niedziela, 21 listopada 2010

Samotność długodystansowca... raz jeszcze

Nawet jeśli od tygodnia nie śledzi się zbyt uważnie wydarzeń, jakie otaczają naszą scenę polityczną, ze szczególnym uwzględnieniem Prawa i Sprawiedliwości, nie sposób nie zauważyć i przyznać, że – owszem, mamy kryzys. Skoro z partii odchodzi grupa polityków, może akurat nie najważniejszych, ale też nie byle jakich, i uruchamia projekt, którego jedynym celem jest tę jeszcze niedawno swoją partię unicestwić – to bardzo dobrze nie jest. Przyznając ten fakt, muszę jednak zaapelować do wszystkich tych, którzy załamują ręce nad tym, co się dzieje, żeby może trochę, jak to mówią młodsi od nas – wyluzowali. Naturalnie, nie dlatego, że jest lepiej niż się zdaje, ale paradoksalnie z powodów o wiele bardziej znaczących. Z takich mianowicie, że to się nie dzieje ani po raz pierwszy, ani po raz drugi, ani nawet po raz trzeci. A więc tego potwora już akurat dobrze znamy.
Napisałem kiedyś na swoim blogu tekst, poświęcony Jarosławowi Kaczyńskiemu, a będący reakcją na artykuł nikogo innego jak Piotra Semki, w którym Semka, z jakiegoś powodu – dziś już, co tu akurat bardzo istotne, kompletnie bez znaczenia – postanowił nas trochę postraszyć tym, że oto nastaje koniec wszystkiego tego, co reprezentowali Jarosław Kaczyński i jego świętej pamięci brat. Napisałem, że powody dla których Semka opublikował wówczas swój tekst są bez znaczenia, ale to nie do końca prawda. Pośrednie – owszem, natomiast powody bezpośrednie, przez swoją porażającą typowość, wcale nie. Poszło bowiem, jak zawsze o sondaże. Zobaczył Semka sondaże i uznał, że już po Kaczyńskim. A ja wówczas tę jego histeryczną reakcję zauważyłem, a dziś wciąż bardzo dobrze pamiętam.
Podobnie jednak jak wówczas nie bardzo chciałem pisać o Semce, tym bardziej nie chcę pisać o nim dziś. Ale podobnie też, jak wówczas moim celem było przedstawienie refleksji na temat „wiary, wytrwałości, ale również najbardziej podstawowego poczuciu szacunku do samego siebie”, tym bardziej właśnie dziś pragnę głosić potęgę wiary, wytrwałości i szacunku do tego co robimy i co nam pozawala chodzić z podniesionym czołem. Pozwolę sobie więc dziś – choćby przez to, że moja biedna córka chodzi ponura jak nie wiem co i powoli traci wiarę – nawiązać troszkę do tamtego, tak już dziś starego tekstu, żeby może ją pocieszyć, a przy okazji wszystkich tych, którzy lubią nie pamiętać.
Każdy z nas dokonał w pewnym momencie jakiegoś wyboru i - ufam głęboko - ten wybór nie był spowodowany tym, że nam się akurat tak opłacało, albo że byliśmy głupi, czy po prostu naiwni. Wybraliśmy tę drogę, a nie inną, bo byliśmy przekonani, że to jest droga słuszna i na tej drodze będziemy potrafili zachować nasze człowieczeństwo, a jeśli ktoś uważa, że ten ton jest zbyt patetyczny, to niech będzie, że uznaliśmy, że tu nam będzie po prostu wygodnie. Bywało rożnie. Pamiętam, że bywało bardzo różnie. Trzymaliśmy się jednak tej drogi, bo, cokolwiek się działo, wiedzieliśmy, że są rzeczy podstawowe i nawet jeśli od czasu do czasu spadniemy na pysk, to jest to w sumie drobiazg, jeśli porównać to z całością. Więc trwaliśmy i - mam wciąż bardzo silne wrażenie - nie było nam wcale tak źle. A bywało przecież fatalnie.
Dziś, tak jak kiedyś czytałem artykuł Semki, który deklarował utratę wiary, bo zobaczył parę sondaży i uznał, że już wszystko wie, ze wszystkich stron słyszę głosy, że już po Kaczyńskim, bo Joanna Kluzik - Rostowska z paroma kolegami i jedną koleżanką, postanowiła robić polityczną karierę na własną rękę. I to mnie zadziwia, powiem szczerze, jeszcze bardziej, niż wtedy. Przede wszystkim dlatego, że wszyscy mamy swoje doświadczenie, które powinno nas już było czegoś nauczyć, a poza tym mamy najbardziej żywy i cudownie mięsisty przykład Janusza Palikota, polityka, co by o nim nie mówić, znacznie bardziej utalentowanego od wszystkich tych zdrajców razem wziętych, który postanowił wykonać gest dokładnie taki sam, jakiego właśnie jesteśmy świadkami, i poległ nie wydając z siebie nawet piśnięcia. No ale fakty są jakie są, więc zamiast machnąć ręką, trzeba przypominać i wyjaśniać. No to wyjaśniam.
