piątek, 5 listopada 2010

Coryllus: Ksiądz z siusiakiem pod klatą

Nie wiem, jak to się stało, ale niepostrzeżenie przestałem oglądać telewizję. Może to być spowodowane tym, ze pani Toyahowa ze względu na swoje dolegliwości, więcej czasu wieczorem spędza przy telewizorze, a ona, jeśli już ma wybierać między Knapikiem, a filmem bollywoodzkim, wybiera to drugie. Ona, jak już ma wybierać – wybiera cokolwiek. Nawet TVN Style. A więc telewizji nie oglądam. Przeklejam teksty z Salonu i się snuję.
O tym, że wydawnictwo Opoka wyprodukowało kalendarz z księżmi dowiedziałem się od mojego kolegi Coryllusa, i od niego też otrzymałem odpowiedni link. Pogadaliśmy oczywiście sobie na tematy zbliżone – choćby o tym, że jak na to wszystko wskazuje, prawdziwy Kościół ostatnio częściej można spotkać na tym blogu, gdzie Prawdy szukają w dużym stopniu ludzie skrajnie niepobożni, choćby tacy jak właśnie sam Coryllus, czy jazgdyni, niż w wydawnictwie Opoka, czy na herbatce u ojca Leona – i rozeszliśmy się do swoich zajęć. Zalinkowany materiał o oczywiście obejrzałem i po obejrzeniu tego co obejrzeć należało, pomyślałem sobie, że napiszę na ten temat tekst i to taki tekst, który zrobi należyty porządek za całym tym biznesem, jaki stoi za niszczeniem mojego Kościoła, a przy okazji kopnie w każdą wypudrowaną dupkę z tego biznesu żyjącą.
No i dzwoni dziś do mnie nie kto inny jak Coryllus i wesoło mnie informuje, że jego nasza wczorajsza rozmowa zainspirowała i wkleił w Salonie tekst, który ma pewne wzięcie i że jest dobrze.
W tej sytuacji – oczywiście za odpowiednią zgodą Autora – pozwalam sobie przedrukować tu to co zostało, również w moim imieniu, powiedziane w Salonie. Każdy kto wie jak pisze Coryllus, wie też że powiedziane z cała pewnością lepiej, niż zrobiłbym to ja. Mój udział niech tu pozostanie tylko w zmianie tytułu. Nieskromnie uważam, że na lepszy. CORYLLUS RULEZ! Czytajmy.


