poniedziałek, 18 września 2017

300?

      Dziś mamy kolejny, i tym razem już ostatni dzień naszej akcji „Złotówka na Toyahuja”, której, nawet jeśli nie jedynym, to zdecydowanie podstawowym, celem było ustalenie choćby w skromnym bardzo przybliżeniu, ile nas tu tak naprawdę jest i jaka jest tej obecności jakość. Wyniki oraz komentarz przedstawię jutro, dzis natomiast uwaqżam, że jest moment nie gorszy od każdego innego, by przedstawić tu pewną analizę, którą przeprowadziłem już jakiś czas temu, a dziś mam ochotę się nią podzielić. Otóż musimy sobie powiedzieć szczerze, że ten blog jest zjawiskiem całkowicie niszowym, w tym sensie, że osób, które o nim słyszało jest jeszcze mniej, niż tych, którzy mają w pamięci nazwisko… dajmy na to piosenkarki Poli Rise, a więc kobiety, z którą niedawno rozmowę przeprowadził portal onet.pl i która, jak sama opowiada, podarowała swoją płytę samej Bjork. A należy pamiętać, że ja tu nie rozbijam żadnych murów. W końcu sam jestem autorem, który swoje książki podarował Andrzejowi Dudzie i Jarosławowi Kaczyńskiemu, a wspomniany Onet już osiem lat temu podarował mi wypasiony laptop, czyż nie?
       Do czego jednak zmierzam? Otóż chodzi o to, że, jakkolwiek byśmy byli w swoje wybory zaangażowani, jakkolwiek byśmy nie byli do nich przywiązani i jakkolwiek byśmy tego miejsca nie traktowali, jako coś sobie nadzwyczaj bliskiego, musimy się pogodzić z faktem, że nas jest nie więcej jak 300 osób. Każdy pożeracz kultury popularnej wie, że to jest liczba nie byle jaka, jednak nie oszukujmy się – to są zaledwie trzy setki i więcej póki co nie będzie.
      Kiedy ja to zauważyłem po raz pierwszy? Otóż stało się to w roku 2008, kiedy to wspomniany Onet ogłosił kolejną edycję konkursu na polityczny blog roku, a ja go wygrałem, uzyskując trzysta mniej więcej głosów. I choć wysyłanie tych esemesów to była bardzo poważna akcja – kto tam był, to wie – wszystko się zatrzymało na tych paru setkach czytelników, dalej ani rusz i do widzenia z państwem. A jeśli ktoś myśli, że dziś, po tych wszystkich latach, jest znacznie lepiej, jest w poważnym błędzie. Te 300 osób to liczba stała i, jak się domyślam, póki co nie do ruszenia, a cała ewentualna reszta, to już wyłącznie czysty przypadek, czyli mniej więcej to, co jest udziałem tak zwanego mainstreamu, czyli chocby wspomnianej Poli Rise.
      Opowiem, jak wygląda sytuacja na przykładzie, który jest mi szczególnie bliski. Otóż, jak stali czytelnicy tego bloga, świetnie wiedzą, ja od roku 1990 jestem partyjnie związany z wszelkimi projektami firmowanymi przez Jarosława Kaczyńskiego, poczynając od Porozumienia Centrum, a kończąc na Prawie i Sprawiedliwości. Wprawdzie od pewnego czasu nie płacę już składek, uznając, że choćby wszystkie te książki, które przekazałem nieodpłatnie swojej partii, żeby ona sobie nimi handlowała, w pełni pokrywają moje wobec niej zobowązania, a mimo nawet pewnym gróźb, oni wciąż mnie nie skreślają i, jak się domyślam, mają swoje powody. A zatem jestem wciąż legalnym członkiem Prawa i Sprawiedlwiości i jako ten, od czasu do czasu, jeśli tylko czas mi pozwoli, biorę udział w organizowanych w Kościele Garnizonowym tuż za moim oknem, nieprzerwanie miesiąc w miesiąc od 7 lat, smoleńskich mszach. Proszę sobie wyobrazić, że z osób, które tam regularnie spotykam, a wszystko to lokalni członkowie partii, rozpoznaje mnie co najwyżej jedna. Z ludzi, którzy tam regularnie przychodzą, a jest to jakieś 100 osób, zaledwie jeden człowiek, czyli ten kto te msze zamawia, wie że ja prowadzę tego bloga i wydaję książki. Nie żeby on się jakoś tym przejmował, ale przynajmniej wie. Dla całej reszty jestem kimś, kto nawet nie jest człowiekiem z tak zwanej „branży”.
