środa, 31 marca 2021

Ósme: Nie wierz fałszywemu świadectwu

 

 Gdybym miał przedstawić listę tak zwanych „tagów”, którymi przez minione 13 już lat oznaczam te teksty, myślę, że na pierwszym miejscu bezdyskusyjnie znalazłoby się słowo „kłamstwo”. I jakoś mnie to nie dziwi. Wprawdzie można by sądzić, że tego dziś wylewa się z każdej dziury tyle, że wszystko co było wcześniej to żart, ale wydaje się, że jedyna różnica polega na tym, że ono stało się zaledwie bardziej bezczelne, na zasadzie: „No dobrze, kłamiemy, i co z tego?”, ale gdy chodzi o ilość, wszystko pozostaje na tym samym poziomie. Jeszcze w roku 2008 napisałem tekst o tym jak to źle jest wierzyć w kłamstwo i myślę, że właśnie dziś – tym bardziej wobec wspomnianej bezczelności – przyda nam się go przypomnieć. Bardzo proszę.

 

      Kiedy Bob Dylan - poeta, muzyk, kompozytor, pieśniarz - występował po raz pierwszy na słynnym festiwalu w Newport, miał zaledwie 22 lata. Był jedynym artystą tam występującym, który śpiewał wyłącznie swoje piosenki. Przyjechał tam, stanął wśród największych z wielkich, i najzwyczajniej w świecie ukradł im show. To tam, Johnny Cash zaprosił go do siebie i dał mu swoją gitarę. To tam, zaledwie dwa lata później, wiedząc, że ta jego wielkość rozwija się tak dramatycznie, że jeśli nie dokona jakiegoś spektakularnego zwrotu, za parę lat zostanie tylko wspomnieniem, legendą, jak Joan Baez, czy Pete Seeger, czy - jak się po latach okazało - wielu, wielu innych, machnął ręką na cały ten lokalny styl i zaczął grać Like A Rolling Stone na gitarze elektrycznej. Właśnie w roku 1965, podczas koncertu Dylana i jego zespołu w Manchesterze, w pewnym momencie, siedzący na sali niejaki John Cordwell wrzasnął do Dylana: „Judasz!!! Nigdy więcej nie będę cię słuchał!" Na nagraniach, które dokumentują ten koncert, słychać, jak Dylan odpowiada mu: „Nie wierzę ci. Jesteś kłamcą!" A po chwili do zespołu: „Grajcie, kurwa, głośno!"

      Zdarzenie to, sprzed ponad już 40 lat, wciąż zadziwia, wciąż jest wspominane, stało się już swego rodzaju legendą. A ja się wciąż zastanawiam, kto wtedy kłamał? Ten Cordwell, kiedy zarzucał Dylanowi, że zdradził, czy może Dylan, kiedy oskarżał Cordwella o kłamstwo. Oczywiście nie da się na to pytanie odpowiedzieć w sposób rozstrzygający, bo z punktu widzenia Cordwella, Dylan rzeczywiście zdradził. Zdradził nie tylko jego, ale wielu, wielu innych, dla których to, co Dylan zaproponował, to było zwykłe, czyste oszustwo. Z drugiej strony, kiedy Dylan krzyczał do Cordwella, że jest kłamcą, miał też bezwzględnie rację, choćby pod tym względem, że na sto procent, Cordwell nigdy nie przestał Dylana słuchać.

      Więc tu niestety, musimy pozostać w sytuacji nierozstrzygniętej. Możemy jednak pokusić się o pewną refleksję nieco obok tego zdarzenia. Otóż, nie ulega wątpliwości, że ten spór, jaki miał miejsce w roku 1965 w Manchester Free Trade Hall, jest już jednym z ostatnich czystych, prostych i zupełnie nie wyrafinowanych przypadków, kiedy kłamstwo operuje na poziomie relacji człowiek-człowiek. W roku 1965, już od wielu, wielu lat, był w najpełniejszym rozkwicie cały przemysł produkujący kłamstwo na skalę nieporównywalnie większą, niż to, do czego przyzwyczaiła nas tradycja. Minęły już dziesiątki lat od czasu, gdy sytuacja, w której sąsiad okłamuje sąsiada, a uczeń koleżankę, brat siostrę, a mąż żonę stała się tak trywialna, że wręcz nie warta uwagi. Bo cóż to są za kłamstwa o tak marnej skali? O tak niewielkim stopniu szkodliwości i tak nieistotnym poziomie zła?

