Dziś mamy kolejny, i tym razem już
ostatni dzień naszej akcji „Złotówka na Toyahuja”, której, nawet jeśli nie
jedynym, to zdecydowanie podstawowym, celem było ustalenie choćby w skromnym
bardzo przybliżeniu, ile nas tu tak naprawdę jest i jaka jest tej obecności
jakość. Wyniki oraz komentarz przedstawię jutro, dzis natomiast uwaqżam, że
jest moment nie gorszy od każdego innego, by przedstawić tu pewną analizę,
którą przeprowadziłem już jakiś czas temu, a dziś mam ochotę się nią podzielić.
Otóż musimy sobie powiedzieć szczerze, że ten blog jest zjawiskiem całkowicie
niszowym, w tym sensie, że osób, które o nim słyszało jest jeszcze mniej, niż
tych, którzy mają w pamięci nazwisko… dajmy na to piosenkarki Poli Rise, a więc
kobiety, z którą niedawno rozmowę przeprowadził portal onet.pl i która, jak
sama opowiada, podarowała swoją płytę samej Bjork. A należy pamiętać, że ja tu
nie rozbijam żadnych murów. W końcu sam jestem autorem, który swoje książki
podarował Andrzejowi Dudzie i Jarosławowi Kaczyńskiemu, a wspomniany Onet już
osiem lat temu podarował mi wypasiony laptop, czyż nie?
Do czego jednak zmierzam? Otóż chodzi o
to, że, jakkolwiek byśmy byli w swoje wybory zaangażowani, jakkolwiek byśmy nie
byli do nich przywiązani i jakkolwiek byśmy tego miejsca nie traktowali, jako
coś sobie nadzwyczaj bliskiego, musimy się pogodzić z faktem, że nas jest nie
więcej jak 300 osób. Każdy pożeracz kultury popularnej wie, że to jest liczba
nie byle jaka, jednak nie oszukujmy się – to są zaledwie trzy setki i więcej
póki co nie będzie.
Kiedy ja to zauważyłem po raz pierwszy?
Otóż stało się to w roku 2008, kiedy to wspomniany Onet ogłosił kolejną edycję
konkursu na polityczny blog roku, a ja go wygrałem, uzyskując trzysta mniej
więcej głosów. I choć wysyłanie tych esemesów to była bardzo poważna akcja –
kto tam był, to wie – wszystko się zatrzymało na tych paru setkach czytelników,
dalej ani rusz i do widzenia z państwem. A jeśli ktoś myśli, że dziś, po tych
wszystkich latach, jest znacznie lepiej, jest w poważnym błędzie. Te 300 osób
to liczba stała i, jak się domyślam, póki co nie do ruszenia, a cała ewentualna
reszta, to już wyłącznie czysty przypadek, czyli mniej więcej to, co jest
udziałem tak zwanego mainstreamu, czyli chocby wspomnianej Poli Rise.
Opowiem, jak wygląda sytuacja na
przykładzie, który jest mi szczególnie bliski. Otóż, jak stali czytelnicy tego
bloga, świetnie wiedzą, ja od roku 1990 jestem partyjnie związany z wszelkimi
projektami firmowanymi przez Jarosława Kaczyńskiego, poczynając od Porozumienia
Centrum, a kończąc na Prawie i Sprawiedliwości. Wprawdzie od pewnego czasu nie
płacę już składek, uznając, że choćby wszystkie te książki, które przekazałem
nieodpłatnie swojej partii, żeby ona sobie nimi handlowała, w pełni pokrywają
moje wobec niej zobowązania, a mimo nawet pewnym gróźb, oni wciąż mnie nie
skreślają i, jak się domyślam, mają swoje powody. A zatem jestem wciąż legalnym
członkiem Prawa i Sprawiedlwiości i jako ten, od czasu do czasu, jeśli tylko
czas mi pozwoli, biorę udział w organizowanych w Kościele Garnizonowym tuż za
moim oknem, nieprzerwanie miesiąc w miesiąc od 7 lat, smoleńskich mszach.
Proszę sobie wyobrazić, że z osób, które tam regularnie spotykam, a wszystko to
lokalni członkowie partii, rozpoznaje mnie co najwyżej jedna. Z ludzi, którzy
tam regularnie przychodzą, a jest to jakieś 100 osób, zaledwie jeden człowiek,
czyli ten kto te msze zamawia, wie że ja prowadzę tego bloga i wydaję książki.
Nie żeby on się jakoś tym przejmował, ale przynajmniej wie. Dla całej reszty
jestem kimś, kto nawet nie jest człowiekiem z tak zwanej „branży”.
