Powiem
szczerze, że kiedy po raz pierwszy usłyszałem pojęcie „przemysł pogardy” – o
ile pamiętam, wymyślone przez naszego zmarłego kolegę – blogera Seawolfa, nie
spodobało mi się ono bardzo, nie protestowałem jednak z kilku powodów. Przede
wszystkim ono się niemal natychmiast znakomicie przyjęło i nie było sensu się
tu szczególnie przepychać, po drugie miałem wówczas wiele innych rzeczy na
głowie, niż kolejny bon mot pod adresem tych morderców, no i wreszcie, nawet
gdybym zaczął tłumaczyć wszystkim dookoła
znaczenie słowa „pogarda”, nikt by mnie ani nie słuchał, ani tym
bardziej nie zrozumiał. A więc, machnąłem ręką. Po pewnym czasie zresztą, owo
określenie stało się czymś tak pospolitym i szarym, że wraz z sensem, którego i
tak od początku nie miało, straciło jeszcze ewentualną moc i praktycznie
przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Na szczęście.
Przypomniałem sobie o nim wczoraj, podczas
dyskusji pod tekstem dotyczącym nienawiści, którą rzekomo podczas rocznicowych
demonstracji dojrzał wśród zwolenników rządu Grzegorz Schetyna i która, według
jego słów, wstrząsnęła nim tak, że aż nogi mu się pod plecami ugięły ze
strachu, że co to będzie, jeśli ona się rozleje po całej Polsce. Napisałem ów
tekst o nienawiści i nagle okazało się, że zdaniem części z komentatorów, my
rzeczywiście, tak jak mówi Schetyna, jesteśmy zarażeni nienawiścią, jednak
usprawiedliwia nas to, że na samym początku był ów przemysł pogardy i to on nas
tak zdeterminował, że teraz już nie potrafimy inaczej, jak tylko nienawidzić. A
zatem, oni przez wszystkie te lata nami tak pogardzali, że myśmy ich za to
znienawidzili i teraz Schetyna może z nas szydzić.
W tym momencie ja czuję, że muszę zabrać
głos. W pewnym sensie, część tego, co należy powiedzieć, powiedziałem już wprawdzie
w komentarzach pod wspomnianą notką, ale ponieważ sprawa powinna być
uporządkowana i przedstawiona w formie swego rodzaju nauki, siedzę tu dziś i
powtarzam raz jeszcze. Otóż jeśli przyjmiemy, że wraz z objęciem w roku 2005
władzy przez Prawo i Sprawiedliwość i dalej już, po jej utracie dwa lata
później, środowiska związane z Platformą Obywatelską zaczęły patrzeć na nas z
pogardą, a my na to zareagowaliśmy nienawiścią, to znaczy, że to oni mieli
rację, a nie my. Jeśli przyjmiemy, że Platforma Obywatelska rządziła przez
osiem lat podtrzymując w społeczeństwie w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego i
jego projektu uczucie pogardy, a w odpowiedzi otrzymała wyłącznie nienawiść, to
przepraszam bardzo, ale ja nie jestem w stanie pojąć, w jaki sposób oni
ostatecznie dostali takie baty w roku 2015. Gdyby oni przez te wszystkie lata
traktowali nas z pogardliwym wzruszeniem ramion, jak jakiś żałosną kupę
kłamstwa, którą równie dobrze można zacząć powoli przestać zauważać, a w nas by
już tylko buzowała zimna nienawiść, my byśmy nigdy nie wygrali. Dlaczego?
Dlatego, że nienawiść nie jest w stanie pokonać pogardy. Dlaczego? Bo pogarda
jest dobra, a nienawiść zła. Oto dlaczego.
Pamiętamy fragment wiersza Zbigniewa
Herberta: „Niech cię nie opuszcza twoja
siostra Pogarda dla szpiclów katów tchórzy – oni wygrają, pójdą na twój pogrzeb, z ulgą
rzucą grudę, a kornik napisze twój uładzony życiorys”. Czy nam naprawdę się
wydaje, że gdyby Herbert, zamiast owej Pogardy, wielką literą zapisał tam „Nienawiść”,
to ten wiersz miałby sens? Niech nas nie opuszcza nasza siostra Nienawiść… oni
wygrają? Co za bezsens!
Jest zatem tak, że myśmy przez te
wszystkie lata nimi najzwyczajniej w świecie gardzili. Kiedy Tusk wygadywał
swoje dyrdymały na temat „polityki miłości”, myśmy nim gardzili, kiedy oni z
nas szydzili i nazywali głupimi burakami, kiedy wyrzucali nas z pracy, kiedy
Niesiołowski nam wymyślał, kiedy Palikot pluł nam w twarz swoja nienawiścią,
myśmy mieli ich wszystkich w pogardzie. Nawet wtedy – przypomnijmy to sobie –
kiedy przy okazji jakiegoś politycznego spotkania wspomniany Palikot wyciągnął
do Jarosława Kaczyńskiego rękę, by się z nim przywitać, ten nie odwrócił się do
niego plecami z nienawiścią, ale z pogardą właśnie i w ten sposób, mimo że wówczas
wydawało się, że wszystko jest przeciwko niemu, ostatecznie wygrał. I nie dajmy
się zwieść. Ten gest nie wywołał u niego kolejnej fali pogardy do Jarosława Kaczyńskiego, ale nienawiści właśnie. Bo to myśmy stworzyli ów przemysł pogardy
do szpiclów, katów i tchórzy, a oni się go zlękli tak, że nie zostało im nic
innego, jak nas jeszcze bardziej nienawidzić. No i nienawidzą nas coraz
bardziej, a nasza pogarda tymczasem powoli zaczyna przechodzić w cierpliwe
znoszenie, by wreszcie przemienić się w zwykłą pobłażliwość.
Oczywiście nie mam zamiaru sytuacji
idealizować. Ja wiem, że wśród nas jest wielu takich, którzy kultywują w sobie,
do owych herbertowskich „szpiclów, katów i tchórzy”, autentyczną nienawiść i
nawet nie przyjdzie im do głowy, by widząc, jak oni zaciskają te swoje czerwone
ze złości pięści, wzruszyć z pogardą ramionami. Ja ich spotykam niemal
codziennie, choćby podczas rozmów, jakie zdarza mi się prowadzić na Twitterze.
O tak! Tam niektórzy z nas naprawdę potrafią pokazać twarz, której nawet Stefan
Niesiołowski by się nie powstydził, nawet Adam Michnik, nawet Tomasz Lis.
Jestem jednak pewien, znając naprawdę wielu ludzi szlachetnych, porządnych i
wiernych, że oni są w mniejszości. W znacznej mniejszości. I Bogu dzięki, bo
inaczej, jeśli tylko zaczniemy się bać, już jest po nas.
Niezmiennie zapraszam do
odwiedzania księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie od dziś można już kupować nowy, „holenderski” numer „Szkoły
Nawigatorów” z moimi między innymi dwoma bardzo ciekawymi tekstami. Przy
okazji, zachęcam do kupowania moich książek i zaoszczędzenia na przesyłce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.