sobota, 20 marca 2021

O państwie nie z dykty

 

       Pewnie już o tym tu na blogu wspominałem, ale nie zaszkodzi przypomnieć. Otóż dzięki zarówno swoim własnym obserwacjom, ale również informacjom otrzymanym od osób z jednej strony zaprzyjaźnionych, a z drugiej nadzwyczaj dobrze poinformowanych, od kilku już dobrych lat wiedziałem, że kwestia tak zwanego „wyjaśnienia przyczyn Katastrofy Smoleńskiej”, to marzenia ściętej głowy, a ostatnim organem, który nam owo wyjaśnienie jest w stanie przedstawić, to zespół Antoniego Macierewicza. Mało tego. W ostatnich miesiącach dotarły do mnie słuchy, że jeśli tylko sprawa prac owego zespołu stanie się kwestią publiczną – tak jak na przykład kwestią publiczną stały się „przekręty” Daniela Obajtka, czy folie syna premier Szydło – zarówno sam Antoni Macierewicz, jak i osoby bezpośrednio z nim współpracujące, staną wobec groźby zarzutów kryminalnych, w tym sensie, że staną przed sądem i zostaną oskarżeni choćby o zwykły finansowy przekręt.

      I powiem szczerze, że pewnie to, że kwestia wspomnianej komisji i jej prac pozostaje w sferze, do której nie życzą mieć dostępu nawet najbardziej politycznie zaangażowani opozycyjni politycy i dziennikarze, stanowiłoby dla mnie ciężką zagadkę, gdyby nie fakt, że ja akurat znam całe mnóstwo różnego rodzaju sytuacji, który wydawałoby się, że tylko czekają, by rozwalić polityczną scenę na strzępy, a tymczasem zwyczajnie śpią sobie gdzieś po kątach, nie niepokojone przez nikogo. Czemu? Diabeł jeden wie.

      A zatem to, że mija ponad dziesięć lat jak Antoni Macierewicz, wraz z zespołem swoich międzynarodowych ekspertów, za ciężkie pieniądze bada przyczyny Smoleńskiej Katastrofy, a my przez cały ten czas wiemy tylko tyle, że był wybuch i ów wybuch sprokurowali Ruscy, doprowadziło mnie wreszcie do jednego i tylko jednego pytania: Czemu mimo wydawałoby się sytuacji aż błagającej o to, by wszystkie siły antypisowskiej opozycji się zjednoczyły i zażądały od czy to Jarosława Kaczyńskiego, czy bezpośrednio od Antoniego Macierewicza, jakiejś w miarę choćby sensownej odpowiedzi, siedzą cicho jak mysz pod miotłą i zajmują się rozwiązywaniem zagadki, kto ostatecznie zostanie nowym Rzecznikiem Praw Obywatelskich?

        Przyglądałem się ostatnio nieco sytuacji w kraju i przypomniałem sobie wypowiedź sprzed wielu już dziś lat Margaret Thatcher, która komentując swoje pierwsze miesiące u władzy, gdy mając przeciwko sobie całą możliwą systemową opozycję, próbowała przeprowadzić wszystkie zaplanowane przez siebie reformy i wiedziała że każdy dzień może przynieść ostateczną porażkę oraz dymisję rządu, powiedziała, że to co pozwalało jej zachować siłę i determinację i w ostateczności władzę, to świadomość społecznego poparcia. Przypomniałem sobie tamtą wypowiedź, gdy uświadomiłem sobie, że jeśli władza państwowa ma odpowiednie społeczne poparcie, to nie ma ludzkiej i nieludzkiej siły, która by ją była w stanie pokonać. W jaki sposób? A to w taki mianowicie, że nie ma realnej siły, która by była w stanie postawić wyzwanie państwu i jego potędze. I dziś, gdy patrzę na to co robi Prawo i Sprawiedliwość, wiem że za nimi stoi zwyczajnie owa moc. Jeśli rząd, zachowując odpowiednią przewagę społecznego poparcia, zachowuje kontrolę nad państwem jako takim, to opozycji faktycznie pozostaje już tylko walczyć o to, by Jan Filip Libicki nie poparł jednak kandydata Prawa i Sprawiedliwości na Rzecznika Praw Obywatelskich.

       A skoro tak, to nie ma się naprawdę czemu dziwić, że w momencie gdy tylko to tu to tam pojawiły się głosy żądające od władzy wyjaśnienia tego, co Antoni Macierewicz i jego komisja zrobiły przez dziesięć lat, wysysając z budżetu kolejne miliony złotych nie wiadomo po cholerę i dla kogo, w jednej chwili zawsze gotowa Anita Gargas przedstawiła swój śledczy materiał specjalny, z którego wynika jednoznacznie, że jedyną osobą odpowiedzialną za to, z czym mamy do czynienia nie jest żaden Macierewicz, ale oczywiście Donald Tusk. I co ciekawe, to nie jest tak, że biednemu byłemu premierowi nagle ni stąd ni z owąd spadły na głowę jakieś nieuzasadnione oskarżenia, wyciągnięte przez nie wiadomo kogo nie wiadomo skąd. Nic podobnego. Oto nagle się dowiadujemy, że jedenaście lat temu ów Tusk najzwyczajniej w świecie sprzedał Polskę za swoją gnuśność i tępotę. Nagle po dziesięciu latach otrzymujemy ledwo co odnalezione dowody, że gdy wszystko się rozstrzygało, nie kto inny jak Donald Tusk zachował się nie jak premier rządu, ale jak zwykły cieć, który uznał, że jego jedynym obowiązkiem wobec polskiego państwa jest pilnowanie, by nikt się nie kręcił przy furtce.

      Zbliża się jedenasta rocznica Smoleńskiej Katastrofy i proszę zwrócić uwagę, z czym mamy dziś do czynienia. Ze Sławomirem Neumannem wrzucającym swoje nieszczęsne tweety o tym, że Obajtek to złodziej, z portalem OKO Press ujawniającym nowe ścieżki syna Beaty Szydło i Janem Hartmanem dorzucającym do tego jego nowe nazwisko, z Rafałem Trzaskowskim wreszcie, próbującym jak rozumiem złapać oddech w tymczasowym szpitalu na Stadionie Narodowym, no i... właściwie nie wiem, co jeszcze dodać. W sumie chętnie bym wspomniał wielkanocny występ Andrea Bocelliego dla TVP, no ale skoro już pojawił się nam Donald Tusk, niech i będzie on. Donald Tusk w rozmowie z Edmundem Klichem.        



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...