piątek, 9 grudnia 2016

"O, what a lucky man he was!"

Ledwo nam odszedł Keith Emerson, a tuż za nim, pokonany przez tego cholernego raka, w ową tak okropnie niezbadaną drogę, udał się Greg Lake, głos pierwszego King Crimson i Emerson Lake and Palmer właśnie. Wielki muzyk, kompozytor, cudowny wokalista, niezwykły głos. Miałem okazję słuchać go na żywo tylko raz, podczas pamiętnego koncertu w katowickim Spodku w roku 1997. Był już wtedy stary i gruby, niemal tak, jak dzisiaj ja, jego dawny głos to już była historia, no ale to był wciąż on: Greg Lake, którego pamiętaliśmy czy to z klasycznego dziś już, napisanego w wieku 12 lat, „Lucky Mana”, z „Epitaph”, „Moonchild”, „Take a Pebble”, „From the Beginning”, czy wreszcie z tego, czego tu sobie dziś będziemy słuchać. Skupmy się więc proszę i spróbujmy docenić wagę tego, co się wczoraj właśnie stało.

2 komentarze:

  1. Tę informację usłyszałem, jadąc wczoraj autem w radiowej Trujce, jak to pan Gabriel pisze. Niedźwiedzki rzucił wzmianką nt. śmierci Grega Lake'a, puścił "C'est la vie", a potem całą godzinę tłukł Johna Lennona.
    I tyle było o wokaliście ELP...

    OdpowiedzUsuń
  2. @Pan jeleń
    Niedźwiecki to idiota. W mundurze.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...