Gdybym miał przedstawić listę tak zwanych „tagów”,
którymi przez minione 13 już lat oznaczam te teksty, myślę, że na pierwszym
miejscu bezdyskusyjnie znalazłoby się słowo „kłamstwo”. I jakoś mnie to nie
dziwi. Wprawdzie można by sądzić, że tego dziś wylewa się z każdej dziury tyle,
że wszystko co było wcześniej to żart, ale wydaje się, że jedyna różnica polega
na tym, że ono stało się zaledwie bardziej bezczelne, na zasadzie: „No dobrze,
kłamiemy, i co z tego?”, ale gdy chodzi o ilość, wszystko pozostaje na tym
samym poziomie. Jeszcze w roku 2008 napisałem tekst o tym jak to źle jest
wierzyć w kłamstwo i myślę, że właśnie dziś – tym bardziej wobec wspomnianej
bezczelności – przyda nam się go przypomnieć. Bardzo proszę.
Kiedy Bob Dylan - poeta, muzyk,
kompozytor, pieśniarz - występował po raz pierwszy na słynnym festiwalu w
Newport, miał zaledwie 22 lata. Był jedynym artystą tam występującym, który
śpiewał wyłącznie swoje piosenki. Przyjechał tam, stanął wśród największych z
wielkich, i najzwyczajniej w świecie ukradł im show. To tam, Johnny Cash
zaprosił go do siebie i dał mu swoją gitarę. To tam, zaledwie dwa lata później,
wiedząc, że ta jego wielkość rozwija się tak dramatycznie, że jeśli nie dokona
jakiegoś spektakularnego zwrotu, za parę lat zostanie tylko wspomnieniem,
legendą, jak Joan Baez, czy Pete Seeger, czy - jak się po latach okazało -
wielu, wielu innych, machnął ręką na cały ten lokalny styl i zaczął grać Like A
Rolling Stone na gitarze elektrycznej. Właśnie w roku 1965, podczas koncertu
Dylana i jego zespołu w Manchesterze, w pewnym momencie, siedzący na sali
niejaki John Cordwell wrzasnął do Dylana: „Judasz!!! Nigdy więcej nie będę cię
słuchał!" Na nagraniach, które dokumentują ten koncert, słychać, jak Dylan
odpowiada mu: „Nie wierzę ci. Jesteś kłamcą!" A po chwili do zespołu:
„Grajcie, kurwa, głośno!"
Zdarzenie to, sprzed ponad już 40 lat,
wciąż zadziwia, wciąż jest wspominane, stało się już swego rodzaju legendą. A
ja się wciąż zastanawiam, kto wtedy kłamał? Ten Cordwell, kiedy zarzucał
Dylanowi, że zdradził, czy może Dylan, kiedy oskarżał Cordwella o kłamstwo.
Oczywiście nie da się na to pytanie odpowiedzieć w sposób rozstrzygający, bo z
punktu widzenia Cordwella, Dylan rzeczywiście zdradził. Zdradził nie tylko
jego, ale wielu, wielu innych, dla których to, co Dylan zaproponował, to było
zwykłe, czyste oszustwo. Z drugiej strony, kiedy Dylan krzyczał do Cordwella,
że jest kłamcą, miał też bezwzględnie rację, choćby pod tym względem, że na sto
procent, Cordwell nigdy nie przestał Dylana słuchać.
Więc tu niestety, musimy pozostać w
sytuacji nierozstrzygniętej. Możemy jednak pokusić się o pewną refleksję nieco
obok tego zdarzenia. Otóż, nie ulega wątpliwości, że ten spór, jaki miał
miejsce w roku 1965 w Manchester Free Trade Hall, jest już jednym z ostatnich
czystych, prostych i zupełnie nie wyrafinowanych przypadków, kiedy kłamstwo
operuje na poziomie relacji człowiek-człowiek. W roku 1965, już od wielu, wielu
lat, był w najpełniejszym rozkwicie cały przemysł produkujący kłamstwo na skalę
nieporównywalnie większą, niż to, do czego przyzwyczaiła nas tradycja. Minęły
już dziesiątki lat od czasu, gdy sytuacja, w której sąsiad okłamuje sąsiada, a
uczeń koleżankę, brat siostrę, a mąż żonę stała się tak trywialna, że wręcz nie
warta uwagi. Bo cóż to są za kłamstwa o tak marnej skali? O tak niewielkim
stopniu szkodliwości i tak nieistotnym poziomie zła?