Lubię sobie czasami rzucić ciężkim słowem, od razu lepiej się wtedy czuję. Słowo to spełnia w toku całej wypowiedzi funkcję taką samą, jak gwałtowna burza w upalny dzień – oczyszcza powietrze. Używam tych słów ponieważ w życiu już tak jest, że wobec zalewającego nas kłamstwa trzeba od czasu do czasu nazwać rzeczy po imieniu. A teraz do adremu. Zajrzałem ci ja ostatnio na stronę www.rebelya.pl i znalazłem tak ciekawy link. Linkiem tym otwiera się stronę jakiegoś porannego programu w TVN, w którym występuje dziennikarka Pieńkowska coraz bardziej czemuś podobna do młodego faraona Tutanchamona. Patrzę i oczom nie wierzę. Pieńkowska i ten dodany jej do dekoracji facet rozmawiają z jakimiś dwoma paniami sprzed kuracji odchudzającej oraz osobnikiem trzecim, w którym z początku rozpoznałem Richa z serialu „Moda na sukces”. Okulary na nosie tego gościa nie zmyliły mnie wcale. – Starzeje się nasz Rich – pomyślałem – w końcu to już 24 edycja idzie. Ile można. Tylko jak to się stało, że udało się Pieńkowskiej ściągnąć go do TVN? No, ale nie takie rzeczy są możliwe na tym świecie. Po chwili jednak okazało się, że to nie Rich, bo tamten nigdy by się nie ubrał w takie pedalskie ciuchy i nie pokazywałby klaty z rzadkim włosiem w sposób nachalny. – Musi ten facet nie jest Richem – myślałem dalej. I miałem rację. Okazało się, że to ksiądz. Oto ten link. Sami zobaczcie.
Ksiądz, jak ksiądz. Nic ciekawego. Dla mnie. Dla Pieńkowskiej ksiądz jest po prostu rewelacją, żeby nie powiedzieć objawieniem. Ksiądz wygląda jak wygląda i gada jak gada. Do tego udziela spowiedzi i sakramentów. Dla pań flankujących na kanapie osobę księdza niczym świątynne słupy, jest ta osoba tak samo frapująca jak dla Pieńkowskiej. Dlaczego? Otóż dlatego drodzy moi, że ksiądz kojarzy się tym paniom z seksem. Nie dlatego, że pokazuje jakiś nowy wymiar religijności, że próbuje powiedzieć nam swoim wyglądem o tym, że kościół to nie tylko odmawianie różańca i straszenie piekłem, ale także fajna zabawa. Nie. On się wydaje im interesujący ponieważ je podnieca. Z kobietami jest jednak już tak, że prędzej powiedzą głośno, że mają rzeżączkę niż, że podnieca je jakiś ksiądz. Okazywanie tego to co innego, to jest nawet trendy, ponieważ według okazujących – nie jest jednoznaczne. Konwencja tego przedstawienia została ograna już dawno przez większych ode mnie autorów i nie ma potrzeby bym się tutaj nad nią rozwodził.
Podzielę się z wami tylko anegdotką z czasów kiedy udzielałem porad seksualnych w kobiecym tygodniku. W redakcji co kilka dni odbywa się tak zwane planowanie lub jak wolą to nazywać uczeni mężowie – kolegium. Pali się tam dużo papierosów, wszyscy gadają bez sensu, a o tym co idzie na stronę i tak w ostateczności decyduje osoba bezpośrednio za to odpowiedzialna. Ja prócz odpisywania na listy tych wszystkich popaprańców z mikropenią, musiałem co tydzień wysmażyć pogadankę na temat życia płciowego w domostwach nad Wisłą - żeby było ciekawie, estetycznie i trochę niejednoznacznie, ale bez brzydkich wyrazów.
Tematy w takich przypadkach wyczerpują się po roku i trzeba mieć naprawdę stalowe nerwy by się w tej robocie utrzymać, zważywszy na to, że wszystkie szefowe to kobiety. Mówi mi więc dnia pewnego naczelna – napisz o tym jak reaguje facet na widok ładnej dziewczyny, co się wtedy dzieje z jego ciałem. – Ma erekcję – ja na to. – Erekcję!? – naczelna w krzyk. O matko! Erekcję! Powiedziałeś erekcję!? Jak możesz tak mówić? Nie możesz tego napisać i w ogóle o tym nie myśl. Zastosowałem się do tych poleceń i nie myślałem już o erekcjach. Napisałem coś innego. Naczelna ta znana była z tego, że – wyrażę się oględnie – z niejednego pieca erekcję jadła i nic nie było jej straszne. Musiała jednak zachować pewną konwencję, w myśl której, w tamtych, nieodległych przecież czasach, kobieta kierująca kolorowym szmatławcem musi być poza wszelkimi podejrzeniami. Może kogoś ta anegdotka rozśmieszy, ale mnie nie śmieszy to już od dawna, a po obejrzeniu programu Pieńkowskiej nie śmieszy mnie podwójnie.
Ten program i ta historyjka świadczą bowiem o tym, że – jak to pięknie ujął Jan Skrzetuski, gdy mu Longinus Podpibięta zaczął odczytywać fragmenty z pobożnej książki co ją u pasa nosił – dziwne jest tutaj materii pomieszanie. Owo pomieszanie nie jest moim zdaniem przypadkowe i będzie się ono pogłębiać.
Wracajmy jednak do księdza. Jak widzimy ksiądz jest z kalendarza, a w kalendarzu są jeszcze inni księża. Jeden ma piłkę, inny kij hokejowy, jeszcze inny pozuje z zabawkami dla dzieci. Wszyscy oni robią coś rewelacyjnego, co sprawić ma, że kościół stanie się dla wiernych znów atrakcyjny i po prostu fajny. Pieńkowska jednak nie wybrała do swojego programu żadnego z tych księży, co mają te piłki i hokeje, tylko tego właśnie wyżelowanego. Zrobiła to dlatego, by wszystkie wariatki siedzące przed telewizorami natychmiast włączyły sobie w głowach program pod tytułem „seks w konfesjonale”. Program ten rozpoczyna się od gwałtownego stosunku płciowego w pustym kościele, który jedynie słyszymy. Oglądamy zaś na przemian – sceny z piekła przedstawiona na obrazach ołtarzowych oraz smutne twarze świętych i błogosławionych na innych obrazach lub też wyobrażone w drzewie za pomocą dłuta. Trwa to i trwa, bo wariatki lubią przedłużać.
Potem widzimy bohaterkę całego zamieszania jak wychodzi z konfesjonału poprawiając spódnicę. Za nią wychodzi zaś właśnie ten facet z programu Pieńkowskiej, ale my nie wiemy jeszcze, że to ksiądz. Myślimy, że to jakiś przybłęda, który poderwał dziewczynę na przystanku i nie wiedząc co zrobić zaciągnął ją do kościoła. O tym, że to ksiądz przekonujemy się w scenie następnej. Widzimy go bowiem jak z natchnionym wyrazem twarzy odprawia mszę. Potem film przyspiesza i pokazywane są tam różne perypetie – jak to pięknie ujął kiedyś Marek Hłasko – miłość, zdrada, takie tam gówna. Mamy oczywiście ciążę i dramatyczny wybór pomiędzy porzuceniem kapłaństwa lub porzuceniem kobiety. I myliłby się ten, kto sądziłby, że w głowie wariatki ksiądz porzuca kapłaństwo. O nie! Sprawy nie mają się tak rewelacyjnie. On przy kapłaństwie zostaje, ale od następnej swojej kochanki zaraża się AIDS i umiera w męczarniach. Ona zaś usunąwszy ciążę wychodzi za mąż za właściciela winnicy na południu Francji. I tylko czasem patrząc z murów swojego chateau na dolinę Rodanu myśli o jego nażelowanych włosach, o tym jak tam leżą w tej trumnie i się rozkładają. Całość w głowie oglądających program Pieńkowskiej wariatek nie trwa nawet 30 sekund, ale świetnie je stymuluje na cały dzień. No i wiadomo już, że kalendarz kupią.
Kiedy obejrzałem sobie wczoraj ten program od razu zadzwoniłem do Toyaha. Zrobiłem tak, bo Toyah jest w tej chwili jedną z nielicznych prawdziwie pobożnych osób w moim otoczeniu. Okazało się, że jeszcze tego nie oglądał. Wymieniliśmy kilka uwag i powiedział mi nasz kolega Toyah rzecz ważną niesłychanie. – Wiesz – mówi – mam wrażenie, że na ten mój blog przychodzą wyłącznie ludzie spoza kościoła, żeby sobie o Panu Bogu pogadać. Mnie to jakoś szczególnie nie zdziwiło. Nie wiem dlaczego. Powiem więcej, mi się to wydało całkiem naturalne, że jeśli ktoś chce pogadać i Bogu albo poczytać co ksiądz Paddington ma na Jego temat do powiedzenia to idzie do Toyaha, a nie kupuje kalendarz z wyżelowanym facetem przebranym za księdza.
Dzieje się tak dlatego, że ludzi nie interesują w kościele osoby duchownych, ich wygląd, sposób ubierania się i wymawiania samogłosek nosowych. Interesuje tych ludzi coś z goła innego, o czym wydawcy tego kalendarza – mam wrażenie – zapomnieli. Ich przekaz adresowanych jest do sfrustrowanych kobiet i dzieci, i tego nie mogę zrozumieć, bo wiem jak szybko mijają te frustracje i jak szybko dzieci dorastają. W naszym świecie, dziś, nieprawdopodobnie szybko. Wiem na pewno, że ten cały chorobliwy infantylizm pokazywany w mediach, uprawiany na co dzień i celebrowany w kontaktach towarzyskich, to tylko pozór, pod którym jest okropny strach. I po to właśnie, by złagodzić nieco ten strach ludzie idą na blog Toyaha i słuchają kazań Don Paddingtona.
Mogę się oczywiście mylić. Kim ja w końcu jestem, żeby o takich sprawach orzekać. Może ów wyżelowany ksiądz to właśnie zapowiedź czegoś dobrego, wspaniałego i radosnego, a Toyah i Don Paddington po prostu smęcą. Może, ale ja się jednak będę upierał przy swoim.
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na moją stronę.