      Minęły kolejne lata i otóż co mamy? Mamy stan, który niektórzy określają pojęciem ‘kłamstwa totalnego'. Proszę zwrócić uwagę. Jeśli szukamy kłamstwa, to gdzie najprędzej je znajdziemy? Czy u nas w domu, czy w biurze, czy w szkole, czy na ulicy? Gdzie spotkamy prawdziwego kłamcę? Jeśli uczciwie się przyjrzeć, to wokół siebie, to może nam się uda znaleźć paru notorycznych kłamców, którzy kłamią ot tak, dla sportu. Ale nimi się i tak nikt nie przejmuje. Wszyscy traktują ich, jak wariatów i jeśli ktoś ich słucha, to głównie z braku lepszego zajęcia. Ktoś kogoś okłamie, bo chce ukryć jakiś drobny grzech, albo ponieważ jest mu z jakiegoś powodu wstyd, albo nie chce tego kogoś zranić, czy po prostu pragnie uniknąć kłótni. Owszem, zdarzy się, ze spotkamy na swojej drodze prawdziwego oszusta, który chce nam sprzedać coś bezwartościowego, albo pozbawić nas czegoś cennego. No ale to są peryferie. To jest zwykła patologia. Poza tym, żyjemy sobie obok siebie i jeśli czasem nam do głowy nie przyjdzie, że mamy kłopot z naszym bliźnim, to akurat nie z powodu tego, że jeden drugiego potrzebuje oszukać.

      A fakt pozostaje faktem - żyjemy w epoce kłamstwa totalnego, kłamstwa strasznego, kłamstwa które zabija. Od czasu kiedy wydano Dzieła Wybrane Lenina, Hitler napisał Mein Kampf, a Komitet Centralny Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii Bolszewików w roku 1938 zredagował i zaaprobował swój słynny Krótki Kurs, świat poczynił wielkie postępy. Powstał prawdziwy rynek nie tylko ideologii. Wynaleziono najbardziej skuteczne sposoby zarabiania pieniędzy i ich efektywnego wydawania, wybudowano supermarkety, rozwinięto w sposób absolutnie mistrzowski system reklam, pokazano światu, co znaczy konsumpcja, i co znaczy prawdziwa oferta. Jeśli spróbujemy wyobrazić sobie współczesny świat w formie modelu, to z jednej strony zobaczymy tę właśnie ofertę, z drugiej już nie tyle człowieka, co konsumenta, a pomiędzy nimi pieniądz. A nad tym wszystkim, to, wspomniane już, totalne kłamstwo, które na wszystkich możliwych poziomach, absolutnie bezczelnie, z całkowicie odsłoniętą przyłbica, prowadzi swoją grę pod hasłem rozwoju i cywilizacji. Tam też - właśnie tam - stara się umieścić cała światowa polityka, ze swoimi obietnicami, swoimi planami, ze swoją ‘demokracją'.

      Byłoby mi jednak bardzo trudno zajmować się tu tym kłamstwem najwyższym, kłamstwem ledwo widocznym, kłamstwem-plazmą. Raz, że to jest faktycznie plazma, a dwa, że bardzo bym nie chciał uderzać w aż tak naciągniętą strunę. I tak obawiam się, że staję się tu zbyt patetyczny. Zajrzyjmy więc na ten poziom najniższy, bardzo przejrzysty, dostępny na wyciągniecie ręki. Spójrzmy na to kłamstwo, podane nam na tacy w swej pełnej okazałości, a jednocześnie tak nieprawdopodobnie niedookreślone i nieopisane. W telewizji oglądam reklamę, w której komputerowo rozmazane dziecko chce iść na mecz, ale mama mu mówi, ze „wygląda niewyraźnie", więc powinno zażyć rutinoscorbin. Dziecko zjada tabletkę, jego wizerunek komputerowo zostaje oczyszczony i chłopczyk może iść bezpiecznie na mecz. Oczywiście, każdy, choćby minimalnie rozsądny człowiek, doskonale wie, że jedyną reakcją na tę reklamę, powinno być jedynie ściszenie telewizora. A mimo to, kupujemy ten rutinoscorbin, trzymamy go w domowych apteczkach, aż minie obiecany termin ważności, i ani nam do głowy nie przyjdzie, że jesteśmy już tylko tak zwanym targetem.