Minęły kolejne lata i otóż co mamy? Mamy
stan, który niektórzy określają pojęciem ‘kłamstwa totalnego'. Proszę zwrócić
uwagę. Jeśli szukamy kłamstwa, to gdzie najprędzej je znajdziemy? Czy u nas w
domu, czy w biurze, czy w szkole, czy na ulicy? Gdzie spotkamy prawdziwego
kłamcę? Jeśli uczciwie się przyjrzeć, to wokół siebie, to może nam się uda
znaleźć paru notorycznych kłamców, którzy kłamią ot tak, dla sportu. Ale nimi
się i tak nikt nie przejmuje. Wszyscy traktują ich, jak wariatów i jeśli ktoś
ich słucha, to głównie z braku lepszego zajęcia. Ktoś kogoś okłamie, bo chce
ukryć jakiś drobny grzech, albo ponieważ jest mu z jakiegoś powodu wstyd, albo
nie chce tego kogoś zranić, czy po prostu pragnie uniknąć kłótni. Owszem,
zdarzy się, ze spotkamy na swojej drodze prawdziwego oszusta, który chce nam
sprzedać coś bezwartościowego, albo pozbawić nas czegoś cennego. No ale to są
peryferie. To jest zwykła patologia. Poza tym, żyjemy sobie obok siebie i jeśli
czasem nam do głowy nie przyjdzie, że mamy kłopot z naszym bliźnim, to akurat
nie z powodu tego, że jeden drugiego potrzebuje oszukać.
A fakt pozostaje faktem - żyjemy w epoce
kłamstwa totalnego, kłamstwa strasznego, kłamstwa które zabija. Od czasu kiedy
wydano Dzieła Wybrane Lenina, Hitler napisał Mein Kampf, a Komitet Centralny
Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii Bolszewików w roku 1938 zredagował i
zaaprobował swój słynny Krótki Kurs, świat poczynił wielkie postępy. Powstał
prawdziwy rynek nie tylko ideologii. Wynaleziono najbardziej skuteczne sposoby
zarabiania pieniędzy i ich efektywnego wydawania, wybudowano supermarkety,
rozwinięto w sposób absolutnie mistrzowski system reklam, pokazano światu, co
znaczy konsumpcja, i co znaczy prawdziwa oferta. Jeśli spróbujemy wyobrazić
sobie współczesny świat w formie modelu, to z jednej strony zobaczymy tę
właśnie ofertę, z drugiej już nie tyle człowieka, co konsumenta, a pomiędzy
nimi pieniądz. A nad tym wszystkim, to, wspomniane już, totalne kłamstwo, które
na wszystkich możliwych poziomach, absolutnie bezczelnie, z całkowicie
odsłoniętą przyłbica, prowadzi swoją grę pod hasłem rozwoju i cywilizacji. Tam
też - właśnie tam - stara się umieścić cała światowa polityka, ze swoimi
obietnicami, swoimi planami, ze swoją ‘demokracją'.
Byłoby mi jednak bardzo trudno zajmować
się tu tym kłamstwem najwyższym, kłamstwem ledwo widocznym, kłamstwem-plazmą.
Raz, że to jest faktycznie plazma, a dwa, że bardzo bym nie chciał uderzać w aż
tak naciągniętą strunę. I tak obawiam się, że staję się tu zbyt patetyczny.
Zajrzyjmy więc na ten poziom najniższy, bardzo przejrzysty, dostępny na
wyciągniecie ręki. Spójrzmy na to kłamstwo, podane nam na tacy w swej pełnej
okazałości, a jednocześnie tak nieprawdopodobnie niedookreślone i nieopisane. W
telewizji oglądam reklamę, w której komputerowo rozmazane dziecko chce iść na
mecz, ale mama mu mówi, ze „wygląda niewyraźnie", więc powinno zażyć
rutinoscorbin. Dziecko zjada tabletkę, jego wizerunek komputerowo zostaje
oczyszczony i chłopczyk może iść bezpiecznie na mecz. Oczywiście, każdy, choćby
minimalnie rozsądny człowiek, doskonale wie, że jedyną reakcją na tę reklamę,
powinno być jedynie ściszenie telewizora. A mimo to, kupujemy ten
rutinoscorbin, trzymamy go w domowych apteczkach, aż minie obiecany termin
ważności, i ani nam do głowy nie przyjdzie, że jesteśmy już tylko tak zwanym targetem.