W innym, też już dziś bardzo starym tekście, wyraziłem pretensje do Rafała Ziemkiewicza, że on, człowiek, który, dzięki pewnemu zbiegowi okoliczności, ale również - o czym nie wolno zapominać - przez swoje własne talenty i dzielną pracę, miał szansę naprawdę na wiele, szansę te zmarnował. Zamiast niego, pewne sprawy musieli kontynuować ludzie od niego dzielniejsi, mądrzejsi, bardziej odważni, bardziej cierpliwi i bardziej zdeterminowani. Oni to zadanie pociągnęli i doszli tu, gdzie doszli. Jednak się ani nie poddają, ani nie wątpią, bo wiedzą, że tego talentu i tej szansy marnować nie wolno. W dawnych, bardziej normalnych czasach, było tak, że ci, którzy zostali w tyle, stali cierpliwie i cierpliwie przyglądali się rozwojowi wypadków. Ani nie pomagali, ani nie przeszkadzali. Stali i czekali. W pewnym momencie jednak, z jakiegoś powodu, uznali oni, że dość już tego czekania. Nie wiem, czy to dlatego, że zaczęli mieć jakieś nowe pomysły, czy przez te lata bezczynności nabrali nowej energii i poczuli gotowość, żeby spróbować jeszcze raz, czy może zmądrzeli i chcą nam zaproponować pewne nowe, lepsze rozwiązania. Może i tak. Wątpię jednak,. Z tego co widzę, mam wrażenie, że oni chcą nadal stać i czekać, tyle, że postanowili czekać na coś bardziej interesującego. Coś bardziej ekscytującego. Sami jeszcze do końca nie wiedzą, co to takiego, ale czują, że tak jak jest, jest jakoś nudno.
Jak tu powszechnie wiadomo, jestem bardzo żarliwym zwolennikiem projektu symbolizowanego przez Jarosława Kaczyńskiego. Od osiemnastu lat Jarosław Kaczyński jest dla mnie jedynym politykiem, który potrafi najbardziej skutecznie reprezentować moje pragnienia i moje nadzieje. Był już kiedyś taki czas, że Jarosław Kaczyński był na krawędzi niebytu. Porozumienie Centrum nie istniało, a Jarosław Kaczyński był posłem wyłącznie dzięki wsparciu Jana Olszewskiego i jego kanapowej partii. Brat Jarosława, Lech, był całkowicie poza polityką – o czym dziś już mało kto pamięta przez pięć lat! – i nie było żadnych nadziei na to, że sytuacja może się w jakikolwiek sposób odwrócić. Ani na moment nie zwątpiłem w Jarosława Kaczyńskiego. Wiedziałem, że nie ma nikogo, kto - jak mówię - może skuteczniej wyrażać moje nadzieje i moje ambicje. Ponieważ ja się do tego nie nadawałem, pozostawał on. Jestem wciąż tu gdzie jestem i nie mam ani przez moment poczucia, że coś po drodze spaprałem.
Szczerze powiem, że, tak jak to już bywało wiele razy wcześniej, i dziś nie wiem, jak to będzie dalej. Mam głębokie przekonanie, że zarówno PiS, jak i sam Jarosław Kaczyński, wrócą do władzy Mogę się mylić. Może się okazać, że to może okazać się zbyt wiele, jak na siły jednego w gruncie rzeczy, i to tak ciężko zmasakrowanego człowieka. Ale wierzę, że mu się uda. Zdaję sobie sprawę – tak jak to bywało już wielokrotnie – że sytuacja nie jest lekka. Nie chce mi się nawet powtarzać wszystkich tych słów, które tu już wielokrotnie padały. Ale sytuacja nie jest lekka i, cokolwiek różni specjaliści od objaśniania nam spraw oczywistych powiedzą, jest jasne, że najmniej temu wszystkiemu winny jest Jarosław Kaczyński. Jeśli popełnił on jakiś błąd, którego można by mu było pamiętać, to tylko ten, że w pewnym momencie nie machnął na wszystko ręką i nie przyłączył się do silniejszego. Niewykluczone, że dziś byłby ministrem w rządzie Platformy Obywatelskiej, a może nawet szanowanym powszechnie Marszałkiem Sejmu. A kto wie, czy nawet nie popieranym przez cały naród prezydentem. Bo jest wielkim politykiem i zasłużył na wszelkie honory. Jest jednak jak jest. Kaczyński balansuje na krawędzi, a ja - i jeszcze oprócz mnie całe masy - też balansujemy na krawędzi.