26 komentarzy:

  1. Kiedyś, po drodze nad morze, zwiedzaliśmy takie fajne muzeum w Gościkowie-Paradyżu. Jest to na trasie nr 3, w połowie drogi między Międzyrzeczem a Świebodzinem. Tym samym, co zaraz będziemy tam mieli większego Chrystusa Króla, niż mają w Rio!

    No więc, tam jest pocysterski klasztor, w nim Wyższe Seminarium Duchowne, a przy nim to muzeum. Między innymi jest tam bogaty zbiór strojów liturgicznych i innych „utensyliów” przygotowania kapłana do mszy. Oczywiście do mszy mojego dzieciństwa, czyli w rycie trydenckim, bo teraz …

    Jest tam także masa innych eksponatów, ogród, itd., ale tak się złożyło, że właśnie przy strojach liturgicznych zdybał nas nieznajomy ksiądz i rozdziawionym buziom naszych dzieci opowiedział, jak kiedyś ksiądz do mszy się przygotowywał. Jak zintegrowana była każda kolejna czynność „ubiorcza” ze stopniowym wchodzeniem księdza w nastrój świętości jego posługi.

    Niby więc niby to nie szata zdobi człowieka, ale wojsko upada od poluzowania przepisów „ubiorczych”. Chrystusowe także.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Orjan

    tak w tym coś jest zauważyłem, że Sowa i Ten ... to jakaś maniera rozwarta koszula owłosiona klata i poza na żigolo lat 80...?

    OdpowiedzUsuń
  3. @orjan
    Oczywiście. I to na każdym poziomie, w każdym wymiarze. Wiedzą o tym choćby różnego rodzaju podkultury. Zabierz im szaliki, dresy, obetnij im włosy, każ Gowinowi czy Sikorskiemu zmienić płaszcz - przestaną istnieć. A ci szczęśliwi jak dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wkleję tu co napisałem Coryllusowi.
    Mam nadzieję, że Mistrz zezwoli.

    Smęcenie
    Hej Coryllusie!

    Czy Toyah i DP smęcą?
    Zapewniam cię, że nie. I mówię to ja, jazgdyni.
    Może ktoś tam przychodzi coś odreagować, ale niespecjalnie to tak na to wygląda.

    Co do księdza z żelem. Cóż. Mój konserwatyzm polega m.in. na tym, że na wszystko musi być odpowiedni czas i odpowiednie miejsce.
    Inaczej... fuj.

    ps. Pieńkowska raczej zaczyna przypominać te prowadzące nocne życie lemury. No, ale przecież tefałen degeneruje wszystkich

    OdpowiedzUsuń
  5. @jazgdyni

    coś na temat tefałenu:

    http://www.wolnapolska.pl/index.php/iti-powstao-na-zlecenie-sub-brzmi-oszoomskoprawda-sprawd.html

    Dlatego tam masz takie programy. Dziwi mnie ten 'ksiądz"

    OdpowiedzUsuń
  6. @all

    Nie na temat ale pragnąłem się z wami podzielić czymś z mojej działki.

    http://wzzw.wordpress.com/2010/11/04/nie-damy-sie-wyeliminowac/

    "Polskie życie publiczne toczą dwie największe choroby – nieuczciwość i kłamstwo, którymi posługują się politycy. Na to ze strony ludzi dawnego CBA nie ma zgody” – mówi Maciej Wąsik, były wiceszef CBA, kandydat do Rady Warszawy w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”.

    Szymon Pryczak: Skąd u Pana decyzja o powrocie do działalności publicznej?
    Maciej Wąsik: Nie chcemy – mam na myśli grono osób pracujących w CBA za czasów Mariusza Kamińskiego – dać się zepchnąć na margines życia publicznego. Próbą wyeliminowania nas było postawienie Mariuszowi Kamińskiemu, mnie i jeszcze dwóm funkcjonariuszom CBA zarzutów ws. tzw. afery gruntowej. Otrzymałem właśnie akt oskarżenia, który oceniam jako twór kuriozalny. Wśród zgromadzonych przez prokuratora Olewińskiego i przesłanych do sądu dowodów w tomie I na pozycji 1 znajduje się __„Opinia ekspertów PO w sprawie działań CBA związanych z tzw. aferą gruntową”___. Podkreślam: na pozycji pierwszej! Czy jest to bezstronny i obiektywny dowód?"

    *podkreślenie moje

    Normalnie codziennie dawka trucizny :(

    OdpowiedzUsuń
  7. @Cmentarny Dech
    Tyle wiedzą. Zobaczyli Olejniczaka w telewicji, uznali, że tak teraz trzeba, i mają to co mają.