      Filozof Kołakowski, w swoim mini-wykładzie o kłamstwie, o którym pisałem wczoraj , dzieli kłamstwo na dwa rodzaje: kłamstwo wprost i kłamstwo przez zatajenie. Ciekawy jestem, do jakiej kategorii zakwalifikowałby Kołakowski tę reklamę z rutinoscorbinem. Czy przemysł farmaceutyczny, kiedy wydaje ciężkie pieniądze na przekazanie nam informacji, że jeśli czujemy się ‘niewyraźnie', powinniśmy zażyć tabletkę rutinoscorbinu, i wtedy natychmiast poczujemy się ‘wyraźnie', robi to po to, żeby nas oszukać wprost, czy robiąc to, coś przed nami zataja?

      Czy jeśli onet.pl, pisząc o bramkarzu nazwiskiem Boruc, używa - ot tak, z rozpędu - stworzonego, między innymi, przez siebie, nazwiska-hasła Borubar, to z jakiego rodzaju kłamstwem mamy tu do czynienia? Czy to jest kłamstwo w dobrej sprawie, czy w sprawie złej? Czy to jest kłamstwo nałogowe, czy okazjonalne? Czy to jest kłamstwo wprost, czy kłamstwo przez zatajenie? I dalej - idąc tym samym tropem - jeśli założymy, że prezydent Kaczyński rzeczywiście się pomylił i faktycznie był przekonany, że Artur Boruc nazywa się Artur Borubar, to czy on kłamał? Czy tylko nie wiedział? Czy on chciał nas oszukać, czy tylko okazał się gapą, albo nawet i głupkiem?

      I odwrotnie, jeśli założymy, że Prezydent nie powiedział „Borubar", ale „Boruc bardzo", to czy onet.pl i ci wszyscy, wszyscy którzy od wielu długich miesięcy już ekscytują się tym Borubarem, kłamią wprost, czy coś ukrywają? I dlaczego to robią? Bo są ludźmi dobrymi, czy ludźmi złymi?

      W tym samym wczorajszym tekście wspomniałem o ministrze Sikorskim i jego zachowaniu na wspólnej konferencji prasowej z Donaldem Tuskiem i Prezydentem. Zasugerowałem, że mój zdrowy rozsądek i dotychczasowe doświadczenie, wskazują jednoznacznie na to, że Sikorski, gadając podczas wypowiedzi Prezydenta, nie tylko robił to celowo, ale miał w tym momencie bardzo złe intencje. Pewien internauta napisał mi, że Sikorski, w sposób absolutnie naturalny, nie mógł znieść ględzenia Prezydenta i gadał z nudów. I że to jego zachowanie jest całkowicie zrozumiałe, bo każdy wie, że Kaczyński jest nieznośny.

       I teraz ja bym bardzo chciał poznać odpowiedź na parę kwestii. Mianowicie, czy opisana przeze mnie sytuacja to tryumf kłamstwa, czy prawdy? Jeśli to co się działo przy tym konferencyjnym stole, to była prawda w całej swojej krasie, to co będziemy musieli uznać za kłamstwo? To może, że kilka lat temu Lech Kaczyński powiedział do jakiegoś natrętnego pijaczka: „Spieprzał dziadu"? Czy musimy uznać, że Kaczyński wówczas skłamał, a dziś Sikorski świadczył prawdę? Czy ów internauta kłamie, czy to jego okłamali? I czy jego okłamali wprost, czy przez zatajenie?

     I doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że - szczególnie ostatnio - moje problemy zaczynają się tam gdzie problemy wielu kończą. Ale co mam zrobić? Nagle wziąć jakieś tabletki na zgłupienie? Tego nawet współczesny przemysł farmaceutyczny nie zdążył na razie wymyślić. Ja mam już tak ustawioną wrażliwość, że absolutnie nie czuję niebezpieczeństwa związanego z kłamstwem powszednim. Mnie w ogóle nie martwi to, że okłamie mnie któryś z moich uczniów, czy któryś z moich kolegów, czy nawet któreś z moich dzieci. Ja wiem, że nawet jeśli oni mnie okłamią, to kłamstwo będzie tak niewinne i tak bez konsekwencji, że jedyny z nim kłopot będzie taki, że ktoś się będzie z niego musiał po prostu wyspowiadać. Ja nawet nie martwię się, ze przyjdzie do mnie jakiś oszust i mnie nabierze na parę złotych. No bo przede wszystkim pewnie nie przyjdzie, a nawet jeśli jakimś przypadkiem padnie na mnie, to co stracę? Dwadzieścia złotych na coś, czego nie zobaczę na oczy?

