Dziś już mam oczywiście swoje lata, a z tymi latami, pewne bardzo typowe myśli, niemniej muszę przyznać, że jak idzie o myślenie o śmierci, towarzyszy mi ono właściwie od zawsze. Nie mam tu na myśli jakiś szczególnych obsesji, od których – pomijając krótki okres lat szczenięcych – byłem raczej wolny, lecz zwykłą świadomość tej tajemnicy, która w moim wypadku od czasu do czasu powodowała autentyczne drżenie. Obecnie mam tak, że kiedy dowiaduję się, że ktoś umarł, lub choćby zachorował na tyle poważnie, że bardzo łatwo umrzeć może, to przede wszystkim się tą śmiercią, czy tylko jej perspektywą przejmuję, a na dodatek, oczywiście, nie umiem nie wkomponować w ten nastrój siebie samego.
Miałem nie pisać dziś o śmierci, lecz o życiu. Życiu, owszem, poplątanym jak jasna cholera, pełnym tak potężnych inspiracji, że wręcz nie pozwalających spokojnie umrzeć, o ludziach, którzy swoim właśnie życiem, a nie śmiercią, pootwierali drzwi, które dotychczas wydawały się zamknięte na siedem spustów i pokazali nam z przeraźliwą wyrazistością, do czego zdolny jest człowiek opętany – ale jednak o życiu. Nie o śmierci. Tymczasem zmarł Maciej Zembaty i zwykłe dla tego miejsca refleksje będą musiały jeszcze chwilę poczekać.
Co mnie obchodzi Maciej Zembaty? Powiem zupełnie szczerze, że gdyby nie jeden naprawdę drobny element jego życia, zupełnie nic. To co mam do powiedzenia na temat Macieja Zembatego w żadnej mierze nie przekracza tego, co mam do powiedzenia na temat Marii Czubaszek, Jacka Janczarskiego, Jana Kaczmarka, Stefana Friedmana, Jana Tadeusza Stanisławskiego i całej plejady innych radiowych kabareciarzy sprzed lat, których kiedyś chętnie słuchałem, a czasem nawet podziwiałem, ale po których zostało dziś już tylko wspomnienie. A więc pamiętam, jak kiedyś zadzwoniłem do jakiegoś trójkowego programu, prowadzonego przez właśnie Macieja Zembatego – nazywał się chyba ‘Mój program na antenie’ – i on właśnie odebrał telefon, ja mu powiedziałem, że jest mi bardzo miło i że bardzo mnie zawsze śmieszyły jego stare jeszcze bardzo programy, w których on puszczał swoje ulubione piosenki, a on powiedział, że jemu też jest bardzo milo i żeby nie mówić do niego ‘pan’, lecz ‘Maciek’.
Pamiętam też oczywiście jego zaangażowanie w promocję Cohena w Polsce. Tyle że, ponieważ ja raczej należałem do fanklubu Dylana, a nie Cohena, samego Cohena, w odróżnieniu wielu młodych dziewcząt i chłopców, znałem jeszcze przed Zębatym, a język szczęśliwie też znałem na tyle, by sobie piosenki Cohena tłumaczyć samodzielnie, jego dzieło nie było mi tu do niczego potrzebne. Wręcz przeciwnie – Zembaty śpiewający Cohena wyłącznie mnie irytował.
Jest jednak coś, co uważam za autentyczny wkład Zembatego w całą polską współczesną kulturę, i to wkład tak silny, że, przynajmniej z mojego punktu widzenia, wręcz tę kulturę zmieniający. Mam tu na myśli piosenkę, którą on w pewnym momencie swojego życia napisał do muzyki marsza żałobnego Chopina. Zastanawiam się, czy to dlatego, że w tamtych latach, kiedy ta piosenka była przebojem, sam osobiście byłem bardziej od innych zaangażowany w tę część polskiej rozrywki, czy może wszyscy, którzy w tamtym czasie słyszeli tę piosenkę już na zawsze pozostali nią skażeni, niemniej jednak pozostaje faktem, że kiedy dziś słyszę melodię szopenowskiego marsza – tak niebywale porażającą w swoim smutku – nie potrafię nie podśpiewywać sobie pod nosem tekstu, który Maciej Zembaty kiedyś, kiedy był jeszcze młody i silny, uznał za stosowne do niej dopisać.