    OdpowiedzUsuń
  8. Szefie, zobaczyłem, z tego odsyłacza, ten program w telewizji.
    Jestem prosty chłoporobotnik, pochodzenie mam z nizin, a poglądy ze Starego Testamentu. Nie puściłem pawia, bo górne drogi oddechowe miałem zajęte miotaniem mięcha.

    Spokojnie. To nie może być prawda. Ten fircyk na pewno nie jest księdzem w moim Kościele. To ktoś sobie jaja robi. Ksiądz miałby koloratkę. Jeszcze publicznie występując. Ja mogę goły być, a obrączkę ślubną zawsze mam na palcu. To nie jest ksiądz, nigdy w to nie uwierzę. Ktoś sobie jaja robi.

    Uwierzę, jak Don Paddigton potwierdzi, inaczej ni chu ...

    Szefie. Naprawdę powiedziałeś Gorylkowi, że do Ciebie przychodzą wyłącznie ludzie spoza Kościoła ?

    OdpowiedzUsuń
  9. @tayfal
    Wiem co czujesz, ale prawda jest jaka jest. To ksiądz.
    Nie powiedziałem mu tak. Bo to nieprawda. Skrócił moją myśl, a ja się nie gniewam.

    OdpowiedzUsuń
  10. A. No jak tak skrócił, i dobrze, to ok.
    A ten ksiądz. Matko jedyna, będziemy się modlić bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  11. @All

    U nas w Wielkopolsce, od czasów Kulturkampfu tak świeccy jak i duchowni przywykli do tego, że ksiądz niekoniecznie "na okrągło" chodzi w stroju duchownym. Ten nasz "liberalizm" nie sięga jednak tak daleko, by w czasie publicznych wystąpień (zwłaszcza wobec grona, które nie wie z kim ma do czynienia) sutannę, czy choćby koloratkę uznawać za coś zbędnego. Pokazać się jednak publicznie w telewizji jako wyżelowany fircyk w otoczeniu trzech zalotnic i dać się przedstawić jako ksiądz promujący swym owłosieniem "nowoczesny nurt myśli chrześcijańskiej", to chyba coś więcej niż tylko młodzieńczy "luz" kapłana, który uważa, że tego rodzju rzeczy jak strój duchowny, to mało istotne drobiazgi w porównaniu z wagą spraw wiecznych.
    Owo "coś więcej" (oczywiście w sensie negatywnym) sprowadza się chyba właśnie do owej fircykowatości, która pozuje na męskość (z żurnala), normalność (z telewizyjnej reklamy) i naturalność (z talk-show). Właśnie ta fircykowatość powoduje, że ktoś godzi sie być "twarzą stycznia w kalendarzu" (coś pięknego!) i jeszcze się z tego cieszy, bo to takie męskie, normalne i naturalne.
    Problem nie tkwi więc w braku koloratki, lecz w tym, że mamy do czynienia z kimś nie-męskim, nie-normalnym (nie sugeruję tutaj choroby psychicznej) i całkowicie sztucznym.

    Skąd się tacy biorą? Dokumenty Kościoła mówią, że kapłan "z ludu jest wzięty i dla ludu ustanowiony". Nie chcę wcale powiedzieć, że "lud" jest winny, tym niemniej warto się może zastanowić (a propos wojny światów i - powołując się nieskromnie na własny tekst - fundamentalnej roli kobiet w tej wojnie) czy współczesne społeczności odznaczają się przewagą naturalnych swą męskością, normalnych facetów, czy też przewagą rozmaitych plastikowych ciot, które są męskie tylko ze względu na swoje przyrodzenie.

    Tym samym mówimy tutaj o pewnych trendach ("tryndach") cywilizacyjnych, których obecność w Polsce jeszcze dziwi, czy wręcz oburza, natomiast świat pod tym względem już od dawna ostro "zapieprza do przodu".
    Kryzys ojcostwa i kryzys męskości przejawiający się w tym, że mężczyźni uciekają od odpowiedzialności i stronią od walki, skutkować będzie coraz większą obecnością "twarzy stycznia". Bo rzetelna, prawdziwa męskość (także męskość księdza) może się ukształtować tylko w rzetelnym, prawdziwie męskim świecie. A ten właśnie zmierzcha...
    Jedyna (poza łaską Bożą) nadzieja w kobietach, że przestaną zachwycać się ciotami (również tymi w - zdjętych - sutannach), a zauroczą się (daj Boże!) prostym, porządnym, dającym poczucie bezpieczeństwa facetem.

    OdpowiedzUsuń
  12. @Toyah
    Ten ksiądz to musi być cios dla Sowy.Teraz żeby zniszczyć konkurenta musi zacząć pokazywać to co w tytule. A Coryllus ma rację. My wszyscy jesteśmy spoza tego kościoła.

    OdpowiedzUsuń
  13. @Don Paddington
    A propos stroju i męskości kapłana. Zawsze kiedy widzę to zgorszenie z udziałem księży, wspominam śp. księdza Rurana. Pewnie wiele osób tutaj wie, kim był. Ja miałam z 7 lat i wiedziałam tylko, że to ksiądz, który czasem ma kazania,na których wszyscy się męczą razem z nim, bo mówił bardzo niewyraźnie chyba z powodu postrzału w dolną część twarzy. A jednocześnie był dla mnie uosobieniem czcigodności, męskości, ojcostwa i elegancji. Chodził zawsze w kapeluszu, z laseczką, w błyszczących butach, bardzo wysoki i szczupły. Oczywiście zawsze w sutannie. Siedmioletniej dziewczynce odkłaniał się na ulicy zdejmując kapelusz (!), pytał o zdrowie mamusi i tatusia - to było jak spotkanie z Panem Bogiem. Biegłam bez tchu do domu, żeby powiedzieć, że ksiądz Ruran przywitał się ze mną i pytał o rodziców.
    Kurczę, jak mi żal.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zgoda. Pani Pieńkowska zachowała się jak mała nastolatka. Ale cóż, na pewno jest to wybaczalne bo, jak wszyscy wiemy, wielu nastolatek (jak i niektórzy ludzie) po prostu ma pustkę w głowie. Ale tutaj, zawsze podchodzę do człowieka pozytywnie i pamiętam słowa Chrystusa na krzyżu 'Ojcze wybacz im, bo nie wiedzą co czynią'.

