Jak
sądzę, większość z nas zanotowała niedawną wypowiedź europejskiego posła
Janusza Lewandowskiego, w której ten wezwał Parlament Europejski, by przestał
się zajmować tym głupim Aleppo i może lepiej zainteresował się sytuacją w
Warszawie. Ponieważ nic nie zastąpi oryginału, pozwolę sobie zacytować słowa
tego dzielnego męża dosłownie:
– Są powody – powiedział
Lewandowski – aby Parlament Europejski
po raz kolejny zajmował się Polską, choć termin na taką debatę nie jest
korzystny. Parlament Europejski jest w gorączce wyborczej, patrzy na Aleppo, a powinien
patrzeć na ulice Warszawy. Polacy oczekują tego, że demokratyczny świat i
Parlament Europejski nie pozostanie obojętny wobec tego, co się dzieje w
Polsce.
Ja
oczywiście nie mam nic przeciwko temu, by Lewandowski, póki go święta ziemia
zgadza się na swoich barkach nosić, gadał, co mu silna na język przyniesie,
natomiast ciekawi mnie bardzo, dlaczego on się w swoich apelach do przyjaciół,
europejskich komunistów, skupił na Warszawie, a nie na Łodzi na przykład. Czemu
on się nie zwrócił do Timmermansa, Verhofstadta, Schultza, czy choćby do
swojego kumpla Tuska, by oni zrobili debatę na temat Łodzi. W końcu tam też się
ostatnio rodzą dzieci, wprawdzie o białych, a nie śniadych noskach, ale które w
chwilę po urodzeniu są brutalnie zabijane.
Ktoś
może mnie w tej chwili spytać, o co chodzi z tymi noskami, a ja go mogę odesłać
do niedawnej notki Coryllusa, gdzie ten zwrócił uwagę na piosenkę duetu Magda
Umer/Grzegorz Turnau, która pod tytułem „Kolęda dla tęczowego boga” została nam
przedstawiona w związku ze zbliżającymi się Świętami Bożego Narodzenia i
traktuje o tym, że oto właśnie w każdym miejscu na świecie rodzi się
„dzieciąteczko, niebożątko”, a my powinniśmy je przywitać z otwartym sercem,
niezależnie od tego, czy ono przyszło na świat w Aleppo, we Lwowie, czy w Łodzi.
W pewnym momencie Magda Umer wyśpiewuje takie zdanie: „Bóg się rodzi, Polak
mały. Jaki znak twój? Nosek biały”, no i stąd właśnie wspomniany przeze mnie
biały nosek rozbity uderzeniem o wersalkę w mieście Łodzi.
Ja
zdaję sobie sprawę z tego, że bezczelność gestu uczynionego przez Umer, Turnaua
i przede wszystkim może autora tego tekstu, dziennikarza „Gazety Wyborczej”,
Jarosława Mikołajewskiego sięga znacznie dalej i głębiej niż do Łodzi i do tych
zakazanych klatek schodowych, które mieliśmy okazję oglądać niedawno w
telewizji, ja jednak chciałbym pozostać przy tej akurat formie dzieciobójstwa.
Nie tej z Aleppo, nie tej z Warszawy, ale tej z Łodzi właśnie, gdzie do dzieci
się nie strzela z karabinu wśród wojennych zgliszczy, ani nie rozrywa
specjalnymi narzędziami w sterylnie czystych klinikach, ale wali się białym
noskiem o wersalkę. Rzecz bowiem w tym, że za tą akurat formą zadawania śmierci
stoi dokładnie ta sama filozofia, z którą mamy do czynienia i w Aleppo i w
Warszawie, a sprowadzająca się do tego, że życie ma wartość wyłącznie
praktyczną. Jedni zabijają, bo dziecko drze mordę i nie pozwala się skupić na
tym, co akurat leci w telewizji, drudzy, bo po cholerę się tam kręciło, kiedy
starsi chcieli sobie postrzelać, a jeszcze inni, bo zbyt sobie cenią swoją
wolność, by któremuś z nich służyć, jako żywy inkubator.
Coryllus w swojej notce złości się, że Umer z
Turnauem udają, że ich strasznie obchodzi to „niebożątko” z małym noskiem,
które się rodzi gdzieś na świecie i rozgląda się w poszukiwaniu raju, ale go
nie dostaje, podczas gdy mamy tu do czynienia z czystą i zimną propagandą. I ja
oczywiście ową złość bardzo chętnie podzielam, tyle że chciałbym temat jeszcze
troszeczkę pociągnąć. Otóż bezczelny fałsz owego przekazu polega na tym, że tak
naprawdę – a ja nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości – że i Turnau i
Umer, i oczywiście jak najbardziej Mikołajewski, na to co się dzieje w Aleppo,
Łodzi i we Lwowie, mają jedną radę – aborcję na życzenie. Bo skoro świat jest
taki zły, to niech te dzieci przynajmniej nie muszą na niego patrzeć.
Przepraszam więc bardzo, ale ja tu już wolę
Lewandowskiego, który przynajmniej jest szczery. Kiedy on wzywa Parlament
Europejski, by machnął ręką na to całe Aleppo i zajął się Warszawą, nawet nie
udaje, że mu chodzi o życie. Jemu nie życie w głowie, lecz normalnie forsa,
która, akurat gdy chodzi o niego, dziś leży w Warszawie. No ale to jest
doświadczony zawodnik, dla którego po tych wszystkich latach śmierć to jest coś
za czym można ewentualnie splunąć przez zęby. No ale to już jest inna zupełnie
sprawa i miejmy nadzieję, że przyjdzie czas, że i o niej tu sobie pogadamy.
Dziś 35 rocznica „Wujka”, w
związku z czym w „Warszawskiej Gazecie” wspomnieniowy felieton. On się
wprawdzie ukaże też tutaj już jutro, niemniej zachęcam wszystkich już dziś.
Przy okazji przypominam, że moje książki są jak najbardziej do nabycia w
księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Polecam niezmiennie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.