wtorek, 21 lutego 2017

Szkoła, czyli czy telefonem komórkowym da się napisać na tablicy słowo "dupa"?

             Nie mam pewności, a sprawdzać mi się nie chce, ale mam wrażenie, że opisałem tę moją przygodę w książce o markach, dolarach i biustonoszu, gdyby jednak ktoś jej nie znał, przypomnę. Otóż kiedy jeszcze za głębokiego gierkowskiego PRL-u przyszło mi pracować w charakterze sprzedawcy w katowickim domu handlowym „Zenit”, jak wszyscy inni sprzedawcy, wziąłem udział w zorganizowanym przez Radio Katowice konkursie na tak zwanego „najuprzejmniejszego sprzedawcę” i ów konkurs wygrałem. Oczywiście nie wykluczam, że faktycznie byłem bardziej uprzejmy od moich koleżanek-sprzedawczyń, faktem jest jednak, że kiedy ów konkurs trwał moi liczni wówczas znajomi zupełnie oszaleli na punkcie tego konkursu i gremialnie wrzucali na mnie swoje głosy po dziesięć, pięćdziesiąt, czy sto razy, a więc, że tak powiem, szału nie było. Ciekawe natomiast było to, że – o czym osobiście poinformowała mnie przeprowadzająca wywiad pani redaktorka z radia – główną nagrodę dla najuprzejmiejszego sprzedawcy zgarnęła pewna Krysia, a ja się musiałem zadowolić miejscem drugim, a to z tego względu, że organizatorom konkursu bardzo zależało na tym, żeby wszystko było na swoim miejscu i nie okazało się, że wśród tych dziesiątek sprzedawczyń najuprzejmiejszy okazał jakiś mężczyzna.
     Z tego co mi wiadomo, i akurat w żaden sposób mnie to nie dziwi, najuprzejmiejszych sprzedawców w Nowym Wspaniałym Świecie się już nie wybiera, natomiast, owszem, konkursy jak najbardziej istnieją, tyle że na najlepszego przedsiębiorcę, najlepszego pisarza, najlepszy film, czy najlepszą szkołę i że metody według których się je organizuje, nie zmieniły się bardzo, a i podobnie też ich cel został ten sam: chodzi o to, by udowodnić wcześniej przyjętą tezę. A ja dziś chciałem powiedzieć parę słów o tych właśnie najlepszych szkołach. Od dłuższego bowiem czasu próbuję zrozumieć sens owego nałogowego wręcz tworzenia rankingów „najlepszych szkół” i ponoszę porażkę za porażką. W związku z wykonywanym od dziesiątek lat zawodem, znam, czy to z kontaktu bezpośredniego, czy z informacji od osób, które ów kontakt zaliczyły, wszystkie mniej więcej szkoły w mieście na wylot. Podstawówki, gimnazja, licea – można wybierać. I daję słowo, że jedyne kryterium, jakie znam, a które mogłoby pomóc w określeniu poziomu szkoły, to poziom prezentowany przez uczące się tam dzieci. I proszę zwrócić uwagę, ja mówię o poziomie dzieci, nie nauczycieli. Dlaczego? Dlatego, że poziom nauczania w każdej z nich jest mniej więcej taki sam. Nie ma żadnego sposobu, by powiedzieć, że ten nauczyciel jest lepszy od tamtego, z tej prostej przyczyny, że każdy nauczyciel, który ma przed sobą zdolną, grzeczną i pracowitą młodzież jest nauczycielem dobrym, a każdy, który się musi męczyć z bandą rozwydrzonych i zgnuśniałych durniów, jest automatycznie nauczycielem złym. Oczywiście, ja nie twierdzę, że nie ma nauczycieli obiektywnie dobrych i obiektywnie złych, bo są jak najbardziej, natomiast z tego co mi wiadomo, nikt dotychczas nie wymyślił sposobu, by ów poziom zawodowych umiejętności zmierzyć.
      Można zatem powiedzieć, że o poziomie szkół świadczą uczniowie, tak jak zostali ukształtowani przez indywidualne, być może wrodzone, zdolności, dom rodzinny, Kościół, kolegów, może jakieś twórcze zainteresowania, natomiast nie ma takiej możliwości, by na jego wybitność wpłynął nauczyciel, choćby nie wiadomo jak dobry. Takie cuda zdarzają się tylko w amerykańskich filmach. Poza tym, jedyne co nauczyciel może zrobić, to ucznia nie zepsuć, a ponieważ ten najczęściej, i to już w najgorszym wypadku, jest równie głupi, jak nauczyciel, to się w praktyce nie zdarza. To już prędzej uczeń zepsuje nauczyciela, niż ten ucznia.
      A zatem jest tak, że mamy, dajmy na to, najlepsze liceum w regionie i tam 90 procent dzieci to laureaci olimpiad, oraz innego rodzaju mistrzowie z różnych dziedzin, i w związku z tym wieść niesie, że tam poziom nauczania musi być bardzo wysoki. Tymczasem jest tak, że wspomniane liceum już na samym starcie nie żadnej możliwości ruchu, bo to do niego właśnie zgłaszają się najwybitniejsi gimnazjaliści z całej okolicy, po trzech, czterech za każdej szkoły, dzieci najwybitniejsze, najmądrzejsze, najgrzeczniejsze i najbardziej pracowite. Przepraszam bardzo, ale co w tej sytuacji ma do roboty nauczyciel? Nawet nie może na nich nawrzeszczeć i udać srogiego. Daję najświętsze słowo honoru, że ja znam bardzo dobrze tak zwane „najlepsze” licea, czy gimnazja w mieście, podobnie zresztą jak i te „najgorsze”, i nauczyciele w każdym z nich mogą być dokładnie tak samo głupi, mądrzy, leniwi, pomysłowi, czy niekompetentni, jak w tym poprzednim i następnym. W ostatecznym rozrachunku tylko uczniowie wyznaczają ów mityczny i kompletnie fikcyjny „poziom nauczania”.