Więc nie wiem, jak będzie dalej. Możliwe, że to, co dziś wydaje mi się oczywiste, czyli nieuchronny i ostateczny upadek tego wielkiego kłamstwa, jakim jest Platforma Obywatelska, jest jedynie złudzeniem. Może ja kompletnie źle zdiagnozowałem stan społecznych nastrojów i ogólny kształt świadomości wyborców. Możliwe, że się fatalnie pomyliłem. Jeśli tak, będzie mi przykro, a najróżniejsi eksperci będą tryumfowali u boku kogoś znacznie silniejszego niż Jarosław Kaczyński. Może nawet u boku kogoś tak niewielkiego jak Joanna Kluzik – Rostowska.
Może jednak się okazać, że mój polityczny węch i moje wyczucie nie zawiodło mnie na moment. Może się okazać, że ta cała zmasowana nagonka na Jarosława Kaczyńskiego, a wcześniej też na jego brata, te nieustanne modlitwy o śmierć dla obu, to nie była taka tylko zabawa emocjami, ale dowód strachu i w gruncie rzeczy pewności, że nic jeszcze nie jest rozstrzygnięte. Że to, z czym kolejny już raz mamy dziś do czynienia, czyli między innymi te przedziwne i zasmucające gesty zwątpienia, to wynik tego strachu, że jeszcze nic do końca nie wiadomo. I że ten strach był jak najbardziej uzasadniony.
W roku 2005 PiS wygrał wybory parlamentarne, a Lech Kaczyński, w powszechnym głosowaniu, został wybrany prezydentem. Od tego czasu, nie ma dnia, żeby ktoś mi tłumaczył, że wystarczy jeszcze parę tygodni, by notowania PiS-u spadły do 7% poparcia. Nie ma jednego dnia, od pięciu już teraz lat, by banda ekspertów nie przekonywała mnie, ze moje oddanie dla PiS-u jest kompletnie irracjonalne. A ja wiem tyle, że od czasu, jak PiS wygrał w roku 2005, sondażowe poparcie dla mojej partii, mimo, że się ciągle waha, utrzymuje się mniej więcej na tym samym poziomie. Wiem jednak coś jeszcze. To mianowicie, ze w roku 2007 na PiS głosowało niemal 2 mln. wyborców więcej, niż przy poprzedniej okazji. Wiem też, że w kolejnych wyborach uzupełniających na Podkarpaciu, PiS wlał swoim kontrkandydatom w sposób absolutnie bezprecedensowy. Ja rozumiem, ze Podkarpacie to Podkarpacie, a nie Sopot, czy Warszawa, na przykład. Ale ja też nie oczekuje, że w Warszawie, lub w Sopocie, co drugi człowiek będzie szanował Jarosława Kaczyńskiego. Wiem wreszcie, że na Jarosława Kaczyńskiego – nie na Kluzik, nie na Migalskiego, nie na tego bufona Poncyliusza, ale na Jarosława Kaczyńskiego – w ostatnich wyborach prezydenckich głosowało 8 milionów ludzi. I wiem, że oni na niego głosowali wcale nie dlatego, że zakochali się w jego łagodności i utrapieniu, ale dlatego, że to własnie oni stworzyli ruch, który został nazwany jak najbardziej słusznie Solidarnymi 2010! A Jarosława Kaczyńskiego uznali za swojego ambasadora.
Ale wiem jeszcze coś. Że im więcej będzie głosów wbijającym nam do głowy, że Platforma Obywatelska jest projektem na wieczność, a Prawo i Sprawiedliwość to był zaledwie eksces w historii, im głośniejsze będą te głosy i im większy w nich udział będą mieli ludzie tacy jak Joanna Kluzik – Rostkowska i wszyscy ci, dla których ona nagle stała się wzorem politycznej skuteczności i politycznego bohaterstwa, tym bardziej te miliony ludzi, dla których PiS pozostaje jedyną ofertą, będą milczeć, i z tym większym hukiem odezwą się któregoś dnia, przy okazji kolejnych wyborów. I wtedy wielu się zdziwi.
I gdzie wtedy będą oni wszyscy? Przyjdą tu znowu i powiedzą, że bardzo się cieszą? Czy tu możliwe, że już jutro?

