Mija kolejny dzień okupacji sali plenarnej
Sejmu przez posłów opozycji, a ja właściwie mam już dla nich wyłącznie współczucie.
Bo, zastanówmy się proszę, cóż gorszego – pomijając oczywiście prawdziwe
życiowe katastrofy – może spotkać człowieka niż znalezienie się w sytuacji,
gdzie każdy możliwy ruch musi się skończyć porażką. Ja oczywiście mam
świadomość, że, kiedy oni się porywali na to starcie, ich intencje były tak brudne
jak ich dusze, nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z oczywistym
dramatem i sposób, w jaki on się rozwija, robi autentyczne wrażenie.
A zatem, mamy ten Sejm, tych gnieżdżących
się tam, dziś kompletnie już bez sensu, posłów Platformy i Nowoczesnej i,
podobnie jak oni sami, doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że do końca roku
jeszcze tydzień, potem tydzień kolejny i jeszcze kolejny, i że to jest
wystarczająco długi czas, by o nich świat albo zapomniał, albo, tak jak to ma
miejsce tutaj, już tylko im współczuł. No bo co im pozostaje? Oczywiście mogą
tkwić w tym szaleństwie, powszechnie wyśmiani, lub, w najlepszym wypadku,
zlekceważeni, udając, że walka trwa, ewentualnie, przy akompaniamencie
szyderstw i drobnych złośliwości, ogłosić, że główny cel protestu został
spełniony, i wrócić do domu.
A ja w tym temacie mam już tylko jedną
refleksję. Nie jestem mianowicie w stanie pojąc, jak to się stało, że grupa
dorosłych w końcu ludzi, w dodatku takich, którzy osiągnęli w życiu jakiś
sukces, doprowadziła się do stanu aż takiego upadku. Ja wiem, że Prawo i
Sprawiedliwość to projekt wymyślony, prowadzony i w pełni kontrolowany przez
Jarosława Kaczyńskiego, a więc polityka absolutnie najwybitniejszego, a to naturalnie
sprawia, że choć z nim można walczyć, to szanse na zwycięstwo są praktycznie
żadne. Jednak – powtarzam to bardzo chętnie – jakąś walkę podjąć można,
szczególnie na poziomie, gdzie naprzeciwko siebie ma się takie gwiazdy, jak
Marek Suski, czy Jan Maria Jackowski. Tymczasem okazuje się, że ludzie, którzy
w roku 2007 najpierw doprowadzili do upadku legalnie działający rząd,
następnie, skutecznie fałszując wybory, przejęli na całe osiem lat władzę w
kraju, przejmując kontrolę nad każdym niemal skrawkiem polskiego państwa, a w
międzyczasie jeszcze równie skutecznie wyeliminowali z walki kwiat opozycji, w
momencie, gdy wydawało się, że nie ma takiej siły, która by im tę władzę
wyrwała z rąk, ową władzę jak dzieci utracili i, jak wiele na to wskazuje,
utracili na zawsze.
Siedzą sobie więc dziś w tym Sejmie, robią
sobie te zdjęcia i tak by wszyscy widzieli, w jak świetnej są formie i jak pełni
dobrych myśli, wrzucają je na Twittera, a ja nie mam wątpliwości, że każdy z
nich tak naprawdę jest na granicy rozpaczy, bo wie, że koniec jest bliski i nie
ma sposobu, by w jakikolwiek sposób zmienić jego kształt. I, jak mówię, nie
jestem w stanie pojąć, jak to się stało, że oni sobie zgotowali ten los. Ale oto
nagle wczoraj, korzystając ze świątecznego lenistwa, zacząłem szperać po
telewizyjnych kanałach i trafiłem na ten moment, gdy wyświetlano nam wielki
sukces współczesnej polskiej kinematografii, a mianowicie film pod tytułem
„Listy do M”. Pisałem tu parę razy o polskich filmach i za każdym razem
spotykałem się z pretensjami, że nie powinienem się wypowiadać w tym temacie,
skoro tak naprawdę nigdy nie udało mi się obejrzeć od początku do końca choćby
jednego z tych filmów. Otóż proszę sobie wyobrazić, że film pod tytułem „Listy
do M” obejrzałem niemal w całości i stwierdzam ostatecznie, że jest jeszcze
gorzej, niż myślałem. Znacznie, znacznie
gorzej. To jest coś tak strasznego, że ja w całym moim życiu nie widziałem
czegoś równie złego.
I tu pojawia się moja córka, która przez
pewien czas dorabiała sobie w kinie i ów film widziała parędziesiąt razy. A
oglądając go, miała też okazję obserwować reakcję publiczności. Jak mi wczoraj
powiedziała, owa reakcja była niezmienna i ograniczała się do czystego
zachwytu. Każde najgorsze wylewające się z ekranu gówno przez zgromadzoną na
sali publiczność było przyjmowane z pełnym entuzjazmem. Słucham jej relacji i
myślę, że już wszystko wiem. To co mamy okazję obserwować w tych dniach w
polskim Sejmie, to są „Listy do M”. To jest dokładnie ten poziom. A ja
oświadczam, że w tej sytuacji, nawet jeśli się okaże, że to jest wszystko, co
mi pozostało, wybieram Bareję. No i oczywiście PiS.
Zachęcam do odwiedzania naszej
księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można kupować moje książki. Szczerze polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.