Jest oczywiście możliwe, że każdy kto czyta ten tekst wie, o czym mówię, ale na wszelki wypadek sprawę przybliżę. Otóż piosenka Zembatego zaczyna się tak: „Jak dobrze mi w pozycji tej, w pozycji horyzontalnej”. Później jest jeszcze zabawniej, czyli na przykład: „Choć właśnie pada - pada deszcz ,w dębowej trumnie sucho jest. Ubodzy krewni przemoczeni są zupełnie. Żona pewnie się przeziębi”. No i wreszcie, już pod sam koniec, tak: „O wieko bębnią krople dżdżu, kołyszą słodko mnie do snu. Ubogim krewnym trumna wrzyna się w ramiona i już ledwo idzie żona. Raz dwa i lewa! Raz dwa i lewa!”
Uczeni specjaliści od spraw kultury, to co przedstawiłem powyżej, nazywają ‘czarnym humorem’, a ja oczywiście jestem w stanie ten opis przyjąć i zaakceptować. Nawet jeśli, jak już napisałem na początku, śmierć, na ten swój osobliwy sposób, traktuję – nomen omen – śmiertelnie poważnie. To co mnie jednak tu uderza na tyle, by dziś w ogóle o śp. Macieju Zembatym i jego piosence pisać, to oczywiście, poza oczywiście samym tu niezwykłym pomysłem, by podmiotem lirycznym tego utworu był człowiek, który umarł i ów fakt swojej śmierci uważał za świetny żart, to, że jakimś absolutnie niezwykłym gestem – Bóg jeden wie, tak naprawdę czyim – ten tekst wkomponował się już na zawsze w melodię tego strasznego marsza. I teraz, kiedy Maciej Zembaty, jak się okazuje, nagle zmarł i sam znalazł się w owej „dębowej trumnie” zlewanej kroplami deszczu, myślę sobie, że oczywiście jest całkiem możliwe, że zasługi Zębatego dla naszej kultury leżą bardziej po stronie zajmowanej przez Leonarda Cohena, tyle że obawiam się, że jest jednak inaczej. Że Maciej Zembaty w zupełnie inny sposób zmienił nasze życie.
Czy o ten marsz mam do Zembatego pretensje? Nie. I powiem to jeszcze raz. O ten marsz do Zembatego pretensji nie mam. Przede wszystkim, uważam, że to jest naprawdę bardzo dobrze i dowcipnie napisany tekst, i że, co więcej, nie ma w tym nic złego, by ktoś – ratując się być może jak tylko potrafi przed swoim własnym lękiem przed śmiercią – postanowił być może sobie z niej pożartować. Natomiast dziś dręczy mnie jednak jedyna myśl. Że Maciej Zembaty leży dziś w tej swojej rozpaczliwie smutnej trumnie i chyba jednak nie jest mu do śmiechu. Ani jemu, ani też jego bliskim i jego rodzinie. I że nawet jeśli jakiś cymbał, który nawet dziś nie jest w stanie pojąć tego, co się naprawdę stało, postanowi sobie z tej śmierci dworować, będąc szczerze przekonany, że Maciej Zembaty właśnie tego by sobie od nas dziś życzył, to z całą pewnością nie jest wesoło. Jest smutno jak sto diabłów. Bo w tym deszczu padającym na wieko trumny, choćbyśmy się nie wiadomo jak napinali, nie znajdziemy nic śmiesznego.
A więc jest mi smutno, że i nawet jego śmierć w końcu dopadła. Ale też sobie myślę, że kiedy za parę dni będziemy mieli pogrzeb Macieja Zembatego, wszyscy, którzy przyjdą go żegnać, staną wobec bardzo poważnego kłopotu. Przede wszystkim nie bardzo sobie potrafię wyobrazić, by mu w jego ostatniej drodze nie towarzyszyła melodia żałobnego marsza Chopina. Dlaczego? Raz z tej przyczyny, że to jest melodia w tej sytuacji zwyczajnie oczywista, a dwa, że jeśli jej mu nie zagrają, będzie to gest brzmiący bardzo, ale to bardzo, fałszywie. Z drugiej strony, nie potrafię sobie wyobrazić, by mu ta melodia towarzyszyła. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu. Bo może w pewnym momencie dojść do takiej sytuacji, że cały kondukt zacznie się nagle śmiać. I to by było okropne. Pogrzeb, który zamienia się w parodię może się stać czymś całkowicie nie do zniesienia.
