wtorek, 30 listopada 2010

Mleczko: Suplement

Bóg mi świadkiem, że mój niedawny wpis o Mleczce, miał być jedynym na temat tego artysty. Ani zanim zacząłem o nim pisać, ani w trakcie tego pisania, ani tym bardziej już po napisaniu tego tekstu, nawet do głowy mi nie przyszło, by się nim i jego twórczością więcej zajmować. No i proszę sobie wyobrazić, że w tym postanowieniu nie udało mi się wytrwać ani nawet tygodnia. Bo cóż mianowicie takiego się wydarzyło? Otóż w jakimś momencie zajrzałem jeszcze raz do tej niezwykłej książeczki, wlazłem na ostatnie jej strony, patrzę… a tu się nagle okazuje, że każdy z tych mleczowych żartów jest przetłumaczony na język angielski. Najpewniej po to, by również ludzie, którzy nie znają języka polskiego, mogli się też pośmiać.
Ktoś się zapyta, po jaka cholerę i z jakimi nadziejami należy tłumaczyć dowcipy na języki obce? Odpowiedź jest równie prosta jak samo pytanie. Otóż niekiedy – choć bardzo rzadko – żart może zabrzmieć śmiesznie w różnych językach. Czasem zdarza się, że – ze względu na poważne różnice kulturowe – on wprawdzie nie brzmi śmiesznie, ale można przeczytać to tłumaczenie, pomyśleć i pokiwać głową, że aha… już wiem, o co chodzi. Na przykład dowcipy z amerykańskiego New Yorkera wymagają bardzo poważnego przestawienia się, głównie intelektualnego. Najczęściej jednak tłumaczenie żartów na języki obce jest pozbawione jakiegokolwiek sensu, a już zwłaszcza gdy tłumacz wychodzi z założenia, że skoro ‘stół’ po angielsku to ‘table’ – to wystarczy to wiedzieć, żeby całe przedsięwzięcie poszło już dalej, jak z płatka. A zatem na pytanie, po co tłumaczyć dowcipy, można jedynie odpowiedzieć, że po nic.
Mimo tej oczywistości, wydawca Mleczki uznał, że będzie dobrze, jeśli zrywanie boków na dowcip Andrzeja Mleczki stanie się udziałem całego świata, a nie tylko wykształconej części polskiego społeczeństwa, i wynajął tłumacza, żeby zrobił światu dobrze. Co z tego powstało? Jestem pewien, że nie muszę tego wyjaśniać nikomu, w tym nawet osobom tak prostym i bezpretensjonalnym, jak czytelnicy tego bloga. A jeśli dodam, że wynajęty przez Wydawnictwo człowiek język angielski zna bardzo pobieżnie, otrzymamy pełny obraz, bez jednego niepotrzebnego słowa.
Problem natomiast pozostaje, czy Andrzej Mleczko wiedział, co Wydawnictwo zrobi z jego twórczością, czy może nikt go w tych Iskrach – bo to Iskry – o nic nie pytał, i jego dobrodzieje zwyczajnie wystawili go na odstrzał. A prawda jest, jeśli nie taka, to jeszcze gorsza. Te kilka stron tłumaczenia rysunków Mleczki na język angielski, i to tłumaczenia na takim poziomie niekompetencji, stanowią autentyczny, bezwzględny i całkowicie morderczy odstrzał. Kiedy czytam te angielskie zdania, a każde przypisane indywidualnie do pojedynczego obrazka, nagle widzę najlepiej jak się tylko da, jakie te żarty są gówniane, jeśli spojrzeć na nie z choćby minimalnie zobiektywizowanej perspektywy.
No i wtedy zastanawiam się jeszcze bardziej – czy Mleczko wiedział, że tak będzie wyglądał ten jego album? I myślę sobie, że on to musiał wiedzieć. Po pierwsze, nie wyobrażam sobie, żeby przed wydaniem takiej książki, wydawca nie skonsultował się z autorem w sprawie tak istotnej, jak te tłumaczenia. Co więcej, nie wydaje mi się możliwe, żeby w momencie jak te tłumaczenia już powstały, autor oryginału nie miał w nie wglądu. Po trzecie natomiast, kiedy widzę poziom tych tłumaczeń, biorę bardzo poważnie pod uwagę, że ich autorem jest sam Andrzej Mleczko. Szukam wszędzie nazwiska tłumacza i tam nie ma na ten temat ani słowa. Gdybym ja wykonał tę robotę, bardzo by mi zależało, żeby moje nazwisko tam się znalazło. A tu nic. Z tego względu, mam podejrzenie graniczące z pewnością, że Mleczko nie dość, że wiedział, że te jego dowcipy zostaną przetłumaczone na język angielski, to prawdopodobnie sam na to rozwiązanie naciskał, a co więcej osobiście tego tłumaczenia dokonał. A to już sprawia, że nawet najwięksi krytycy tego, że ja się wziąłem za Mleczkę raz jeszcze, zrozumieją, że innego wyjścia nie było. Ten suplement musiał powstać.
Żeby, jak pisałem wcześniej, wyobrazić sobie co z rysunkami Mleczki robią angielskie podpisy, nie trzeba dawać przykładów, ale jeden na wszelki wypadek podam. Oto kultowy obrazek Artysty z nosorożcem kopulującym z żyrafą i z napisem „Obywatelu, nie pieprz bez sensu”, który, jak się domyślam, wszyscy miłośnicy sztuki Mleczki lubią tak bardzo, że on się musi już ukazywać w każdym wydaniu jego dzieł. A oto angielski podpis: „Citizen! Don’t fuck senselessly”.
O no!!! How funny!!!! Please, I’m dying!!!!!