Filozof Kołakowski, w swoim mini-wykładzie
o kłamstwie, o którym pisałem wczoraj , dzieli kłamstwo na dwa rodzaje:
kłamstwo wprost i kłamstwo przez zatajenie. Ciekawy jestem, do jakiej kategorii
zakwalifikowałby Kołakowski tę reklamę z rutinoscorbinem. Czy przemysł
farmaceutyczny, kiedy wydaje ciężkie pieniądze na przekazanie nam informacji,
że jeśli czujemy się ‘niewyraźnie', powinniśmy zażyć tabletkę rutinoscorbinu, i
wtedy natychmiast poczujemy się ‘wyraźnie', robi to po to, żeby nas oszukać
wprost, czy robiąc to, coś przed nami zataja?
Czy jeśli onet.pl, pisząc o bramkarzu
nazwiskiem Boruc, używa - ot tak, z rozpędu - stworzonego, między innymi, przez
siebie, nazwiska-hasła Borubar, to z jakiego rodzaju kłamstwem mamy tu do
czynienia? Czy to jest kłamstwo w dobrej sprawie, czy w sprawie złej? Czy to
jest kłamstwo nałogowe, czy okazjonalne? Czy to jest kłamstwo wprost, czy
kłamstwo przez zatajenie? I dalej - idąc tym samym tropem - jeśli założymy, że prezydent
Kaczyński rzeczywiście się pomylił i faktycznie był przekonany, że Artur Boruc
nazywa się Artur Borubar, to czy on kłamał? Czy tylko nie wiedział? Czy on
chciał nas oszukać, czy tylko okazał się gapą, albo nawet i głupkiem?
I odwrotnie, jeśli założymy, że Prezydent
nie powiedział „Borubar", ale „Boruc bardzo", to czy onet.pl i ci
wszyscy, wszyscy którzy od wielu długich miesięcy już ekscytują się tym
Borubarem, kłamią wprost, czy coś ukrywają? I dlaczego to robią? Bo są ludźmi
dobrymi, czy ludźmi złymi?
W tym samym wczorajszym tekście wspomniałem
o ministrze Sikorskim i jego zachowaniu na wspólnej konferencji prasowej z
Donaldem Tuskiem i Prezydentem. Zasugerowałem, że mój zdrowy rozsądek i
dotychczasowe doświadczenie, wskazują jednoznacznie na to, że Sikorski, gadając
podczas wypowiedzi Prezydenta, nie tylko robił to celowo, ale miał w tym
momencie bardzo złe intencje. Pewien internauta napisał mi, że
Sikorski, w sposób absolutnie naturalny, nie mógł znieść ględzenia Prezydenta i
gadał z nudów. I że to jego zachowanie jest całkowicie zrozumiałe, bo każdy
wie, że Kaczyński jest nieznośny.
I teraz ja bym bardzo chciał poznać
odpowiedź na parę kwestii. Mianowicie, czy opisana przeze mnie sytuacja to
tryumf kłamstwa, czy prawdy? Jeśli to co się działo przy tym konferencyjnym
stole, to była prawda w całej swojej krasie, to co będziemy musieli uznać za
kłamstwo? To może, że kilka lat temu Lech Kaczyński powiedział do jakiegoś
natrętnego pijaczka: „Spieprzał dziadu"? Czy musimy uznać, że Kaczyński
wówczas skłamał, a dziś Sikorski świadczył prawdę? Czy ów internauta kłamie, czy
to jego okłamali? I czy jego okłamali wprost, czy przez zatajenie?
I
doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że - szczególnie ostatnio - moje problemy
zaczynają się tam gdzie problemy wielu kończą. Ale co mam zrobić? Nagle wziąć
jakieś tabletki na zgłupienie? Tego nawet współczesny przemysł farmaceutyczny
nie zdążył na razie wymyślić. Ja mam już tak ustawioną wrażliwość, że
absolutnie nie czuję niebezpieczeństwa związanego z kłamstwem powszednim. Mnie
w ogóle nie martwi to, że okłamie mnie któryś z moich uczniów, czy któryś z
moich kolegów, czy nawet któreś z moich dzieci. Ja wiem, że nawet jeśli oni
mnie okłamią, to kłamstwo będzie tak niewinne i tak bez konsekwencji, że jedyny
z nim kłopot będzie taki, że ktoś się będzie z niego musiał po prostu
wyspowiadać. Ja nawet nie martwię się, ze przyjdzie do mnie jakiś oszust i mnie
nabierze na parę złotych. No bo przede wszystkim pewnie nie przyjdzie, a nawet
jeśli jakimś przypadkiem padnie na mnie, to co stracę? Dwadzieścia złotych na
coś, czego nie zobaczę na oczy?