      Ale mam jeszcze jedną historię. Pewnie nikt z nas tego nie zauważył, ale właśnie dyrektorem Instytutu Polskiego w Düsseldorfie został Wojciech Poczachowski. Co to takiego ów Instytut Polski, pojęcia nie mam, natomiast, owszem, wiem, kim jest Poczachowski. Otóż jest to człowiek z wzcześniej wspomnianej „branży”, a przy okazji mój wieloletni kumpel. Zanim został mianowany na stanowisko owego dyrektora w Düsseldorfie, prowadził Poczachowski audycję w Radio Katowice, w której przeprowadzał rozmowy z gwiazdami bieżącej polityki. Szedłem sobie parę tygodni temu tu niedaleko i spotkałem Poczachowskiego. Pogadalismy chwilę, poplotkowaliśmy, w końcu Poczachowski pyta, co u mnie i co porabiam, a ja mu mówię, że prowadzę popularnego bloga i piszę książki. I proszę sobie wyobrazić, że Poczachowski nie miał o tym wszystkim bladego pojęcia. Tak go jednak owa wiadomośc poruszyła, że uznał, że „musi koniecznie” do mnie niedługo zadzwonić i zaprosić mnie do jednej z najbliższych audycji. Dziś Poczachowski jest już nagle w Düsseldorfie, a ja sobie myślę, że całe jego szczęście, że nie zdążył zrobić że mną tego wywiadu, bo wówczas o owym Düsseldorfie mógłby sobie tylko pomarzyć. Ale nawet i to nie. Ja jestem pewien, że nawet gdyby on na chwilę stracił kontrolę nad sytuacją i chciał do mnie zadzwonić, oni by mu bardzo porządnie wytłumaczyli, dlaczego nie powinien tego robić. I on by nie zadzwonił, a przynajmniej nie w sprawie wywiadu. Tak to już bowiem jest, że wszelkie hierarchie są już od dawna bardzo starannie poukładane, a o tym, kto trzyma kluczyk do najważniejszej szuflady, wie tylko parę osób.
      Ktoś powie, że to wszystko są wiadomosci bardzo niedobre, a ja od razu pragnę każdego zapewnić, że nic bardziej błędnego. Sytuacja na rynku bowiem jest dzis taka, że popularne stwierdzenie Andy’ego Warhola o tym, że każdy ma swoje piętnaście minut było oczywiście jak najbardziej słuszne, tyle że dziś realizuje się w zasadzie, że każdy ma swoje 15 minut, a każda kolejna sekunda, w każdym kolejnym przypadku, jest najczęściej jedynie złudzeniem, które w każdej chwili może prysnąć. A zatem, czy mamy do czynienia ze wspomnianymi wcześniej Wojciechem Poczachowskim i piosenkarką Polą Rise, czy politykiem Borysem Budką, czy nawet aktorem Karolakiem, to wszystko jest typowo piaszczysty grunt, gdzie jedyne pragnienie ogranicza się do tego, by jakoś przeżyć i nie odpaść. A jeśli są jakieś wyjątki, to je można –  w każdej zresztą dziedzinie – policzyć na palcach.
      A zatem w ostatecznym rozrachunku, nie liczy się ilość, lecz jakość. A jeśli o to chodzi, to ja nie mam najmniejszego powodu do narzekania. Minione 10 lat, w tym może zwłaszcza ostatnich pare tygodni, pokazały mi najlepiej jak tylko było można, że nie mam się ani czego bać, ani czego żałować. Jak to się pięknie mówi na prerii – góra stoi.
      A dziś, podobnie ja wczoraj, chciałbym wzmocnić ten dzisiejszy tekst czymś sprzed lat, a mianowicie notką z lutego 2009 roku pod jakże tajemniczym tytułem „300”.
     