    Kiedyś (1987) dawno temu odwiedzałem pierwszy raz rodzinę mojego teścia, (ojciec którego był organista) Staliśmy razem u nich w ogródku (na przeciwko którego stoi olbrzymi kościół) kiedy podszedł do furtki wysoki i bardzo, i to bardzo bardzo, młody ksiądz. Zachowanie pokorne i pobłażliwe mej nowej rodziny mnie zamurowało natomiast sposób zachowania księdza było takie, że musiałem się wstrzymać, i tutaj użyje kolokwializm brytyjski, od 'sprzedania mu pocałunku mieszkańca miasta Glasgow'. Tutaj powyższe słowa mnie uratowały. W nim trudno mi było rozpoznać Boga, u księdza w programie widać i słychać było Go wyraźnie.
    Pozdrawiam,
    a

    OdpowiedzUsuń
  15. Ks. Żelu

    (Wbrew pozorom historia autentyczna)

    Kiedyś jeszcze w podstawówce (i co ważniejsze było to w czasach przed gimnazjalnych zarówno jeśli chodzi o reformę oświaty jak i moją małoletniość) miałem w klasie nad wiek rozwiniętą płciowo koleżankę, która co zresztą typowe nie zdążyła jeszcze do swojej bujności dojrzeć psychicznie w związku z czym, niczym mały chłopiec co ma nową resorówkę, chwaliła się kobiecą pełnią, obnażając nieoczekiwanie przed każdym swoją „dziecięcą cipeczkę” (do której, o swobodny, nieskrępowany przez tabu dostęp, walczą ostatnio mężnie kawaler orła białego ze swymi macherami od psychotrepanacji czaszek, z resztą trudno im się dziwić bo ileż można pedałować, czasem warto dla odmiany poobślizgiwać się na różowej hulajnodze).
    Otóż pewnego razu moja droga koleżanka aktem swojej, można rzec, stałej ekspozycji, postanowiła uraczyć naszego księdza podczas lekcji religii. Zrobiła to, zaraz po rozpoczynającej zajęcia modlitwie (skąd w takiej młódce tak dojrzałe poczucie perwersji?, nie wiedziałem wtedy że powiedzenie o jabłku i jabłoni było tu aż tak adekwatne). Ta scena faktu (rodem z ostatniej jego strony) wyglądała następująco: Sylwia bo tak jej damy na imię, wskoczyła na ławkę i z okrzykiem na ustach „niech pan patrzy!” wypięła w sposób już prawie, że rutynowy swój tak nie dawno przecież odkryty skarb. Ksiądz, który dopiero co skończył odmawiać Ojcze Nasz z rękami złożonymi jeszcze do modlitwy, i odwrócony tyłem do klasy a przodem do Chrystusa wiszącego trochę powyżej Orła nad szkolną tablicą, odwrócił się gwałtownie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Od razu ujrzał Sylwię w całej okazałości, przez co zachwiał się niezgrabnie i starczo, co komicznie nie licowało z jego młodym wiekiem i sylwetką Alberto Tomby w szczycie formy.
    Ten nieoczekiwany piorun, który spadł na księdza (dajmy na to Alberta) i to nie prosto z nieba a z ławki pod oknem w czwartym rzędzie i tak natychmiast i całkowicie powykrzywiał wszystkie jego członki, odbił się echem w spowitej dotąd grobową ciszą klasie, a dzieciarnia dotychczas sparaliżowana obawą przed nieznaną reakcją dorosłego na dodatek duchownego, dała upust swemu napięciu w gromkim, szczerym śmiechu.
    Wraz z zamarciem ostatniej poruszanej śmiechem przepony, skończyło się dla większości zebranych w klasie to krótkie lecz nad wyraz skandaliczne zwarcie sacrum z profanum (byliśmy po prostu jeszcze za młodzi na kosmaty ciąg dalszy w naszych wyobraźniach)
    Dla mnie jednak cała sprawa dopiero sie zaczęła z czego wtedy nie zdawałem sobie w ogóle sprawy
    Wówczas zanotowałem w pamięci tylko parę następujących po sobie faktów a mój wzrok tyle razy już, mimowolnie i jeszcze wtedy bez apetytu, karmiony tą przedwcześnie zakwitłą bronkową czereśnią Sylwii, tym razem całkowicie skupił sie na obserwacji reakcji księdza.
    Otóż ksiądz Albert po nieoczekiwanym zachwianiu w posadach, wyprostował się szybciej niż sam Tomba po ostrym wirażu i co ważniejsze, na powrót, nie pomny zagrożenia i konsekwencji, utkwił wzrok w niezmiennie wypiętej dumnie Sylwii. Był to wzrok szczególny, bo cechował się napięciem, którego nie umiałem wtedy nazwać ani wskazać jego źródła. Trwało to wszystko parę sekund po czym ksiądz, co znów wtedy jeszcze dla mnie niepojęte, zamiast kazać Sylwii sie ubrać, wybiec z klasy na skargę do dyrektorki lub po prostu jak stał, z góry na dół ją opieprzyć, zgarbił sie i jakby zawstydzony czym prędzej czmychnął za biurko, gdzie bez słowa spuścił wzrok, otworzył dziennik i zaczął wte i wewte przewracać jego kartki. Po jakiejś minucie sylwetka duchownego odprężyła się, on sam zaś zdobył sie na rzut oka po klasie, gdzie wyraźnie ukontentowany, odnotował, iż Sylwia najwyraźniej znudziła się byciem klasową top model i teraz niespiesznie aby nie stracić