Ja się boję kłamstwa totalnego, kłamstwa
zorganizowanego, kłamstwa, które produkowane jest w zaciszu gabinetów. Ja się
boję kłamstwa, o które prawdopodobnie nie do końca chodziło Panu Bogu, kiedy
Mojżeszowi zsyłał tablice z przykazaniami. Którego, mam nieustanne wrażenie,
Pan Bóg po prostu nie przewidział. Myślę tu na przykład o kłamstwie, z którym
mamy do czynienia od paru tygodni. Kolejny już rok, rok po roku, kiedy w kościołach
w całej Polsce trwa okres Adwentu, a świat organizuje tzw. okres
przedświąteczny. Od końca listopada, ulice, place, supermarkety w całej Polsce
zawalane są dekoracjami przedświątecznymi, tymi wszystkimi lampkami,
Mikołajami, choinkami, tymi świątecznymi piosenkami, bałwankami, saniami,
reniferami. A wszystko najwyraźniej po to, żeby - w ostatecznym efekcie - kiedy
już przyjdzie ten dzień Bożego Narodzenia, nikt go nie zauważył. I żeby
wreszcie przyszedł taki rok, kiedy Wigilia, Pasterka, kolędy, ten opłatek na
stole, żeby to wszystko zostało skutecznie i ostatecznie przykryte przez to
właśnie, opisywane przeze mnie, kłamstwo. Żeby jak najwięcej ludzi, najpierw
kupiło sobie to co tam chcą, a później, jak już dostaną te kilka dni wolnego w
pracy, pojechali za resztę pieniędzy gdzieś gdzie jest ciepło.
Mam silne przekonanie, ze gdyby Pan Bóg
dziś zszedł na Ziemię, w chmurze Swej Wielkości, żeby nam dać te dwie tablice,
wszystko by zostało tak jak było wtedy, te wieki temu. Z jednym wyjątkiem.
Ósmego przykazania w znanym nam brzmieniu by po prostu nie było, bo Dobry Bóg
nawet by nie wiedział do kogo je adresować. Do smoka? Do plazmy? Do świata?
Zamiast tych uwag o kłamaniu, pewnie znalazłby się nakaz skierowany prosto do
nas: „Nie daj się oszukać fałszywemu świadectwu". A z dochowaniem tego
przykazania - jestem pewien - mielibyśmy o wiele więcej kłopotu, niż z ósmym
przykazaniem w aktualnym, tradycyjnym brzemieniu.
Dawniej ludzie byli bardziej odporni na manipulacyjny bełkot i niestrawną mowę – trawę. Mieli świadomość, że nowomowa, jest fałszerstwem narzucanym z zewnątrz. Życie w realnym socjaliźmie zmuszało do zdroworozsądkowego radzenia sobie z absurdami i zakłamaniem. Niedorzeczny system, który najskuteczniej produkował niedostatek potrzebnych do życia dóbr materialnych wymagał u ludzi dorzecznych odruchów.
OdpowiedzUsuńObecnie, umysły i ciała ludzi są karmione zmodyfikowaną strawą tak obficie, jak prawdopodobnie nigdy wcześniej. Dobrem deficytowym jest zdolność różnicowania pomiędzy prawdą i fałszem.
Proponuję sięgnąć po tekst Andrzeja Rosiewicza:
"Prawdy, prawdy po trzykroć, prawdy jako chleba...
...Niech słowo znaczy - słowo, a nie hasło puste,
I nie prawda odbita w szybie krzywych luster.
Prawda pełna i czysta, prawda z rodowodu,
...I niech prawdy najczystszej nikt się nie odważy
Oddać w ręce sprzedawców, kupców, badylarzy,
Szewców kłamstwa, kowali niegodnych litości,
Cenzorów, rewizorów – rycerzy ciemności...
...Prawdy - rano i z wieczora.
Prawdy - o dziś i o wczoraj!
Taka jest wola ludu, powszechne wołanie,
A wola ludu święta i niech tak się stanie!
Alleluja!".
@Gerard Warcok
UsuńPowiem szczerze, że tu mnie Rosiewicz zdecydowanie zaskoczył. I nie chodzi nawet, że on ma rację, ale o to w jaki sposób tę rację przedstawia.
Dobrem deficytowym jest świadomość, że prawda w ogóle istnieje.
UsuńRadosnych Świąt!