Ponieważ
znów się muszę oddać w opiekę służby zdrowia i nie zdążę napisać już nic
nowego, chciałbym wszystkich namówić do kupowania mojej książki o 39 wyprawach
na dziewiąty krąg, i przyszło mi do głowy, by na zachętę przedstawić jeden z
jej rozdziałów. Bardzo proszę: Foxcatcher.
W latach 30 XX wieku wybitny amerykański
dziennikarz Ferdinand Lundberg, analizując publicznie dostępne informacje
podatkowe, dokonał bardzo dokładnych wyliczeń i stwierdził, że „Całe Stany Zjednoczone pozostają w rękach
sześćdziesięciu najbogatszych i dziewięćdziesięciu, nieco mniej zamożnych,
rodzin. Rodziny te, tworząc bardzo ściśle określoną hierarchię, stanowią samo
centrum współczesnej przemysłowej oligarchii. Oligarchia owa bardzo dyskretnie
tworzy jedyny realny, absolutystyczny i plutokratyczny rząd, który de facto
jest jedynym realnym, choć nieformalnym, niewidzialnym, pozostającym w
nieustannym cieniu, rządem Stanów Zjednoczonych. Jest to władza pieniądza w
budowanej na dolarze demokracji”.
W opublikowanym przez Lundberga
zestawieniu, na pierwszych miejscach znajdowali się oczywiście przede wszystkim
Rockefellerowie, Morganowie, Fordowie, czy rodzina Vanderbilt, jednak już na dziewiąte
miejsce awansowała słynna francuska dynastia du Pont. Kiedy jednak trzydzieści
lat później Ferdinand Lundberg powtórzył swoje badania, nazwisko du Pont było
już na miejscu pierwszym. Dziś oczywiście, w znacznym stopniu z przyczyn,
którymi zajmiemy się w dalszej części naszej opowieści, du Pontowie mocno się
na owej liście obsunęli i zajmują dopiero miejsce 13, nie zmienia to jednak
faktu, że mamy do czynienia ze zjawiskiem w tym świecie absolutnie wybitnym. Wystarczy
może powiedzieć, że bez du Pontów i ich najróżniejszych interesów nie
mielibyśmy ani nylonu, ani lycry, ani
kevlaru, czy wreszcie teflonu, bez którego oczywiście z kolei nie byłoby mowy o
podróżach kosmicznych.
Dziś szacuje się, że na całym świecie
żyje niemal 4 tysiące du Pontów, którzy dzielą między siebie ów wielomiliardowy
majątek, jednak na początku XIX wieku był to zaledwie niejaki Pierre Samuel du Pont de Nemours, syn paryskiego zegarmistrza, a sam w pewnym
momencie życia osobisty sekretarz
króla Stanisława Poniatowskiego, a później wieloletni sekretarz Komisji Edukacji Narodowej, który wraz ze
swoimi synami, Victorem
Marie du Pont i Éleuthèrem
Irénée du Pont, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, i tam, korzystając ze
zgromadzonych dzięki bardzo poważnym rodzinnym koneksjom środków, stworzył
potężną korporację o nazwie E. I. du Pont de Nemours & Co., zajmującą się
produkcją czarnego prochu strzelniczego. Dzięki bardzo korzystnemu położeniu, interes
mógł się rozwijać szybko i bez niepotrzebnych zgrzytów. Z jednej strony,
pochodząca z rzeki Brandywine woda dostarczała potrzebnej do obsługi maszyn
energii, a z drugiej, obfitość drewna, głównie wierzbowego, pozwalała uzyskiwać
dowolne ilości węgla drzewnego, potrzebnego do produkcji. Bliskość z kolei potężnej
Delaware River pozwalała na bardzo wygodną dostawę innego, niezbędnego do
produkcji prochu towaru, w postaci siarki i saletry. Również ze znajdujących
się w pobliżu kamieniołomów można było czerpać do woli materiały budowlane.
