jednak był ktoś ze strony politycznej. Chyba jednak wiceprezydent miasta. A jak nie, to w każdym razie z całą pewnością ktoś, kto dostał specjalne zaproszenie na ten koncert i uznał, że nie po to ma miejsca vipowskie, i to jeszcze pierwszym rzędzie, żeby nagle stać jak jakaś wiejska hołota. Owszem, koncert niczego sobie, gwiazda na poziomie, ale bez przesady. W końcu jesteśmy w Domu Muzyki i tańca w Zabrzu, a nie gdzieś na jakiejś buraczanej imprezie.
Nie wiem. Mogę się mylić. Przyczyna tego niezwykłego zachowania mogła być zupełnie inna, ja jednak nie umiem nic wymyślić. W każdym razie, scena ta była szokująca w stopniu nadzwyczajnym.
Pozostaję więc przy wiceprezydencie, lub ewentualnie – właśnie w tym momencie przyszło mi to do głowy – mężu pani prezydent Zabrza z dziećmi. Czemu? Bo raz że to rozwiązanie wydaje mi się najbardziej logiczne, a poza tym pomaga mi tu z siebie wydusić pewną refleksję, do której się czuję szczególnie przywiązany. Otóż, jak już wspomniałem, wśród śląskich miast, jest ta wspomniana przez mnie na początku czwórka, a więc Chorzów, Bytom, Zabrze i Gliwice, które w pierwszych latach naszej transformacji uchodziły za wzór rozwoju i postępu. Pamiętam, że na początku lat 90-tych mówiło się, że Gliwice, Zabrze, Bytom, to miasta z przyszłością. Jak idzie o Chorzów, to on miał tego swojego Kopla, i on też, jak najbardziej, przodował we wszelkich rankingach na nowoczesnego europejskiego samorządowca. Nie trzeba oczywiście przypominać, że każde z tych miast, przez wszystkie te lata, zawsze było rządzone najpierw przez środowiska związane z Unią Wolności, a później z Platformą Obywatelską, niekiedy z nowymi i dawnymi komunistami, a później nawet jeśli w jakiś sposób od jednych, drugich i trzecich wyemancypowane, to niewątpliwie zawsze reprezentujące tzw. Polskę postępową i nowoczesną. W każdym razie, takie PC, lub PiS nie miały tam nigdy wstępu.
Wprawdzie nasze rozważania nie dotyczą Bielska-Bialej, a więc miasta znajdującego się daleko poza tym naszym Śląskiem, niemniej też kiedyś prześlicznego i naprawdę pozytywnie inspirującego. Jest jednak coś, co natychmiast przychodzi do głowy, kiedy porównuje się takie na przykład Gliwice i właśnie Bielsko-Białą, a więc z jednej strony ich kompletny upadek, a jednocześnie ów nieustanny, wspólny tradycyjny element właścicielski pod nazwą Unia Wolności i Jej Dzieci. Kiedy się patrzy na to, do czego władze każdego z tych miast doprowadziły to, o co miały się troszczyć i za co powinny pod każdym względem odpowiadać, to nie ma takiej możliwości, żeby nie zadać sobie pytania, co to za ludzie wzięli na siebie tę robotę. I cóż oni wszyscy mają ze sobą takiego wspólnego, co sprawia, że dziś możemy o nich myśleć jednocześnie i w podobny sposób?
Ja w Zabrzu bywam na tyle rzadko, by wiedzieć o tym mieście absolutne minimum. Nie wiedziałem więc tez, że tuż obok tego Domu Muzyki i Tańca, gdzie wczoraj występowała Ayo, znajduje się park i że ten park nosi imię Jacka Kuronia. Nie wiedziałem też, że przy wejściu do tego parku znajduje się pomnik Jacka Kuronia. Pisałem tu niedawno o pomnikach i myślę, że ten temat nie musi tu wracać przez bardzo długi czas, a już z cała pewnością nie dziś, zaledwie po paru tygodniach. Jednak tak się stało, że wczoraj pojechaliśmy z młodym Toyahem do tego Zabrza i zobaczyliśmy ten pomnik. Najpierw ten pomnik, potem ten straszny peerelowski budynek, to jego dramatycznie ponure wnętrze, tę cudowną Ayo, która z tak pięknym, skutkiem to co się dało tam ożywić, to ożywiła.
No i tych czterech buców, w których nawet ona nie potrafiła tchnąć ducha. Zupełnie na ślepo obstawiam, że to był mąż prezydent Zabrza z jej dziećmi. Jak mówię, robię to całkowicie na ślepo i może się więc okazać, że to wcale nie oni. Jeśli oni – w to mi graj. Jeśli nie, tak jak pisałem na początku, ten wpis jest niemal kompletnie pozbawiony powodu. Niemal. Bo cała reszta, wyłącznie z wynikającymi z niej refleksjami, to absolutna prawda. I niech przynajmniej ten fakt zasłuży na to słowo „niemal”.
A teraz, posłuchajmy sobie Ayo. To moja robota. Ładnie prawda?