      No i dziś przyszło mi zamykać kolejną setkę. Wpadło mi jednak właśnie do głowy pewne skojarzenie, które sprawia, że te 300 wpisów nabiera szczególnego, bardzo symbolicznego znaczenia. Myślę o komiksie Franka Millera i inspirowanym nim filmie o tym niezwykłym tytule. Nie znam się kompletnie na komiksach. Jedyny fragment tej dziedziny sztuki jaki znam dość dobrze to „Przygody Koziołka Matołka” i trochę też coś, co się kiedyś czytało, a co się nazywało „Tytus, Romek i Atomek”. Poza tym jestem tu niemal kompletnie bezradny. Mam natomiast w domu młodego Toyaha, który mi każe ze sobą chodzić do kina, a więc pewnego razu obejrzałem ekranizację kultowego – jak się dowiaduję – komiksu o Spartanach i ich beznadziejnej walce z Persami.
      Bardzo mi się ten film podobał. Mamy go w domu na DVD i od czasu do czasu sobie rzucimy okiem. Dziś jednak chciałem nie o filmie, ani nie o komiksie, ale o tych 300 tekstach, które, jeśli się tylko na spokojnie zastanowić, mają bardzo zbliżoną moc do tej, jaką dysponowało tych 300 Spartan. Jeśli się tylko spokojnie zastanowić, to – myślę sobie – te moje słowa, bez względu na to jak bardzo zaangażowane, jak pełne emocji i prawdziwej wiary, są niczym w porównaniu z tym, co stoi naprzeciwko i przeciwko czemu one faktycznie są skierowane. I wcale nie chodzi mi tu o moich kolegów hejterów, którzy też tu prowadzą swoją prywatną wojnę. Akurat oni, że się tak nieskromnie wyrażę, mnie nie martwią. Uważam – jeszcze mniej skromnie – że oni akurat, nawet gdyby się nagle zgromadzili wszyscy razem, mnie nie przestraszą. Więc to nie z nimi walczę. Naprzeciwko bowiem mam nie paru, podobnie jak ja, amatorskich publicystów, lecz całą organizację, której faktycznego kształtu, pochodzenia, ani składu do końca nikt z nas nie zna, ale która na swoje usługi zgromadziła setki wybitnych polityków, wielkich autorytetów, znakomitych dziennikarzy, profesjonalnych doradców, cały powszechny system edukacji, potężny biznes, grupy wydawnicze, ogromną część kultury popularnej, a przede wszystkim najbardziej sprawne kanały medialne, pomagające dzień i noc komunikować się z demokratycznym społeczeństwem. A to już jest przeciwnik potężny.
      Dlaczego więc wciąż piszę i skąd mam wciąż tyle wiary w to, że warto? Stąd mianowicie, że mam szczere przekonanie, iż te 300 tekstów, to nie są same tylko teksty. Za tą liczba kryją się ludzie, w moim najgłębszym przekonaniu, prawdziwie wielcy i tak niezłomni, że z nimi się w ostatecznym rozrachunku wyłącznie wygrywa. Parę z moich niedawnych wpisów poświęciłem właśnie takim ludziom. Jeszcze wcześniej pozwoliłem sobie, najlepiej jak umiałem, oddać mój szacunek Annie Walentynowicz. Dziękowałem tu państwu Gwiazdom i każdemu z tych wszystkich walczących z dala od głównego nurtu bohaterom, o których akurat sobie pomyślałem.
       W którymś z najnowszych komentarzy, które uprzejmie zostawiane są na moim blogu, ktoś napisał, że siły, które się przeciwko nam sprzymierzyły, okazały się jednak zbyt słabe „w kościach”, żeby pokonać to co mamy najlepszego. Nie zniszczyły na przykład Antoniego Macierewicza. I to jest fakt. Jednak nie cała. Bo nie zniszczyły nie tylko Macierewicza. Nie zniszczyły również Lecha i Jarosława Kaczyńskich, nie zniszczyły Anny Walentynowicz, nie zniszczyły Gwiazdów, nie zniszczyły Krzysztofa Wyszkowskiego. Nie zniszczyły też – o czym mogliśmy się z satysfakcją niedawno przekonać – Kornela Morawieckiego. Nie zniszczyły wielu z tej przecież nielicznej garstki, która okazała się silniejsza od czasów w których przyszło im wszystkim żyć i walczyć. Nie zniszczyła wreszcie tych wszystkich z nas, którzy się solidarnie wspieramy, nawet dziś. Tutaj. Właśnie dzięki nim warto jest pisać i dlatego też łatwo jest wierzyć, że to nie jest już takie ciężkie zadanie.
      Powiedzmy więc, że tak jak tych tekstów jest już – razem z dzisiejszym – 300, można nawet przyjąć, że w ogóle wszystkich nas też jest 300. Zgoda więc. Niech zatem będzie tylko 300. Ale za to, jakież piękne jest to poczucie, że kiedy nam powiedzą: „Nasze strzały przysłonią wam słońce”, to my z radością i dumą odkrzykniemy: „Więc będziemy walczyć w cieniu!”