Ale mam jeszcze jedną historię. Pewnie
nikt z nas tego nie zauważył, ale właśnie dyrektorem Instytutu Polskiego w Düsseldorfie
został Wojciech Poczachowski. Co to takiego ów Instytut Polski, pojęcia nie
mam, natomiast, owszem, wiem, kim jest Poczachowski. Otóż jest to człowiek z
wzcześniej wspomnianej „branży”, a przy okazji mój wieloletni kumpel. Zanim
został mianowany na stanowisko owego dyrektora w Düsseldorfie, prowadził
Poczachowski audycję w Radio Katowice, w której przeprowadzał rozmowy z
gwiazdami bieżącej polityki. Szedłem sobie parę tygodni temu tu niedaleko i
spotkałem Poczachowskiego. Pogadalismy chwilę, poplotkowaliśmy, w końcu
Poczachowski pyta, co u mnie i co porabiam, a ja mu mówię, że prowadzę
popularnego bloga i piszę książki. I proszę sobie wyobrazić, że Poczachowski
nie miał o tym wszystkim bladego pojęcia. Tak go jednak owa wiadomośc poruszyła,
że uznał, że „musi koniecznie” do mnie niedługo zadzwonić i zaprosić mnie do
jednej z najbliższych audycji. Dziś Poczachowski jest już nagle w Düsseldorfie,
a ja sobie myślę, że całe jego szczęście, że nie zdążył zrobić że mną tego
wywiadu, bo wówczas o owym Düsseldorfie mógłby sobie tylko pomarzyć. Ale nawet
i to nie. Ja jestem pewien, że nawet gdyby on na chwilę stracił kontrolę nad
sytuacją i chciał do mnie zadzwonić, oni by mu bardzo porządnie wytłumaczyli,
dlaczego nie powinien tego robić. I on by nie zadzwonił, a przynajmniej nie w
sprawie wywiadu. Tak to już bowiem jest, że wszelkie hierarchie są już od dawna
bardzo starannie poukładane, a o tym, kto trzyma kluczyk do najważniejszej
szuflady, wie tylko parę osób.
Ktoś powie, że to wszystko są wiadomosci
bardzo niedobre, a ja od razu pragnę każdego zapewnić, że nic bardziej
błędnego. Sytuacja na rynku bowiem jest dzis taka, że popularne stwierdzenie
Andy’ego Warhola o tym, że każdy ma swoje piętnaście minut było oczywiście jak
najbardziej słuszne, tyle że dziś realizuje się w zasadzie, że każdy ma swoje
15 minut, a każda kolejna sekunda, w każdym kolejnym przypadku, jest
najczęściej jedynie złudzeniem, które w każdej chwili może prysnąć. A zatem,
czy mamy do czynienia ze wspomnianymi wcześniej Wojciechem Poczachowskim i
piosenkarką Polą Rise, czy politykiem Borysem Budką, czy nawet aktorem
Karolakiem, to wszystko jest typowo piaszczysty grunt, gdzie jedyne pragnienie
ogranicza się do tego, by jakoś przeżyć i nie odpaść. A jeśli są jakieś
wyjątki, to je można – w każdej zresztą
dziedzinie – policzyć na palcach.
A zatem w ostatecznym rozrachunku, nie
liczy się ilość, lecz jakość. A jeśli o to chodzi, to ja nie mam najmniejszego
powodu do narzekania. Minione 10 lat, w tym może zwłaszcza ostatnich pare
tygodni, pokazały mi najlepiej jak tylko było można, że nie mam się ani czego
bać, ani czego żałować. Jak to się pięknie mówi na prerii – góra stoi.
A dziś, podobnie ja wczoraj, chciałbym
wzmocnić ten dzisiejszy tekst czymś sprzed lat, a mianowicie notką z lutego
2009 roku pod jakże tajemniczym tytułem „300”.
No i dziś przyszło mi zamykać
kolejną setkę. Wpadło mi jednak właśnie do głowy pewne skojarzenie, które
sprawia, że te 300 wpisów nabiera szczególnego, bardzo symbolicznego znaczenia.
Myślę o komiksie Franka Millera i inspirowanym nim filmie o tym niezwykłym
tytule. Nie znam się kompletnie na komiksach. Jedyny fragment tej dziedziny
sztuki jaki znam dość dobrze to „Przygody Koziołka Matołka” i trochę też coś,
co się kiedyś czytało, a co się nazywało „Tytus, Romek i Atomek”. Poza tym
jestem tu niemal kompletnie bezradny. Mam natomiast w domu młodego Toyaha,
który mi każe ze sobą chodzić do kina, a więc pewnego razu obejrzałem
ekranizację kultowego – jak się dowiaduję – komiksu o Spartanach i ich
beznadziejnej walce z Persami.