      Piszę ten tekst, bo w zeszłym tygodniu dotarła do mnie wiadomość, że słynne wydawnictwo Pearson ogłosiło konkurs na najlepszego nauczyciela w Europie i wschodniej Azji i zwycięzcą została nauczycielka angielskiego z Gliwic o nazwisku Bilska. Przeczytałem cały długi tekst na ten temat w lokalnym wydaniu „Gazety Wyborczej” w poszukiwaniu informacji, w jaki sposób międzynarodowe jury odkryło owe nadprzeciętne zdolności, i proszę sobie wyobrazić, że poza tym, że Bilska jest bardzo oddana swojej pracy i na lekcjach stosuje najbardziej nowoczesne metody uczenia, polegające na tym, że wszystkie dzieci mają telefony komórkowe i na tych telefonach rozwiązują jakieś językowe zagadki, tam nie ma nic więcej. Można zresztą obejrzeć sobie na youtubie filmik z jednej z tych lekcji i tam faktycznie jest tak, że wszystko wygląda tak jak w każdej szkole, tyle że dzieci siedzą z włączonymi telefonami i coś tam dłubią. Ze wspomnianego tekstu w „Wyborczej” możemy się zresztą dowiedzieć więcej na temat tego dłubania:
       „Julia Mundzik, drugoklasistka z Gimnazjum z Oddziałami Dwujęzycznymi nr 14 w Gliwicach, najbardziej lubi, kiedy pani Agnieszka organizuje teleturnieje. – Włączamy w telefonach aplikację, która automatycznie przydziela nas do konkretnych grup. Pytania wyświetlają się na tablicy interaktywnej, a odpowiedzi zaznaczamy na smartfonach. Wygrywa grupa, której członkowie odpowiadają lepiej i szybciej – relacjonuje Julia.
      Podoba jej się również gra „Galaxy”, w której wyświetlające się na meteorytach słowa trzeba przetłumaczyć, zanim meteoryty spadną. – Ta gra pokazuje mi, co umiem, a czego nie. Mogłabym poprosić koleżankę, żeby mnie odpytała, ale nie byłoby przy tym frajdy – mówi Julia”.
      Ktoś powie, że to jest takie dziecięce gadanie i że tam z pewnością musi być coś jeszcze poza tymi meteorytami. I owszem jest, ale to już nam opowiedzą dorośli:
      „Agnieszka prowadzi lekcje dla licealistów i gimnazjalistów w ZSO nr 10, a popołudniami wykłada w szkole językowej. Miłość do języka angielskiego łączy z drugą, chyba jeszcze większą miłością – do nowych technologii.
      Bilska niemal nigdy nie przechodzi w tryb off-line. Wciąż sprawdza maile, portale społecznościowe, czyta o nowinkach technologicznych. Sześć lat temu, wraz z uczniami, przekonała Adama Sarkowicza, dyrektora ZSO nr 10, do podłączenia szkoły do szerokopasmowego internetu. Dzięki szkolnemu wi-fi uczniowie mogą przez cały dzień przebywać jedną nogą w wirtualnym świecie. Ale nie oddają się w nim tylko rozrywce, na to czas jest na przerwie. Podczas lekcji szukają informacji w interaktywnych encyklopediach, buszują po portalach społecznościowych i grają w gry – wszystko w celach dydaktycznych. – Kiedy pani mówi: ‘Wyciągamy telefony’, cała klasa się cieszy, bo wiemy, że będziemy robić coś fajnego – mówi Martyna Mielnik, drugoklasistka z Gimnazjum z Oddziałami Dwujęzycznymi nr 14 w Gliwicach, które wchodzi w skład ZSO nr 10.
      Bilska podkreśla, że w internecie jest mnóstwo darmowych pomocy naukowych w języku angielskim. – Ale właściwie nie potrzeba wcale specjalistycznych materiałów i platform edukacyjnych. Kapitalnym narzędziem do pracy na lekcji jest choćby Facebook – mówi.
      Na Facebooku zakłada zamknięte grupy dla poszczególnych klas, inicjuje w nich dyskusje na różne tematy oraz udostępnia uczniom materiały dydaktyczne. Kiedy planuje kartkówkę, tworzy wydarzenie i zaprasza uczniów, by do niego dołączyli. – Na stronie wydarzenia mogę określić zakres materiału, który uczniowie powinni opanować, udostępnić im potrzebne pomoce. Poza tym Facebook automatycznie przypomina o nadchodzących wydarzeniach, więc uczniowie nie mają wymówki, że zapomnieli o kartkówce – opowiada anglistka.
      Czasem niektórzy uczniowie, na przekór, klikają przycisk ‘Nie wezmę udziału’. – Ale i tak wiadomo, że to żart. Nieprzyłączenie się do wydarzenia na Facebooku nie zwalnia z pisania kartkówki ‘w realu’ – śmieje się nauczycielka”.
      Daję słowo, że w ten sposób mógłbym  jeszcze długo cytować ten tekst, bo on sam jest długi jak jasna cholera i równie intensywny, no ale może tylko zostawię dla ciekawych link http://katowice.wyborcza.pl/katowice/7,35055,21354994,anglistka-w-wirtualnym-swiecie-facebook-przypomina-o-kartkowce.html i przejdę do podsumowania.
     Rzecz bowiem w tym, że tu tak naprawdę nie chodzi o te konkursy, te internety i tę całą Bilską z jej nauczycielską pasją, lecz jak zawsze o system edukacji w Polsce i nadzieje, jakie są  to tu to tam wciąż formułowane. Otóż wszystko wskazuje na to, że leżymy, kwiczymy i nie mamy żadnych szans, by się z tego podnieść, bo najwyraźniej ów kierunek został już wytyczony i to wytyczony na dobre. I to nie tylko w edukacji, ale w każdym innym fragmencie publicznej przestrzeni. Edukacja jest tego przekrętu zaledwie jednym z elementów, tyle tylko że często nam najbliższym i przez to szczególnie boleśnie odczuwanym.