      Ja się boję kłamstwa totalnego, kłamstwa zorganizowanego, kłamstwa, które produkowane jest w zaciszu gabinetów. Ja się boję kłamstwa, o które prawdopodobnie nie do końca chodziło Panu Bogu, kiedy Mojżeszowi zsyłał tablice z przykazaniami. Którego, mam nieustanne wrażenie, Pan Bóg po prostu nie przewidział. Myślę tu na przykład o kłamstwie, z którym mamy do czynienia od paru tygodni. Kolejny już rok, rok po roku, kiedy w kościołach w całej Polsce trwa okres Adwentu, a świat organizuje tzw. okres przedświąteczny. Od końca listopada, ulice, place, supermarkety w całej Polsce zawalane są dekoracjami przedświątecznymi, tymi wszystkimi lampkami, Mikołajami, choinkami, tymi świątecznymi piosenkami, bałwankami, saniami, reniferami. A wszystko najwyraźniej po to, żeby - w ostatecznym efekcie - kiedy już przyjdzie ten dzień Bożego Narodzenia, nikt go nie zauważył. I żeby wreszcie przyszedł taki rok, kiedy Wigilia, Pasterka, kolędy, ten opłatek na stole, żeby to wszystko zostało skutecznie i ostatecznie przykryte przez to właśnie, opisywane przeze mnie, kłamstwo. Żeby jak najwięcej ludzi, najpierw kupiło sobie to co tam chcą, a później, jak już dostaną te kilka dni wolnego w pracy, pojechali za resztę pieniędzy gdzieś gdzie jest ciepło.

      Mam silne przekonanie, ze gdyby Pan Bóg dziś zszedł na Ziemię, w chmurze Swej Wielkości, żeby nam dać te dwie tablice, wszystko by zostało tak jak było wtedy, te wieki temu. Z jednym wyjątkiem. Ósmego przykazania w znanym nam brzmieniu by po prostu nie było, bo Dobry Bóg nawet by nie wiedział do kogo je adresować. Do smoka? Do plazmy? Do świata? Zamiast tych uwag o kłamaniu, pewnie znalazłby się nakaz skierowany prosto do nas: „Nie daj się oszukać fałszywemu świadectwu". A z dochowaniem tego przykazania - jestem pewien - mielibyśmy o wiele więcej kłopotu, niż z ósmym przykazaniem w aktualnym, tradycyjnym brzemieniu.

 



3 komentarze:

  1. Dawniej ludzie byli bardziej odporni na manipulacyjny bełkot i niestrawną mowę – trawę. Mieli świadomość, że nowomowa, jest fałszerstwem narzucanym z zewnątrz. Życie w realnym socjaliźmie zmuszało do zdroworozsądkowego radzenia sobie z absurdami i zakłamaniem. Niedorzeczny system, który najskuteczniej produkował niedostatek potrzebnych do życia dóbr materialnych wymagał u ludzi dorzecznych odruchów.
    Obecnie, umysły i ciała ludzi są karmione zmodyfikowaną strawą tak obficie, jak prawdopodobnie nigdy wcześniej. Dobrem deficytowym jest zdolność różnicowania pomiędzy prawdą i fałszem.

    Proponuję sięgnąć po tekst Andrzeja Rosiewicza:
    "Prawdy, prawdy po trzykroć, prawdy jako chleba...
    ...Niech słowo znaczy - słowo, a nie hasło puste,
    I nie prawda odbita w szybie krzywych luster.
    Prawda pełna i czysta, prawda z rodowodu,
    ...I niech prawdy najczystszej nikt się nie odważy
    Oddać w ręce sprzedawców, kupców, badylarzy,
    Szewców kłamstwa, kowali niegodnych litości,
    Cenzorów, rewizorów – rycerzy ciemności...
    ...Prawdy - rano i z wieczora.
    Prawdy - o dziś i o wczoraj!
    Taka jest wola ludu, powszechne wołanie,
    A wola ludu święta i niech tak się stanie!
    Alleluja!".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Gerard Warcok
      Powiem szczerze, że tu mnie Rosiewicz zdecydowanie zaskoczył. I nie chodzi nawet, że on ma rację, ale o to w jaki sposób tę rację przedstawia.

      Usuń
    2. Dobrem deficytowym jest świadomość, że prawda w ogóle istnieje.
      Radosnych Świąt!

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...