W bardzo niedługim czasie korporacja
DuPont stała się największym na świecie producentem czarnego prochu i do dnia
dzisiejszego szacuje się, że do 10 procent populacji Delaware zatrudniona jest
w firmach należących do rodziny. Podobnie jak to ma miejsce w przypadku rodziny
Rotschildów, biznesowo-rodzinna polityka du Pontów przez stulecia kładła mocny
nacisk na to, by małżeństwa były zawierane wśród członków rodziny i w ten
sposób została zachowana podstawowa rodzinna własność.
Poczynając od Williama du Pont juniora
oraz jego siostry Marion du Pont
Scott, wielu
kolejnych członków rodziny angażuje się w hodowlę koni wyścigowych, jak również
budowę torów wyścigowych, oraz organizowanie słynnych nie tylko w Stanach
Zjednoczonych wyścigów.
Mimo jednak tego wszystkiego, jak również
niezależnie zupełnie od wielu innych, nie wspomnianych tu produktach
wytwarzanych przez rodzinne firmy, potęga dynastii być może albo rozpłynęłaby
się skutecznie pośród innych, wcale nie mniej interesujących historii nie tylko
amerykańskiego biznesu, albo opisywana by była z należną jej powagą, gdyby nie
człowiek nazwiskiem John Eleuthère du
Pont, najmłodszy syn Williama juniora i Jean Liseter Austin du Pont. Urodzony
22 listopada 1938 roku w Filadelfii, jako jeden z dziedziców potężnej rodzinnej
fortuny, du Pont od najmłodszych lat cieszył się bardzo szczęśliwym życiem w
potężnej rodzinnej posiadłości w Newton Square w Pensylwanii. To że z powodu
rozwodu rodziców wychowywany był głównie przez matkę, a towarzyskie relacje
utrzymywał niemal wyłącznie z zatrudnianą przez nią służbą, nie przeszkodziło mu
jednak w tym, by przez całe swoje dalsze życie realizować się w tak różnych
dziedzinach życia, że w pewnym momencie był przez wielu traktowany, jako postać
wręcz ekscentryczna.
W kolejnych latach swojego życia, długie
okresy spędzał na przyrodniczych eskapadach na Filipiny, na wyspy Samoa, Fidżi,
czy ku wielu innym egzotycznym miejscom, gdzie zajmował się obserwowaniem
ptaków. Jak głosi popularna wieść, osobiście odkrył ponad dwadzieścia
nieznanych dotychczas ich gatunków. Do końca życia przedstawiał się, jak
filantrop, amerykański patriota, ornitolog, konchiolog i filatelista. Tu też
zresztą zanotował pewne sukcesy. Na filatelistycznej aukcji w roku 1980 za
niemal milion dolarów wylicytował anonimowo uważany za najdroższy na świecie
znaczek, tak zwany „1c black on magenta” z Gujany Brytyjskiej z roku 1856, który już po jego śmierci, 17 czerwca 2014
roku, został sprzedany na aukcji Sotheby’s w
Nowym Jorku za 9,5 miliona
dolarów. Zgodnie z wolą du Ponta – wielokrotnie i bez sukcesu podważaną przez
członków rodziny – wyrażoną w spisanym przez niego testamencie, 20 procent
wartości znaczka zostało przeznaczone na założoną przez niego tak zwaną
Eurasian Pacific Wildlife Foundation, natomiast 80 procent otrzymała rodzina
bułgarskiego mistrza zapaśniczego Walentina Jordanowa Dimitrowa.
I
tu dochodzimy do, z jednej strony, być może największej pasji, jaką żył du
Pont, a z drugiej, jego przekleństwa, czyli sportu, jednak zanim tu
pozostaniemy na dobre, wspomnijmy może jeszcze być może bardzo istotny fakt, że
w roku 1983, w wieku 45 lat, du Pont ożenił się z 29-letnią Gale Wenk. Para
mieszkała razem przez około pół roku, a po kolejnych czterech miesiącach du
Point wniósł sprawę o rozwód. Wenk złożyła sprawę przeciwko du Pontowi o 5
milionów dolarów, twierdząc, że ten mierzył do niej z rewolweru i próbował ją
wepchnąć do ognia w kominku. Czy te pieniądze dostała, czy nie, źródła nie
informują, nam wystarczy natomiast wiedzieć, że para rozwód otrzymała, a du
Pont swoją paromiesięczną żonę ze swojego, szacowanego wówczas na około 200
milionów dolarów majątku, wydziedziczył.