Polecam wszystkim odwiedzanie księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można kupować moje książki.

      

35 komentarzy:

  1. Tak, to straszne. Cała nadzieja w mniej ambitnych nauczycielach. Bo że z tej gromady, przylepionych do smartfonów młodych, wyrośnie coś wybitnego - nie ma szans. Tylko korporacjoniści (i to jeszcze samozatrudnieni - dla większego zysku korporacji).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Ogrodniczka
      Ja bym się aż tak o nich nie martwił. Angielski to tylko jeden z przedmiotów, a nie wydaje mi się, by ona miała w sobie tyle intelektualnej mocy, by te dzieci zepsuć.

      Usuń
    2. @toyah
      To i dobrze :-)

      Usuń
  2. W postepowej Norwegii dzieci musza zostawiac telefony przed lekcjami i odbierja je po lekcjach. Musze im dac linka do tej naajlepszej nauczycielki.
    Momy znajomego. Ma corke, dziewczynke adoptowana z Chin. Dziweczynak ma 10 lat i nos caly czas wlepiony w telefon. Nawet jak gdzies jest z innymi dziecmi np. w reastauracji pod stokiem narciarskim. Ojciec nic nie robi bo uwaza, ze z chinskimi genami i takim zainteresowaniem dla technologii od wczesnych lat dziewczynka bedzie geniuszem elektronicznym!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @ponponka
      Czy ja wiem? - będzie sterowana przez te technologie...Widać w Norwegii ambicje są sterowane w innym kierunku. Breivika?

