czwartek, 25 marca 2021

Czy Marcin Patrzałek potrafi ruszać palcem 35 razy na sekundę?

 

     Myślę, że nie muszę tu nikogo przekonywać, że mimo oczywistego szacunku dla jego talentu, Elton John i jego artystyczna oferta nigdy mnie szczególnie nie porywały, natomiast, owszem, obejrzałem niedawno film „Rocketman” o początkach tej kariery i dzięki niemu usłyszałem o człowieku nazwiskiem John Reid. Otóż kiedy Elton John ledwie debiutował, został przez owego Reida uwiedziony, i najpierw jako jego kochanek, a następnie business partner, pozwolił mu się arystycznie prowadzić przez znaczną część swojej kariery, a ja na Reida zwróciłem szczególną uwagę z tego względu, że, przynajmniej wedle autorów filmu, była to postać do tego stopnia podła, że aż się prosiła by się nią głębiej zainteresować.  A zatem zainteresowałem się i dowiedziałem, że choć przede wszystkim to współpraca z Eltonem uczyniła go multimilionerem, był on jeszcze menadżerem pewnego irlandzkiego tancerza nazwiskiem Michael Flatley.

      Co to za jeden ów Flatley? Jak mówię, jest to tancerz, a jego pozycja jest wynikiem tego, że potrafi jako jedyny na świecie stuknąć obcasami 35 razy na sekundę, że jego stopy są ubezpieczone na niemal 60 mln. dolarów, dochód z jego występów przekroczył miliard, a on sam na nich zarobił niemal 400 mln. Ktoś zapyta, co Michael Flatley robi poza tańczeniem, że przyciąga aż takie pieniądze. Otóż nic. On tylko od czasu do czasu pojawia się na scenie, kręcąc przez chwilę te swoje irlandzkie kółka, a całą resztę za niego robią setki tancerzy, muzyków i piosenkarzy, którzy wśród wciąż zmieniających się dekoracji, świateł, ogni i dymu odstawiają widowisko tak strasznie w swojej pustce kiczowate, że kiedy się na to patrzy aż trudno uwierzyć że ktokolwiek jest w stanie to znieść choćby przez 10 minut, a co dopiero przez ponad dwie godziny, bo tyle trwają te spektakle.

       Czemu postanowiłem dziś pisać o tym całym Flatleyu? Otóż obejrzałem na Youtubie pewnego Marcina Patrzałka, dwudziestoletniego gitarzystę z Kielc, który dziś mieszka i studiuje w Stanach Zjednoczonych i tam stara się z pewnym bardzo wyraźnym sukcesem rozpoczynać wielką muzyczną karierę. Zanim popatrzmy może na niego i posłuchajmy.



        Jak mówię, Patrzałek robi dziś w Stanach karierę, zachwyca się nim coraz więcej osób, zarówno zwykłych fanów, jak i ludzi związanych z branżą zawodowo, a ja – podobnie jak oni pełen zachwytu – zastanawiam się, jak się owa kariera potoczy. Czy jest możliwe – a dziś wszystko wskazuje na to, że inaczej być nie może – że już niedługo Marcin Patrzałek zostanie międzynarodową gwiazdą pierwszej wielkości, a my będziemy mogli wreszcie z czystym sumieniem zakrzyknąć, że oto Polska i Polak?

        Co zatem potrafi Marcin Patrzałek? Jak sami mieliśmy przed chwilą okazję usłyszeć, on gra znakomicie na gitarze i z tego grania potrafi wycisnąć prawdziwą sztukę. Czy to wystarczy żeby stworzyć ofertę, która się sprzeda? Jak najbardziej. Jestem pewien, że płyta, którą on ma w planie niedługo wypuścić może się sprzedać znakomicie. Czy jednak owa oferta może wystarczyć na lata, w to wątpię. Moim zdaniem, jeśli on nie zacznie komponować i tu jako kompozytor wykaże się podobnym talentem jakim się wykazał jako gitarzysta, to wszystko zakończy się na tej jednej płycie. Ale i to mało. On nie zrobi światowej kariery nawet jeśli będzie z tym samym co dziś, albo nawet coraz bardziej rozwijającym się talentem grał fantastyczne piosenki na gitarze. Dlaczego? Wcale nie dlatego, że nie jest Murzynem, transwestytą, Żydem, czy czyimś synem. Takich w branży były setki i nawet jeśli temu czy innemu udało się wzbudzić jakiś większy tumult, to tylko na chwilę. Nie jest też tak że on nie zrobi światowej kariery, bo nie jest ani wybitnym piosenkarzem, ani liderem jakiegoś szczególnie sensacyjnego projektu, choć przyznaję, że to by się zdecydowanie przydało. On nie zrobi kariery na którą zasługuje z tego prostego powodu, że dzisiejszy rynek nie potrzebuje wybitnych artystycznych osobowości. Krótko mówiąc, współczesny rynek nie potrzebuje ani nowego Boba Dylana, ani nowych Beatlesów, ani nawet nowego Kanye Westa.  Jeśli Marcin Patrzałek chce osiągnąć sukces na który zasługuje, będzie niestety musiał pójść śladem Michaela Flatleya, który potrafił stukać obcasami 35 razy na sekundę, ale w pewnym momencie zrozumiał, że to nie wystarczy i musiał wynająć specjalistę od budowania karier, który stworzył dla niego owo straszne widowisko.

        A więc wyobrażam sobie że Marcin Patrzałek zostanie wielką gwiazdą estrady jeżdżąc po całym świecie z widowiskiem pod tytułem „Fingers of Fire”, albo jakoś tak, z tancerzami, piosenkarzami disco polo, dymem i ogniem i setką gitarzystów i ze swoją gitarą w roli głównej, a wówczas któregoś dnia przyjedzie do Polski, wystąpi na Stadionie Narodowym, a Prezydent odznaczy go Krzyżem Komandorskim Odrodzenia Polski za wybitne osiągnięcia estradowe.

       Ktoś się zapyta, po co ten ten tekst, a ja już chętnie odpowiadam. Otóż wpadłem na tego Patrzałka i zachwyciłem się nim tak jak nigdy chyba żadnym polskim artystą. I to pod każdym względem. Jego talentem, jego pomysłem estradowym, jego sukcesem w America's Got Talent, jego osobistym urokiem i inteligencją i pomyślałem, że on zasługuje na sukces. Jednak już w kolejnym chwili pomyślałem sobie, że jednak chyba lepiej będzie, żeby on sukcesu nie odniósł, bo jeśli jakimś cudem zostanie światową gwiazdą, to będzie tragedia. Lepiej niech on więc nagra tę jedną płytę, gdzie zagra w swoim fantastycznym stylu parę rockowych kawałków, a ja ją sobie kupię i będę z radością słuchał i myślał, że Polska ma talent. A co on będzie z tego miał? Już dziś, z tego co czytam, on parę milionów dolarów już zarobił. Niech się więc cieszy. I gra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...