Ponieważ
rocznica „Wujka” była wczoraj, a jak wiemy, „Wujek” to Solidarność, to poniższy
tekst zamieściłem wczoraj kurtuazyjnie na portalu „Tygodnika Solidarność”.
Ponieważ stało się co się stało i wystarczył jeden dzień, by za sprawą wściekłości
gwałtownie zubożałych ubeckich rodzin i ich politycznego tła, z tej rocznicy
nie zostało prawie nic, o tych górnikach można by właściwie równie dobrze
zapomnieć. No ale my pamiętamy. I dlatego dziś, wbrew tym czarnym próbom zmiany
historii, przedstawiam swój najnowszy tekst napisany dla „Warszawskiej Gazety”.
A jeśli ktoś sobie życzy, może znaleźć całość, jeszcze sprzed wielu lat tu: http://toyah1.blogspot.com/2011/10/o-gorniku-i-wojskowym-lekarzu-na.html
Kiedy się myśli o Kopalni „Wujek”, można sobie
wyobrażać, że to jest miejsce robiące wrażenie już na pierwszy rzut oka,
tymczasem prawda jest taka, że tam naprawdę nie ma nic ciekawego. Są te dwa
kominy, podwójny krzyż, pomnik z dziewięcioma krzyżami, jest ten mur, na nim
pamiątkowe tablice, dalej główny budynek kopalni z napisem „Kopalnia Wujek”, a
przed murem te dziwne pudełkowate domy, w których wciąż jeszcze mieszkają
ludzie, pamiętający tamten grudzień sprzed 30 lat. To jest naprawdę mało
ciekawe miejsce. A zatem, kiedy się tam idzie po raz drugi i trzeci, to
właściwie nie ma na co patrzeć i czym się wzruszać, w związku z czym tam się
głównie przychodzi i odchodzi. Jak ktoś ma ochotę, robi jeszcze zdjęcie. Ale
można też sobie usiąść na pobliskim murku i pogapić się w ten mur i ten napis:
„Kopalnia Wujek”. No a potem, jeśli się ma czas i człowiek nigdzie się nie
spieszy, można też zajść do pobliskiego muzeum i od razu zobaczyć, że tam jest
tak samo mniej więcej skromnie, jak na zewnątrz i tak samo jak na zewnątrz nie
ma co liczyć na to, że się usłyszy choćby pojedynczy krzyk. Znajdziemy tam
klasyczną izbę pamięci z kilkoma zdjęciami, makietą terenu kopalni z dnia
szturmu, jednym przestrzelonym kaskiem, figurą zomowca w pełnym rynsztunku i tą
salą projekcyjną, gdzie się wyświetla dokument o tym, jak to swego czasu
polskie państwo zabiło dziewięciu górników.
Ale można tam też przy odrobinie
szczęścia spotkać człowieka nazwiskiem Stanisław Płatek, który może nam opowiedzieć
o tamtym dniu dokładnie tak jak go zapamiętał, a zapamiętał bardzo dobrze. Otóż
kiedy na „Wujku” wybuchł strajk, on miał trzydzieści lat, żonę i syna i w
krytycznym momencie, kiedy się pochylał nad rannym kolegą, został trafiony w
ramię zomowską kulą i to pewnie uratowało mu życie, bo gdyby nie zwrócił uwagi
na kolegę, ale zajmował się sobą, dostałby z boku w okolice brzucha i dziś nie
opowiadałby nam o 16 grudnia 1981 roku.
A tak opowiada nam Stanisław Płatek, że
w sumie w tamtych starciach brało udział 3 tysiące górników, że z tych
dziewięciu, pięciu dostało w głowę, a dwóch w serce, i że jak go wieźli karetką
pogotowia, to milicja karetkę zatrzymała, wyciągnęli go stamtąd i on pamięta,
jak przed nim stanął wysoki bardzo milicjant i chciał mu wlać, ale między
milicjanta a niego wszedł wojskowy lekarz i go przed tym ciosem zasłonił.
A my sobie nagle uświadomimy, że te 3 tys. ludzi, to nie
byle co. To musiała być walka, jakiej współczesny świat nie widział. 3 tys.
ludzi – takiego starcia nie było nawet w Powstaniu Warszawskim. Proszę
pamiętajmy o tym, kiedy będziemy wspominać tamten dzień, bo to jest coś. To
jest naprawdę coś.
Proszę pamiętać, że moje książki są stale do
kupienia w księgarni na stronie www.coryllus.pl. Zachęcam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.