      Usuń
    2. @ponponka1
      Jasne tak jak 70 procent wszystkich dzieci na świecie. Same geniusze.

      Usuń
    3. Ojciec nic nie robi bo uwaza, ze z chinskimi genami i takim zainteresowaniem dla technologii od wczesnych lat dziewczynka bedzie geniuszem elektronicznym!
      ---------------------------------
      Czyli dziewuszka dlatego, że sprawnie przesuwając paluszkami po ekranie tabletu czy tam komórki została "geniuszem"?

      Znaczy się jeśli ja potrafię obsługiwać robota kuchennego, zmywarkę, mikrofalowkę, piekarnik i blender to mogę się uznać za geniusza gotowania i kasować Gesslerową albo Okrasę? :))

      Ja myślę także, że skoro to Norwegia to ten facet uległ propagandzie genderowej. Jeden z filarów działalności to hasło "dziewczyny na politechniki" czyli wciśnięcie dziewcząt do nauk technicznych, do informatyki, do inżynierii czyli do tych wszystkich (jeszcze) dobrze płatnych zawodów z przekonaniem, że opresyjna kultura patriarchalna wtłaczając kobiety w tradycyjne rolę kobiety przeznaczonej do gotowania i rodzenia marnotrawi ich talenty np. programistyczne lub inżynieryjne na odkrycie kolejnego Stiva Dzobsa i Billa Gejtsa.

      Bowiem niewielka ilość kobiet zajmujących się naukami technicznymi wynika właśnie ze stereotypów płci, które są zacofane i oczywiście trzeba rozmontować. Dlatego od najmłodszych lat trzeba dziewczynkom dawać klocki i komputer (chłopcom dawać lalki i zabierać pistolety i samochody) i wspierać, wspierać i edukować. Przy okazji do każdego filmu i serialu z Hollywoodu dorzucać atrakcyjne dziewuszki-dzielne i odważne programistki, które ratują świat, nawet jak są hakerkami z przeszłością jako wzorce. :))

      Usuń
  3. No proszę to zupełnie jak mój pies. Jak go chce czegoś nauczyć to nie da rady, jednakowoż jak tylko włączę mu grę na komórkę, gdzie spadają meteoryty z komendami "Siad!", "Leżeć!" itp. a on musi je dotknąć łapą zanim spadną na Ziemię to się od razu uczy wszystkiego w mig.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @tpraw
      To ten Twój pies pewnie z Chin?

      Usuń
    2. No pewnie, że z Chin. Skąd wiedziałeś.

      Usuń
    3. Muszę spróbować na moim. Ale to polska suka rasy skundlony owczarek nazistowski, może nie zadziałać.

      Usuń
    4. @tpraw
      Bo tylko Chińczycy potrafią tymi telefonami robić takie sztuki.

      Usuń
  4. W Kielcach ostatnio na Uniwersytecie Jana Kochanowskiego (tak, tak nawet Kielce mają Swój Uniwersytet) ogłoszono budowę centrum medialnego dla dziennikarzy. Mają się tam znaleźć studia telewizyjne i radiowe tak aby studentom dziennikarstwa ułatwić zdobywanie wiedzy etc. Tak sobie pomyślałem, że taki mój ulubiony Cat-Mackiewicz to musiał być kiepski dziennikarz, bo kiedy on studiował, to na jego wydziale nie było profesjonalnej redakcji prasowej... i nie mógł nabrać doświadczenia redaktorskiego...

    Podobnie kilka lat temu w Poznaniu, jak oddawali nowy budynek Wydziału Prawa, to chwalili się że w nowym budynku będzie sala rozpraw aby studenci mogli przeprowadzać symulację rozpraw... I tak znów pomyślałem o tych prawnikach, co to nie mogli w czasie studiów uczestniczyć w symulacjach rozpraw i przez to na pewno ich fachowość ucierpiała.

    Swoją drogą, idąc wątkiem książek i Coryllusa... podejrzewam, że na Oxfordzie czy Cambridge, jeżeli coś nowego jest na tamtejszych uniwersytetach, to przede wszystkim są to zakupy nowych książek... a nie zabawek.

    No ale przecież chyba cała myśl edukacyjna III RP sprowadza się do tego aby uczyć bawiąc i bawić ucząc...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Grudeq
      No, nie byłbym tego taki pewien. W końcu Pearson, czyli wydawnictwo, które ją wyróżniło to projekt ściśle brytyjski. I to pierwszoligowy.