Staram się sięgnąć oczami wyobraźni do tego momentu, gdy Andrzej Mleczko doszedł do wniosku, że jego poczucie humoru i inteligencja są tak wysokie, że z tą wiadomością należy dotrzeć do Europy i świata. Widzę oczami wyobraźni Andrzeja Mleczkę, który jest z siebie tak dumny, że kiedy rysuje kolejny obrazek, natychmiast drugą ręką tłumaczy go na język angielski, a później, kiedy już ma tę eksportową wersję gotową, idzie do wydawcy i negocjując warunki, dodaje: „Ale proszę pamiętać. Musimy dać też wersję angielską. Żeby, wie pan, ci co nie znają polskiego, też się pośmiali”. Na co wydawca mówi: „No wie pan, po angielsku to nie będzie już takie śmieszne”. A Mleczko na to obrażony: „No co pan! Wielka sztuka, to sztuka uniwersalna. A poza tym, ja akurat znam angielski świetnie, więc wiem jak zrobić, żeby było dobrze. Proszę mi zaufać.” No i pokazuje mu rysunek na którym widać bluzy z orłem w koronie, kij baseballowy, podpis "Odzież wszechpolska" i angielskie tłumaczenie dowcipu: „Radically Rightist Polish Youth’s Organisation Uniforms”.
A ja sobie wyobrażam, jak dalej ten obrazek zaczyna robić zawrotną karierę na świecie. I trafia nie tylko do środowisk anglojęzycznych, ale i na przykład do Niemiec, i widzę, jak jakiś Hans patrzy na ten podpis i mruczy pod nosem: „Was ist das? Nicht verstehe. Was ist ‘rightist’? O ja!!!! Es ist gut!!! Polnischen faschisten!!! Es ist sehr komish! Bravo!!!”
Tak sobie myślałem o tym Mleczce, który przecież wszyscy wiemy, jaki jest, a mimo to, wciąż naprawdę potrafi zadziwić. I przyszło mi do głowy, żeby zajrzeć na jego stronę internetową, której adres znalazłem w omawianej książeczce, i sprawdzić, czy on może tam ma też opcję polską i angielską. No i proszę sobie wyobrazić, że nie ma. Nie przyglądałem się dokładnie, ale z tego co zdążyłem zauważyć, dowcipy sa tylko po polsku. Za to w samym środku głównej strony jest coś, co się nazywa ‘dowcip tygodnia’, czy jakoś tak. Opowiem. Siedzi naprzeciwko siebie dwóch panów i jeden z nich mówi: „Musimy utrzymać wysokie standardy. Dlatego, aby zostać w naszej partii, musi pan zdać test na inteligencję.” To jest pierwszy obrazek. Na drugim ten co gada wyciąga jakiś papier, na którym napisane jest „Test na inteligencję żoliborską”.
To jest żart tak wybitny, ze ja wręcz nie mogę znieść, że jego sława ograniczy się tylko do Polski, i to też nie całej. Dlatego więc, w ramach usług dobrej woli, mam dla pana Andrzeja Mleczki prezent. Oto tłumaczenie tego dowcipu na język angielski. Niech on koniecznie tę wersję dołączy. I to jak najszybciej, bo jeszcze, cholera, ludzie się zniecierpliwią i będzie klapa. Proszę rzucić okiem:
Picture number one: We have to keep high standards. This is why, if you want to stay in our party, you must pass the intelligence test.
Picture number two: Żolibórz’s intelligence.
You must understand that this joke is very funny, but not very easy to understand for European and American people. The funny thing about this joke is that Jarosław Kaczyński, who is the leader of a fascist and Catholic party called ‘Prawo i Sprawiedliwość’, which in English is ‘Law and Justice’, is coming from Żolibórz, one of the districts of Warsaw. The joke is not suggesting that the people who are living at Żolibórz are stupid. The thing is, you must understand, that Kaczyński is stupid. You must understand that young, intelligent and educated people in Poland hate Kaczyński, and they are thinking that he is stupid. Everybody who is not stupid is laughing at Kaczyński all the time. So the joke is saying that in Prawo i Sprawiedliwość you can be intelligent only if you pass the test which Jarosław Kaczyński invented. And you know of course that such a test can’t be very difficult! Anyway, if you lived in Poland you would understand immediately that the name Żolibórz is suggesting Kaczyński, and you would be laughing at this joke. People in Poland know it very well and they are laughing very loud at this joke. Also, if you are wondering why in the name ‘Żolibórz’ are so many strange letters, I will explain. This has been typically Polish orthography. The letter ‘ó’ for example is not existing in the English language, and Polish people are pronouncing it like normal ‘u’. But don’t worry about it. This is not very important if you are thinking of the joke".
Jak czytelnicy tego bloga wiedzą, tu nie ma takiej możliwości, żebyśmy się zajmowali nawet tak głupim głupstwem, jak sprawa rysownika Andrzeja Mleczki bez jakichś, choćby minimalnie szerszych, odniesień. A więc i tu nie może być tak, że wszystko się zacznie i skończy na Mleczce. Otóż korzystając z okazji, chciałbym zaapelować do wszystkich osob, które czytają ten blog, a nie podzielają politycznych wyborów, które za jego powstaniem i dalszym losem stoją, by zwrócili uwagę, że opisana przez mnie historia związana z osobą i karierą Andrzeja Mleczki, pokazuje bardzo dobitnie, że dokonaliście fatalnego wyboru. Obstawiliście coś, czego w normalnym świecie obstawiać po prostu nie wypada. Dokonaliście wyboru, który Was zwyczajnie kompromituje. Proszę Was gorąco, nie przynoście już więcej sobie i światu wstydu.