Wypadałoby skończyć te refleksje myślą jakąś bardziej może ogólną. I oczywiście ta myśl będzie. Będzie, bo ona właściwie stoi na samym początku powstania tego tekstu. Jest to myśl z całą pewnością bardzo trywialna, dla niektórych wręcz nieciekawa. Jednak uważam, że nic nie zaszkodzi, jeśli będziemy ja sobie powtarzać. Otóż powinniśmy pamiętać, że wszystko co w życiu robimy, powinniśmy robić z przekonaniem, że przyjdzie czas, gdy ten nasz czyn, czy choćby tylko gest, prędzej czy później odbije się i do nas wróci tak zwanym rykoszetem. I oczywiście, dobrze będzie, jeśli ów rykoszet pozwoli nam zasypiać w spokoju. Gorzej, jeśli nie.
A od tej refleksji, mamy już naprawdę bardzo blisko, by wrócić do naszych zwykłych codziennych politycznych zgryzot. Pierwszy obraz, jaki mi przyszedł do głowy, to Stefan Niesiołowski, aż zacierający ręce na samą myśl o tym, że Jarosława Kaczyńskiego będzie można oficjalnie uznać za obłąkanego. Ale o tym już pewnie następnym razem.
Jeśli ktoś uznał ten tekst za wart przeczytania, a może i dalszych refleksji, bardzo jest mi z tą myślą dobrze. Będzie mi jednak jeszcze lepiej, jeśli dzięki niemu, ktoś uzna za odpowiedni gest wsparcie tego bloga pod podanym obok numerem konta. Dziękuję wszystkim bardzo serdecznie.
No i przez Ciebie spóźniłam się na pociąg, następny za godzinę.
OdpowiedzUsuńOd bardzo dawna myślę o tym, o czym właśnie napisałeś. To znaczy nie o Zembatym (nawiasem mówiąc, on nigdy nie śpiewał, tylko melorecytował...), ale o tym, że myśl o śmierci i o tym, co po nas zostanie na tym świecie, jest dobrym lekarstwem przeciw głupim i złym uczynkom. Przynajmniej dla mnie. Jeśli chodzi o rozliczenie z Bogiem, zawsze możemy mieć nadzieję na przebaczenie. Ale gorzej z ludzką pamięcią, z tym, co zostawimy naszym dzieciom.
I patrząc na to, co wyprawiają ludzie systemu, zastanawiam się, czy ktoś im dał gwarancję długiego życia? Że mają masę czasu, żeby wszystko odszczekać i zatrzeć w ludzkiej pamięci i stać się niewinnymi jak w dniu narodzin? Straszna pamięć po nich zostanie. Choćby po takim Niesiolowskim.
@Marylka
OdpowiedzUsuńPrawda że to fascynujący temat? I teraz, jeśli idzie o Zembatego, to mamy do czynienia ze zwykłą, głupią beztroską. Lub ze zrozumiałą akurat tu desperacją. No ale taki Niesiołowski. Jego już tylko może uratować to że jest do tego stopnia psychicznie uszkodzony, że zapomniał o śmierci.
@ Toyah
OdpowiedzUsuńLubilem i szanowalem Macieja Zembatego lecz...
Przeczytalem dzis,gdzies komentarz pod informacja o jego smierci-
" Nigdy wiecej nie ryzykuj jednym slowem,moge pozniej nie zapomniec co mi powiesz"-Szczepanik
Pasuje chyba do meritum powyzszego tekstu?
Pozdrawiam
@Tobiasz11
OdpowiedzUsuńBrzmi dobrze, tyle że przez brak kontekstu tej wypowiedzi, ona pozostaje dla mnie w dużym stopniu niezrozumiała.
@Toyah
OdpowiedzUsuńKontekstu nie bylo,ktos przytoczyl tylko ten kawalek tekstu Szczepanika jako caly komentarz.
Moim zdaniem celnie.
Toyahu,
OdpowiedzUsuńto chyba jeden z najlepszych Twoich tekstów. Wiesz, że ja zapomniałam,że to właśnie Zembaty napisał słowa do tego marszu ? Często to sobie nuciłam jako młoda dziewczyna. I naturalnie było to dla mnie wyłącznie zabawne.Dzisiaj pokazuje się zupełnie inna strona.Kiedy przechodzi się smugę cienia, wszystko wygląda inaczej. Mnie Maciej Zembaty wprowadził w muzykę Cohena,pamiętam że kupowałam takie czasopismo,,nazywało się chyba "Radar" i właśnie na ostatniej stronie były tłumaczenia tekstów Leonarda C. Byłam w klasie francuskiej,więc potrzebowałam.Nie do wiary, że takie były fascynacje młodzieży wtedy, prawda ?