    OdpowiedzUsuń
  17. twarzy, choć w tej sytuacji nie jest to precyzyjne określenie, zapinała guzik po guziku odsłaniając przy okazji spory kawał brzucha (i tak to krakowskim targiem bezwstyd poszedł na kompromis z resztkami przyzwoitości).
    Gdy Sylwia, po raz pierwszy od przerwy, zeszła z wybiegu i usadowiła się w końcu na krześle, wstał z kolei ksiądz i wymachując uzbrojoną w dziennik dłonią, tym razem on rozpoczął walkę o uratowanie własnego oblicza. Biedak nie spodziewał się pewnie, że tak szybko ją przegra.
    Wśród rozbrzmiewającego zewsząd gwaru gadatliwych smarkaczy, jak to na lekcji religii zwykle bywa, ksiądz rzucił krótko: „Sylwia dostajesz uwagę do dziennika i marsz do dyrektorki”.
    A ta na to, patrząc mu prosto w oczy odparowała bez zastanowienia : „ta to ciekawe co pan napisze se w tym dzienniku, że sie gapił na moją cipkę?!”.
    Cała klasa na chwile znów ucichła i nadstawiła chciwie uszu w nadziei na dalszą część tej wulgarnej litanii, nie doczekawszy się, wróciła do swego harmidru. Sam ksiądz zaś co zdziwiło mnie najbardziej ze wszystkiego dotychczas, zamiast wreszcie zachować sie adekwatnie do poziomu bezczelności smarkuli, całym sobą opadł na krzesło, ukrył twarz w dłoniach a gdy na chwile je opuścił w poszukiwaniu chusteczki aby obetrzeć perlący sie na czole pot dojrzałem najczerwieńszy z możliwych rozlany po całej twarzy rumieniec upokorzenia i wstydu. Ostry, wibrujący dźwięk dzwonka zakończył wreszcie gehennę duchownego. Ksiądz pierwszy opuścił sale, w czym wiernie towarzyszyło mu nadal niewygaszone, czerwone piętno.
    Po semestrze księdza zastąpiła katechetka i nie mieliśmy już z nim nigdy więcej styczności (oczywiście za wyjątkiem tych, którzy uczęszczali na mszę do osiedlowej parafii). W jakiś czas potem dowiedziałem sie, że ksiądz można powiedzieć awansował bo przenieśli go do kościoła Mariackiego, a w Krakowie nie można chyba trafić lepiej. W pakiecie z tą wieścią otrzymałem plotkę, iż ten „awans” był w rzeczywistości podyktowany troską o umęczone nogi księdza, które ten nadwerężał nocnymi peregrynacjami z okalających krakowski rynek knajp do swojej osiedlowej parafii. Pomyślałem, że to bez sensu bo nawet jeśli mój ksiądz zapadłby na tego rodzaju „przeZiębienie”, to co to za troska o puchatkowy brzuszek w przenoszeniu misia ze spiżarni wprost do ula.

    OdpowiedzUsuń
  18. Niedługo potem sytuacja jeszcze bardziej się zagmatwała i dała mi do myślenia. Było to w wakacje. Akurat przejeżdżałem na rowerze (bo piechotą bym się nie odważył) przez nieciekawe, zasiedlone przez recydywę, pijaków i Cyganów tereny mojego osiedla. W pewnym momencie zobaczyłem gostka z toną żelu na głowie, przeciwsłonecznych okularach w rozchełstanej koszuli, gatkach w palemki i japonkach(w wydaniu męskim to był niekwestionowany hit tamtego lata, sam Kammel się tak lansił po utopiach) jak pospiesznie wychodzi z odrapanej klatki z jakimś pokaźnym pakunkiem pod pachą i jeszcze szybciej usiłuje go upchnąć w bagażniku swojego granatowego Polo. Nie wiedząc jeszcze kogo obserwuje przystanąłem na chwile z nudów aby poasystować zmaganiom tego pociesznego dresiarza w wersji „aloha” bo tak go początkowo sklasyfikowałem. Żelik, nie mogąc upchnąć swego pakunku do bagażnika, wyjął jego zawartość a wtedy mym oczom ukazał się nowiutki składany wózek dziecięcy. I to nie pomogło wózek za Chiny nie chciał wejść, plama potu rozlała się po koszuli mocującego się z żelastwem dresika. On sam coraz bardziej zdenerwowany zaczął rozglądać się wokoło jakby co najmniej nie wózek a trupa upychał do tej polówki. Wreszcie osiągnął cel, zatrzasnął bagażnik, z radości fantazyjnie okręcił sie na klapku i już miał wsiadać za kierownice gdy z klatki dobiegło go wołanie ”Kochanie a kółko, zapomniałeś kółka!” Z tej samej co on odrapanej klatki wybiegła młoda dziewczyna na oko 20-25 lat i jak na standardy modyfikacji jabolicznej tamtej okolicy jej aparycja prezentowała sie nader przyjemnie, wręcz kusząco. Podbiegła żwawo do żelika i zanim pełny, nieskrępowany bielizną biust, przestał jej falować, wręczyła mu brakujące kółko. Ten