13 komentarzy:

  1. A Ty masz nierówny zgryz!

    Jątrzysz, i tyle.

    Skąd to wiem? Bo najwyraźniej nie przeczytałeś "refleksji tygodnia". Pan Andrzej Mleczko jest bowiem także, co jakimś dziwnym "przypadkiem" (a jak wiemy nie ma przypadków) "umknęło" Twojej uwadze - aforystą, i to jakim!

    refleksja na ten tydzień brzmi: "Zanim powiesz coś bardzo ważnego
    sprawdź czy masz zapięty rozporek."

    I co? Zatkało kakało??!!

    OdpowiedzUsuń
  2. No znów napiszę komentarz...

    Toyahu!

    Cholera, uśmiałem się do łez. Dzięki, znowu dzięki. Cholera, jeżdżę po tym kraju codziennie i jakoś ciągle nie mogę trafić w Twoje okolice. Ale trafię.

    Don Estabanie!

    Czytam Nadberezyńców! Więc drugie dzięki w tym komentarzu są dla Ciebie. Za wskazówkę.

    Jakby Ktoś nie wiedział jeszcze, to wpisać w wyszukiwarkę: Florian Czarnyszewicz "Nadberezyńcy". potem nabyć i czytać.

    To tyle. I ukłony!

    OdpowiedzUsuń
  3. @don esteban
    Zatkało. A coś mi mówiło, żeby tam się uważniej porozgladać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Toyahu!

    Po takim zaproszeniu nie mam wyjścia, będę dawał dymne znaki.

    Poruszony komentarzem Don EstE(sorry za literówkę w poprzednim komentarzu)bana wszedłem na stronę Wielkiego Rysownika i Aforysty.
    Ale to tylko te dwa razy, pierwszy i ostatni, nabiłem klikalność temu debilu. Tyle na jego temat.

    Poza tym gadam z niemal rozpiętym rozpiętym rozporkiem, bo idę spąć.