Powyższy tekst ukazał się w miniony piątek w Warszawskiej Gazecie.

13 komentarzy:

  1. I obyś Toyahu rację miał.



    Pozdr.
    -------------------
    GW nie kupuję.
    TVN nie oglądam.
    TOK FM nie słucham.
    Na Rysiów, Zbysiów i Mira nie głosuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Przemo
    Też bym chciał. Na Podkarpaciu frekwencja o 15.00 była o 10% wyższa niż w Opolu.

    OdpowiedzUsuń
  3. @bkrzysiak
    Cała przyjemność po mojej stronie. Proszę uprzejmie o wspieranie tego bloga.
    Przepraszam, ale tak to wygląda.

    OdpowiedzUsuń
  4. Te magiczne 7%.
    Widzę Toyahu, że też chodzi ci po głowie.

    Bo ja sobie wykombinowałem tak; Jarosław Kaczyński przegrał z panem Komorowskim o ok. 7%. Przegrał, bo miał złych doradców i sztab, który gówno robił.
    Dzisiaj, wg wstępnych szacunków, PIS przegrał wybory samorządowe też o ok. 7%. Przegrał, bo mu jego własny, były sztab wykręcił tuż przed wyborami numer i z medialnym hukiem starał się rozpieprzyć partię.
    Te świadome i wrogie działania tej samej grupy ludzi, to właśnie te 7% strat.
    Czyli, i wydaje mi się, nie jest to tylko optymistyczne myślenie, PIS jest cały czas na tym samym poziomie poparcia co Platforma! Stąd u nich taka panika i gwałtowne ruchy.Wiedzą, że coraz bardziej wystrzeliwują się z ostatniej amunicji. A taką niewątpliwie była grupa, albo głupich albo cynicznie fałszywych i już właściwie kupionych przez PO kolegów JKR.

    I jak to zauważa Tojah, tendencja poparcia PIS jest od lat wzrostowa.
    Więc za rok może być całkiem dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  5. @jazgdyni
    Ja bym bardzo chciał wiedzieć, jak dokładnie wygląda ten mechanizm prowokacji. Pamiętam bardzo dobrze, jak wykańczano Porozumienie Centrum. Dziś mamy niemal dokładną powtórkę tego samego zagrania. Tyle że dochodzi jeszcze ten Smoleńsk.
    Niby wszystko jasne, ale chciałbym kiedyś się dowiedzieć dokładnie, jak wyglądają te rozmowy, te ruchy. Na jakim poziomie. Czy tam idzie bardziej o strach, czy o pieniądze, czy jeszcze o coś innego? Fascynujące w swojej grozie.

    OdpowiedzUsuń
  6. @toyah

    W środowiskach wywiadu istnieje sposób typowania i realizowania werbunku z wykorzystaniem przejawianych przez kandydata swego rodzaju "miłości własnej", zarozumiałości, lub poczucia misji, względnie krzywdy.

    Szuka się więc osób sfrustrowanych brakiem osobistego wpływu i - skutkiem tego - brakiem osobistej sławy, jeśli danej osobie akurat na sławie zależy, bo wielu zależy na cichej satysfakcji połączonej z innymi "fruktami".

    Szuka się więc np. osób o niezrealizowanym apetycie na karierę indywidualną, które kontestują bliskie im otoczenie, że ich zdaniem, uniemożliwia im karierę. Skłonne są walczyć nie z konkurentami kariery, lecz z regułami kariery.

    Może tu jest część wyjaśnienia dla przejścia niektórych osób w stan zwerbowania z niekonieczną tego świadomością. Przynajmniej na początku niekonieczną...

    Ja się na tym szczegółowo nie znam, bo ten świat krzywych luster jest mi obcy. Co nie znaczy, że nie widzę. Ostatnio całkiem często.

    OdpowiedzUsuń
  7. @orjan

    Jak by nie było i wszystkie te ludzkie ułomności odgrywają zapewne ważną rolę, to jednego nie można pominąć - całkowity brak honoru i lojalności.
    I to powoduje, że, pies drapał te dwie rozhisteryzowane baby (przepraszam koleżanki), Migalski, Kamiński, Bielan i reszta towarzystwa nie są ludźmi honoru i jako tacy u mnie na zawsze mają przechlapane.

    OdpowiedzUsuń
  8. @All

    Czy coś wiadomo dlaczego PKW
    nie zamieszcza wyników na swojej stronie?

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam pana Toyaha!
    Z pewnych źródeł dotarły do mnie wieści, że w latach 2002-2004 był Pan aktywnym członkiem Platformy Obywatelskiej w okręgu śląskim. Czy to prawda?

    OdpowiedzUsuń
  10. @orjan
    Mam nadzieję, że kiedyś się tego wszystkiego dowiem. Tego i wszystkiego przy okazji, co było wcześniej.

    OdpowiedzUsuń
  11. @Sagittarius
    Ja mam tyle pytań od wczoraj. Ogladałeś to tzw. Studio Wyborcze? Przecież to byla normalna partyznatka.

    OdpowiedzUsuń
  12. @Tggav
    Ja od września 1990 roku jestem nieprzerwanie przy Kaczyńskim. Najpierw w PC, teraz w PiS-ie.
    A więc - nieprawda.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...