      Usuń
    2. No tak, ale Brytyjczykom może własnie zależeć na tym aby w Polsce ludzie otrzymywali jak najwięcej imitacji edukacji. Ale trzeba by sprawdzić czy brytyjczyki też mają takie konkursy najlepszego nauczyciela i jakie zasady tam panują i jakie kryteria.

      Usuń
    3. Mr.Grudeq , 21 lutego 2017 12:50

      - Leszcz edukacyjny z jutjuba dla Waszmoscia , wymagana jest kopia i wklejka :
      https://www.youtube.com/watch?v=68qJ_mbME_Q&t=2630s
      Reakcja publiki jest wyborna , zmrozona i zdumiewajaco flegmatyczna - jak kariera angolska jednego z uczestniköw (...) debaty ( sic! ).

      Max von Stirlitz .
      Ps. A kryterium oceny angolskiego belfra ?
      - to roczne zarobki w funciakach z wizerunkiem Elisabeth .

      Usuń
    4. @chris horse
      Angielscy nauczyciele są jeszcze głupsi od naszych.

      Usuń
  5. @Grudeq
    Moim zdaniem to jest trend globalny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mój przyjaciel, który przez kilka lat wykładał w szkole wyższej został zmuszony do zrobienia podyplomowych studiów pedagogicznych i to co opowiadał jeży włos na głowie.

    Już na początku podpadł, bo gdy na pierwszych zajęciach dyktowano listę podręczników, zapytał, jak to jest, bo on na studiach czytał na przykład „Umiejętność programowania” Dijkstry i jest święcie przekonany, że z tego samego podręcznika uczyli się studenci informatyki w Holandii, USA, Niemieczech, Japonii i w Rosji; natomiast tu każą mu czytać samych polskich autorów i czy może to wynika z tego, że polska pedagogika jest taką potęgą, że na całym świecie uczy się właśnie z tych podręczników. Dostał jakąś mętną odpowiedź, której nie pamiętam.

    Pamiętam za to, że któryś z wykładowców był zachwycony sposobem prowadzenia lekcji w jakiejś szkole, bo tam uczniowie na lekcjach siedzieli nie w rzędach, a ławki były ustawione w okrąg. Podawał to jako przykład oryginalności i innowacyjności. Mój przyjaciel zapytał wtedy, czy gdyby uczniowie siedzieli tyłem do tablicy, to czy byłoby jeszcze lepiej, bo na pewno byłoby to bardziej innowacyjne i oryginalne.

    No i teraz tak sobie myślę, co by powiedziała Julia z drugiej klasy gimnazji dziennikarzowi o tym, że siedzą na lekcjach tyłem do tablicy?

    No ale co ja Ci, staremu belfrowi, będę takie rzeczy opowiadał...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Mr.White
      To jest wszystko tak pełne absurdów, że naprawdę trudno jest wymyślić coś co zrobi
      wrażenie.

      Usuń
  7. -----------------------------------------
    Pytania wyświetlają się na tablicy interaktywnej, a odpowiedzi zaznaczamy na smartfonach. Wygrywa grupa, której członkowie odpowiadają lepiej i szybciej – relacjonuje Julia.
    -----------------------------------------

    To prawie tak jak w Familiadzie? :)) ale ona chyba nie cieszy się szacunkiem wśród młodych, wykształconych z wielkich miast?

    -----------------------------------------
    Kapitalnym narzędziem do pracy na lekcji jest choćby Facebook – mówi. Na Facebooku zakłada zamknięte grupy dla poszczególnych klas, inicjuje w nich dyskusje na różne tematy oraz udostępnia uczniom materiały dydaktyczne.
    -----------------------------------------

    Oczywiście kapitalny pomysł. Pod warunkiem, że uczeń nie napisze czegoś co nie spodoba się fejs-zbukowi, gdzieś kliknie, coś gupiego albo założy niepoprawny temat. Wtedy dostanie BANA i na fejszbuka nie będzie mógł wejść, zostanie odcięty od edukacji, nie odrobi lekcji, nie dowie się o kartkówce itp. Kto dostał bana od anonimowych adminów w oparciu o niejasne kryteria przez co człowiek traci kontakt z swoją pracą i kontakt z innymi wie o czym mówię.

    I co wtedy zrobi najznakomitsza nauczycielka w Europie i wschodniej Azji?

    to pisałem ja, nieuk i tuman :)

    pzdr
    glicek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @glicek
      Szkoda słów. I tak nie wymyślimy nic co przebije mądrości tej kobiety i jej znajomych z grupy super beler.