A zatem, sport. Zapewne dzięki
oczywistym i zapewne bardzo szczerym zainteresowaniom, ale pewnie przede
wszystkim jednak swoim pieniądzom, mógł sobie du Pont pozwolić na to, by trenować
z olimpijczykami w kalifornijskim Santa Clara Swim Club. W roku 1965 ukończył wprawdzie
uniwersyteckie studia w zakresie biologii morza, jednak niemal natychmiast,
zamiast wyruszyć na kolejną wyprawę, postanowił trenować, oczywiście na
poziomie mistrzowskim, pięciobój nowoczesny. Z nadzieją na to, że dzięki
odpowiednim talentom i pracy, w roku 1968 trafi do narodowej drużyny
olimpijskiej, brał udział w kilku zawodach, jednak bez powodzenia. W roku 1972
otworzył ufundowane przez siebie Muzeum Historii Naturalnej stanu Delaware i
ogłosił się jego dyrektorem. Napisał i wydał również w owym czasie cztery
książki o ptakach.
W roku 1986 sportowe zainteresowania du
Pont skierował na wyczynowe zapasy do tego stopnia, że na swoim macierzystym
University Villanova, gdzie wcześniej uzyskał doktorat z nauk przyrodniczych, osobiście
ufundował program treningowy dla zapaśników i licząc bardzo na to, że zostanie
pierwszym trenerem, wybudował specjalny ośrodek sportowy. Po dwóch latach, mimo
braku oczekiwanych wyników i stojąc pod zarzutem seksualnego molestowania
zawodników, niewzruszony porażką, na swojej rodzinnej posiadłości zbudował
kolejny, tym razem już światowej klasy, ośrodek, o nazwie Foxcatcher National
Training Center do którego ściągnął najwybitniejszych w kraju mistrzów
dyscypliny, po śmierci matki, która zgodnie z rodzinną tradycją w innej części
posiadłości oddawała się pasji jeździeckiej, zmienił nazwę ośrodka na
Foxcatcher Farm, a zapaśniczą drużynę, którą traktował najwidoczniej, jak jego
mama i tata swoje konie, obdarzył po słynnej stadninie swojego ojca oficjalną
nazwą „Team Foxcatcher”.
Poza zapasami, du Pont sponsorował
pływanie, strzelanie, biegi, oraz oczywiście pięciobój nowoczesny. Sam też nadal starał się uprawiać sport I w
wieku lat 55 wystartował w zapaśniczych mistrzostwach świata dla weteranów,
powtarzając ów wyczyn w kolejnych latach w Toronto, w Rzymie i w Sofii.
Obok
centrum treningowego dla zapaśników, du Pont uruchomił dodatkowy ośrodek
pływacki, sponsorując na owych terenach różnego rodzaju sportowe zawody. W
pewnym momencie do swojego ośrodka sprowadził aktualnego złotego medalistę
olimpijskiego, oraz dwukrotnego mistrza świata w stylu wolnym, Marka Schultza,
a po pewnym czasie, po wielu nieskutecznych namowach i coraz to wyższych
ofertach finansowych, również jego brata Davida, również mistrza olimpijskiego,
siedmiokrotnego medalistę, oraz wybitnego trenera, z żoną i z dziećmi.
Po śmierci matki, wedle relacji
świadków, du Pont zaczął wykazywać coraz bardziej jednoznaczne objawy
szaleństwa. Twierdził, że ściany domu zamieszkują duchy zmarłych, a podczas kolejnych
zawodów zapaśniczych żądał, by go przedstawiano, jako Dalai Lamę.
26 stycznia 1996 na podjeździe swojej
posiadłości du Pont zastrzelił człowieka, który od kilku lat trenował jego
drużynę, Dave’a Schultza. Do dziś nie wiadomo, ani co nim kierowało, ani co
miał wówczas w głowie, a ludzie, którzy go znali, bez wyjątku twierdzą, że to
co się stało, jest całkowicie niezrozumiałe, a w przypadku kogoś takiego jak de
Pont wręcz nieprawdopodobne. Faktem jest jednak, że tego dnia, w obecności żony
Schultza, oraz szefa swojej ochrony, towarzyszącego w czasie zabójstwa du
Pontowi, ten bez ostrzeżenia oddał w kierunku Schultza trzy strzały, zabijając
go na miejscu.
