wtorek, 9 marca 2021

Sznurek i kulka, czyli Bóg się rodzi, moc truchleje

 

Dzięki Bogu, wiele wskazuje na to, że powoli dochodzę do siebie i jeszcze parę dni, a ożyję całkowicie. Chodzi mi po głowie kilka tematów, którym chętnie bym poświęcił czas, natomiast gdy chodzi o siły, to już nie tak bardzo, a zatem, spróbuję zaproponować dziś Państwu naprawdę piękną historię jeszcze z roku 2010, która po tych wszystkich latach robi wrażenie może jeszcze bardziej aktualnej niż kiedykolwiek wcześniej. Bardzo polecam i życzę dobrych wrażeń.

 

       Kompletnie nie mam pojęcia, dlaczego moje najmłodsze dziecko, kiedy jej to opowiadam, śmieje się ze mnie i informuje, że musiało mi się coś przyśnić i teraz już tylko miesza mi się fikcja z rzeczywistością. Nie rozumiem tego, bo przede wszystkim, moim zdaniem, dzieci powinny szanować swoich ojców, a nie wmawiać im, że mają pomieszane w głowie, a poza tym, moja historia, choć, owszem, dość szczególna – nieszczególnych, jak już czytelnicy tego bloga zauważyli, tu raczej nie ma – wcale nie jest aż tak egzotyczna, by trudno było w nią uwierzyć. A stało się tak, że jeszcze zanim zaczęła się ta zima na dobre, a więc zanim spadł pierwszy śnieg, któregoś ranka, jak zwykle, poszedłem z urodzinowym psem wspomnianej już mojej córki do parku na spacer. Jak mówię, śniegu jeszcze nie było, natomiast zrobiło się już zdecydowanie zimniej, i na trawie, na drzewach i na ławkach leżał szron. Pewnie dlatego, że było dość zimno i jakoś ponuro, park był raczej pusty i w polu widzenia mieliśmy właściwie tylko siebie. On mnie, a ja jego.

      Kiedy w parku jest pusto, uczucia mam mieszane. Z jednej strony, cieszę się, bo wiem, że mogę bezpiecznie spuścić psa ze smyczy, nie ryzykując, że jego nieskończenie przyjazna natura każe mu potraktować inne osoby jak najbliższych przyjaciół, i tym samym wprowadzić mnie w stan poważnego zakłopotania. Gorzej, że nie ma ładnych dziewcząt z psami, z którymi można pogawędzić, a przecież dla kogoś w moim wieku, okazja do zamienienia paru uprzejmych słów miłą dziewczyną, stanowi zawsze bardzo sympatyczną odmianę. Zresztą, wcale nie musi chodzić tylko o dziewczyny. Nie wiem, na ile jest to wiedza powszechna, ale fakt jest taki, że ludzie, których spotkać można w parku przed południem, kiedy spacerują ze swoimi psami, to w ogóle najczęściej bardzo mili ludzie. A więc, kiedy się od czasu do czasu kogoś spotka, bywa dobrze.

      Tym razem, jak mówię, w powietrzu było zimno, wszędzie dookoła leżał szron, powietrze zanurzone było w lekkiej mgle, a wokół nie było nikogo. W pewnym momencie w oddali zauważyłem chłopca z psem. Mówię „chłopca” na podobnej zasadzie, jak marszałek Ewa Kopacz mówi „chłopiec” o swoim idolu Palikocie, a więc jak ktoś, dla kogo w pewnym momencie życia nawet osoby już mocno dorosłe stają się wyłącznie chłopcami, czy dziewczynami. Ale, owszem, był to człowiek dość młody, z dużym, białym, kudłatym psem, możliwe że Husky. Szli sobie daleką alejką i wyglądali razem naprawdę bardzo ładnie. W pewnym momencie, chłopak zatrzymał się przy jednej z ławek i najwyraźniej zaczął coś na niej pisać palcem. To znaczy, oczywiście, nie po samej ławce – no bo jak? – ale po pokrywającym ją szronie. Po chwili ruszył dalej i zniknął nam z oczu. A my przez chwilę jeszcze potarzaliśmy się po oszronionej trawie, obsikaliśmy parę patyków, a ja sobie pomyślałem, że pójdziemy w stronę tej ławki i zobaczę, co on tam uznał za stosowne nam powiedzieć.

