Dopóki nie pojawi się oficjalne
sprostowanie w kwestii świeczki-penisa znajdującej się na ustawionym przez
zjednoczoną opozycję przed Sejmem wigilijnym stole, my skromni obserwatorzy
pozostaniemy jedynie w domysłach krążących między pytaniem, czy ów penis został
do interesującego nas zdjęcia dorysowany, czy może z niego wygumowany. Jakikolwiek
jednak byłby wynik owego dochodzenia, fakt pozostaje faktem, że kłamstwo, jako
podstawowy instrument prowadzenia politycznego – a przecież i nie tylko
politycznego – sporu stało się czymś, do czego wszyscy się już powoli
przyzwyczajamy. Oczywiście nikt z nas, nawet ci, którzy pamiętają lata PRL-u,
nie jest w stanie wskazać palcem momentu, kiedy owo bezczelne kłamstwo, gdzie
oczywiste dobro staje się złem, a równie oczywiste zło dobrem, miało swój
debiut. O wiele prościej będzie nam sięgnąć do czasów współczesnych i tak
zwanego „Borubara”. Jestem pewien, że wszyscy wiemy, w czym rzecz. Podczas pamiętnych
mistrzostw Europy w piłce nożnej, po przegranym przez polskich piłkarzy meczu z
Austrią, obecny na trybunach prezydent Lech Kaczyński powiedział: „Dobry był
Boruc bardzo” i w tym momencie pojawił się do dziś niezidentyfikowany poeta,
który uznał, że byłoby o wiele zabawniej, gdyby zamiast mówić „Boruc bardzo”,
znienawidzony przez elity prezydent zapomniał nazwiska polskiego bramkarza i
powiedział „Borubar”. Pomysł ten w określonych środowiskach sprowokował taki
entuzjazm, że gdzieniegdzie jeszcze nawet dziś o zmarłym w Smoleńsku
prezydencie nie mówi się inaczej, jak „Borubar” właśnie. Tak by nikt nie
zapomniał, że z tego Kaczyńskiego to jednak był niezły kawał durnia.
Nie wydaje mi się, by od tamtego kłamstwa
pojawiło się coś równie drastycznego, a więc z jednej strony tak bezczelnie
niesprawiedliwego, a z drugiej aż tak nośnego. Ktoś powie, że dokładnie to samo zostało powtórzone całkiem niedawno,
kiedy to ktoś sobie zażartował z Ryszarda Petru i jego rzekomego Rubikonia i do
dziś znaczna część opinii publicznej jest przekonana, że on faktycznie sądził,
że Rubikon to koń. Różnica jednak jest taka, że przede wszystkim sam Petru dał
naprawdę dużo autentycznych powodów, by tę plotkę potraktować poważnie, no a
poza tym ona tak naprawdę nie ma faktycznego wpływu na jego publiczny status.
Bez względu na to, czy Ryszard Petru od jutra stanie się czołowym rozgrywającym
na politycznej scenie, czy przestanie praktycznie istnieć, przyczyną z całą
pewnością nie będzie ów Rubikoń. Ów Rubikoń pozostanie zaledwie jeszcze jednym
kłamstwem świadczącym o napięciu, jakie towarzyszy ciągnącej się od lat
politycznej walce. Gdy chodzi jednak o Lecha Kaczyńskiego, był moment, i ja go
znakomicie pamiętam, kiedy to nic go równie skutecznie nie kompromitowało, jak ów
Borubar, i co moim zdaniem mocno przyczyniło się do tego, że on w końcu musiał
umrzeć.
I oto wygląda na to, że i nam udało się
stworzyć kłamstwo, które, gdyby tylko atmosfera medialna była bardziej sprzyjająca,
a jego ofiara wystarczająco słaba i pozbawiona jakiejkolwiek ochrony, mogłoby
mieć siłę rażenia podobną do ówczesnego „Borubara”, a mam tu oczywiście na
myśli ów penis prawdopodobnie doklejony przez jakiegoś idiotę do wigilijnego
stołu, przy którym zebrali się Szczerba z Petru i Kijowskim. Czemu akurat to
kłamstwo mogłoby ich zniszczyć bardziej niż cokolwiek innego? Otóż moim
zdaniem, gdyby dzisiejsza władza posiadała choćby część tej kontroli nad
propagandą, jaka przez osiem lat, a tak naprawdę znacznie przecież dłużej, była
w posiadaniu Platformy Obywatelskiej, i gdyby z owej kontroli chciała korzystać
z podobną determinacją, jaka miała miejsce w stosunku do tamtej opozycji, gdyby
dziś System postanowił z tej świeczki uczynić symbol podobny do pamiętnego
„Borubara”, już dziś byłoby po Szczerbie, Kijowskim, Petru i całej tej
menażerii. Ta świeczka by ich rozerwała na strzępy. I nie pomogłoby
tłumaczenie, prezentowanie oryginalnego zdjęcia, zapewnienia świadków – połowa
Polski, poczynając od kabaretów, przez uniwersyteckie aule, a kończąc na
poważnych politycznych dyskusjach przed telewizyjnymi kamerami, z radością
waliłaby tą świeczką po łbach biednej i zaszczutej opozycji.
Ale nie trzeba by było nawet sięgać aż do
społecznej atmosfery tamtych dni. Wystarczyłyby choćby te strzępy dawnej
agresji, jakie dziś możemy obserwować w telewizji TVN24, by owa świeczka
wypełniła swoje zadanie z nie mniejszą skutecznością, niż ta, jaka wciąż święci
triumfy w przypadku choćby słynnego „gorszego sortu”.
Jak mówię jednak, dopóki nie pojawi się
oficjalny komunikat wskazujący na ewentualną manipulację, wiemy to co wiemy,
czyli to, że wedle przekazanej przez „Wiadomości” TVP informacji, na
udekorowanym przez opozycję wigilijnym stole znalazła się świeczka w kształcie
penisa, a w tym samym czasie poseł Nitras przeszukiwał torebki posłanek PiS-u.
Osobiście mam poważne podejrzenia, że doszło do ciężkiego nadużycia i ta banda
idiotów ograniczyła się wyłącznie do zwykłego nagrobnego znicza. A jeśli mam
rację, to znaczy, że my się od nich nie różnimy już niczym. Jeśli natomiast
faktycznie wśród tej całej hałastry pojawił się w pewnym momencie ktoś, kto
uznał, że tę atmosferę można by było nieco rozruszać i postawił im tam tę
świeczkę, a oni go stamtąd natychmiast nie wynieśli na butach, to znaczy, że
nie ma takiej kary, na jaką oni nie zasługują.
Czekam z niecierpliwością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.