    OdpowiedzUsuń
  19. pospiesznie rzucił je na tylne siedzenie auta czemu towarzyszyła jej lekka reprymenda: „i znów je gdzieś posiejesz i nie naprawią tego szmelcu schowaj je lepiej do skrytki”. Żelik posłusznie wykonał polecenie i znów nerwowo oglądając się wokoło bez słowa chciał zapakować się do auta. Dziewczyna ujęta mylnie zinterpretowanym gestem tego bezwarunkowego posłuszeństwa, postanowiła mu sie odwdzięczyć i gdy ten już robił nasiad na fotel kierowcy rzuciła mu sie na szyje i dała soczystego całusa w kącik ust. Dresik niespodziewający sie czegoś takiego stracił równowagę przekręcił tułów i padł na kolana. Ręce uratowały go przed upadkiem na twarz, niemniej okulary zsunęły mu sie z tłustego łba i roztrzaskały o beton. Coś kurwa zrobiła! Wypierdalaj! –warknął, pokazując kto tu rządzi i błyskawicznie odzierając dziewczynę z poprzedniego złudzenia równości i wzajemnego poszanowania w ich związku. Spłoszona dziewczyna pomyliła drogę do własnej klatki i dopiero przebiegając trawnikiem znalazła w niej schronienie. Odprowadziłem ją wzrokiem, po czym znów nakierowałem go na żela. A wtedy już bez okularów w całej swojej krasie wyciągając resztki żwiru ze zdartych dłoni ukazała mi sie znów ta sama co kiedyś skroplona potem, czerwonawa twarz mojego szkolnego księdza od religii. Szybko schowałem się za pobliskie krzaki. Nie wiem czemu nie chciałem aby mnie zobaczył, przecież po tylu latach na pewno by mnie nie poznał. Chyba wstydziłem się za niego i za siebie, po prostu byłem zażenowany, że widziałem całą tą scenę. On zaś jakby nigdy nic przeklnął jeszcze ze dwa razy pod nosem zapakował sie do polówki i ruszył nerwowo w sobie tylko znanym kierunku.
    Tego samego dnia w domu już na spokojnie ułożyłem sobie obraz mojego dawnego księdza z tych wszystkich rozsypanych puzzli. Naraz wróciło do mnie wspomnienie owej lekcji religii, i dziwne zachowanie księdza, które teraz niczym wyrzucony kiedyś bumerang wróciło i uderzyło mnie boleśnie w potylicę prostotą swej logiki i brutalnym sensem. Zrozumiałem przede wszystkim to napięcie w jego wzroku jakim obdarzył wówczas Sylwię, zrozumiałem wstydliwy powód, dla którego czmychnął za biurko niczym pies z podkulonym ogonem i zrozumiałem odprężenie jakie w nim nastąpiło po wygranej walce z własną słabością. A że była to walka trudna dopowiedziały mi te krople potu które zrosiły mu wtedy czoło.

    OdpowiedzUsuń
  20. się niż ten glina, oparł o pobliski murek nawet nie bacząc wzrokiem czy aby oparł go mocno i czy sie nie wywróci i go nie zadepczą. Pomyślałem sobie wtedy, czemu skoro ci trzej i tak na razie nie mają nic do roboty bo sytuacja nie sprzyja wyrywaniu głównego krzyża, nie mają czasu i chęci aby odpowiednio zadbać o ten mniejszy, który już dali rade wyrwać starowinie z rąk. Odpowiedziałem sobie zaraz, że oni najwyraźniej nie przyszli tu w celu godnego przeniesienia tego i owego tam i ówdzie a po prostu w celu jak najszybszego pozbycia się problemu. Mowa ciała tego młodego księdza, który ciepnął tym mniejszym krzyżem zdawała się wyrażać: „mały krzyż mały problem, duży krzyż duży problem”.
    Skali tego „problemu” doświadczył najstarszy z księży, który ufny w swój autorytet wyciągnął rękę po krzyż i nieoczekiwanie dla niego samego spotkał się z ostrym sprzeciwem swoich owieczek a wszystko to w takt powtarzających sie niczym werbel słów „księża brońcie krzyża, księża czemu go nie bronicie!”

    OdpowiedzUsuń
  21. Było to wszystko tak przygnębiające, że postanowiłem wyjść i się przejść aby wywietrzyć głowę z tych czarnych obrazów. Na spacerze(o roku pełen znaków!) spotkałem Sylwię.
    Pchała przed sobą wózek i, choć nie widziałem jej z 7 lat, prawie nic się nie zmieniła, no może utemperowała trochę swój temperament. Jak to zwykle młoda mama, trajkotała w kółko o swoim dziecku. Gdy zapytałem o tatę, zmieniła temat ale potem wyznała, że ją zostawił. Dodała po chwili pół żartem pół serio, że „lepiej żeby dziecko nie miało w ogóle ojca niż żeby za takich musiało uznawać coraz to nowych panów swojej mamy.”
    Wkrótce potem się pożegnaliśmy i każdy poszedł w swoją stronę mnie jednak nie dawało spokoju to jej ostatnie zdanie o tym ojcu i tych panach, coś mi przypominało ale nie wiedziałem co.
    I wtedy już w domu gdy zacząłem wspominać swoja dawną klasę i Sylwię i nasze szkolne wycieczki, przypomniałem sobie taką jedną wycieczkę do Ojcowa. Z dorosłych oprócz naszej wychowawczyni była na niej też mama Sylwii, piękna wysoka blond włosa kobieta w białym futrze i szpilkach, w ogóle nie nadających się do tego rodzaju terenowej eskapady i był też nasz poczciwy ksiądz od religii. Przypomniałem sobie, że ta ostatnia dwójka szybko znalazła wspólny język, ksiądz nawet przeniósł mamę Sylwii przez wartki strumyk, i w ogóle całą wycieczkę raczej trzymali się razem a i w drodze powrotnej siedzieli koło siebie w autobusie. Wtedy jak błyskawica przeleciało mi przez myśl wspomnienie tamtej sławetnej lekcji religii i Sylwii mówiącej do księdza uparcie per pan i księdza w ogóle nie zdziwionego ani obruszonego tą tytulaturą. Coś chyba jednak jest w tym przysłowiu o jabłku i jabłoni.