      Powiem uczciwie, że jako ktoś, kto zdecydowanie woli się trzymać z dala od wszelkich ekscesów, nie bardzo mam też zaufanie do ludzi, którzy od czasu do czasu czują w sobie impuls, by wziąć i napisać coś na murze, czy w ogóle gdziekolwiek, na zasadzie opisanej wyżej. Nie wiem, z czego to wynika, ale wydaje mi się, że człowiek, który ma wszystko starannie poukładane w głowie i mniej więcej stara się kontrolować sytuację, nie znajduje w sobie potrzeby do tego typu pustych demonstracji. No bo co można napisać na murze? Zwłaszcza podczas porannego spaceru ze swoim psem. „CHWDP”? „Jebać Ruch”? „Kocham Monikę”? A może coś kompletnie niezrozumiałego, ale za to w jakimś oryginalnym bardzo kształcie, tak jak to robią młodzi hip-hopowcy? A więc szedłem w stronę tej ławki, z jednej strony z pewnym zaciekawieniem, a z drugiej – zdecydowanie bez większych nadziei. W pewnym momencie, pomyślałem nawet sobie, że coś mi się zdawało, i pewnie ten chłopak nic tam nie napisał. I proszę sobie wyobrazić, że wcale mi się nie zdawało. Na tym pokrywającym ławkę w moim parku szronie widniał, bardzo starannie, bardzo porządnie, równo i elegancko, wymalowany dużymi literami napis: „TUSK ZDRAJCA POLSKIEGO NARODU”.

      Zdaję sobie sprawę, że w tej chwili mogą się tu pojawić niemal wyłącznie dwie reakcje. Jedna, ze strony wszystkich tych, którzy premiera Tuska nie szanują i mają ku temu swoje jak najbardziej określone powody, polegająca na pełnym poparciu dla tego niezwykłego, w tych – że zacytuję klasyka – okolicznościach przyrody, gestu, a druga, ze strony tych wszystkich, którzy twierdzą, że aby nazwać Tuska zdrajcą, trzeba najpierw mocno zwariować, z pełnymi tej wiary konsekwencjami. Jak idzie o mnie, to ja przede wszystkim, naturalnie, odczuwam w stosunku do tego chłopaka wyłącznie sympatię, niemniej, w pewien bardzo szczególny sposób, czuję też coś na kształt strachu. Zwyczajnego strachu. Bo, proszę sobie uświadomić, że jeśli tylko zachowamy w sobie przekonanie, że coś takiego jak zdrada narodu w tych szczególnie posuniętych czasach w ogóle jeszcze istnieje, tak naprawdę stoimy wobec dwóch tylko możliwości. Albo Donald Tusk w istocie jest zdrajcą, a wtedy – szczególnie biorąc pod uwagę fakt owej nieprawdopodobnej wręcz bezsilności, w jakiej musimy się poruszać my wszyscy, w tym też wyżej wspomniany chłopak – to że on sporządził ten napis na szronie, nie dość że stanowi z jego strony gest słuszny i wierny prawdzie, to wręcz konieczny. Jeśli nie – to nie ma o czym gadać, a ten tekst jest kompletnie pozbawiony sensu.

      Otóż ja uważam, że tak, Donald Tusk, ale także większość członków jego rządu – i tego i poprzedniego – większość dziennikarzy, większość publicznych i medialnie wpływowych osób, popierających projekt o nazwie Platforma Obywatelska, sam Prezydent i jego współpracownicy – to są wszystko zdrajcy polskiego narodu. I nie mam co do tego najmniejszej wątpliwości. Wiem też jednak oczywiście, że dziś, gdy takie słowa jak wierność, miłość, prawda, uczciwość, oddanie, poświęcenie, wiara – można by wymieniać – praktycznie straciły swój pierwotny sens, również zdrada stała się czymś, co tak naprawdę nie wiadomo już, czym w istocie jest. A do tego jeszcze, nawet jeśli uznamy pojęcie zdrady za wciąż jakoś tam obowiązujące, to już z całą pewnością nie będziemy mogli się zgodzić z równie pierwotnym, jak samo to pojęcie, postulatem, by zdrada wobec Państwa i Narodu była traktowana jak najbardziej okrutna zbrodnia. No bo w końcu, czym jest Naród? Czym jest dziś Państwo?