Przypominam, że akcja "Złotówka dla Toyahuja" trwa dziś tylko do godziny 14, bo tylko te wplaty zostaną jeszcze dziś zaksięgowane. Oczywiście pozostaje jeszcze paypal i adres toyah@toyah.pl i to już do samego wieczora. Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie można kupować moje książki.

24 komentarze:

  1. Niestety, nie mogłem wpłacić tej złotówki, ale jestem tu codziennie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pana wpisy, obok kazań błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki, wg fachowej wiedzy w sprawach analizy tekstów już powinny należeć do szkolnych lektur obowiązkowych na każdym poziomie od ósmej klasy szkoły podstawowej zaczynając. Jest to literatura na wagę złota i przetrwa każdy czas - nie jest propagowana właśnie dlatego - bardzo cenna i każdy zachowuje dla siebie jako własność, rodzaj atawizmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Anonimowy
      To bardzo ciekawe co piszesz. Zwłaszcza że mija niedługo 10 lat jak ja się tu udzielam, a Ty się nagle zjawiasz jako anonim i to na jeszcze na takim poziomie histerii. Naprawdę musisz mnie nie znać jeśli myślisz, że ja jestem aż tak głupi.

      Usuń
    2. nazywam się Lidia Stępień i wybrałam Anonim, żeby szybko napisać, co należy. Studiowałam polonistykę na UMK w Toruniu i Lettres modernes na Paris 7 w Paryżu - Pana teksty są bardzo dobre, Pan jest lepszy od Dickensa

      Usuń
    3. @Lidia Stępień
      W takim razie przepraszam. Sama Pani widzi, że tu jest tyle samo mniej więcej szeryfów co bandytów, więc muszę uważać. Inna sprawa że porównanie do św. Jerzego uważam za niefortunne. Choćby dlatego, że On się nie zajmował publicystyką.

      Usuń
    4. Porównuję teksty, sam Pan nawiązuje do kategorii moc - teksty i Pana i świętego księdza Jerzego nie funkcjonują tak jak powinny: szeroko i natychmiast - nie należy spowalniać rozpowszechniać co genialne. Niefortunna była nie reakcja Prymasa i naszego Papieża na wydarzenia wokół księdza.

      Usuń
  3. @anonimowy
    I tak nam dopomóż...
    Może w końcu pana toyahu ogłoszą świętym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @belfer
      Nienawiść zalewa Ci mózg. To nie ja jestem autorem komentarza, który komentujesz.

      Usuń
  4. Tekstów Pana Toyaha nie mierzy się świętością tylko organizacją zdania.

    OdpowiedzUsuń
  5. @autor
    Mój komentarz był skierowany do anonima/pani Lidii/ nie do Pana.
    Dlaczego nienawiść?
    Nie widzi pan dwukropka z nawiasem? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @belfer
      Rozumiem dwukropek z nawiasem miał stanowić informację, że adres "pana toyahu" nie był skierowany do mnie, tylko do Lidii.
      Pan naprawdę jest belfer, czy to może tylko taka ironia?

      Usuń
  6. 300
    Ja, i pewnie kilku innych, dolaczylam pozniej niz w lutym 2009. Zastanawiam sie dokad odeszli ci, ktorych zastapilismy...
    Gora stoi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Tereska
      10 lat to szmat czasu. Wiele się może zmienić.

      Usuń
  7. Najpopularniejsze rozszerzenie od zbijania reklam "ADBLOCK" blokuje podgląd i umieszczanie komentarzy. Ale sobie poradziłem.

    Faktycznie zapewne jet nas około 300 swoich ludzi. Nie jesteśmy w branży, ale to nic nie szkodzi, bo nie ruszymy się stąd, a tu, gdzie stoimy, jesteśmy cierniem w ich oku. I to wystarczy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Oczywiście, że góra stoi. Nawet jakby się miało okazać, że to nie jest tylko cień, ale jak niedawno Gabriel napisał, głęboka piwnica.

    OdpowiedzUsuń
  9. Panie Krzysiu! Trzy kompanie doborowego wojska.
    Nie jest źle!

    OdpowiedzUsuń
  10. @Anonimowy
    Niezmiennie proszę, by się podpisywać. Bez tego, pozostaję pełen podejrzeń.

    OdpowiedzUsuń
  11. Z tym podpisywaniem się jest pewien kłopot. Trzeba 2-4 razy obrazkami się weryfikować a to męczy :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @bendix
      To załóż sobie konto Google. Co Ci szkodzi?

      Usuń
    2. @bendix
      To załóż sobie konto Google. Co Ci szkodzi?

      Usuń
    3. Z zasady nie używam tego typu rzeczy. FB itp też nie.

      Usuń
    4. @bendix
      Ciężko mi to zrozumieć. Z tego co pamiętam, miałeś założone konto w Salonie i Ci to nie przeszkadzało. Załóż więc tu. Zapewniam Cię że jest znacznie bezpieczniej.

      Usuń
  12. I to był właśnie błąd. Muszę zmienić pseudonim i się ukryć w pełni ;-)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...