Bardzo mi się ten film podobał.
Mamy go w domu na DVD i od czasu do czasu sobie rzucimy okiem. Dziś jednak
chciałem nie o filmie, ani nie o komiksie, ale o tych 300 tekstach, które,
jeśli się tylko na spokojnie zastanowić, mają bardzo zbliżoną moc do tej, jaką
dysponowało tych 300 Spartan. Jeśli się tylko spokojnie zastanowić, to – myślę
sobie – te moje słowa, bez względu na to jak bardzo zaangażowane, jak pełne
emocji i prawdziwej wiary, są niczym w porównaniu z tym, co stoi naprzeciwko i
przeciwko czemu one faktycznie są skierowane. I wcale nie chodzi mi tu o moich
kolegów hejterów, którzy też tu prowadzą swoją prywatną wojnę. Akurat oni, że
się tak nieskromnie wyrażę, mnie nie martwią. Uważam – jeszcze mniej skromnie –
że oni akurat, nawet gdyby się nagle zgromadzili wszyscy razem, mnie nie
przestraszą. Więc to nie z nimi walczę. Naprzeciwko bowiem mam nie paru,
podobnie jak ja, amatorskich publicystów, lecz całą organizację, której
faktycznego kształtu, pochodzenia, ani składu do końca nikt z nas nie zna, ale
która na swoje usługi zgromadziła setki wybitnych polityków, wielkich
autorytetów, znakomitych dziennikarzy, profesjonalnych doradców, cały
powszechny system edukacji, potężny biznes, grupy wydawnicze, ogromną część
kultury popularnej, a przede wszystkim najbardziej sprawne kanały medialne,
pomagające dzień i noc komunikować się z demokratycznym społeczeństwem. A to
już jest przeciwnik potężny.
Dlaczego więc wciąż piszę i
skąd mam wciąż tyle wiary w to, że warto? Stąd mianowicie, że mam szczere
przekonanie, iż te 300 tekstów, to nie są same tylko teksty. Za tą liczba kryją
się ludzie, w moim najgłębszym przekonaniu, prawdziwie wielcy i tak niezłomni,
że z nimi się w ostatecznym rozrachunku wyłącznie wygrywa. Parę z moich
niedawnych wpisów poświęciłem właśnie takim ludziom. Jeszcze wcześniej
pozwoliłem sobie, najlepiej jak umiałem, oddać mój szacunek Annie
Walentynowicz. Dziękowałem tu państwu Gwiazdom i każdemu z tych wszystkich
walczących z dala od głównego nurtu bohaterom, o których akurat sobie
pomyślałem.
W którymś z najnowszych
komentarzy, które uprzejmie zostawiane są na moim blogu, ktoś napisał, że siły,
które się przeciwko nam sprzymierzyły, okazały się jednak zbyt słabe „w
kościach”, żeby pokonać to co mamy najlepszego. Nie zniszczyły na przykład
Antoniego Macierewicza. I to jest fakt. Jednak nie cała. Bo nie zniszczyły nie
tylko Macierewicza. Nie zniszczyły również Lecha i Jarosława Kaczyńskich, nie
zniszczyły Anny Walentynowicz, nie zniszczyły Gwiazdów, nie zniszczyły Krzysztofa
Wyszkowskiego. Nie zniszczyły też – o czym mogliśmy się z satysfakcją niedawno
przekonać – Kornela Morawieckiego. Nie zniszczyły wielu z tej przecież
nielicznej garstki, która okazała się silniejsza od czasów w których przyszło
im wszystkim żyć i walczyć. Nie zniszczyła wreszcie tych wszystkich z nas,
którzy się solidarnie wspieramy, nawet dziś. Tutaj. Właśnie dzięki nim warto
jest pisać i dlatego też łatwo jest wierzyć, że to nie jest już takie ciężkie
zadanie.
Powiedzmy więc, że tak jak tych
tekstów jest już – razem z dzisiejszym – 300, można nawet przyjąć, że w ogóle
wszystkich nas też jest 300. Zgoda więc. Niech zatem będzie tylko 300. Ale za
to, jakież piękne jest to poczucie, że kiedy nam powiedzą: „Nasze strzały
przysłonią wam słońce”, to my z radością i dumą odkrzykniemy: „Więc będziemy
walczyć w cieniu!”
Przypominam, że akcja "Złotówka dla Toyahuja" trwa dziś tylko do godziny 14, bo tylko te wplaty zostaną jeszcze dziś zaksięgowane. Oczywiście pozostaje jeszcze paypal i adres toyah@toyah.pl i to już do samego wieczora. Zapraszam
wszystkich do księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie można kupować moje książki.
