Czas jaki
minął od poprzedniego odcinka „Wezwanych do tablicy”, czyli serii krótkich
komentarzy na tematy w miarę bieżące, jakie każdego miesiąca przedstawiam
czytelnikom „Polski Niepodległej”, spędziłem w znacznej części na chorowaniu,
ale ponieważ powoli się już zbieram, myślę że mamy dobry czas, bym mógł Państwu
przedstawić to co się powinno już niedługo ukazać w kolejnym wydaniu
wspomnianego miesięcznika. Dziś właściwie wyłącznie o dwóch tak zwanych „prezydentach”.
Polecam.
Zmarł Jan
Lityński, z tej okazji w jednym z warszawskich kościołów odbyła się Msza
Święta, a skoro Msza Święta, to ze swoich norek wygrzebali się tak zasłużeni
ludzie Kościoła jak Adam Michnik, Rafał Trzaskowski, czy Bronisław Komorowski.
Ten ostatni, skorzystał z okazji, by po latach dać o sobie publicznie
przypomnieć, dał się zawieźć do telewizji TVN24 i tam wyrzucił z siebie
wszystko co mu w ostatnich miesiącach leżało na
sercu, a nikt go za bardzo nie chciał słuchać. Z tego co do nas dotarło, warto
zwrócić uwagę na trzy kwestie. Przede wszystkim, zabrał ów wesoły człowiek głos na
temat tabliczek, jakie w kilku miejscach kraju z porozwieszał pewien
homoseksualny prowokator, w ten sposób uruchomiając falę hejtu pod adresem
Polski i ogłosił co następuje:
„To jest więcej niż wstyd. To jest gigantyczna strata wizerunkowa
dla Polski. Tutaj dostarcza to obecna ekipa władzy, bo przecież
to z jej podpuszczenia były te decyzje gminne. Dzisiaj każdy
będzie raczej pamiętał Polsce tego rodzaju ekscesy, jak te decyzje gminne
w Polsce. To się nie mieści w kategoriach
współczesnej cywilizacji”.
A ja właściwie jestem w stanie ze szczęśliwie nam minionym
prezydentem częściowo się zgodzić. W końcu te tabliczki faktycznie narobiły
Polsce wstydu – w końcu taki był ich cel – tyle że nie bardzo wierzę w to, żeby
ów wstyd to coś co przyprawia kogokolwiek z tej bandy zdrajców, a już zwłaszcza
kogoś takiego jak Bronisław Komorowski, o ból serca. Wszyscy pamiętamy cztery
lata tamtej prezydentury i gdy chodzi o
wstyd, to trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek był w stanie skompromitować
Polskę bardziej niż on wtedy. I to bez jednego słowa, bez jednego gestu, bez
jednego oddechu. Jemu akurat wystarczyło być.
***
I pewnie
jakoś byśmy to wystąpienie Komorowskiego przeżyli, gdyby on nie wychodził poza
te tabliczki, no ale niestety na tym seria wystąpień się nie zakończyła. Otóż,
kiedy już ów dzielny mąż wypowiedział się na temat wstydu, postanowił się wziąć
za konkretne osoby i tak jak to on, wybigosował Daniela Obajtka. Posłuchajmy:
„To jest
jednak sygnał świadczący o tym, że jeśli tacy ludzie, jak pan
Obajtek, robią kariery, z takimi wątpliwościami co do ich
uczciwości. Każda przyzwoita partia powinna się zastanowić, czy to nie
jest sygnał ostrzegawczy, że w naszych własnych szeregach
do głosu dochodzą cwaniacy, kombinatorzy, złodzieje, łobuzy i różnego
rodzaju męty polityczne. Według mnie PiS stoi już w obliczu
zorganizowanego procederu łupienia na różny sposób Polski przez ich
działaczy na szczeblu centralnym, powiatowym, gminnym. To jest sygnał
dla przyzwoitych ludzi, także w ich partii”.
Oto dwie
wypowiedzi, które w normalnych czasach pewnie zrobiłyby jakieś tam publiczne
wrażenie, ponieważ jednak nie żyjemy w czasach normalnych, granice naszej
tolerancji zostały przez minione lata znacznie przesunięte. Co więcej, wydaje
się że nie ma takich słów, których nie można by potraktować jako elementu
języka polityki, gdzie cel jednak uświęca środki, a skoro tak, to o jednej z
najważniejszych publicznych postaci można zupełnie bezkarnie powiedzieć, że to „cwaniak,
kombinator, złodziej, łobuz i różnego rodzaju męt polityczny”. W końcu
nie da się ukryć, że jest wiele osób, którym wypowiedź Komorowskiego przypadnie
do gustu, a przecież o to tu tylko chodziło.