      Żyjemy w czasach rozpasanego tak zwanego humanizmu, gdzie człowiek jest bytem absolutnie najwyższym, a przez to właśnie, że jest bytem najwyższym i całkowicie niezależnym od wszystkiego co poza nim, ma prawo zarówno do swojej wielkości, jak i swojego upadku. W końcu, jak to wie każde dziecko, w życiu, jak to w życiu – raz jest z górki, raz pod górkę. Poza tym, jak wiemy z telewizji, ludzkie życie jest tak niezwykle skomplikowane, że w efekcie człowiek nie ma wpływu na nic, i jeśli zdarzy nam się coś nieoczekiwanego, często nie jest to nawet nasza wina, lecz wina zwyczajnego zbiegu okoliczności. W dzisiejszym więc świecie, jeśli nawet przyjąć, że taki Donald Tusk istotnie zdradził Polskę, to jest naprawdę wystarczająco dużo kar, w tym udzielenie mu obywatelskiej nagany, by nie trzeba było się uciekać do tak drastycznych rozwiązań, jak sznur na szyję, czy kula w łeb. Przecież on tak naprawdę jest tylko zwykłym człowiekiem. Tak jak my wszyscy. To zaledwie jeden z nas. Z żoną , dziećmi, przyjaciółmi, marzeniami… A tu nagle jacyś dziwni ludzie chcieliby go narażać na tak ciężką nieprzyjemność jak sprawiedliwa kara.

      Otóż, z mojego punktu widzenia, sprawa jest bardzo jasna i czytelna. Przede wszystkim, nikt Donaldowi Tuskowi – podobnie jak jego ministrom, Arabskiemu, Sikorskiemu, czy Kopacz – nie kazał brać na siebie odpowiedzialności za sprawy tak poważne i kluczowe, jak losy Narodu i Państwa. Podobnie, każdy z nich miał okazję żyć w czasach, kiedy o Polsce mówiło się wyłącznie z należnym nabożeństwem, i jeśli każdy z nich nagle doszedł do przekonania, że to wszystko jest jednak strasznie nudne i głupie, to – przepraszam bardzo – ale nie ma litości. Jeśli oni wszyscy, jeszcze przecież nie tak dawno, mieli świadomość tego że obraz – jakże okropnie absurdalny – polskiego samolotu, gnijącego w przemieszanej z rosyjskim błotem polskiej krwi na obcej ziemi, bez należnej pamięci i należnego szacunku, jest czymś absolutnie horrendalnym, a dziś – z sobie tylko wiadomych względów – doszli do przekonania, że jest akurat wręcz odwrotnie, że to wszystko jest warte jedynie śmiechu, lub irytacji – to znaczy, że dla nich nie ma już litości. Dla nich należałby się najpierw już tylko porządny sąd, a potem sznur, lub kula w łeb. Choćby ze względu na pamięć o tych, co dla Polski, jeszcze w czasach podstawowych wartości, oddali życie.

      No ale niech będzie, że czasy faktycznie się zmieniły. Że skoro nawet nie można jak należy powiesić zwykłego, okrutnego mordercy – bo albo na to nie pozwala nowa cywilizacja, albo niezgłębione serce Ojca Świętego – to trudno sobie wyobrazić, by świat miał się brać za jakichś Bogu ducha winnych bałwanów, których, czy to dzieje, czy też ich rozbuchane ambicje, rzuciły tam, gdzie oni dziś są, a gdzie jest i trudno i niebezpiecznie. No więc dobra - niech sobie używają swojego nędznego życia. Ale skoro tak, miejmy przynajmniej odrobinę zrozumienia dla ludzi – młodych, kurcze, bardzo – którzy wstają rano z łóżka, by wyprowadzić psa na spacer, idą z nim do parku, chodzą sobie między drzewami, krzakami i alejkami, i nagle – być może wyłącznie po to, by im z tego wzruszenia nie pękło serce – napiszą palcem na zaszronionej ławce słowa prostej, zwykłej prawdy.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...