Jeszcze Ci powiem,że znowu długo mnie tu nie było, bo bawiłam na Podkarpaciu,wśród wspaniałych ludzi. Planujemy się tam wynieść.
I na pewno Ciebie i Toyahową chętnie ugościmy, jak już wszystko będzie gotowe.
A co do Niesiołowskiego, on zmierza w kierunku, którego nie można ogarnąć. To leży poza naszymi możliwościami.
@Agnieszka Moitrot
OdpowiedzUsuńPodkarpacie brzmi bardzo dobrze. Dziękuję za (już) zaproszenie.
Toyahu,
OdpowiedzUsuńnawet bardzo dobrze brzmi. W przyszłym roku powinno być już wszystko gotowe. Mam dosyć tego miejsca,gdzie jestem teraz.
Niektóre teksty mamy wdrukowane w głowę.I ten tekst Zembategi zawsze mnie prześladuje w każdym kondukcie.Ale nie jest mi do śmiechu, tylko słysze te krople deszczu uderzającr o dębowe wieko.Ale właśnie tak to jest,że zaczyna się Marsz Żalbny, a ja już ...., że zaczyna się Polonez As - dur a już....Wychodzi na to,że jestem nieodporna na Słowo.Dzięki za Twoje Słowo.
OdpowiedzUsuń@Toyah
OdpowiedzUsuńJak wcześniej kiedyś pisałem nie znam szczególnie angielskiego, dlatego dla mnie Zembaty przybliżał Cohena.
To co jednak zrobił Zembaty z marszem żałobnym ja odbieram - w sumie - pozytywnie. W pewnym sensie oswoił śmierć.
Śmierć dla ludzi wierzących jest tylko przejściem do lepszego świata. Wierzących to znaczy szukających doskonałości w Chrystusie.
Nie wierzy ten, który kto tej doskonałości nie szuka.
Taki człowiek boi się śmierci.
A jednocześnie po śmierci osoby bliskiej smucimy się i płaczemy! Dlaczego?
Przecież jeżeli ktoś żył w wierze wstępuje do lepszego świata.
Jak to kiedyś powiedział pewien ksiądz po śmierci mojego teścia:
"Czyż nie smucimy się gdy ktoś nam bliski wyrusza w daleką i długą podróż? Przecież wiemy, że znowu się spotkamy a jednak się smucimy.
A przecież wierzymy, że znowu się spotkamy. Mamy prawo się smucić.
Musimy jednak wierzyć że znowu się spotkamy."
Jest nam smutno ale przecież wierzymy, że Oni są już w tym lepszym świecie bo wiemy, że byli dobrymi ludźmi, pełnymi wiary. O Nich nie musimy się martwić.
Martwmy się o nas i tych, którzy nas otaczają bo nam i im ta wiara jest potrzebna.
Niektórzy - ci bez wiary - oni otrzymali już swoją nagrodę tutaj, tam będzie jedynie płacz i zgrzytanie zębów...
@tobiasz11
OdpowiedzUsuńSkoro nie wiadomo kto gdzie kiedy i w jakiej sprawie, nie wiemy czy celnie.
@raven59
OdpowiedzUsuńRozumiem, ze jeśli z Twojego komentarza zrozumiałem, że z Ciebie jest taki bohater, że kiedy umrze Ci ktoś bliski, to Ty się nie smucisz, bo wiesz, że on jest już w lepszym świecie, to coś ze mną nie w porządku, a nie z Tobą. Czy tak?
@toyah
OdpowiedzUsuńWiesz dobrze, ze to nie takie proste.
Na tym polega kruchość naszej wiary.
Wierzymy a jednak się smucimy, myślę że to normalne, bo zawsze żal się nam rozstawać.
W Nowym Orleanie podczas przemarszu konduktu grają i śpiewają okazując m.in. radość - ile jest w tym udawanej radości aby być w zgodzie z tradycją? Nie wiem.
Zawsze się smucę gdy umiera ktoś bliski nawet obcy ale bliski.
@Toyah
OdpowiedzUsuńOK.nie ma o czym gadac.
Dobranoc.