10 komentarzy:

  1. @Toyah
    Piekna piosenka.Piekny glos.
    Nie slyszalem o niej wczesniej.
    Czas nadrobic zaleglosci.

    OdpowiedzUsuń
  2. @tobiasz11
    Ona jest zjawiskowa. Naprawdę Cię zachęcam.

    OdpowiedzUsuń
  3. @toyah

    Te wiadomości są obok tematu Twojej notki, ale mimo wszystko jakoś łączą się z tymi miastami zarządzanymi przez UW, PO & all.

    Czy dotarły do Ciebie takie dwie wiadomości:

    WIADOMOŚĆ Nr 1 -
    Planowany na środę koncert Carlosa Santany miał się odbyć na stadionie Legii Warszawa, jednak Urzędu m.st. Warszawy nie wydał zgody organizację imprezy masowej.
    - Zarząd Legii Warszawa informuje, iż planowany na Stadionie Legii w dniu 22 czerwca koncert Carlosa Santany "Santana Guitar Heaven 2011" został odwołany przez organizatora firmę Andromeda - Art Group sp. z o.o. Organizator poinformował w dniu dzisiejszym zarząd Klubu Legia Warszawa, że w związku z brakiem zgody Urzędu m.st. Warszawy na organizację imprezy masowej.
    (źródło: http://www.newsweek.pl/artykuly/sekcje/kultura/koncert-santany-odwolany--powod-brak-zgody-wladz-warszawy,78456,1)

    WIADOMOŚĆ Nr 2
    Szumnie zapowiadanego meczu Polonii Warszawa na stulecie klubu nie będzie. Czarne Koszule odwołały spotkanie z Boca Juniors Buenos Aires. Powodem są względy bezpieczeństwa. Właściciel Polonii Józef Wojciechowski planował rozegranie meczu na stadionie przy Łazienkowskiej.
    (źródło: http://www.tvn24.pl/0,1707703,0,1,polonia-odwolala-swieto-na-legii,wiadomosc.html)

    Wydano około 500 000 000,00 złotych na nowy stadion Legii, i nie jest dostatecznie bezpieczny na przeprowadzanie imprez masowych!!!
    Wszyscy wiemy o co chodzi, ale czy ONI wiedzą, czym to grozi ...

    OdpowiedzUsuń
  4. @Gracjan
    To jest jak najbardziej w temacie. O Santanie słyszałem. Natomiast to drugie to dla mnie nowość. Głupio się cieszyć, ale mimo to się cieszę. Uważam, że oni powinni ten kierunek trzymać.

    OdpowiedzUsuń
  5. @toyah
    niestety nie znam tej piosenkarki ale zawsze jest czas (dopóki żyjemy) aby kogoś/coś dobrego poznać.

    W zwiazku8 z powyższym zastanawiam się czy czasem o zachowanie tej bandy czworga zbytnio się nie czepiasz.
    No bo popatrz, Dom Kultury - należy zachowywać się kulturalnie. Czy to znaczy, ze koniecznie zaraz trzeba skakać?
    A nie można tak jak na występie jakiegoś tenora kulturalnie siedzieć i słuchać a klaskać tylko w antraktach.
    A nie - jak nie przymierzając - w jakiejś dyskotece czy remizie strażackiej po barbarzyńsku wrzeszczeć wymachując kończynami dolnymi i górnymi. Od czasu do czasu robiąc wypad do wc aby wciągnąć jakiś proszek?

    Tak trzeba kulturalnie i nie poddawać się gawiedzi - zobacz wytrzymali Was wszystkich - to się nazywa odporność psychiczna!
    Pewnie są świeżo po szkoleniu.
    Oni się nie poddadzą tak łatwo.
    I zobacz jak to się wpisuje w to co napisał Gracjan - ten dziki tłum na Legii na koncercie jakiegoś dzikusa Santany - jeszcze przyszliby klibole i dopiero by było...

    OdpowiedzUsuń
  6. @raven59
    No tak. To że oni wytrzymali to napięcie, to wyczyn nie lada. Jak myślę o konkurencji dla nich, to do głowy przychodzi mi tylko to półprzytomne dziecko słuchajcie w autobusie hip hopu prosto w telefonu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzieki piękne za AYO! Paczpan, aleś Ty zdolny Toyahu i filmy "kręcić" umiesz.A ogladałeś i sluchałeś możę"kiboli" w TV Trwam?Mowię Ci miodzio! Sojusz kibola z moherem, to jest to!!Udanej podróży "poślubnej".Już nie zawracam głoay.

    OdpowiedzUsuń
  8. @kryska
    Cieszę się że Ci się spodobało.

    OdpowiedzUsuń
  9. @kryska
    Nie mam TV Trwam niestety. Ale i tak wygramy.

    OdpowiedzUsuń
  10. @kryska

    No właśnie i to jest to czego ja nie rozumiem w wyjaśnieniach LEMMINGA. Obawiam się, że z jego wiedzą i doświadczeniami taki sojusz jest niemożliwy.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...