    Dobranoc!

    OdpowiedzUsuń
  5. @All
    Dziękuję Toyahowi i wszystkim Komentatorom. Zajrzałam tu na dobranoc i dostałam ataku śmiechu, co znakomicie oczyściło mi zadymione płuca. Idę spać chwilowo uzdrowiona!

    OdpowiedzUsuń
  6. Megalomania powiązana z wydumaną wspaniałą znajomością języków jest dość powszechna wśród polskich "artystów" czy "twórców".

    Czytam równie gładko po polsku, jak i po angielsku. I to tak od lat 30. Ale do głowy by mi nie przyszło, aby brać się za tłumaczenia. I to w obie strony.
    A fakt dodatkowy - im krótsza forma, tym masakrycznie trudniej.

    Onegdaj rozśmieszył mnie jeden dziennikarzyna, jakiś Durczok, czy Kuźniar, który złośliwie chciał sprawdzić postępy przyswajania języka przez Z. Ziobrę, pytając typowym dla marnie kumatych, dobrze wykształconych, z dużych miast teksańskim akcentem "How is your english?" Taki poliglota, no,no.

    A sam Toyahu wiesz najlepiej, że nie jest nam, Polakom łatwo z językami.
    No, ale spróbuj to powiedzieć Mleczce.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Toyah

    A ja się uśmiałam dziś - dzięki. Na stronę AM nie włażę. Jeszcze do mojego wczorajszego wpisu: Ty Toyahu zdecydowanie nie jesteś zwykły.

    OdpowiedzUsuń
  8. Toyahu

    Przyznaję, że żarty Mleczki nigdy mnie nie śmieszyły, chociaż na poziomie polszczyzny można dostrzec w nich jakiś koncept, jak chociażby z tą "odzieżą wszechpolską". Tłumaczenie nieprzekładalnego jest nie tylko śmieszne, ale i żałosne, no i pokazuje całą mizerię intelektualną autora i jego wydawcy.
    Mówi też wiele o kompleksach polskich "artystów" i potrzebie wejścia na europejskie salony. Chociaż zważywszy poziom tego tłumaczenia, myślę że przeznaczone jest głównie dla rodzimej gawiedzi, aby pokazać z jakim to międzynarodowym artystą mamy do czynienia.
    Poziom żarcików Mleczki nigdy nie rzucał na kolana, ale odkąd stały się zaangażowane politycznie to już jest równia pochyła. Jestem pewna, że nie śmieszą nawet tych, którzy publicznie zachwycają się "mistrzem".

    To jest zresztą przyczynek do poziomu polskiej satyry w ostatnich latach, jak i do stanu "elit" opiniotwórczych. Mleczko jest chyba uczestnikiem tych opisywanych przez Ciebie "śniadań mistrzów"?

    Najgorsze jest to, że taki dureń nie widzi własnej śmieszności i nie ma nikogo, kto by mu to uświadomił. Wszyscy chodzą wokół niego na paluszkach i utwierdzają go w przekonaniu, że jest świetny.

    I tak się ta elitka kisi we własnym sosie.

    OdpowiedzUsuń
  9. @Marylko
    Cieszę się, że wziąłem skuteczny udział w oddymianiu Twoich płuc.
    Bądź zdrowa!

    OdpowiedzUsuń
  10. @jazgdyni
    Pisałem tu dwa razy o tych dziennikarzach z ich kompleksami. To jest rzeczywiście ciekawa sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  11. @Gemma
    Jak to miło nagle wszystkich rozśmieszyć! Trzeba tylko uważać, żeby nie skończyć jak Mleczko.

    OdpowiedzUsuń
  12. @Ginewra
    On akurat musi być szczególnie hołubiony. Te wszystkie galerie, te albumy, te wystepy w telewizji...
    No a to, że on się wziął za politykę, też musi z tego wynikać. W końcu taki stan umysłu można tylko osiągnąć przez bardzo określone kontakty towarzyskie.
    Weźmy takiego Raczkowskiego, którego obrazki akurat ja bardzo lubię. On politycznie, jak się zdaje, jest podobnie określony jak Mleczko, a z jakiegoś powodu ogromna większość jego rysunków, jakie znam, dotyczy spraw ogólnoludzkich. A więc to jest kwestia bycia albo artystą, albo... czymś właśnie takim jak Mleczko. Albo ten żartowniś z Gazety Polskiej. I tyle.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...