O Macieju Maleńczuku pisałem tu jeden
jedyny raz i to dość już dawno temu, bo w roku 2008, w dodatku jedynie w formie
dygresji, a to przy okazji informacji, że podczas jednego ze swoich koncertów
ów były już muzyk, kompozytor, autor tekstów i piosenkarz zawołał w stronę zgromadzonej
publiczności, by ci, którzy w ostatnich wyborach głosowali na Prawo i
Sprawiedliwość „wyp…dalali”. Apel ów zainteresował mnie z dwóch względów.
Przede wszystkim przez to, że choć dziś tego typu ekstrawagancja w wykonaniu,
jak by nie było, estradowca, który żyje z tego, że ludzie płacą, by go oglądać,
jak śpiewa, tańczy i robi miny, ekstrawagancją już raczej nie jest, to wówczas
to „wyp…dalać” zrobiło na mnie wrażenie. Drugi powód, dlaczego się owym
występem przejąłem, był już z wiązany z samym Maleńczukiem. Otóż od czasu, jak
go pierwszy raz usłyszałem, przez kilka kolejnych lat uważałem go za być może
najwybitniejszego polskiego wykonawcę rockowego, lepszego być może nawet od
Kazika na Żywo. Dlatego też pomyślałem sobie, że jestem w stanie sobie łatwo
wyobrazić, że i ja, wyborca PiS-u, znalazłbym się na tym koncercie i to mi by
Maleńczuk kazał „wyp…dalać” i ja wtedy musiałbym wejść na scenę i zażądać
zwrotu za bilet i stracony czas. W końcu, z tego co wiem, na plakatach
zapraszających ludzi na występ, nie było napisane, że „pisobolszewia k… precz!”
No i przez te myśli doszedłem do refleksji bardziej ogólnych, no i powstał
tamten tekst, tak naprawdę w ogóle nie o Maleńczuku.
Dziś wspominam o nim, ponieważ właśnie
moja córka poinformowała mnie, że na swoim profilu na Facebooku Maleńczuk
chwali się, jak to podczas niedawnej manifestacji obrońców życia on jednemu z
nich „wypłacił piąchę” i jednocześnie zapowiada, że za chwilę tam wróci i „rozp…dala
tą pikietę”. W tej zatem sytuacji, ja mam prawo podejrzewać, że on zamierza
„wypłacać” owe „piąchy” również podczas swoich koncertów, których, jak wiem
skądinąd, jest ostatnio dość dużo. Wystarczy, że wśród publiczności wypatrzy
jakiegoś obrońcę życia, czy człowieka z białoczerwonym znaczkiem w klapie, nie będzie
kazał „wyp…dalać”, ale normalnie zejdzie ze sceny i go „rozp…doli”.
I pewnie nie pisałbym dziś o tym, gdyby
nie fakt, że w ostatnich dniach mieliśmy do czynienia z paroma innymi
wystąpieniami tak zwanych „ludzi kultury”, którzy zdecydowanie przestali
kontrolować to, czego się od nich oczekuje, kim tak naprawdę są, no i przede
wszystkim, po co. Czy to jest aktor Olbrychski, czy piosenkarz Mozil, czy
pisarz Twardoch, czy reżyser Fedorowicz, czy choćby wreszcie rysownik Mleczko, można
się obawiać, że oni wszyscy ni stąd ni z owąd poczują się tacy ważni, że lada
chwila postanowią wyjść z tych swoich kryjówek, wezmą w dłonie kije od unijnych
flag i zaczną nas tropić i nas tymi kijami „rozp…dalać”.
I tu pojawia się element kabaretowy. Otóż
ja oczyma wyobraźni widzę tę scenę, jak wspomniani celebryci wybiegają nagle na
nasze ulice z tymi drzewcami i albo kompletnie zaćpani, albo po prostu
nawaleni, walą się nimi po łbach. Mniej więcej tak, jak bohaterowie słynnego
skeczu Monty Pythona o konkursie na głupka roku, gdzie podczas strzelania do
celu, każdy z zawodników strzela sobie w łeb.
A skoro zrobiło się nam już naprawdę
wesoło, proponuję wrócić na koniec do Facebooka Maleńczuka i jego komentarza
odnośnie incydentu z pobitym działaczem. Mówi Maleńczuk:
„Są
chwile gdy nie dać w mordę to szczyt chamstwa”.
I to jest nauka, którą winniśmy zachować w
pamięci, na wypadek, gdyby się nam przyszło przy jakiejś okazji spotkać.
Jeśli ktoś ma pomysł, by przed
Świętami zrobić komuś, czy choćby i sobie, ładny prezent, jeszcze dziś ma
okazję, by zajrzeć do księgarni pod adresem www.coryllus.pl
i kupić którąś z moich książek. Zachęcam szczerze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.