Po zamordowaniu Schultza du Pont zamknął
się w swojej posiadłości, przez dwa dni negocjując z policją, by ostatecznie
zostać aresztowanym. We wrześniu 1996 roku stwierdzono, że du Pont nie jest w
stanie odpowiadać za swoje czyny, a tym samym, jeśli może stawać przed sądem,
to wyłącznie po to, by jego sprawy były decydowane za niego. Ostatecznie stwierdzono
u niego psychiczną chorobę i skierowano go na przymusowy pobyt w zamkniętym
ośrodku psychiatrycznym.
Podczas procesu, jeden z wyznaczonych
przez obronę ekspertów stwierdził, że du Pont był przekonany, że Schultz tworzył
część światowego spisku, mającego na celu zabójstwo du Ponta. Obrona wnosiła o
uniewinnienie du Ponta ze względu na chorobę psychiczną, sąd w Pensylwani
jednak, kierując się prawem stanowym, wniosek odrzucił, uznając du Ponta winnym
zabójstwa trzeciego stopnia… uwalniając go jednocześnie od kary ze względu na
niepoczytalność.
Ostatecznie, du Pont został skazany na od
13 do 30 lat pobytu w zamkniętym ośrodku psychiatrycznym, a wdowa po Schultzu
otrzymała odszkodowanie w nieujawnionej wysokości za niesprawiedliwy wyrok,
jednak, jak podała prasa, rzecz dotyczy jakichś 35 milionów dolarów.
Obrona du Ponta kilkukrotnie zgłaszała
wnioski o warunkowe zwolnienie, jednak za każdym razem bez rezultatu. Sprawa
została uznana za na tyle ważną, że w pewnym momencie zajął się nią Sąd
Najwyższy, który jednak podtrzymał decyzję niższych instancji.
Gdyby los sprawił, że John du Pont
przeżyłby pobyt w zamknięciu, można by było się spodziewać, że w roku 2026, w
wieku 87 lat wyszedłby na wolność i przynajmniej mógłby kolekcjonować znaczki.
Niestety 9 grudnia 2010 roku zmarł z powodu tak zwanej „przewlekłej
obturacyjnej choroby płuc”.
Zgodnie ze swoim życzeniem, został
pochowany w swoim czerwonym zapaśniczym stroju. Podobno do końca życia kupował
znaczki, jednak władze zakładu nie pozwalały mu na nie choćby rzucić okiem.
Ciekawe tylko, czy do wielkich pieniędzy dochodzą wyłącznie psychopaci, czy od wielkich pieniędzy się wariuje. Badań, o ile wiem, nikt nie robił.
OdpowiedzUsuń@Jarosław Zolopa
OdpowiedzUsuńMyślę, że jest raz tak, raz tak. Trochę też o tym jest ta moja książka. Czytałeś?
Jeszcze nie. Ale przeczytam jak pensja przyjdzie ;) A czy jest tam o kimś, kto ani nie był psychopatą wyjściowo, ani nie zwariował?
UsuńJest.
UsuńJuż za mnie odpowiedziała Nadzieja. To masz głupio z tą pensją, bo zakładając, że z każdej będziesz zamawiał jedną książkę, to Ci to zajmie 7 miesięcy.
UsuńEee, nie. Po prostu zamawiam kilka naraz, wtedy wysyłka tylko raz kosztuje.
OdpowiedzUsuńPolecam.
Usuńwersja filmowa, jesli masz ochote.
OdpowiedzUsuńo
Swoją drogą, czemu Ty tak dziwnie oznaczasz swoje komentarze? Tam gdzie ma być nazwa wpisuj może nazwę, a nie fragmenty komentarza. Nawet jeśli zdecydowałeś się na to głupie o. Taka prośba. Czy można?
Usuń@o
OdpowiedzUsuńWidziałem. Bardzo dobry film.