      Usuń
  8. Ja tylko jestem ciekaw, czy jest u tej Bielskiej jakaś specyfikacja, w rodzaju minimalnych wymagań sprzętowych odnośnie tych telefonów, co to je te dzieciaki mają, jaki system, czy musi byc ajfon, czy może być android i jeśli tak, to w jakiej minimalnej wersji. I czy jak ma tego fona z windowsem, to też się liczy. Ilu rdzeniowy, ile RAMu. Nie będę już się dopytywał, co jeśli gówniarz nie ma telefonu, bo to na pewno nie wchodzi w grę, ale jak mu upadnie i się potłucze, albo zwyczajnie padnie bateria, to musi zgłosić nieprzygotowanie? No i wiadomo, jak nie ma fejsa. Co mu grozi za niemanie fejsa?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @redpill
      Moim zdaniem to jest tak, jakbyś nie miał zeszytu, albo długopisu.

      Usuń
    2. No nie, raczej jakbeś nie miał oczu do czytania, uszu do słuchania i języka do mówienia. Długopis kosztuje dwa złote. Ponawiam pytanie, wiem, że nie do Ciebie, ale czytałeś o tym i może coś wiesz: jakie są minimalne wymagania sprzętowe, aby uczestniczyć w lekcjach tej pani. Na razie wiemy, że trzeba mieć konto na fejsie. Czy tani smartfon z biedronki wystarczy? I co na to inne dzieci? Nie będą wytykać palcami?

      Usuń
    3. "tani smartfon" z biedry to jakieś 300-600 złotych.

      Usuń
    4. Dlatego myślę, że w tekście, być może i w źródłowym, jest błąd, ta firma angielska, co dała nagrodę, nazywa się Provident.

      Usuń
    5. @redpill
      Wiem tyle co Ty. Może do niej na lekcję mogą chodzić tylko dzieci ze smartfonami. A teraz jeszcze rodzice musza płacić ekstra. Resztą normalnie przepisuje do zeszytu słówka z tablicy.

      Usuń
    6. @redpill
      To byłby figiel, gdyby konkursy na najlepszego nauczyciela urządzał Provident.

      Usuń
    7. Nie wiem, co w tym wypadku oznaca słowo "psikus". Według badań, które takie firmy prowadzą, blisko 20% uczniów, a w zasadzie ich rodziców i opiekunów ma problem z nabyciem szkolnej, corocznej wyprawki, podręczników, tornistrów, takich tam rzeczy. Jasne, teraz jest 500+ i pewnie jest trochę lepiej, ale tylko trochę. W dalszym ciągu początek roku szkolnego to szczyt sezonu dla firm pożyczkowych.
      O tym wszyscy wiedzą i nikt nic nie robi, afera podręcznikowa drenuje kieszenie rodziców i demoluje rynek książki od 20 lat i nawet żadnej komisji sejmowej nikt nie powołał.
      To, co robi ta baba, jest po prostu nielegalne, ktoś powinien ją, oraz szkołę pozwać do sądu. I niech ona sama wykaże, że można mieć u niej dobre oceny nie rejestrując się na fejsie i przepisując, jak inni z tablicy. I że nie dyskryminuje nikogo, ja tu mam na myśli prawdziwą dyskryminację i wykluczenie, nie jakieś wydumane problemy pięknoduchów w rodzaju wyboru miejsca do sikania.

      Usuń
    8. @toyah
      Tu muszę napisać w stylu, który najbardziej lubisz, gdybyś pracował w reklamie i przeczytał niezliczoną liczbę creative briefs, niekoniecznie od firm pożyczkowych, normalnie z fmcg, to byś się nawet nie zastanawiał, o co tu naprawdę chodzi.

      Usuń
    9. @redpill
      Moim zdaniem, ona jest tam taką gwiazdą, że do niej na lekcje są zapisy. Jak kto nie ma na androida, niech normalnie wkuwa czasowniki nieregularne.

      Usuń
  9. @toyah
    "Otóż wszystko wskazuje na to, że leżymy, kwiczymy i nie mamy żadnych szans, by się z tego podnieść, bo najwyraźniej ów kierunek został już wytyczony i to wytyczony na dobre. I to nie tylko w edukacji, ale w każdym innym fragmencie publicznej przestrzeni."

    Dobry wieczór. Ja się obawiam, a patrząc na codzienność wygląda mi to na fakt, że to nie dotyczy już tylko publicznej przestrzeni. I nowoczesne technologie są tu na pewno bardzo pomocne.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...