***
Jest jednak
trzeci fragment wystąpienia Bronisława Komorowskiego, bezpośrednio już
nawiązujący do pierwszego powodu, dla którego uznano za stosowne go w ogóle
przypomnieć, czyli do śmierci Jana Lityńskiego. Otóż, jak wiemy, do kościoła, w
którym miała miejsce Msza za duszę Zmarłego nie została wpuszczona Zofia
Romaszewska, która została tam wydelegowana z wieńcem od Prezydenta RP. I tu
już naprawdę Komorowski miał wszelkie powody, by się nie odzywać, a jeśli już,
to żeby rzucić tam jakiś bon mot w swoim stylu i w ten sposób pokazać, to co o
nim i tak już wszyscy wiemy, czyli że to bałwan. Tymczasem najwidoczniej uznał
on, że nadszedł czas na to, by zilustrować swoim własnym przykładem to co miał
na myśli, wspominając o „cwaniakach, kombinatorach, łobuzach i różnego
rodzaju mętach politycznych” i w ten oto sposób przedstawił swoje zdanie na
temat tego co się stało:
„Na szczęście
nie popsuła ona atmosfery pogrzebu i w kościele Mszy żałobnej
za duszę Janka Lityńskiego i uroczystości pogrzebowych. Myślę,
że pani Zofia Romaszewska jednak odczuła również absolutny brak akceptacji
dla jej zachowań, jej słów, ze strony opinii publicznej. W internecie
to było widać – została bardzo ostro postawiona do pionu.
I słusznie, bo w moim przekonaniu złamała dobry zwyczaj
cywilizacji zachodniej, a także wynikające z kultury polskiej – nie
sposób w dniu pogrzebu zgłaszać pretensji do rodziny zmarłego
o to, że jest za mało miejsc w kościele.
O co tu się
obrażać? I jeszcze robić przykrość rodzinie z tego tytułu. Co, mieć
pretensje, że w ogóle pogrzeb organizuje? Zamiast grzecznie postać
sobie albo zgłosić się odpowiednio wcześnie, żeby być zapisaną na listę.
Przychodzi pani Zofia Romaszewska za 5 minut przed rozpoczęciem Mszy
i dziwi się, że jej nie traktują w sposób ekstra nadzwyczajny.
To jest jakiś przerost egotyczny absolutnie”.
I tu
faktycznie pojawia się pytanie, czemu on zdecydował się powiedzieć to co
powiedział? Tu z całą pewnością nie mogło chodzić ani o politykę, a więc
przekonanie, że jeśli on w ten sposób zareaguje, to pewien rodzaj umysłów te
słowa przyjmie z uznaniem. Oczywiście, wiemy
że po stronie opozycji są ludzie, którzy zaakceptowaliby gdyby nawet
Komorowski powiedział o Romaszewskiej, że ma „wypierdalać”, no ale to jednak
nie to. A więc może on tak z tej swojej głupoty uznał, że w ten sposób filozoficznie rozwinie chamstwo
do jakiego doszło? Otóż moim zdaniem też nie. Taka głupota w naturze nie
istnieje. Jedyne co mi przychodzi do głowy, to to, że Bronisław Komorowski
postąpił tu w sposób całkowicie dla siebie naturalny, łamiąc wszelkie bariery
już nie intelektualne, ale cywilizacyjne. On, zachęcając Zofię Romaszewską, by
zamiast marudzić, „grzecznie” postała przed kościołem, a potem poszła w
cholerę, zachował się jak ten pies, który, gdy mu się chce siknąć, to sika. Ani
rozum, ani polityka, ani nawet cywilizacja nie mają tu nic do rzeczy. Pozostaje,
jak już wspomniałem, czysta natura.
***
Aby jakoś
zakończyć te dzisiejsze refleksje, pomyślałem że wspomnę o nikim innym jak
Lechu Wałęsie, który ostatnio się czymś zdenerwował i na swoim profilu na
Facebooku wrzuca po kilka razy dziennie kilkunastominutowe wykłady na temat tego,
jak to on nigdy nie był Bolkiem, a wszystkie dotyczące jego kłamstwa wymyśliła
żona Kiszczaka i prof. Cenckiewicz. Siedzi Lech Wałęsa przed kamerą na tle
białej firanki, odczytuje kolejne oświadczenia i tak, jak mówię, po kilka razy
dziennie. Na mnie zrobiło największe wrażenie to, jak on przy którejś z okazji
przyznał, że on wprawdzie każdy z tych tekstów napisał sam osobiście, natomiast,
owszem, jak już napisał, to poprosił swojego sekretarza, by ten mu poprawił
błędy ortograficzne, które Lechu niestety robi. A zatem, jeśli ktoś się dziwi,
że te jego przemówienia są pozbawione błędów ortograficznych, to tylko dzięki
korekcie przeprowadzonej przez pana sekretarza. A ja już się tylko zastanawiam,
jak to było z Bronisławem Komorowskim. Kiedy on mówił, że Zofia Komorowska
miała stać pod kościołem „grzecznie”, to skąd wiedział, że „grzecznie”, a nie
„gżecznie”?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.