Myślę, że niewielu z nas zna to nazwisko.
Tu na Śląsku jednak, szczególnie w środowiskach akademicko-intelektualnych,
Tadeusz Sławek jest gwiazdą pierwszej wielkości, i nie przesadzę, jeśli powiem,
że akurat gdy chodzi o wspomniane kręgi, jego popularność przekracza granicę
tego naszego grajdołka, sięgając i Krakowa, Poznania, a kto wie, czy nie i
Warszawy. Ponieważ jednak większość czytelników tego bloga to ludzie
prostoduszni, podchodzący do wszelkich kulturowych rewolucji z dużą
ostrożnością, z myślą o nich właśnie wyjaśnię, kim jest Tadeusz Sławek. Otóż
przede wszystkim – i jestem pewien, że on sam nie miałby nic przeciwko temu –
przedstawiając go, należy zwrócić uwagę na jego wygląd, którego on chroni jak
relikwi, a który upodabnia go do Jezusa, jakiego znamy ze świętych obrazów. No
ale te włosy, broda i wąsy to zaledwie obraz, a Tadeusz Sławek to w każdym
wypadku coś znacznie więcej niż obraz. Tadeusz Sławek to były rektor
Uniwersytetu Śląskiego, poeta, artysta-performer, tłumacz, badacz literatury,
nauczyciel akademicki, znawca kultury popularnej, komentator polityczny, autor
wielu książek oraz płyt CD, naukowych opracowań, artykułów publikowanych w tak
szanowanych mediach jak „Tygodnik Powszechny”, czy „Gazeta Wyborcza”, uczestnik
wielu paneli dotyczących wszystkich możliwych zagadnień, krótko mówiąc, nie ma
dziedziny, poza budową dróg i mostów, gdzie Tadusz Sławek nie zaznaczyłby
swojej obecności.
Osobiście poznałem Tadeusza
Sławka lata temu, jeszcze podczas moich studiów na Uniwersytecie Śląskim, gdzie on, będąc
jeszcze skromnym magistrem, już się piął po drabinie również towarzyskiej kariery.
Muszę tu zrobić pewną dygresję. Otóż z powodu tego, że ja sam, przez swoje –
przyznaję, że wynikające z wrodzonej tępoty – wieloletnie zaangażowanie w studia
uniwersyteckie, byłem tam swego rodzaju ciekawostką, z Tadeuszem Sławkiem
miałem kontakt na tyle specjalny, że kiedyś mi nawet pożyczył płytę Johnna
Lennona „Mind Games”.
I oto, proszę sobie wyobrazić,
parę dni temu stałem sobie na przystanku tuż obok, czekając na tramwaj, który
mnie zawiezie na cotygodniowe lekcje, patrzę, a obok na tramwaj czeka nie kto
inny jak sam Tadeusz Sławek, dokładnie taki sam jak przed laty. Podszedłem do
niego po tych dziś już ponad 30 latach, powiedziałem grzecznie: „Dzień dobry,
panie profesorze, miło pana spotkać”, on, niespodziewanie zupełnie, powiedział:
„Dzień dobry, panie Krzysztofie”, no i naturalnie weszliśmy w krótką pogawędkę.
Najpierw ja go zapytałem, co u niego, on mi odpowiedział, że za rok idzie na
emeryturę, no i zapytał, co porabiam, no a ja uderzyłem z najwyższej oktawy i
powiedziałem, że żyję między innymi z pisania książek. No i się zaczęło. Profesor
zwyczajny, doktor habilitowany, Tadeusz Sławek zapytał, na jakie tematy te
książki, ja mu odpowiedziałem, że na różne, on zapytał ile, ja mu
odpowiedziałem, że osiem, on zapytał, jak się sprzedają, ja mu odpowiedziałem,
że szału nie ma – dokładnie w ten sposób: „Szału nie ma” – niemniej dzięki dość
dużej grupie stałych czytelników, żyć się da i te kilka stów miesięcznie
wpadnie, co, biorąc pod uwagę fakt, że od ostatniego tytułu minął już ponad
rok, nie jest źle. On, co było widać, trochę się zaniepokoił, jednak dzielnie
ciągnął dalej i spytał, czy ja to wydaję „własnym sumptem”, na co ja mu
odpowiedziałem, że wszystko jest wydawane przez wydawnictwo „Klinika Języka”, że
sprzedajemy bezpośrednio przez Internet, no i że jakoś ciągniemy.
No i w tym momencie padło
pytanie, moim zdaniem, absolutnie kluczowe: „A tak przy okazji, proszę mi
powiedzieć, ile w tej chwili kosztuje wydanie książki?” Powiem szczerze, że
trochę mnie zdziwiło, że ktoś taki jak Tadeusz Sławek, który wydał książek dziesiątki,
nie wie, ile trzeba zapłacić za wydanie książki, niemniej odpowiedziałem mu, że
różnie, ale na ogół gdzieś pomiędzy 5, a 10 tysiącami, zależnie od objętości, jednak
przez pierwsze kilka tygodni wszystko się pokrywa przez wpływy ze sprzedaży, no
a potem, to już zyskami dzielę się uczciwie z wydawnictwem i szafa gra.