    OdpowiedzUsuń
  22. I zrozumiałem, że w gruncie rzeczy on choć miał problem ze swym niewłaściwym duchownemu stanowi pobudzeniem, wtedy bardziej wstydził się swego występku niż bał sie jego demaskacji.
    Teraz przy tej polówce było na odwrót, z występku uczynił swój sposób na życie a nawet lifestyle (żigolaka zdyskotekiNapierniczaka) za to o wiele bardziej bał się wsypy. To co pozostałoidemaskowało go choćby i przede mną to nieustające towarzyszące mu krwistoczerwone piętno jego oblicza.
    Najgorsze w tym wszystkim był jednak obudowanie przez instytucje kościelną tego człowieka murem milczenia i poczuciem pełnego bezpieczeństwa czy wręcz przyzwolenia na kontynuowanie tego typu „stylu życia”. Z czego on ani myślał nie skorzystać, moszcząc się wygodnie w centrum miasta i robiąc od czasu do czasu wypady do swojego dziecka a po ubiorze i tym żelu sądząc raczej do jego mamy. Nie chciałem już nawet rozmyślać czy ta plotka o jego rzekomym pijaństwie to przykrywka puszczona przez same kręgi kościelne czy może jest i w tym jakieś ziarno prawdy.
    Jak się okazało historia ta miała jeszcze akt trzeci. Nadszedł bowiem dzień, w którym nowy prezydent zaplanował ze swoim zaprzyjaźnionym hierarchą „godne” przeniesienie krzyża do kościoła Św. Anny. Obserwowałem wówczas poprzez tvp info, jak kościół instytucjonalny wbija swoim wiernym sztylet w plecy. Widziałem także tych dwóch młodych księży, którzy z pogardą i odrazą patrzyli przez swe przyciemnione szkła na otaczające ich oszołomskie, wsiowe robactwo nie wdając sie nawet w zdawkowe próby nawiązania kontaktu między wiernym a jego kapłanem. Widziałem jak jeden z krzyży, który gorliwy policjant wyrwał jakiejś babci i podał jednemu z młodych księży, ten bez żadnych ceregieli mniej patyczkując

    OdpowiedzUsuń
  23. Jak się okazało historia ta miała jeszcze akt trzeci. Nadszedł bowiem dzień, w którym nowy prezydent zaplanował ze swoim zaprzyjaźnionym hierarchą „godne” przeniesienie krzyża do kościoła Św. Anny. Obserwowałem wówczas poprzez tvp info, jak kościół instytucjonalny wbija swoim wiernym sztylet w plecy. Widziałem także tych dwóch młodych księży, którzy z pogardą i odrazą patrzyli przez swe przyciemnione szkła na otaczające ich oszołomskie, wsiowe robactwo nie wdając sie nawet w zdawkowe próby nawiązania kontaktu między wiernym a jego kapłanem. Widziałem jak jeden z krzyży, który gorliwy policjant wyrwał jakiejś babci i podał jednemu z młodych księży, ten bez żadnych ceregieli mniej patyczkując

    OdpowiedzUsuń
  24. Don Paddington ma coś, czego mu bardzo zazdroszczę - przenikliwość spojrzenia popartą zdolnością wychwycenia jądra zjawiska.
    Bo tak - ksiądz żelek, twarz miesiąca z kalendarza, eksponowana owłosiona (chociaż skąpo) klata, i wiele innych obrazów - do kogo są skierowane?
    Do kobiet! No może jeszcze do zniewieściałych gogusiów, których pełno w każdej epoce. I oczywiście do gówniażerii, tej niedorosłej i ciągle jeszcze głupawej części społeczeństwa (ale mającej już prawo głosu, bo wiek, kiedy przestaje się być smarkaczem, ciągle przesuwa się w górę).
    Kończy się świat mężczyzn - wojowników, mędrców i solidnych rzemieślników.
    Zaczyna się świat kobiet i tych zniewieściałych i wyżelowanych.
    Czyżby skończymy w matriarchacie?
    Brrr.... Środa jako pszczoła - królowa. Straszne.

    Ale wszystko na to wskazuje, a DP tylko to potwierdza.
    Przestaje się liczyć treść, zawartość merytoryczna. Nikogo to nie obchodzi. Przestaje się liczyć prawdziwa robota.
    Liczy się wrażenie. To kobiece spojrzenie na świat. Tak działa Tusku. Po co ma coś robić, on ma sprawiać dobre wrażenie.
    A ten ksiądz z trzema nimfami. Po co ma on solidnie wykonywać kapłańską posługę. Przyciągnie 100 razy więcej wiernych do kościoła, bo jest kalendarzową twarzą miesiąca! Ta klata, te włosy.

    Jeszcze trochę tego i cała nasza cywilizacja pójdzie w pizdu.

    OdpowiedzUsuń
  25. @Don Paddington
    Święta racja. Mężczyźni wymierają. Wystarczy rozejrzeć wokół siebie na ulicy. Są tylko kobiety i to coś. Albo idioci w kapturach, albo jakieś właśnie takie dziwadła.
    Napiszę coś o tym.

    OdpowiedzUsuń
  26. @atthelad
    Może i Boga słychać było. W końcu Pan Bóg nie takie przeszkody pokonywał. Natomiast faktem jest, że on przed wyjściem z domu bardzo się starał, by ten Głos zagłuszyć.
    No a poza tym, Mój Drogi Adamie, to już nawet przecież nie o tego fircyka chodzi, ale o TREND. I o tych, którzy ten trend próbują lansować. I dlaczego.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...