@Toyah
OdpowiedzUsuńKtoś kłamie, jeśli twierdzi, że myśli o śmierci nie towarzyszą mu przez całe dorosłe życie.
I to myśli niewesołe.
Jako, że mieszkam blisko Kartuz, bardzo wcześnie wytłumaczono mi znaczenie . I już w młodości wiało grozą.
No i wtedy te krople dżdżu bębniące o wieko pozwoliły nabrać słusznego dystansu.
Piękny tekst.
Chyba mamy podobną wrażliwość.
Dużo pracuję nad oswojeniem zjawiska śmierci. Teraz jestem na etapie okropnego żalu.
Czasem myślę, że byłoby mi lżej, gdyby jakaś okropna, kosmiczna katastrofa zabrała nas wszystkich razem.
Myśl, że ukochana żona będzie tu, a ja tam, albo odwrotnie, jest nie do zniesienia...
O tym Maciej Zembaty nie pomyślał.
Może jeszcze coś wymyślę.
Jakąś uniwersalną pociechę na śmierć.
@PS
OdpowiedzUsuńNieprawidłowe użycie złych nawiasów wycięło mi ze zdania dwa słowa.
Powinno być:
Jako, że mieszkam blisko Kartuz, bardzo wcześnie wytłumaczono mi znaczenie "memento mori".
@raven59
OdpowiedzUsuńSkorą mam wybierać, wolę jednak swoją wiarę, gdzie tajemnica śmierci wciąż pozostaje tajemnicą, a sama śmierć - obojętnie czyja - jest wstrząsem i rozpaczą.
Z Nowym Orleanem argument jest byle jaki. Pogrzeb jest zawsze tylko rytuałem, który następuje później. W jednych kulturach dopiero w czasie pogrzebu ludzie rwą sobie włosy z głowy, w innych - zaczynają tańczyć.
@tobiasz
OdpowiedzUsuńW odpowiedzi na mój tekst o powadze życia i umierania, zacytowałeś fragment jednej z miłosnych piosenek Szczepanika. Dopóki nie znam kontekstu tego komentarza, on się ma do życia i śmierci Zembatego jak pięść do nosa.
Tylko tyle.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńPociecha na śmierć? I to jeszcze uniwersalna? Życzę Ci powodzenia.
@Toyah
OdpowiedzUsuńDziękuję za wsparcie.
Staram się jak mogę. I już mam bliżej niż dalej.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńJa też mam bliżej niż dalej i coś mi się widzi, że z tą pociechą to sprawa raczej beznadziejna. hą to sprawa raczej beznadziejna.
@Toyah
OdpowiedzUsuń"Otóż powinniśmy pamiętać, że wszystko co w życiu robimy, powinniśmy robić z przekonaniem, że przyjdzie czas, gdy ten nasz czyn, czy choćby tylko gest, prędzej czy później odbije się i do nas wróci tak zwanym rykoszetem. I oczywiście, dobrze będzie, jeśli ów rykoszet pozwoli nam zasypiać w spokoju. Gorzej, jeśli nie."
Cytat,ktorego uzylem w moim komentarzu(i nie ma znaczenia czy pochodzi z piosenki,wiersza,prozy-milosnej,bolesnej czy chwalebnej)pasuje jak najbardziej to istoty Twego tekstu o smierci i odpowiedzialnosci za czyny,slowa i gesty.
Jesli w dalszym ciagu uwazasz,ze ma sie jak piesc do nosa-nie rozumiemy sie zupelnie.
Pozdrawiam Cie
Szczerze powiedziwszy nie cenilam nigdy tworczosci tego poety.
OdpowiedzUsuńA co do pamieci o obecnych politykach - wiedza, ze pamiec ludzka trwa krotko, a to co zostanie na papierze i w przekazach medialnych trwa dluzej i to mozna zmienic, przeksztalcic, przeinaczyc. I moze sie zdarzyc na przyklad, ze za sto lat Niesiolowski bedzie uwazany za wspanialego czlowieka, madrego i zrownowazonego patriote - bo tak spreparowany przekaz medialny po nim zostanie - inne przekazy zostana gdzies zniszczone i zapomniane. A ludzie znajacy tego pajaca z mediow zwyczajnie zabiora swoja pamiec do grobu.
Nie wiadomo co bedzie w podrecznikach historii o naszych czasach za 100 czy 200 lat. Zalezy kto bedzie rzadzil krajem i pamiecia.