No i w tym momencie doszło do
zdarzenia, które jest pierwszym powodem, dla którego piszę dziś ten tekst. Oto
Tadeusz Sławek, który dotychczas czekał wraz ze mną na tramwaj, powiedział:
„Przepraszam, panie Krzysztofie, ale muszę już lecieć” i odleciał w tak zwaną
siną dal, a ja zostałem ze swoimi myślami. Co to za myśli, jestem pewien, że,
jak już wspomniałem, prostoduszni z reguły, czytelnicy tego bloga wiedzą
doskonale, a więc nie widzę powodu, by ciągnąć te refleksje dalej, może tylko
poza apelem do samego Tadeusza Sławka, by się aż tak nie martwił. On i jego
znajomi sobie zawsze jakoś poradzą. A ta cała mierzwa? Zawsze można sobie
wytłumaczyć, że mierzwa nie ma znaczenia, choćby z tego powodu, że nad owym
interesem czuwa ktoś, kto bardzo dba, by nie doszło do jakichś niespodziewanych
zwrotów akcji.
A propos
książek, ja wiem, że dopóki miedzy innymi Tadeusz Sławek nie powie, że warto,
niektórym z nas jest bardzo ciężko się przełamać, niemniej jednak daje słowo
honoru, że warto. Nasza księgarnia znajduje się pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl.
Powiem szczerze, że z wrodzonej naiwności, sądziłem że ta historyjka się zakończy tym że pan Sławek powiedział "To ja chętnie u Was też bym coś wydał" ;)
OdpowiedzUsuń@piter
UsuńCałe szczęście, że tak sie nie stało, bo bym musiał mu powiedzieć: "Proszę mi zostawić swój numer telefonu, odzwonię".
Z całą pewnością sobie poradzi :)
OdpowiedzUsuń"Został członkiem komitetu poparcia Bronisława Komorowskiego przed przyspieszonymi wyborami prezydenckimi"
@versus
UsuńNo, to akurat by świadczyło o tym, że będzie mu ciężko. To już inne czasy.
To się chłopina dowiedział przy okazji, na czym prawdziwe życie polega. Po czym podkulił ogon i tyle go widzieli. A ja chciałabym wierzyć, że on, zwiewając, palił się z własnego wstydu. Chciałabym, choć mu pewnie jeno zazgrzytało pod maską. Pan Tadeusz padnie razem ze swoim wstydem. Są nierozłączni, więc nigdy się nie rozstaną. Nawet po śmierci. Wstyd, jak to pasożyt, z miłości do łatwego życia nie opuszcza swojego żywiciela. Można się go pozbyć, ale trzeba tego chcieć. Może niepotrzebnie się uniosłam, ale ja, odkąd pamiętam, nie znoszę konformistów.
OdpowiedzUsuń@Jola Plucińska
UsuńJa bym jednak się trzymał zakończenia swojej notki. On sobie znakomicie poradzi, a teo co sie stało potraktuje jako przelotny dyskomfort.
Hmmm, przelotny dyskomfort, bardzo dużo mówiące pojęcie zastępcze. Mimo powagi sytuacji się uśmiałam. Biedny pan Tadzik powinien natychmiast zrezygnować z komunikacji miejskiej, bo nie będzie mógł biedak spokojnie zasnąć. Na pewno miałam w swoim długim życiu kilka takich dyskomfortowych efemerydek, ale zapewniam , że tylko jednorazowo, bo przecież mierzwa musi wyciągać wnioski, a wybrańcy? niech sobie jeżdżą taksówkami.
UsuńEch, odpisałam, ale się nie zedytowało. Nie upilnowałam swojego najukochańszego kota. Kot robi, co chce, a ja mam do niego anielską cierpliwość. Nawet moja rodzina mi to wybacza, ale łaski nie robią, bo wszyscy są w nim zakochani.
UsuńJa tego pana profesora kojarze tez, bom przeciez ze Śląska. Wtedy to odbieralem go jako jakąś ekstrawagancje, jako pewien powiew Zachodu i przechodziłem dalej. Co za duren ze mnie byl, jak malo wiedzial. Chwala Bogu jest juz inaczej. Zyczyl bym panu profesorowi tez wreszcie nie ucieczki, bo nie ma juz gdzie uciec ale przyznanie sie do swojej durnoty w swoim zyciu kiedys. To nie jest trudne. A zycie jest piękne w prawdzie, jak ksiazki z ksiegarni www.basnjakniedzwiedz.pl
OdpowiedzUsuń@cbrengland
UsuńBez przesady. On swoje życie spędza całkiem przyjemnie.
No tak, chyba masz racje, mam sklonnosci do przesady i to coraz bardziej. Musze sie wreszcie zamknac dla dobra swojego i innych.
Usuń@cbrengland
UsuńPo co się od razu zamykać? Wystarczy zachowywać umiar.
Ciekawe, że przeczytałem prawie wszystkie Pańskie książki a profesora jakoś się tak złożyło żadnej:)
OdpowiedzUsuńi nie czuję z tego powodu jakiegoś dyskomfortu.
@szara_komórka
UsuńTo prawda. Gdy chodzi o sprzedaż, my mamy nad nim znaczną przewagę.
Skoro profesorom nie mieści się w głowach na wydanie 400 zł na prawo do rękopisów jak to zrobił Coryllus z ich własnej kieszeni to jak pomieści im się wysupłanie kilku tysięcy ? I jeszcze bez gwarancji zysku. Podejmowanie ryzyka to oni co najwyżej mogą przeanalizować a nie w ten sposób działać.
OdpowiedzUsuń@Marart
UsuńW ich akurat wypadku można mówić wyłącznie o gwarancji straty.
Widać jak na dłoni, że naukowcy budżetowi poruszają się wciąż w zaklętym i zamkniętym kręgu. Szczególnie ci humanistyczni.
OdpowiedzUsuńAż szkoda - bo niektórzy z nich pewnie piszą niezłe książki, które wydawane w symbolicznych nakładach, natychmiast są chowane do magazynów. Tak jak choćby te, które wynajduje Coryllus.