Niestety, nie mogłem wpłacić tej złotówki, ale jestem tu codziennie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Pana wpisy, obok kazań błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki, wg fachowej wiedzy w sprawach analizy tekstów już powinny należeć do szkolnych lektur obowiązkowych na każdym poziomie od ósmej klasy szkoły podstawowej zaczynając. Jest to literatura na wagę złota i przetrwa każdy czas - nie jest propagowana właśnie dlatego - bardzo cenna i każdy zachowuje dla siebie jako własność, rodzaj atawizmu.
OdpowiedzUsuń@Anonimowy
UsuńTo bardzo ciekawe co piszesz. Zwłaszcza że mija niedługo 10 lat jak ja się tu udzielam, a Ty się nagle zjawiasz jako anonim i to na jeszcze na takim poziomie histerii. Naprawdę musisz mnie nie znać jeśli myślisz, że ja jestem aż tak głupi.
nazywam się Lidia Stępień i wybrałam Anonim, żeby szybko napisać, co należy. Studiowałam polonistykę na UMK w Toruniu i Lettres modernes na Paris 7 w Paryżu - Pana teksty są bardzo dobre, Pan jest lepszy od Dickensa
Usuń@Lidia Stępień
UsuńW takim razie przepraszam. Sama Pani widzi, że tu jest tyle samo mniej więcej szeryfów co bandytów, więc muszę uważać. Inna sprawa że porównanie do św. Jerzego uważam za niefortunne. Choćby dlatego, że On się nie zajmował publicystyką.
Porównuję teksty, sam Pan nawiązuje do kategorii moc - teksty i Pana i świętego księdza Jerzego nie funkcjonują tak jak powinny: szeroko i natychmiast - nie należy spowalniać rozpowszechniać co genialne. Niefortunna była nie reakcja Prymasa i naszego Papieża na wydarzenia wokół księdza.
Usuń@anonimowy
OdpowiedzUsuńI tak nam dopomóż...
Może w końcu pana toyahu ogłoszą świętym :)
@belfer
UsuńNienawiść zalewa Ci mózg. To nie ja jestem autorem komentarza, który komentujesz.
Tekstów Pana Toyaha nie mierzy się świętością tylko organizacją zdania.
OdpowiedzUsuń@autor
OdpowiedzUsuńMój komentarz był skierowany do anonima/pani Lidii/ nie do Pana.
Dlaczego nienawiść?
Nie widzi pan dwukropka z nawiasem? :)
@belfer
UsuńRozumiem dwukropek z nawiasem miał stanowić informację, że adres "pana toyahu" nie był skierowany do mnie, tylko do Lidii.
Pan naprawdę jest belfer, czy to może tylko taka ironia?
We shall prevail.
OdpowiedzUsuń300
OdpowiedzUsuńJa, i pewnie kilku innych, dolaczylam pozniej niz w lutym 2009. Zastanawiam sie dokad odeszli ci, ktorych zastapilismy...
Gora stoi.
@Tereska
Usuń10 lat to szmat czasu. Wiele się może zmienić.
Najpopularniejsze rozszerzenie od zbijania reklam "ADBLOCK" blokuje podgląd i umieszczanie komentarzy. Ale sobie poradziłem.
OdpowiedzUsuńFaktycznie zapewne jet nas około 300 swoich ludzi. Nie jesteśmy w branży, ale to nic nie szkodzi, bo nie ruszymy się stąd, a tu, gdzie stoimy, jesteśmy cierniem w ich oku. I to wystarczy.
Oczywiście, że góra stoi. Nawet jakby się miało okazać, że to nie jest tylko cień, ale jak niedawno Gabriel napisał, głęboka piwnica.
OdpowiedzUsuńPanie Krzysiu! Trzy kompanie doborowego wojska.
OdpowiedzUsuńNie jest źle!
@Anonimowy
OdpowiedzUsuńNiezmiennie proszę, by się podpisywać. Bez tego, pozostaję pełen podejrzeń.
Z tym podpisywaniem się jest pewien kłopot. Trzeba 2-4 razy obrazkami się weryfikować a to męczy :(
OdpowiedzUsuń@bendix
UsuńTo załóż sobie konto Google. Co Ci szkodzi?
@bendix
UsuńTo załóż sobie konto Google. Co Ci szkodzi?
Z zasady nie używam tego typu rzeczy. FB itp też nie.
Usuń@bendix
UsuńCiężko mi to zrozumieć. Z tego co pamiętam, miałeś założone konto w Salonie i Ci to nie przeszkadzało. Załóż więc tu. Zapewniam Cię że jest znacznie bezpieczniej.
I to był właśnie błąd. Muszę zmienić pseudonim i się ukryć w pełni ;-)
OdpowiedzUsuń